Rozdział 2.


Izrael – Victoria

Los musi niezwykle mnie nie lubić, skoro zawsze wpadam w jakieś zasadzki lub po prostu dzieje mi się coś złego. Od dawna wpajano mi, że wszystko dzieje się z jakiegoś powodu. Więc jaki powód ma moje cholerne cierpienie? Czym sobie zasłużyłam? Rozumiem, że zrobiłam wiele złego w życiu, ale nie tylko to robiłam. Wiele razy starałam się czynić dobro i naprawdę mi wychodziło. No dobra, może kosztem złego czynu, no ale zawsze kończyło się dobrze. Chociaż może.. Chociaż może to konsekwencje moich spontanicznych decyzji. W sumie, by się to zgadzało. Nie przemyślałam, jak się stąd wydostanę, jak uniknę strażników, jak ujdę z życiem. Poczułam zew wolności i chciałam ją dosięgnąć. W końcu obiecałam sobie, ze mnie więcej żywej nie złapią. Każdy, kto chociaż trafił do niewoli, wie, jak cudownie smakuje wolność, gdy jest tak blisko, lecz wciąż tak daleko. Nagle nadzieja powraca i z klapkami na oczach starasz się ją odzyskać. Wtedy to właśnie czułam i nie żałuję, pomimo konsekwencji, jakie mnie spotkały podczas ucieczki. Każda próba się liczy, kolejnym razem mi się uda. Wiem to.

Jednocześnie wiem, że teraz przejdę prawdziwe piekło. Aidan ostrzegał mnie przed tym. Ja jednak go nie posłuchałam, bo dlaczego miałabym słuchać kogoś, kto próbował mnie chronić? Mam mieszane uczucia wobec niego. Jest moim najgorszym wrogiem, chce mnie wykorzystać do własnych celów, bez mrugnięcia okiem mógłby mnie zabić, a mimo to stara się mnie chronić. Nic z tego nie rozumiem. Z jednej strony udowodnił, że mogę mu zaufać, lecz z drugiej wrogom się nie ufa, niezależnie od ich intencji. Może to sztuczka, by przekonać mnie, że nic mi się tutaj nie stanie, że jestem bezpieczna, że wszystko jest dobrze, bym potem z łatwością dla nich walczyła. W końcu w rękach wszystkich jestem bronią, która według przepowiedni, może odmienić losy świata. Nie jestem nigdzie bezpieczna, a na pewno nie tutaj. Złudne czyny Aidana mogą doprowadzić mnie do śmierci, jeśli nie mojej, to wielu innych ludzi. Nie mogę dać się zwieść. Muszę trwać w tym, co w głowie ukształtowałam do teraz, a przede wszystkich trwać w tych wartościach, które wyznaję i nie pozwolić, by sytuacja miała na nie jakikolwiek wpływ.

Jednak czuję się tu wyjątkowo samotna. Spędziłam dopiero 4 dni w tym miejscu, chociaż trzy tak właściwie przespałam. Mimo to czuję jak wokół mnie tworzy się skorupa, która chce mnie uchronić przed całym światem i tym sprawia, że czuję się samotna. Zresztą nie ma się co oszukiwać. Jestem samotna, nie mam tu nikogo, nie znam tu nikogo, nawet nie mam zamiaru kogokolwiek poznawać. Chcę wrócić do domu, o ile Acredol można nazwać domem. Chociaż tam, gdzie są osoby, które się kocha, jest też dom. Tam są wszyscy, którzy tak naprawdę są moją jedyną rodziną. Nikogo poza nimi nie mam. Albo wszyscy moi krewni nie żyją, albo się do mnie nie przyznają, albo ja ich nie znam. Najbliższa mi rodzina nie żyje. Nie mam nikogo, prócz mojej teraźniejszej rodziny, którą tworzą przyjaciele i mój brat, który zawsze mnie chronił, uspokajał, dawał to cholerne poczucie bezpieczeństwa, gdy wszystko mnie przerażało. Zawsze przy mnie był, stał za mną murem często nawet sam, gdy inni się ode mnie odwrócili. Teraz go nie ma, a mnie wypełnia całkowite przerażenie, które muszę skrywać. Wszystko mnie przytłacza, a już na pewno nie czuję się bezpieczna. Gdzieś daleko mam nadzieję, że to tylko kolejny koszmar, z którego zaraz obudzę się z krzykiem..

