I want to fly, I want to see the sky.

Take me to the sky
'cause wings are made to fly.

Z dokładnością skanował swoją drobną sylwetkę, która odbijała się w niewielkim lustrze zawieszonym na jednej ze ścian pomieszczenia dla pilotów. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik — pagony opadały w równej linii na jego ramiona, niebieskawa koszula oplatała jego tors, będąc wepchniętą w eleganckie spodnie, a duża czapka pierwszego oficera spoczywała na jego głowie, przykrywając sporą część jego ciemnobrązowych włosów.

Westchnął, czując ten dziwny ścisk w żołądku. Jego paliczki drżały. Czuł stres we wszystkich częściach swego ciała, bo choć czekał na ten dzień od tak wielu lat, teraz ogarniał go strach. Wszystkie te lata nauki mogły pójść na marne, gdyby zapomniał czegokolwiek. Teraz i od niego zależeć miały życia wszystkich osób, które znaleźć się miały na pokładzie tej potężnej, latającej maszyny.

Ale był w końcu aspekt, który dodawał mu otuchy. To był ten jeden dzień, na który czekał od lat. W końcu miał pilotować lot, nareszcie miał znaleźć się w kokpicie razem ze swoim najlepszym przyjacielem, który to w dzieciństwie zaraził go pasją do latania. Od tak dawna na to czekał, a teraz wszystko było już na wyciągnięcie ręki. Musiał tylko uwierzyć w siebie, w to, że da radę, bo przecież właśnie taki los był mu pisany. Każdy miał swoje przeznaczenie, a jego było właśnie takie.

Po raz kolejny ściągnął czapkę z głowy, odgarniając ciemne i miękkie włosy z czoła, i upewniając się, że wszystko było idealnie. Następnie znowu ją założył, przyciskając swoje niewielkie dłonie do oczu. Wdech i wydech. Dla marzeń trzeba zaryzykować.

I w tym momencie drzwi tego pokoju rozchyliły się, a jego cisza i spokój skończyły się. Niemalże w panice oderwał dłonie od swojej twarzy, odwracając się w kierunku nowo przybyłego pilota. Jego policzki zaszły się różem, mimo tego, że był już dorosłym mężczyzną, jakby nakryto go na czymś karygodnym, a nie na upewnianiu się, że tego dnia wszystko wyjdzie idealnie.

Lecz wtedy nagły strach zniknął na widok osoby, która weszła do środka. Na jego twarz automatycznie wpłynął szeroki, tęskny uśmiech. Tak długo na to czekał, a teraz to naprawdę się działo. W pomieszczeniu pojawił się bowiem ten jeden mężczyzna, którego poznał mając ledwie trzy latka i bawiąc się zabawkami w swoim własnym salonie. Miał on wtedy sześć lat i odwiedził ich dom razem ze swoją rodzicielką, która była przyjaciółką z pracy mamy młodszego chłopca. Właśnie tak zaczęła się ich wspólna historia, która póki co trwała bez przerwy i tak miało być aż do końca.

Mężczyzna o nieco falowanych, brązowych włosach wszedł do pomieszczenia, starając się zapiąć guziki na mankietach koszuli. Był skupiony na właśnie tej czynności, jednak gdy zobaczył, kto znajdował się w pomieszczeniu, momentalnie oderwał się od poprzedniej czynności. Stanął jak wryty, wbijając swój wzrok w sylwetkę delikatnie niższego chłopaka, który dla niego zawsze miał być tym małym chłopcem, którego poznał wiele lat temu.

— Sungie! — niemalże pisnął, sprawiając, że różowiutkie już policzki młodszego zaczerwieniły się jeszcze bardziej. 

Bowiem jego przyjaciel, Bang Chan, wyczekiwał tego dnia tak samo mocno jak młodszy z nich. Doskonale pamiętał, że to już dziś, że po tylu dniach rozłąki znów mieli znaleźć się razem. Edukacja młodszego się zakończyła, a to on miał zostać kapitanem podczas pierwszego lotu Jisunga. Nie mógł doczekać się momentu, w którym znów miał spotkać swojego przyjaciela. Tęsknił za nim każdego dnia, a teraz był tuż obok.

