Według ich planu
Cześć!
Jest to shot z challengu, w którym biorę udział!
Motyw - władzy
Słowa kluczowe - ślub, seks, doniczka, powieść, wieloryb, alarm.
Ship - Morwin
Czas pisania - coś około 10 godzin, łącznie z próbami wymyślenie chociaż jednego zdania, więc siedzenie nad tym dokumentem i próbowanie, też zaliczam do pisania happ
Ilość słów - 4k (Nie dokładnie, ale bardzo blisko tej liczby.
Zapraszam serdecznie do innych autorów, którzy brali udział w tym challengu! Ich prace kryją się pod hasztagiem #motywowychalleng! - Coffeuu , Nojixy_ , GreatBasagnav , Hisilka , BlackWolfSQ , Merci_Dark , AMELhali , RudaEwroniara , ixxxxxl , Moon_azi , Idikila , Pieknadamusi , Tosternia , Gochulec , Mat6rx , ___BlackSky___
Miłego czytania <333
------------------------------------------------------------
- Będziemy mieli dzisiaj gości - powiedziała moja matka od siedmiu boleści. Siedzieliśmy przy stole, jedząc obiad. Wpakowałem małą ilość sałatki do ust i lekko się skrzywiłem. "Zdrowe odżywianie" wymyślone przez moją matkę w ostatnim czasie było nie do zniesienia. Naprawdę, miałem już dość jej udawanych diet, bo doskonale wiedziałem, że je takie jedzenie tylko na pokaz, bo po kątach je normalnie, a nam każe cierpieć.
- A kto taki ma przyjść? - mruknąłem z zapytaniem, mimo wielkiego znudzenia, które mi towarzyszyło.
- Osoby wysoko postawione, również prowadzące firmę. Mają do nas propozycję, którą przyjęłam, teraz będziemy ustalać niezbędne rzeczy. - przerwała na chwilę, by nalać sobie soku do szklanki. - Przyjdzie z nimi ich syn w twoim wieku, więc proszę, abyś się zachowywał.
- Ta, jeszcze czego - mruknąłem i napiłem się szklanki świeżo wyciskanego soku. Lekko skrzywiłem się na jego smak, nie mogli tu dać zwykłej gazowanej wody? Przecież nikt by nie zachorował do cholery.
Szczerze? Nie chciałem dzisiaj nikogo widzieć, żadnych gości, nawet rodziców, ale w sumie to nie nowość, chociaż nigdy nie zrezygnuję z widoku swojego brata. Mimo że potrafił mnie nie miłosiernie wkurwiać swoim dziwnym zachowaniem albo decyzjami, to mimo wszystko często zmieniał mój humor na lepsze. Potrafił w sekundę zmienić mnie ze zdenerwowanego w radosnego, tylko nasza matka zawsze to niszczyła. Nie widzieliśmy się często przez to, że miałem strasznie dużo dodatkowych zajęć szkolnych i poza, przez co mój czas wolny był ograniczony. Zawsze robiła wszystko, żebyśmy widzieli się jak najmniej. Nie wiem czemu, naprawdę chciałbym zrozumieć jej intencje co do mojej osoby, ale byłem chyba tylko osobą, która ma przejąć firmę i tyle. Lecz mimo tego często się widzieliśmy, ja zwiewałem z lekcji, by specjalnie z nim pogadać. A o tym, że niedawno zwolniłem się z kilku pozalekcyjnych zajęć, to chyba nikt nie musi wiedzieć, prawda?
Poza tym ostatnio nie jest u mnie kolorowo. Mój związek się rozpadł. Tak po prostu, zostałem odrzucony, jakbym nigdy nic nie znaczył. Zdrada to jedno z najboleśniejszych powodów rozstań. Nigdy nie zamierzałem komuś wybaczyć, jeżeli by mnie zdradził. Od zawsze trzymam się tej zasady i sam jej nigdy nie złamałem.
Chociaż raz było blisko, to gdy usta pewnej blondynki miały już dotykać moich ust, opamiętałem się i zasłoniłem swoje wargi, by nie dotknęły ich inne niż te mojego chłopaka. Byłem wierny jednemu partnerowi.
On doskonale to wiedział. Wiedział, jak cenię sobie tę cechę, a mimo wszystko i tak zobaczyłem w jego ramionach innego chłopaka. Nie był wyglądem tak bardzo oddalony od mojego. Również bardzo jasne włosy, tatuaże na ramionach, ja nie miałem tatuażu i kolczyków na twarzy, ale czy to tak wiele zmieniało? Sprawiało, że był bardziej atrakcyjny, by mnie zostawić?
Jednak nie pokazywałem mojego załamania. Na twarzy dalej trzymałem swój charakterystyczny uśmiech, który straszył nauczycieli, bo nigdy nie wiedzieli, czy czasem nie zamierzam czegoś odpierdolić. Jednak, gdy tylko patrzyłem na ich szczęście, lub pocałunki, mimo iż na twarzy miałem uśmiech, to w mych oczach płynął czysty ból, który wylewał się ze mnie nocami. Słonymi łzami i szlochem, który zakrywałem poduszką, by nikt mnie nie usłyszał. Potem kolejny dzień, uśmiech, powrót do domu, wymuszony obiad niby szczęśliwej rodziny i ucieczka do pokoju, by wylewać wodę z organizmu do późnej nocy i od nowa. Wylewałem ból nocami, by rankiem mieć jakiekolwiek siły na kolejny dzień.