Coś się dzieje.. Wraca mi świadomość, może faktycznie to tylko sen! Ale czy wybudzenie się z koszmaru jest tak bolesne? Przeszywa każdą najdrobniejszą komórkę mojego ciała piekielnym bólem, a każdy mój nerw pali się białym ogniem. Chcę wrócić do tego snu, w którym byłam przed chwilą, ale nie mogę. Potężna fala nowego bólu sprowadza mnie na ziemię z przeraźliwym skowytem. Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale jedno wiem na pewno. Chcę się od tego bólu uwolnić, chcę by to się przestało dziać, chcę umrzeć.. Czuję, jak palę się w środku, a męczarnia, przez którą przechodzę, totalnie mnie oślepia, przez co nie widzę nic, co się wokół mnie dzieje. Jednak coś się zmienia. Ból pomału ustępuje i mozolnie wracają do mnie moje wrodzone zdolności, dzięki którym orientuję się, gdzie jestem.

Wszystko widzę jak przez mgłę, niewyraźny zarys kształtów i sylwetek początkowo zlewa się w jedną wielką plamę. Powoli wszystko nabiera swoich rzeczywistych kształtów, a ja ostrożnie i dokładnie analizuję miejsce, w którym się znajduję. Panuje tu półmrok, przez co ciężko mi cokolwiek dobrze dojrzeć, ale gdy tylko moje oczy przystosowują się do warunków, widzę znacznie więcej. Pod ścianami stoją najróżniejsze urządzenia... tortur. Lodowaty dreszcz przeszywa moje ciało. Znajduję się najprawdopodobniej w jakiejś piwnicy, co na pozór wygląda jak średniowieczny loch, gdzie przeprowadzano na więźniach koszmarne tortury. Jednak owe pomieszczenie różni się od tamtych tym, że owe sprzęty są bardziej nowoczesne, specjalnie dostosowane do czasów, w którym dano nam żyć. Jednak sam fakt, że coś takiego jeszcze istnieje, przeraża mnie do szpiku kości. Głównie bazują na elektryczności i pod tym względem mają bardzo wiele urządzeń przeznaczonych do tortur. Oczywiście nie obyło się od tradycyjnych urządzeń jak stół do rozciągania czy narzędzie kar jak falaka. W najgorszych koszmarach nie spodziewałam się, że ktoś może być tak okrutny. Myślałam, ze to odległe czasy. Jednak teraz wiem, jak bardzo się myliłam.

Dopiero teraz zauważam czterech mężczyzn, którzy siedzą przy stole naprzeciwko mnie. Stół stoi w cieniu, więc nie zauważyłam go od razu, co również spowodowało moje przerażenie tym miejscem. Wojownicy patrzą na mnie z kpiącymi uśmieszkami trzymając w dłoni najprawdopodobniej kufle z piwem. Jeden z nich trzyma dodatkowo włącznik, którego kabel pełznie w moim kierunku. Podążam wzrokiem po nim, aż docieram do metalowej ściany, do której jestem przypięta kajdanami. Ściana jest poprzetykana malutkimi kabelkami. Jest ona zapewne kolejną torturą i pewnie dlatego czułam, ze palę się w środku. Wszystko blisko mnie jest idealnym przenośnikiem prądu, więc nie mam od tego jak uciec. Pomału tracę czucie w rękach, które mam unieruchomione tuż nad głową. Dopiero teraz odczuwam skutek ogłuszenia. Prawa część głowy jest zbolała i najprawdopodobniej to tam właśnie oberwałam, gdy mnie schwytano. Nie wiem, czy krwawię, nie wiem, czy mam cokolwiek złamane, nie wiem, czy w ogóle przeżyje. Jedyne, co wiem to, że cały szok powoli ze mnie schodzi, a jego miejsce zastępuje potworne zmęczenie. Nawet mój strach nie ma takiej władzy jak brak sił. Opieram głowę o ramię, bo nie mam już na nic sił. Chciałabym zasnąć i nigdy więcej się nie obudzić, nie tutaj.