Po prostu nie spodziewał się, że spotka go tutaj. To było dla niego zaskoczeniem.

Młodszy uśmiechnął się, opuszczając dłonie. Może miał dwadzieścia parę lat, może był dorosły, ale czekał na ten moment tak długo, że teraz jego emocje były nie do opanowania. Dlatego też uśmiechał się przez łzy. Tęsknił za nim tak bardzo.

Starszy bez słów podszedł do bruneta i skrył go w swoich ramionach. Tylko tyle w tym momencie potrzebował — bliskości swojego młodszego przyjaciela, o którego całe życie dbał, jak o brata. Objął go ciasno w talii, przyciskając go do swojej piersi jak za młodszych lat. I jego oczy zaszkliły się pod wpływem zapachu tego nużącego, a jednak przyjemnego, karmelowego mydła, który zawsze towarzyszył osobie niższego z nich. Wtulił nos w zagłębienie szyi młodszego, zaciągając się jego kojącym zapachem i zaciskając mocno powieki, by tylko powstrzymać łzy wzruszenia.   

— Tak bardzo za tobą tęskniłem — westchnął, a jego słowa wraz z ciepłym oddechem uderzyły w szyję młodszego, wywołując u niego dreszcze.

Niższy uśmiechnął się przez łzy, oddając uścisk. Łzy spływały już swobodnie po jego okrągłych policzkach, psując jego nienaganny wygląd. Kto to widział, że świeżo upieczony pilot płakał tuż przed swoim pierwszym lotem?

Pociągnął nosem, również układając głowę na ramieniu parę centymetrów wyższego chłopaka. Podczas tych wszystkich lat nauki tak bardzo tęsknił za jego bliskością. Nim starszy z nich rozpoczął studia, byli niemalże nierozłączni — chodzili wszędzie razem, po lekcjach spędzili czas w jednym z ich domów, cały czas byli po prostu przy sobie, chociaż dzieliły ich aż trzy lata. Jednak gdy Bang wyjechał na studia, ich przyjaźń została wystawiona na próbę. 

A jednak mimo tego dali radę, ostatecznie kończąc znów razem, tak jak było im to pisanie.  

— Ja też za tobą tęskniłem — odparł, odsuwając się po chwili. Przetarł łzy rękawem koszuli, którą w końcu tak długo układał. Jego policzki piekły rumieńcem, oczy świeciły od łez, ale po raz pierwszy od tak dawna czuł się w stu procentach szczęśliwy, spełniony.

Bang przeniósł dłonie na ramiona nieco niższego chłopaka, następnie ściągając z jego głowy czapkę oficera, którą tak długo układał i jak za dziecięcych lat roztrzepał jego włosy. Jisung był dla niego jego skarbem, kimś o kogo obiecał sobie zawsze dbać.

— Nie masz pojęcia, jak bardzo cieszyłem się, gdy pozwolili mi być kapitanem podczas twojego pierwszego lotu — oznajmił, a na jego twarz wstąpił ten promienny uśmiech. Na jego policzkach pojawili się dołeczki, a jego oczy wręcz biły radością. — Nadal nie wierzę w to, że się nam udało. Nasze marzenia się spełniają, Sungie!

Po tych słowach jeszcze raz zamknął w objęciach brązowowłosego chłopaka. Ta chwila mu nie wystarczała, za długo go nie widział, by tak szybko móc go puścić, dlatego też objął go ciasno, pociągając nosem w jego koszulę.

— Dusisz mnie — zaśmiał się, chociaż tak naprawdę sam również potrzebował bliskości starszego tak samo mocno. 

Bang odsunął się i z powrotem założył czapkę na głowę niższego, uprzednio zaczesując do tyłu jego ciemną grzywkę.

