Rozdział 7

Minął prawie tydzień odkąd wzięli go do szpitala i Brendon naprawdę zaczynał się nudzić. Miał codziennie wizyty lekarskie, wizyty psychologa i jakieś dziwne badania ale dzisiaj miał mieć spokój. Musiał jedynie zaliczyć obchód oraz psychologa i wolneee! Aż do obiadu na który musi wrócić. 

-Jak się dzisiaj czujemy, panie Urie? - Spytał lekarz wchodząc na sale i poprawiając kitel. Ryan odsunął się kawałek by dać im więcej miejsca.

-Mniej jak kupa gówna niż wczoraj, to chyba dobrze, prawda? - Spytał z uśmiechem słysząc jak szatyn śmieje się cicho. 

-Cóż, myślę, że tak. Proszę podnieść koszulkę, osłucham pana. Potem będzie pan mógł wyjść na dwór ale proszę nie wychodzić za teren szpitala, to zakazane - Powiedział przykładając zimny stetoskop do rozgrzanej piersi mężczyzny. 

-Będę mógł przebrać się w moje ubrania i zapalić? - Spytał a doktor spojrzał na chwilę na niego.

-Jeśli pan Ross będzie cały czas obok, to tak. 


I tak, po wizycie lekarskiej a z pomocą szatyna ubrał się w swoje szare dresy oraz zwykły czarny t-shirt. Do tego dodał czarną, wielką bluzę i trampki, razem wyszli na dwór. 

-Wiesz, o wiele lepiej się czuję. Nie lubię siedzieć długo w zamknięciu, brakowało mi świeżego powietrza - Powiedział mocno zaciągając się powietrzem by zaraz wyjąc paczkę fajek z kieszeni Ryana, zapalił jedną a Ross zrobił to samo.

-Cieszę się. Rozmawiałem z lekarzami, jeszcze z dwa dni i mogę cię wziąć do domu. Do naszego domu - Ich obu uśmiechy się poszerzyły na tą wiadomość. Dom. 

-Będę musiał wrócić do mojego starego domu i wszystko zabrać. Wiesz, możemy spotkać Sarah (Sarę? Sarahę? Sahare?) - Ryan wydał z siebie krótkie "ugh" na co oboje się zaśmiali. Usiedli na ławce przy stawku, idealnie pod drzewem i już po chwili mieli lody w rożkach kupione przez wyższego mężczyznę. 

-Ryyyyroooo - Zaczął Urie patrząc maślanymi oczkami na mężczyznę który przewrócił oczami i dał mu spróbować swoich cytrynowych lodów, które nigdy nie smakowały kruczoczarnowłosemu. Chłopak liznął je a potem wydał z siebie głośne "ew"

-Nigdy ich nie lubiłeś - Przypomniał mu

-No nie, ale ty je jesz, więc coś w nich musi być. Jeszcze tego nie odkryłem, ale odkryję - Powiedział całkowicie poważnie na co szatyn zaśmiał się lekko, zaraz wyjął telefon bo zaczął mu okropnie wibrować. Spojrzał na ekran i... pobladł. Twitter. Dużo twittera. Dużo powiadomień z czego większość podsyłała zdjęcie... ich. Dosłownie z tej chwili. Podał telefon i rozejrzał się szybko widząc grupę jakiś dziewczynek, cały się zestresował - Brendon, tak bardzo cię przepraszam, nie wiedziałem, że ktoś nas widzi! Boże, dostaniesz taki spam, tak cholernie cię przepraszam - Spanikował na co tym razem młodszy z nich zaśmiał się i nagle złączył ich usta. 

-Głupek - Skwitował

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top