Jednak moi oprawcy mi na to nie pozwalają. Słyszę ciche kliknięcie i po chwili ogarnia mnie przeraźliwy ból, który nie pozwala mi zasnąć. Zaciskam tylko powieki i szczękę, bo nie mam już siły na krzyk. Ból odbiera mi wszystko. Czuję swąd przypalanych włosów i ubrań, a także skóry. Jednak nie odczuwam, że moje ciało się pali. Czuję tylko jak pożoga wewnątrz mnie zabija we mnie wszystko, mimo że dusza próbuje się bronić, powoli także płonie. Tortura ustaje, a ból ustępuje. Zmęczenie się pogłębia i moja głowa bezradnie opada. Oprawcy kontynuują swoją zabawę. A ja chyba tracę przytomność. Nie wiem nawet. Nie odróżniam rzeczywistości od snu. Nie wiem, ile to nawet trwa, ale wiem, że Wojownicy mają ubaw i nie skończą tego, dopóki albo nie oddam ducha, albo ktoś ich nie powstrzyma. Bardziej prawdopodobna jest pierwsza opcja. Kto by zaprzątał sobie głowę jedną dziewczyną, która sama na siebie sprowadziła to piekło.

Wiem, kto.

Aidan.


Izrael – Aidan

Nie było to rozsądne, zostawiać ją pod moją nieobecność. Mam pewne oby, nawet pomimo że zostawiłem ją pod opieką Gaetha, mojego zaufanego strażnika. Mam wrażenie, że posunie się za daleko. Kogo chcę oszukać, ona jest do tego zdolna. Wiem o tym doskonale. Nie po to obserwowałem ją przez jej całe życie, by nie wiedzieć tak oczywistych rzeczy. Jest niczym cicha woda, nieobliczalna, spontaniczna, ale czasem łatwa do przejrzenia na wylot. Zrobiłaby wszystko, by tylko się uwolnić i zyskać upragnioną wolność. Nie raz o tym śniła, gdy została zabrana do więzienia. Jednak nadzieja jej nigdy nie opuściła. Zawsze się gdzieś w głębi tliła i czekała na odpowiedni moment. Podobny żar można zobaczyć w jej oczach. Zawsze taki delikatny płomyczek ukrywa się gdzieś w głębi jej duszy, który podsyca ją do każdego działania. Symbolizuje w niej jej charakter, odwagę i wiarę. Nie da się przełamać jej woli naprawdę niczym. Nieraz próbowałem zamącić w jej życiu, rzucić kłody pod jej nogi, poddać ją próbie. Zawsze umiała sobie ze wszystkim poradzić bez względu na ciężki czas.

Wiem doskonale, co ona może, do czego jest zdolna, do czego może się posunąć. Nieświadomie wystawiłem ją na kolejną próbę, by przetestowała swoją odwagę i silną wolę. Jednak nie pomyślała zapewne o niebezpieczeństwie, które na nią czyha.

To mój błąd. Mam jednak nadzieję, że to tylko moje urojenia, a ona jest cały czas w swej sypialni pod opieką Gaetha. Mam nadzieję..

Gestem dłoni nakazuję wyjść wszystkim z sali obrad, do której dzisiaj musiałem przybyć. Nie było mi to na rękę, gdyż owa sala mieści się w zupełnie innym miejscu niż znajduje się moja baza. Przez to stracę cenny czas, by dostać się do niej z powrotem. Owe obrady mogły zaczekać. Wsiadam do odrzutowca.

- Mamy być jak najszybciej na miejscu, bez względu na to, co jest konieczne. – Rozkazuję głosem nieznoszącym sprzeciwu.

- Przyjąłem. - Główny pilot bez cienia emocji wprawia w ruch maszynę i bez zastanowienia rusza. Mam nadzieję, ze faktycznie uda nam się dotrzeć tam naprawdę szybko.

                                                                          *

Nie pamiętam, kiedy wysiadłem, ale jestem już przed drzwiami mojego apartamentu. Jednak widzę coś, co przeszywa mnie lodowatym dreszczem. Ciężkie, czarne drzwi są otwarte na oścież. Moje obawy się niestety sprawdziły. Tylko dlaczego Gaeth jej nie przypilnował?! Kotłują się we mnie wszystkie emocje, jakie tylko można w sobie pomieścić. Nad wszystkimi góruje tylko jedno, przerażenie. Nie wiem, do czego dopuścili się Wojownicy, ale na pewno nie jest to nic lekkiego. Muszę ją jak najszybciej znaleźć, w przeciwnym razie może zapłacić za to życiem. Na szczęście nie pierwszy raz się coś takiego dzieje i wiem, gdzie dokładnie mam jej szukać. Od razu zbiegam po licznych schodach w głąb mojej bazy. Cała droga prowadzi mnie pod ziemię, gdzie pod grubą warstwą ziemi nie słychać żadnych krzyków ani wołań o pomoc. Rzadko tu schodzę, czasem tylko dostaję informację, że kolejna wycieńczona osoba padła ofiarą Wojowników, i że w ostatniej chwili została zabrana do Uzdrowiska Cieni, gdzie kolorowe smugi przywracają ją do życia. Nie pochwalam tego, ale też jakoś specjalnie nie staram się temu zapobiec. Czasem, gdy Wojownicy posuną się za daleko, karzę ich, ale to występuje naprawdę rzadko. W każdym bądź razie teraz im na pewno nie podaruję tego.