— Przepraszam, przepraszam — rzucił prędko, przykładając dłonie do klatki piersiowej. — Po prostu nie umiem uwierzyć w to, że to się naprawdę dzieje.

Han jeszcze raz przetarł ręką te natrętne łzy.

— Ja też, Chan — westchnął. — To wszystko, na co tak długo czekaliśmy i pracowaliśmy, właśnie się dzieje.

☼ ☾

Słońce i księżyc współgrały ze sobą od zalania dziejów. Zawsze szły ze sobą w parze, jedno podążało za drugim, nigdy się nie opuszczając. Były dwoma osobnymi jednostkami, a jednak bez siebie nie były tym samym. Słońcu bez księżyca nie miał kto rzucać cienia, a księżyc bez słońca tracił swój blask. Sami byli samotni na niebie, chociaż spotykali się rzadko. Gdyby jedno zniknęło, drugie nie miałoby już sensu istnieć. Tak było zawsze i tak też być miało w przyszłości.

Tak też było właśnie z tą dwójką przyjaciół, która opuszczała właśnie główny budynek lotniska. Zawsze byli razem, a bez siebie tracili sens życia. I nawet gdy byli daleko, bowiem młodszy jeszcze nie dawno temu wysilał wszystkie szare komórki ucząc się na uniwersytecie, a Chan w tym czasie latał już jak pełnoprawny pilot, to oboje tęsknili do siebie, pozostając w ciągłym kontakcie. Nie potrafili żyć bez siebie, bo w końcu byli od siebie zależni. 

Potężny boeing, który ustawiony był całkiem niedaleko pawilonu C lotniska, nadal był tankowany, podczas gdy dwójka pilotów znalazła się w kokpicie. Było wcześnie rano, toteż słońce dopiero wschodziło nad ląd, posyłając złote promyki znad koron iglastych drzew, które rosły daleko za pasami startowymi. Było ciepło, a niebo było niemalże bezchmurne. Nim ten pamiętny lot miał się zacząć, dwójka młodych pilotów miała jeszcze mnóstwo pracy do zrobienia. Przygotowanie maszyny do lotu było ciężkie. Przez głowę młodszego z nich przelatywały właśnie wszystkie teksty z setek podręczników, których uczyć musiał się podczas wielu lat nauki. Nie mógł zapomnieć o niczym, a bał się wtedy tego tak okropnie.

Godziny mijały, aż w końcu nastał boarding. Z każdą chwilą Jisung czuł coraz mocniej, że czas spełnienia jego marzeń naprawdę już nadszedł.  Ludzie powoli zapełniali pokład latającej maszyny, rozgaszczając się w siedzeniach i czekając na przeszło czterogodzinny lot. W tym samym czasie dwójka młodych pilotów miała jeszcze wiele pracy — należało dopilnować tankowania, tego, czy aby na pewno wszystkie systemy były sprawne i przygotowane do lotu. Pozostawali w ciągłym kontakcie z wieżą lotów, która informowała ich o przebiegu boardingu, załadunku bagaży czy też dostępności pasów startowych. W tym zawodzie nie było miejsc na nawet małe potknięcia — wszystko musiało być sprawdzone, idealne, dopięte na ostatni guzik.

W końcu wszystko zostało zatwierdzone, a oni dostali pozwolenie na start. Będąc w stałym kontakcie z pozostałą obsługą samolotu, rozpoczęli kołowanie samolotu na wyznaczony pas startowy. I chociaż podczas tych wszystkich zajęć na uczelni przerabiali to tysiące razy, a on miał to wszystko idealnie wykute na pamięć, teraz denerwował się jak nikt inny. To było spełnienie ich marzeń, ale ich spełnianie czasem wymagało ryzyka i chwili strachu, którą właśnie przeżywał młodszy z pilotów.

