nightmare

Words: 1088
Warnings: spojlery
Author's Note: Płakałam pisząc to, ok? Z góry przeprasza, jeśli i wy będziecie płakać.

Nie byłam w stanie wczoraj udostępnić wam shot'a ze względu na to, że źle rozłożyłam sobie czas, a jechałam jeszcze na urodziny koleżanki. Dlatego udostępniam go dzisiaj i mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu.
Gdyby ktoś jest ciekawy do jakiej playlisty pisałam tą część, podpinam ją wam u góry. Jeśli ktoś chce wiedzieć przez co przechodziłam, pisząc shota to polecam ją puścić na czas czytania, ale nie ponoszę odpowiedzialności za wylane łzy.
Życzę wam udanego weekendu i widzimy się w piątek <3


Odkąd Zeke wrócił z Paradis zdecydowanie zachowywał się inaczej. Nieważne jak bardzo chciał ukryć coś, co go dręczyło, nic nie umykało twojej uwadze. Znałaś go zbyt długo i dobrze, żeby ot tak dać się oszukać. Z początku każdy najmniejszy dźwięk w waszym mieszkaniu sprawiał, że mężczyzna znacznie się napinał. Zawsze, gdy ktoś pukał do waszych drzwi, Jaeger rzucał w ich kierunku spłoszone spojrzenie. Przez długi czas musiałaś upewniać go, że to jedynie ptaki stukają w wasze okna, a szyba nie jest pęknięta. Kiedy minął rok i lęk mężczyzny powoli zanikał gdzieś w odmętach szarej rzeczywistości, nadeszły koszmary.

 - Zeke? - zapytałaś zaspanym głosem, gdy Jaeger po raz kolejny tej nocy zaczął się wiercić. Pot błyszczał na jego czole, a oddech znacznie przyspieszył.

 - Ackermann... Ackermann - szeptał jak mantrę, co cię zaniepokoiło. Dotknęłaś dłonią jego czoła, chcąc sprawdzić, czy nie ma gorączki. Nagle oczy mężczyzny otworzyły się szeroko na kontakt z twoją dłonią. Szybko podniósł się do siadu i biorąc głębokie oddechy, próbował się uspokoić. Niepewnie przysunęłaś się do niego i opierając dłoń na jego ramieniu, spojrzałaś na niego z troską.

 - Zeke? Co się stało? Czy to znowu... ten sen? - zapytałaś, chwytając jego mokrą od potu dłoń i pocierając ją kciukiem. Kiedy przytaknął, cicho westchnęłaś i usiadłaś naprzeciw niego.

 - Opowiedz mi o tym.

 - Nie, [Y/N]. Ja... nie chcę o tym mówić.

 - Przez cały czas powtarzałeś tylko ,,Ackermann". Kim on jest? Zrobił ci coś? Zeke, będzie ci łatwiej, jeśli mi o tym opowiesz. Proszę, powiedz mi - wyszeptałaś, ściskając jego dłonie.

 - To było zaraz po moim spotkaniu z Bertholdtem i Reinerem. To był plan idealny. Nawet pogoda dopisywała - mruknął - Wszystko szło po naszej myśli, a przynajmniej tak myśleliśmy. Powoli pozbywałem się ich żołnierzy, gdy zobaczyłem, że moi tytani padają martwi i wtedy go zobaczyłem. Wyłonił się z chmury, którą stworzyły ostatnie żywe jednostki oddziału. Wyglądał na wściekłego, jego oczy mówiły wszystko. Jego celem było całkowite unicestwienie mnie. Cały pokryty był krwią. W tamtej chwili wyglądał jak bóg śmierci, bohater diabłów z wyspy. Cholernie szybki i niebezpieczny tak, jak mówił Reiner. Nie przewidziałem jednak tego, że był jeszcze lepszy niż z początku myślałem. W błyskawicznym tempie pozbawił mnie lewej ręki, a następnie oczu. Nic nie widziałem, a szum jego sprzętu przyprawiał mnie o dreszcze. Nim się zorientowałem, pozbawił mnie władzy w nogach. Próbowałem utwardzić kark, jednak ten był szybszy i szybko wyciągnął mnie z mojego tytana. Naprawdę się wtedy bałem. Bałem się, że już więcej cię nie zobaczę. Stał nade mną i wpychał mi ostrze swojego miecza głęboko w gardło. Dzięki temu, że Eren również był tytanem, wiedział że nie mogę przemienić się po raz kolejny. Choć chciał mnie zabić, nie zrobił tego, pieprzony sadysta. Nie wiem, co stałoby się ze mną, gdyby nie Pieck. Nigdy więcej nie chcę narażać się na jego gniew, nie chcę znowu czuć tego, co czułem wtedy - powiedział, a z jego oczu wypłynęły łzy.