Jestem coraz bliżej pomieszczenia, w którym na pewno musi znajdować się Victoria. Światła na korytarzu mrugają, co znaczy tylko jedno.. używają elektrycznego narzędzia tortur. Najgorsza opcja, jaką mogli wybrać.. Owa opcja zaważyła na ich karze.

Czuję jak wzbiera we mnie gniew, a oczy zachodzą czarną mgłą. Czarne jak atrament krucze skrzydła przybierają olbrzymich rozmiarów i bez wahania sięgają i sufitu, i podłogi. Bez dotykania klamki otwieram drzwi, które, pod wpływem mojej mocy, wyłamują się z zawiasów i z hukiem lądują na przeciwległej ścianie o włos nie uderzając Victorii. Wojownicy pobladli zaskoczeni moim nagłym przybyciem. Nie za bardzo wiedzieli, co ze sobą zrobić.

- Wielki Wojowniku Cz.. – Zanim dokończył swój bełkot wylądował na jednej ze ścian, dusząc się pod naporem mocy, która go przygniata. Kolejnemu uginają się nogi i pada przede mną.

- Nie wiedzieliśmy, że to ktoś ważny. – Próbuje się usprawiedliwić drugi i z impetem uderza twarzą o podłogę, również dusząc się pod naporem mojej mocy. Pozostali dwaj lądują na elektrycznym narzędziu tortur i doskonale wiedzą, co się zaraz z nimi stanie, gdy tylko dołączy do nich dwójka aktualnie podduszana. Nie muszę wzrokiem kontrolować tych Wojowników, wystarczy jedynie moja obecność, by moc utrzymywała się na nich tak długo, jak tylko zechcę, a chęć mam naprawdę wielką.

Dopiero teraz spoglądam na Victorię, uwiązaną za ręce do kajdan. Już nie stoi, a wręcz wisi. Nie ma już siły. Jej płytki oddech świadczy o tym, że jest potwornie wycieńczona. Pojawiły się jej kolejne sińce pod oczami, a skóra gdzieniegdzie jest poparzona i spalona, co okropnie kontrastuje z jej trupią bladością. Bez najmniejszego ruchu odpinam kajdany, a dziewczyna pomału zsuwa mi się w ramiona. Biorę ją na ręce, a jej ciało bezwładnie wisi na nich. Nie wybaczę sobie tego, jeśli ona z tego nie wyjdzie. W końcu to moja wina. Sam do tego dopuściłem. Dosyć. Wyjdzie.

Mój gniew sięga zenitu. Pozostała dwójka, która była podduszana, została zwolniona z tej kary i jak reszta powędrowała mimo woli na elektryczną torturę. Z gniewnym uśmiechem włączyłem maszynę. Od razu zalał mnie jeden wielki skowyt bólu i agonii. Nie mam teraz dla nich litości. Będą w tym trwać, dopóki ktoś z zewnątrz nie przyjdzie im na ratunek. A jak już wspomniałem, sala tortur znajduje się głęboko pod ziemią.

Ostatni raz na nich spojrzałem oczami pełnymi piekielnego gniewu i zdając się na szybkość mych skrzydeł, popędziłem do Uzdrowiska Cieni, jako jest to jedyny ratunek dla Victorii.

                                                                          *

Obserwuję, jak uzdrowiciele krzątają się przy niej, budząc najróżniejsze smugi światła, które od razu wpinają się w ciało Victorii. Nie trwa to długo, gdy cały proces podpięcia dziewczyny do odpowiednich smug kończy główny uzdrowiciel, który do mnie podchodzi.

- Dziewczyna może wrócić do domu. – Nie widać po nim cienia emocji, nawet głos niczego nie zdradza.

- Wróci do zdrowia? – Muszę to wiedzieć, inaczej nie dam mu spokoju. Główny uzdrowiciel przygląda mi się uważnie, po czym mówi.