Wszystko szło wręcz podręcznikowo — bezproblemowo uzyskali zgodę na start, prognozy co do pogody były pozytywne, a wszystkie systemy przygotowane. To był ten jeden moment, na który czekał od tak dawna i zdał sobie sprawę z tego w chwili, gdy potężna maszyna zawróciła na końcu pasa startowego. Jego serce uderzało jak szalone, a ręce drżały, chociaż był to bardzo szczęśliwy moment.

Czekając na ostateczną zgodę na start, spojrzał na chwilę w okno, z którego rozciągał się widok na pas startowy, niebieskawe niebo i las. Wtedy dotarło do niego, jak wiele poświęcił, by tu dotrzeć, by znaleźć się w tym miejscu. Przetrwał lata nauki tylko po to, by spełnić swoje dziecięce marzenie, za którym gonił od małego. I mimo, że wiele osób powtarzało mu, że to nie ma sensu, a ono nie jest w jego zasięgu, nie poddawał się. Całe życie dążył do swojego celu, który właśnie miał pod nosem. Był pilotem, a to wszystko naprawdę się działo.

I patrzył tak przed siebie, uśmiechając się pod nosem i nadal nie wierząc, że to się działo, że przezwyciężył zniechęcenia rodziny i znajomych, że dopiął swego, spełnił swoje marzenia. Udowodnił, że każde marzenie da się spełnić, trzeba tylko chcieć i nie poddawać się.

Trzeba tylko w nie wierzyć.

— Mamy zezwolenie na lot — oznajmił jego przyjaciel, szturchając go delikatnie w ramię i sprawiając, że oderwał wzrok od szyby. Ułożył dłonie na kierownicy, spoglądając na starszego. — To ten moment, Sungie. Właśnie wszystkie nasze marzenia się spełniają.

Chan miał rację — właśnie teraz spełniało się wszystko. Mimowolnie do jego oczu napłynęły łezki, sprawiając, że uśmiechnął się. Tak długo na to czekał i teraz nie wiedział, jakich uczuć było w nim więcej — dumy, szczęścia, spełnienia. To wszystko się w nim mieszało, sprawiając, że zaczynał ot tak płakać. 

Jednak musiał się skupić i zignorować kumulujące się w nim emocje, bo w końcu od niego i Banga zależało teraz naprawdę dużo. Nie minęła chwila, a upewniwszy się, że wszytko aby na pewno jest przygotowane, a pasażerowie gotowi do lotu, wprawili maszynę w ruch. 

Ten moment miał zakodowany głęboko w pamięci — gdy za dziecka latał samolotem jeszcze jako pasażer, zawsze wyczekiwał tego momentu, w którym maszyna odrywała się od podłoża. Było to dla niego niesamowite, wręcz ujmujące, nie do pojęcia. Latał, był w powietrzu, w miejscu, w którym w razie wypadku prawdopodobnie by nie przetrwał. Było to miejsce niebezpieczne, a jednak kochał tam być, spoglądać zza okna na puchate chmury i rozległe krajobrazy ziemi. Potrafił zaryzykować wiele, ponieważ nie bał się — nie, on kochał latać, nawet jeśli dla innych była to fobia. Kochał to od dziecka, dlatego też postanowił dążyć do tego mimo rozmaitych przeszkód. Za dziecka wyczekiwał momentu, w którym maszyna odrywała się od powierzchni, a teraz to on miał sprawić, że tak się stanie. 

Pilotem lecącym był Chan, jednak to obaj piloci sprawowali kontrolę nad lotem. Wszystkie czynności wykonywał niemalże mechanicznie, ale i perfekcyjnie, nie mogąc pozwolić sobie na jakąkolwiek pomyłkę. Zaciskał mocno wargi. To działo się teraz, naprawdę.

Z każdą chwilą maszyna nabierała prędkości. Prowadzili zwięzłą rozmowę, kontaktując się z pozostałymi osobami z załogi. Wymieniali krótkie zdania, ostatecznie przygotowując samolot do wzniesienia się. A gdy w końcu się to stało, a boeing znalazł się w powietrzu, odetchnął ciężko, ocierając z czoła kropelki zimnego potu.