Delikatnie przejechałaś dłońmi po jego policzkach, ścierając słoną ciecz. Posłałaś mu delikatny uśmiech i przyciągnęłaś go do siebie. Mężczyzna zacisnął dłonie na twojej koszuli na plecach i wtulając się w twój dekolt, pozwolił łzom spływać po jego twarzy. Nic nie mówiąc, jedynie gładziłaś go po włosach i barkach, chcąc okazać mu wsparcie.

 - Jestem tu - szepnęłaś - Nieważne, co będzie się działo, zawsze będę z tobą. Nie zostawię cię, nawet jeśli będę musiała umrzeć u twojego boku.

Zeke jedynie mocniej cię przytulił. Nie chciałaś wiedzieć, jak silne emocje musiały targać nim w tej chwili. Byłaś mu wdzięczna za to, że opowiedział ci o tym przeżyciu. Niedługo później zasnęliście.

Następnego dnia, gdy myślałaś, że teraz będzie już tylko lepiej, uderzyła w ciebie okrutna rzeczywistość. Wszystko zaczęło się walić, wszystko co budowaliście przez lata powoli rozsypywało się jak domek z kart. Nie mogłaś nic zrobić, a jedynie obserwować. Zeke zaczął cię unikać, odsunął się od ciebie. Z początku wychodził wcześnie rano z domu i wracał późno w nocy, gdy już spałaś. Później zaczął znikać na całe dnie i wracać tylko po to, by znowu znikać. W końcu doszło do tego, że wyprowadził się od ciebie. Nie miałaś pojęcia, co się dzieje. Nieważne jak bardzo starałaś się jakoś z nim porozmawiać, nic nie działało. Wasza relacja znacznie się ochłodziła. Nie poznawałaś Zeke'a, tego samego, który jeszcze kilka lat temu stał pod twoim oknem, żeby twój ojciec nie nakrył go u ciebie i jak głupi wyznawał obietnice miłości. Obietnice, które teraz sypały się, uciekały jak piasek przez palce. Wychodząc za niego za mąż nie spodziewałaś się, że dojdziecie do momentu, gdy nawet rozmowa będzie dla was czymś trudnym, praktycznie niewykonalnym.

Przez rok łudziłaś się, że wasze małżeństwo da się jeszcze uratować. Każdego dnia ze sztucznym uśmiechem próbowałaś pokazać innym, że wszystko jest w porządku, podczas gdy wewnątrz czułaś, jak twoje serce krwawi. Twoje oczy powoli traciły swój blask, aż w końcu całkowicie zgasły. Nie było już w tobie starej ciebie. Próbowałaś pomóc innym, zaniedbując siebie. Nikt nie widział tego, jak bardzo potrzebowałaś pomocy. Chciałaś móc z kimś porozmawiać na ten temat, nawet kilka razy próbowałaś powiedzieć o tym Pieck, ale nie potrafiłaś wyznać tego, jak bardzo cierpisz.

W końcu pewnego dnia zobaczyłaś go. Wyglądał tak samo jak tamtego dnia, jednak jego twarz wyglądała na przerażoną. Patrzył na ciebie nie dowierzając w to czym się stałaś. Wyglądałaś jak cień siebie. Znacznie chudsza, bledsza z zapadniętymi policzkami i tymi smutnymi, zgaszonymi oczami, które przecież tak bardzo kochał. W tamtej chwili dotarło do niego to, że zostawiając ciebie niszczył zarówno siebie jak i najukochańszą osobę. Podbiegł do twojej osoby i padając przed tobą na kolana, objął ramionami twój brzuch, przytulając się do ciebie. Oboje płakaliście, staliście na środku ulicy, a duża część przechodzących osób zwróciła na was swoją uwagę, jednak was to nie interesowało.

 - Przepraszam - powiedział, wzmacniając swój uścisk.

Zmierzwiłaś jego włosy i chwytając za jego dłonie, nakazałaś mu wstać. Posłałaś mu blady uśmiech. Pogładziłaś jego policzki, a znajome uczucie delikatnego kłucia twoich dłoni, sprawiło że jeszcze więcej łez spłynęło po twojej twarzy. Tęskniłaś i to cholernie mocno. Choć chciałaś być zła, pragnęłaś krzyczeć na niego, zwyzywać od najgorszych - nie potrafiłaś. 

 - Przepraszam - powtórzył, a ty pokręciłaś głową. - Nie opuszczaj mnie.

 - Obiecałam, że cię nie zostawię - wyszeptałaś - Więc dlaczego ty to zrobiłeś?

 - To jest bardziej skomplikowane niż może się wydawać - powiedział - Jednak teraz już jestem, możesz być zła, możesz mnie uderzyć, nienawidzić i cokolwiek innego, zaakceptuję to, ale bądź i nie każ mi teraz cierpieć.

 - Tylko jeśli wszystko mi wyjaśnisz - odpowiedziałaś, patrząc mu w oczy.

 - Wyjaśnię.

 - Obiecujesz?

 - Obiecuję.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top