"Liar"
Emily
Od tygodnia nie wychodziłam z pokoju, było mi wstyd, a jednocześnie w najmniejszym stopniu nie chciałam ujrzeć na oczy Isaaca, tym bardziej Scotta albo reszty ich bandy. Unikałam też pani McCall, kobieta strasznie się starała abym zeszła chociaż na śniadanie lub obiad. Zawsze odpowiadałam, iż nie jestem głodna, tak naprawdę kłamałam. Opuszczałam pokój tylko wtedy, gdy musiałam iść do szkoły albo do toalety. Po powrocie ze szkoły zaszywałam się w pokoju i uczyłam. Scott próbował kilka razy ze mną porozmawiać, jednak nie chciałam. Było mi ciężko tuszować przed wszystkimi, że wszystko jest okej. Wcale nie jest okej, chciałam za wszelką cenę wrócić tam skąd przyjechałam i porzucić Beacon Hills.
-Emily?- usłyszałam szept mamy Scotta- Chodź coś zjeść, naprawdę się martwię. Dziecko jak ty wyglądasz?!- zakryła usta dłonią
Tak, zdecydowanie nie wyglądałam najlepiej. Dzień w dzień wypłakiwałam wszystko to, co leżało mi na sercu, zupełnie zapominając o całym świecie. Oczy miałam podpuchnięte i wiecznie zaczerwienione, nie spałam po nocach. Skóra przypominała odcień kredy, a moje włosy... Lepiej nie mówić.
-Kiedy ja nie jestem głodna- odwróciłam głowę w stronę przeciwną od drzwi
-Mówisz tak już od tygodnia! Za pięć minut cię widzę na dole- zamknęła drzwi, westchnęłam głęboko.
W końcu będę musiała stąd wyjść, prawda? Szybko ogarnęłam się i zeszłam na ten nieszczęsny posiłek. Tak jak przypuszczałam Isaac i Scott już tam siedzieli zajadając spaghetti i rozmawiając na temat motoryzacji. Nałożyłam sobie na talerz bardzo mało makaronu i polałam go sosem. Melissa już wyszła do pracy, no tak miała popołudniową zmianę. Zasiadłam przy stole, jak najdalej od wspomnianej wcześniej dwójki. W zaskakująco szybkim tempie zjadłam posiłek. Umyłam naczynia i czym prędzej uciekłam do pokoju.
~*~
Nie wiem ile już tu spędziłam, ale zaczynało mnie to wkurzać, serio. Muszę w końcu stąd wyjść do cholery, jednak moja duma mi na to nie pozwalała. Jebać dumę. Posprzątałam w pokoju, wyrzucając do kosza najróżniejsze śmieci. Uczesałam włosy w koński ogon, a także przebrałam się. Zrobiłam lekki makijaż, co choć trochę poprawiło mój wygląd, a także samopoczucie. Zgarnęłam z łóżka telefon i zeszłam na dół. Isaac siedział w kuchni zawzięcie przeglądając coś w komórce, a Scott rozłożył się na kanapie w salonie. Nie pozostało mi nic innego jak porozmawiać z bratem.
-Isaac?- mruknęłam
-Nareszcie!- jęknął- Już myślałem, że nigdy się nie odezwiesz!- przytulił mnie na tyle mocno, że w pewnym momencie zabrakło mi tchu
-Przepraszam Cię, posunęłam się wtedy za daleko- spuściłam wzrok na czubek czarnych trampek- Nie chciałam żeby tak wyszło..
-Nic się nie stało, Emily. Już zapomniałem o tym. Idziemy dzisiaj do klubu, jeśli chcesz możesz dołączyć- uśmiechnął się
-To chyba nie jest dobry pomysł- zaczęłam- Poza tym ja tutaj nie pasuję, nie jestem jedną z "was". Rozumiesz?
-Emily Anne Lahey, nawet nie próbuj mnie wyprowadzić z równowagi- warknął, a jego oczy stawały się z każdą chwilą większe i bardziej czarne.
-Isaac!- za sobą usłyszałam przywódczy głos McCalla.
Wyminęłam Scotta, posyłając ostatnie spojrzenie Isaacowi. Wyszłam przed dom trzaskając drzwiami. Musiałam odetchnąć, a jazda motorem dobrze mi zrobi. Założyłam kask należący najprawdopodobniej do dziewczyny Scotta, zapięłam go bez problemu. Podeszłam do ścigacza mojego brata, po czym wsiadłam na niego bez większych ceregieli. Odpaliłam maszynę i pojechałam przed siebie. Oczywiście uważałam na drodze, bo przecież Lahey chyba by mnie zabił. Dosłownie.