Stało się, spełnił marzenia.

Samolot zaczął wznosić się w powietrze, a on znowu poczuł się jak dziecko. I chociaż próbował nie płakać i nie zachowywać się jak dzieciak, to jego oczy i tak się zaszkliły, bowiem był to moment, na który czekał od tak dawna, spełnienie jego marzeń. Uśmiechnął się do siebie pod nosem, ocierając pojedynczą łzę, która zaczęła wyznaczać ścieżkę wzdłuż jego policzka. Dokonał tego, przezwyciężył wszystkie trudności.

Chwilę na odetchnięcie mieli dopiero w momencie, gdy samolot został nawrócony i wzbił się na odpowiednią wysokość. Sterowanie zostało przełączone przez obu pilotów na automatyczne.

Poczuł wtedy, jak Bang poklepuje jego ramię. Naprawdę tego dokonali.

Kapitan samolotu pochylił się nad mikrofonem, załączając go i chcąc porozumieć się z pasażerami dzisiejszego lotu.

— Dzień dobry, z tej strony kapitan dzisiejszego lotu, Bang Chan — ogłosił, przelotnie spoglądając na młodszego. — Razem z pierwszym oficerem, Han Jisungiem mamy przyjemność sprawować opiekę nad dzisiejszym lotem. Znajdujemy się obecnie na wysokości ponad dziesięciu tysięcy metrów. Lot potrwa około czterech godzin i zakończy się na lotnisku w Kuala Lumpur w Malezji. Dziękuję za uwagę i życzę miłego lotu.

☼ ☾

Podczas jednej z dłuższych rozłąk Jisung zrozumiał jedną, ważną rzecz — czym dłużej nie widział Chana, tym większa tęsknota go ogarniała. I to właśnie ona sprawiła, że narodziło się w nim to dziwne, z początku niezrozumiałe uczucie.

Pojął, że czasem ludzie zaczynają rozumieć, jak wiele ktoś w ich życiu znaczy dopiero w momencie, gdy się go traci. Jisung tracił Chana regularnie co jakiś czas, bo w końcu był prawie trzy lata od niego młodszy. Gdy byli dziećmi, starszy zawsze kończył szkołę, gdy Han ją zaczynał. Całe dziecięce i nastoletnie życie był tym młodszym. Nawet w technikum miał swojego przyjaciela tylko przez rok, gdyż następnie ten wyjechał na studia. Jednak za czasów dziecięcych miał Banga cały czas przy sobie, bo w końcu mieszkali niedaleko, lecz gdy ten wyjechał na studia, zaczął tracić go na dłuższe okresy czasów. 

Lecz nawet wtedy miał go w zasięgu i tracił go tylko na jakiś czas, bo w końcu ciemnowłosy przyjeżdżał na święta i w odwiedziny. Potem nastała chwila bliskości, gdy oboje znaleźli się na jednym uniwersytecie — wprawdzie znów nie na długo, ale nareszcie byli wtedy razem. 

To się jednak skończyło w momencie, gdy Bang skończył uczelnie z wyróżnieniem. Właśnie wtedy rozdzielono ich na o wiele dłużej, bowiem starszy chłopak po szkoleniach został oficjalnie pilotem, a wtedy nie miał już czasu na cokolwiek. 

Trzy lata — tak długo czekał, by znów móc być przy Chanie dłużej, niż na parę godzin co parę miesięcy. A teraz w końcu ta cała rozłąka się skończyła. Znów wylądowali razem, jak zawsze.

Lecz nim to się stało zrozumiał jedną rzecz — tęsknota za jego przyjacielem wzbudziła w nim nowe, inne uczucia, których z początku nie potrafił rozszyfrować. Zdołał je zrozumieć dopiero w momencie, gdy znów znalazła się blisko Chana. Dopiero wtedy wszystkie wątpliwości jego serca zostały rozszyfrowane.