Tak się zamyśliłem, że nawet nie zauważyłem, iż w którymś momencie siedział przede mną bardzo przystojny chłopak. Szatyn z brązowymi oczami, wpadający w odcień czekolady i usta, których chciałem posmakować. Lecz mimo tego, że jest przystojny, to widziałem, że ułożony i podporządkowany rodzicom, aż zachciało mi się rzygać. Znałem go. Chodzi ze mną do liceum, nie rozmawiamy, ale znam jego zachowanie. Jest zbyt poukładany. Dobre oceny i relacje z nauczycielami. Włosy zaczesane na żel, elegancka koszula i jeansy, podczas gdy ja miałem na sobie za dużą bluzę, po wcześniej wspomnianym byłym chłopaku, oraz trochę za duże dresy.
- Dzień dobry państwu, jestem Gregory - przedstawił się, a mi dosłownie zebrało się na odruchy wymiotne. Większego pieska nie mogło być? Zerkałem na chłopaka z małym obrzydzeniem...
- Erwin! - Usłyszałem cichy kobiecy syk z mojej prawej strony. Spojrzałem w tamtą stronę i ujrzałem moją matkę, patrzącą na mnie krytycznym wzrokiem.
- Jestem Nicollo, a to mój starszy brat Erwin - powiedział mój młodszy brat, który najwyraźniej zauważył, że nie jestem skory do rozmowy z chłopakiem.
- Miło mi, że się zgodziliście, jestem pewna, że nasza umowa przyniesie owocne skutki - odezwała się najpewniej matka szatyna. Zasiadła na miejscu niedaleko miejsca mojej rodzicielki, gdy jej mąż odsunął jej krzesło. Za to ojciec chłopaka usiadł obok swojej żony i będąc jednocześnie naprzeciwko mojego ojca.
- Co to za umowa? - zapytał zdziwiony mój brat. Natychmiast obydwie rodzicielki uśmiechnęły się do mnie i chłopaka naprzeciwko mnie. Głos zabrała moja matka, a mama Gregory'ego położyła mu dłoń na ramieniu.
- Weźmiecie ślub - powiedziała z szerokim uśmiechem, a ja poczułem, jak moja buzia się otwiera. Spojrzałem na bruneta, siedział jak słup, tak samo jak ja. Po chwili się otrząsnąłem. Ona z tej starości naprawdę ogłupiała!
- Chyba zwariowałaś! Nie będziecie nami rządzić, a na pewno nie mną, bo nie wiem jak z tym kretynem! - krzyknąłem, a jej wyraz twarzy natychmiast się zmienił.
- Jak ty się do mnie odzywasz?!
- Tak jak na to zasłużyłaś! Nie będę brał ślubu z tym baranem! - Wskazałem na szatyna. Jestem pewny, że w moich oczach widać szalejącą furię, tak samo jak w jej oczach. Byliśmy zbyt podobni. Toczyliśmy walkę na spojrzenia. Niby dziecinne, ale gdy widziałem, że chce, bym przeprosił i poszedł na ugodę, nie mogłem odpuścić, będę walczyć o wolność. Kobieta zamrugała zawiedziona, wciąż w jej postawie widziałem kipiącą złość, jednak dumnie się wyprostowałem i wyszedłem z pomieszczenia, wchodząc na pierwsze stopnie schodów.
Powoli po nich wchodziłem, aż wyczułem czyiś wzrok śledzący moje ruchy. Obróciłem więc lekko głowę i ujrzałem czekoladowe tęczówki przyglądające się mi. Uśmiechnąłem się pod nosem i skierowałem kroki do własnego pokoju. Zatrzasnąłem za sobą drzwi, co poniosło się lekkim echem po mieszkaniu. Chciałem tym zaznaczyć to, że nie zamierzam się z nikim widzieć przez najbliższe kilka godzin, zawsze tak robiłem. Muszę przemyśleć to wszystko.
Przecież to jakieś szaleństwo, ja i wyjście za mąż w tym wieku? Miałem znaleźć sobie chłopaka i się zakochać! Znaleźć miłość, albo nie być z nikim do śmierci i łamać serca, a nie poślubić jakiegoś pupilka rodziców! Złapałem się za włosy, po czym wypuściłem głośne westchnienie z frustracją, po czym opadłem na łóżko. Usłyszałem otwierające się drzwi.
- Chyba dosadnie powiedziałem, że nie zamierzam nikogo widzieć? - zapytałem z lekkim warknięciem.
- Własnego brata nie wpuścisz?
- Ah, to ty. - powiedziałem i poklepałem miejsce obok siebie. Po chwili Nicollo leżał tuż obok mnie, również patrząc w sufit. - Powiedz mi, co ja mam zrobić? - zapytałem go po dłuższej chwili.