- Wróci, jeśli wszystko dobrze pójdzie. Należy się jej odpoczynek w ciszy i spokoju. A następnym razem, proszę bardziej pilnować swojej kochanki. – Powstrzymuję się, by nie wybuchnąć i go nie uderzyć. Opanowuję się, nie dając po sobie znaku, że we mnie zawrzało. Mimo to zdaje się, że główny uzdrowiciel to zauważył. Bez komentarza dodaje. – Przyślę uzdrowiciela, który będzie nadzorował proces regeneracji. To wszystko.

Bez słowa pożegnania oddala się do swoich zajęć. Albo mnie nie poznał, albo specjalnie się nie przejął mą osobą, co w zasadzie mnie trochę zaskoczyło.

Odrzucam zbędne myśli dotyczące tej sytuacji i jednym gestem dłoni podnoszę Victorię z łóżka wraz ze smugami i wychodzę z Uzdrowiska Cieni, a ona unosi się za mną. Nie pamiętam, kiedy przeszedłem całą drogę do swego apartamentu, gdyż totalnie pozwoliłem ponieść się głębokim rozmyślaniom. Od razu przeszedłem do jej sypialni i ostrożnie położyłem ją na łóżku, delikatnie przykrywając ją kołdrą. Teraz wzbudza wrażenie martwej, ale wiem, że śpi, a kolorowe smugi czuwają nad jej życiem. Nie mam zamiaru stąd wychodzić. Chcę czuwać nad nią. Nie mogę pozwolić, by coś jej się stało, mimo że teraz jest względnie bezpieczna.

Nagle mą zadumę przerywa delikatne przekręcanie gałki od jej sypialni i wchodzi Gaeth. Jest całkowicie zalany czarną posoką. Na twarzy widnieją rany i siniaki. Kuleje na jedną nogę, a prawą rękę trzyma blisko klatki piersiowej, prawdopodobnie złamana. Spogląda na mnie przepraszającym wzrokiem, ja mimo jego stanu zamiast czuć litość, czuję gniew.

- Dlaczego pozwoliłeś im ją przechwycić?! – Powstrzymuję się, by nie rzucić się mu do gardła. Staram się zachować stoicki spokój, ale mi to nie wychodzi. – Była bliska śmierci

- Nie pozwoliłem, bynajmniej próbowałem. – Widzę, że mimo bólu, stara się zachować opanowanie. – Zanim się zorientowałem, ona była już w połowie korytarza. Nic nie powiedziała. Wyszła cicho. Biegłem za nią, lecz zręcznie przede mną uciekała, aż natrafiła na jednego Wojownika, który wziął ją za jedną z tych dziewek, co czasem się tu błąkają. Zaczęła przed nim uciekać, a do niego dołączyli inni, ja wśród nich, by móc ją ochronić. – Mówi powoli i spokojnie, lecz czuję jak toczy walkę z emocjami. – Wbiegła do ogrodu, a nie mogąc znaleźć żadnego wyjścia wdrapała się na żywopłot i tam zaczęła uciekać. Próbowałem powstrzymywać każdego, kto był blisko niej. Wielu powaliłem, lecz pod koniec pięciu rzuciło się na mnie z pałkami. Pomimo swych umiejętności, górowali nade mną swą przewagą i siłą. Ją zabrali, a mnie prawie zabili. Uwierz mi, że ją chroniłem tak, jak mogłem.

Widzę po nim, że wiele poświęcił, by dotrzymać danego mi słowa, że ta cała sytuacja boleśnie się na nim odbiła, a mimo to wciąż stoi dumnie wyprostowany z podniesioną głową. Stoimy jak równy z równym. Próbował. Nie mógł nic więcej zrobić. Nie mam mu tego za złe. Sam do tego dopuściłem.. Bez wahania podchodzę do niego i go ściskam, jak starego przyjaciela, którym w zasadzie jest. On z lekka zaskoczony, odwzajemnia mój uścisk zdrową ręką. Puszczam go, po czym dodaję.

- Takich ludzi jak Ty się ceni ponad wszystko. – Nie jestem z tych, co przepraszają i dziękują, ale potrafię docenić każde męstwo i każde poświęcenie. I widzę po jego oczach, że jest przez to uradowany i dumny ze swojego czynu. – Idź do Uzdrowiska Cieni. Niech Ciebie wyleczą. Jak wrócisz do formy, staw się u mnie.

- Przyjąłem. – Pomimo bólu, zachował postawę Wojownika na służbie, choć wcale nie musiał. Wyszedł z sypialni, a ja skierowałem się ponownie do Victorii, która leży w bezruchu. Tylko jej klatka piersiowa unosi się mocniej, co znaczy, że powoli wraca do zdrowia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top