Nim zaszło słońce znaleźli się obaj w hotelu. Lot minął spokojnie, bez problemów czy też turbulencji. Minął podręcznikowo, a on wbrew jego obawom niczego nie zapomniał, nie zawiódł jego kapitana. Spełnił marzenia i chociaż ten pierwszy raz, którego nie dało się już powtórzyć, minął, on czuł się spełniony i szczęśliwy jak nigdy. Na to czekał od tak wielu lat. 

Gdy w dwójkę weszli do wynajętego przez linie lotnicze pokoju, przed jego oczyma nadal widniał widok, który rozciągał z okien kokpitu, gdy znajdowali się tysiące metrów nad ziemią. Pojedyncze, bielutkie obłoczki przesuwały się pod nimi, sunąc po błękitnym niebie. Jego wzrok sięgał wtedy daleko, horyzontu. Błękit rozlewał się pod nimi. Lecieli wysoko ponad ziemią, będąc chwilowo wolnymi od pohamowań, limitów.

Drzwi zamknęły się za nimi, walizki stanęły pod ścianą, a oni weszli do środka, nareszcie mając czas dla siebie. Lot powrotny mieli dopiero następnego dnia, toteż mieli cały wieczór i poranek dla siebie.

Bang gdy tylko ściągnął buty ze swoich stóp, padł płasko na łóżko, przymykając ciężkie od zmęczenia powieki. Młodszy za to przysiadł na krańcu drugiego łóżka, z którego widok padał na okno. Z wieżowca, w którym znajdował się ów hotel rozciągał się piękny widok, a zachodzące właśnie słońce wszystko dodatkowo upiększało.

Niebo pokryte zostało tysiącem różnych kolorów, które mieszały się ze sobą tworząc jeszcze kolejne. Słońce wydawało się większe niż zwykle, jakby było bliżej. Świeciło swoim wiecznym blaskiem, posyłając ostatnie, złoto-różowe promyki w stronę stolicy Malezji i kąpiąc ją w swoim blasku. Niebo było jego drugim domem i chociaż podziwiał je niejednokrotnie, zawsze zapierało dech w jego piersi. Tak było też i dzisiaj, a on wpatrywał się w okno jak zaczarowany, śledząc z dokładnością każdy kolor, który pojawił się na niebie — od złota, które okalało zachodzące słońce, przez rozmaite odcienie niebieskiego, ciemniejsze daleko słońca, nad budynkami i jaśniejsze na granicy lądu, aż po róż i czerwień, które migały co chwilę na nim, pokrywając bielutkie za dnia chmury. Był to widok, od którego po prostu nie dało się oderwać wzroku.

— Chodźmy na plażę — rzucił nagle, wstając gwałtownie z łóżka i przerzucając swój wzrok na sylwetkę starszego przyjaciela.

Zdawał sobie sprawę z tego, że Chan musiał być zmęczony po ponad czterogodzinnym locie, że oboje musieli odpocząć przed następnym dniem, ale perspektywa zobaczenia tego wszystkiego z jeszcze bliższej odległości, mieszającego się z lśniącym morzem, była zbyt kusząca, by tego nie zaproponować. Tego dnia już tylko to potrzebował, by móc zasnąć ze świadomością, że spełnił wszystkie marzenia.

Bang również podniósł się z pozycji leżącej, otwierając przymknięte dotąd powieki. Fakt, był zmęczony, ale gdy spojrzał na rozemocjonowaną twarzyczkę młodszego, na jego świecące od ekscytacji oczy, nie potrafił odmówić. Zresztą tak było od zawsze — gonił za nim niczym księżyc za słońcem, nie ustając w wiecznej gonitwie za istnym wulkanem energii, jakim był Jisung. Nigdy nie potrafił mu odmówić, dotrzymując mu kroku w spełnianiu wszystkich marzeń. Ale w końcu tego też pragnął — by jego młodszy przyjaciel był szczęśliwy, a on robił wszystko, by tego dopilnować. Od zawsze i na zawsze.