~*~
-Gdzie jestem?- spytałam łapiąc się za obolałą głowę
-W lepszym miejscu, skarbie- usłyszałam głos roznoszący się po pomieszczeniu- Twój brat nie będzie zadowolony, że zabrałaś jego motor i zostałaś porwana. Witaj w świecie alf, Emily.
Jaki kurwa świat alf? O co tu chodzi? Zaczęłam się szarpać, jednak na nic mi się to zdało. Zostałam przywiązana do słupa, czułam się okropnie, a poczucie winy tylko we mnie narastało. Pewnie Isaac teraz chodzi wściekły, a Scott dzwoni do pozostałych członków ich stada. W myślach błagałam, aby mnie odnaleźli. Przecież nie mogę tu spędzić reszty mojego, zapewne krótkiego, życia. Mężczyzna, który siedział na krześle miał na sobie czarną koszulkę, tego samego koloru spodnie oraz buty. Na nosie przeciwsłoneczne okulary, włosy miał już trochę siwe, jednak przebijał jeszcze odcień brązu.
-Po co tu jestem?- spytałam
-Ależ ty jesteś głupiutka, Argent. Jak to po co? Staniesz się jedną z nas, o ile jeszcze nie jesteś- zagaił
-Słucham?- wybałuszyłam oczy- Jaka Argent?
-Nic nie wiesz, Emily. Nie pojmujesz tego, że wszyscy cię okłamują, na każdym kroku.
- Jesteś bezczelny! Nie jestem Argent, tylko Lahey. Słyszysz?! LAHEY!- poczułam jak krew w moich żyłach pulsuje.
-Może sprawdzimy czy strzelasz z łuku jak ona- zaśmiał się szyderczo, po czym bez słowa zaczął mnie rozwiązywać.
-Jaka ona? Ktoś mi to wytłumaczy?
-Dowiesz się w swoim czasie, Emily, a może Allison.- złapał mnie za nadgarstki.
Po kilku minutach szłam w nieznanym mi kierunku, czy się bałam? Jasne, bałam się zrobić jakikolwiek inny ruch. Zaprowadził mnie do lasu? Serio?
-Weź to- podał mi łuk i strzały- Twój cel to tamto drzewo- wskazał na dorodny dąb rosnący nieopodal.
-Okej- mruknęłam
Przygotowałam cały sprzęt, naciągnęłam cięciwę, by po chwili wystrzelić strzałę. Nie rozumiałam, o co tu chodzi. Dlaczego ja tak potrafię, skoro nigdy wcześniej tego nie robiłam? I dlaczego powiedział do mnie Allison? Przecież nazywam się Emily, Emily Lahey nie żadna Argent. Coś tu nie jest takie, jak być powinno.
~*~
-Czyli, okłamywali mnie od samego początku?- spytałam nadal nie mogąc uwierzyć w słowa mężczyzny
-Widzisz Emily, zapewne chcieli dla ciebie jak najlepiej. Zawsze tak się mówi, ale wierz mi, że oni cię tylko ranili. Nie poznałaś prawdy za dzieciaka, to teraz atakuje cię ona ze zdwojoną siłą. Naprawdę nazywasz się Emily Anne Argent, twoim ojcem jest Chris, a matką Victoria. Twoja matka popełniła samobójstwo, a siostra... Zmarła gdy miałyście po dwa lata. Twoi rodzice nie chcieli mieć nic wspólnego z tobą, bo za bardzo przypominałaś Ally.- zaciął się- Oddali cię pod opiekę państwa Lahey.
-Skąd to wszystko wiesz? Skąd wiesz jakie jest moje prawdziwe nazwisko? Skąd?- zrozpaczona usiadłam na podłogę.
-Bo jestem twoim dziadkiem, nie bez powodu strzeliłem do ciebie. Tak bardzo chciałem za wszelką cenę cię odzyskać. Byłaś moim oczkiem w głowie, ale po śmierci twojej siostry...
-Nie, nie... Chcę wrócić do domu, do Scotta i Isaaca. Pewnie się martwią, a ja zastałam porwana, uprowadzona prze, podobno, mojego dziadka!- nie zdążyłam nic dodać, ponieważ do pomieszczenia wparował nieznany mi dotąd mężczyzna...
WIELKI COME BACK?
Kto by pomyślał, że wrócę? Oczywiście, musiałam przemyśleć to i owo, zastanowić się czy dalsze pisanie ma sens.
Kto się cieszy, niech zostawi po sobie ślad.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top