Wzdychając, wstał i podszedł do stojącego już na baczność Hana. Położył dłonie na jego ramionach, uśmiechając się szczerze. I chociaż nie wypowiedział jeszcze ani słowa, niższy już wychwycił w tym uśmiechu niemą zgodę. Bang zobaczył to, bowiem już po chwili oczy bruneta rozbłysły tą dziecięcą iskrą radości, która nie opuszczała ich odkąd starszy go poznał.

— Niech ci będzie — powiedział, wywołując tym na twarzy Jisunga już ostateczną radość. Chłopak uśmiechnął się szczerze, po chwili wtulając się nagle w ciało starszego. Również Bang uśmiechnął się jeszcze szerzej, obejmując ciało swojego niższego przyjaciela.

Następnie zabrali wszystkie potrzebne im rzeczy i nie przejmując się tym, że zapewne będą tego następnego dnia żałować, bowiem będą znużeni okropnym zmęczeniem, wyszli z apartamentu i udali się na tą plażę. Przemierzali w ciszy przygotowujące się do snu miasto, obserwując przejeżdżające samochody, których właściciele wracali zapewne z pracy. Fakt, że byli dorośli, że następnego dni musieli wracać do pracy wtedy się nie liczył — nie, oni na powrót stali się dziećmi, jakimi nadal byli w swoich oczach.

Gdy w końcu dotarli na plażę, była ona niemalże pusta. Był w końcu środek tygodnia i nie trwały nawet wakacje. Słońce chowało się już za horyzont, jednak jego ostatnie promyki muskały jeszcze wody oceanu, które migotały pod ich wpływem. Przeszedłszy brzegiem morza kawałek od miejsca, w którym na nią zeszli, zatrzymali się i rozłożyli na ciepłym nadal piasku ręcznik, który zabrali z hotelowego pokoju. Następnie obaj na nim zasiedli, kładąc ściągnięte wcześniej ze stóp buty na podłoże i wyciągając nogi w stronę morza. Oboje wbili wzrok w rozciągający się przed nimi widok, śledząc kres dzisiejszej wędrówki słońca. Han oparł głowę na ramieniu starszego, przymykając na chwilę powieki, chociaż to on tak bardzo pragnął znaleźć się dzisiaj na tej plaży.

W jakiś sposób nadal nie docierało do niego to, co wydarzyło się tego dnia, że to wszystko naprawdę się stało. Był już pełnoprawnym pilotem, spełnił swoje marzenia i dosięgnął swojego celu. Nie miał już za czym gonić. Ale czy na pewno?

Otworzył oczy, ponownie wbijając wzrok w morze. Na niebie niewiele było z nieskazitelnego błękitu, gdyż większość niebo pokrywały fioletowawe obłoczki lub złoto-różowe smugi. Wpatrywał się w to jak zahipnotyzowany, szukając w swojej głowie odpowiedzi na jedno, jedyne pytanie — czym tak naprawdę było to dziwne uczucie, które wzbudzał w nim Chan?

Zamrugał, czując jak jego oczy zaczynają zachodzić  łzami. Dopiero na tej plaży, czując jak Bang opatula go ciasno w talii swoim ramieniem, zrozumiał, że już nigdy na powrót nie mógł stać się dzieckiem — był dorosły, spełnił marzenia. Teraz jego sercu brakowało tylko jednego i to właśnie w tamtym momencie zdał sobie sprawę z tego, co to było. Bo w końcu do pełni szczęścia potrzebował już tylko miłości. Westchnął, podnosząc swoją głowę i zaciskając mocno wargi.

— Chan, muszę ci coś powiedzieć — rzucił na jednym wydechu, odsuwając się nieco od Banga i spoglądając mu wprost w oczy. Wyższy uśmiechnął się zachęcająco, również przekręcając się odrobinę w kierunku młodszego. — Gdy byłeś daleko, zrozumiałem jedną rzecz. Wiesz, czasem myślimy, że potrzebujemy w życiu czegoś materialnego, pieniędzy, dużego domu czy też nowych ubrań i drogich gadżetów. Czasem pragniemy z całego serca spełnić jakieś marzenia. Jedni istotnie do tego dążą, inni się poddają, ale gdy już się je spełni, zostaje się bez celu. Czasem dopiero wtedy da się zrozumieć to, czego tak naprawdę pragniemy — odetchnął, zwilżając delikatnie wargi. — Wiesz, gdy skończyłeś studia, dopiero wtedy zrozumiałem, co to jest tęsknota. To właśnie gdy niej doświadczamy, zaczynamy rozumieć, jak wiele w naszym życiu znaczą ludzie, którzy towarzyszą nam przy osiąganiu swoich marzeń, realizowaniu swoich celów. Czasem nie zauważamy ich wartości aż do momentu, w którym ich tracimy.

Bang zacisnął wargi, marszcząc delikatnie brwi.

— Sungie, nie rozumiem do czego dążysz...

Ale młodszy przerwał mu szybko, kręcąc przecząco głową. Uniósł wzrok na świecące niezrozumieniem oczy starszego pilota. Musiał powiedzieć to teraz.

— Gdy spełniałem marzenia, nawet gdy byłeś daleko, a ja poświęcałem się im całkowicie, starając się zapomnieć o tym dziwnym uczucia i tak byłeś przy mnie — dodał prędko, sprawiając, że na twarz starszego wstąpiło jeszcze większe zdziwienie. Nie miał już nic do stracenia. — Kocham cię, Chan. Tak było zawsze, ale zrozumiałem to dopiero, gdy byłeś daleko. Bo tęsknota budzi w nas nowe uczucia. 

Obraz przed jego oczyma zaczynał się szklić w momencie, gdy wyższy przeniósł dłoń na jego policzek, uśmiechając się w ten tęskny sposób, który wyrażał wszystkie jego emocje, gdy widywali się po wielu dniach rozłąki. Pochylił się delikatnie, opierając swoje czoło na tym niższego i głaszcząc czule jego wilgotny od niesfornych łez policzek.

— Słoneczko moje... — westchnął, samemu mimowolnie zaczynając płakać. — Nawet nie wiesz, jak długo czekałem na ten moment.

Bo tego dnia marzenia spełniał nie tylko Jisung. Robił to również Chan, w końcu doczekując się z ust Hana słów, na które jego serce czekało od lat.

I pocałował go, na tej plaży, w czerwonym blasku zachodzącego słońca, spełniając tego wieczoru jeszcze jedno marzenie. Wtedy nie liczyły się już ich dziecięce marzenia o zostaniu pilotami. Ważne były już tylko pragnienia ich serc.

I tak zostać miało już na zawsze, bo w końcu księżyc nigdy nie zaprzestał swojej gonitwy po niebie za słońcem.


[3909 słów]

Heeyy, z tej stroni nie kto inny jak altri. Mam nadzieję, że podobał wam się ten krótki one shot (pierwszy od 7 miesięcy, woah). Wiem, że może być tu dużo błędów rzeczowych, jednak starałam się przeszukać internet w calu znalezienia wszystkich informacji co do których nie byłam pewna. Kiedyś napisałam opowiadanie w tej tematyce, ale było o jeszcze za czasów hetero ff o piłkarzach. Myślę, że ten os będzie bliski mojemu serduchu, bo marzenia chansungów tu są poniekąd i moimi. Tak, jestem nastolatką, która marzy(ła) o zostaniu pilotem, hahah. Kocham latać, noszę nawet srebrny samolocik na szyi. Jeszcze raz mam nadzieję, że się wam podobało i życzę miłego dnia!

~ Altrey

PS. Walczcie o swoje marzenia.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top