- Wiesz, co ja bym zrobił na twoim miejscu? Spróbował, nie wiesz, co może się stać, zawsze możecie się w sobie zakochać, uprawiać seks, wziąć ślub tak jak chcą rodzice i stworzyć piękną parę. Będzie można z tego napisać jakąś powieść! - powiedział rozmarzony, a ja obróciłem głowę w jego stronę i zacząłem patrzeć na niego jak na największego debila. - Albo możesz uciec z kraju, w razie co pomogę.
- Jesteś ode mnie młodszy, chuja zrobisz.
- Ale co ci szkodzi spróbować? Najwyżej gdy już wyjdziesz za niego, to ukartujemy jego samobójstwo, przez tę sytuację. Erwin, to jeszcze nie koniec świata. W najlepszym scenariuszu możesz znaleźć nową miłość!
- W co ty wierzysz?
- W szczęście od losu braciszku. Po coś to się dzieje.
- Nienawidzę tych twoich powiedzonek - wymamrotałem i przymknąłem oczy.
- Nic nie dzieje się bez przyczyny.
- Błagam cię, skończ - jęknąłem, chowając twarz w dłoniach. - Poszli sobie?
- Nie, matka powiedziała, że ślub mimo wszystko się odbędzie, wstępna data jest na lipiec, chyba dwudziesty z tego co się nie mylę.
- CO?! To jest kurwa za kilka miesięcy! Ona oszalała!
- Dokładniej za cztery miesiące.
- Nico nie możemy dopuścić do tego, żebym za niego wyszedł - wypowiedziałem z obrzydzeniem, a on westchnął.
- Najpierw spróbuj się do niego przekonać, może nie jest taki, jak myślisz, jeżeli do końca czerwca go nie polubisz, wymyślimy coś. Obiecuję bracie, uda się nam, jak zawsze.
I od tamtego czasu spotykaliśmy się codziennie. Codziennie chociaż raz musieliśmy odbyć rozmowę, tego wymagali od nas rodzice. Jak to ja, zawsze próbowałem się jakoś wymigać, uciec, zrobić cokolwiek, niestety nie udawało mi się to. Po jakimś czasie przestałem uciekać od spotkań i chętniej się na nich zjawiałem. Sprawiały mi przyjemność. Były uwolnieniem się od codziennych rozterek. Gregory zawsze dawał mi przydatne rady, pomagał mi się uspokoić, gdy byłem zbyt zdenerwowany i pokazał jak spojrzeć na sprawę obiekcyjnie i dystansem, by podjąć jak najlepszą decyzję.
Spotykaliśmy się na spotkaniach w kawiarniach, kinach, a niedługo później zostały ogłoszone nasze zaręczyny. Wszystkie te spotkania były po to, by pokazać mediom i światu, że coś się szykuje. Oświadczenie o zaręczynach było w pewnym sensie gwoździem do trumny. Miasto szumiało od tej informacji. Gdy tylko chciałem wyjść z domu, zalewała chmara dziennikarzy. Flesze i kamery nagrywające z okien, śniły mi się po nocach. I tak się spotykaliśmy, uciekaliśmy od szumu, często wyjeżdżaliśmy na obrzeża miasta, by po prostu porozmawiać. Chcieli wywiadów, dostawali tyle informacji, w jakim stopniu pozwalały nam matki.
Gdy pewnego dnia zobaczyłem w wiadomościach, że Gregory powiedział, iż kocha mnie, uśmiech sam wpłynął mi na usta. Był dobrym aktorem, uczucia były widoczne w jego oczach i postawie, ale mimo iż wiedziałem, że nie są prawdziwe, ale mimo to wewnątrz mnie tliła się nadzieja, iż to, co mówi, jest prawdziwe. Sam chciałem mu powiedzieć to samo, więc wyszedłem z domu, a gdy zalała mnie fala świateł i mikrofonów pchających się mi przed twarz, usłyszałem pytanie. "Czy oświadczenie o zaręczynach jest prawdziwe?!". Zacząłem się głupio uśmiechać, sam do siebie, bo mogłem powiedzieć wszystko, zniszczyć wszystko, czego chciały nasze rodziny, a jednak powiedziałem - "Oczywiście, ja i Gregory żywimy do siebie prawdziwe uczucia."
- Nie jesteś taki zły jak na syna bogaczy - powiedziałem, a pomiędzy nami zapadła cisza, która po chwili została zmieniona w śmiech obu z nas. Widziałem jego uśmiech, słyszałem jego próby uspokojenia się, a także jak trzyma się za brzuch, bo boli go od skurczu przez rozbawienie. Miałem tak samo, też nie umiałem powstrzymać wygięcia swych ust, głośnego śmiechu i bólu brzucha, ale nie chciałem tego przerywać. Najlepsza chwila w moim życiu. Nie bałem się być sobą i byłem szczęśliwy, chociaż jedna rzecz nie dawała mi spokoju.
Obawa.
Chciałbym czegoś więcej, może nie powinienem chcieć być z nim w tak krótkim odstępie czasu od poznania go, ale wiem, że to coś więcej. Coś, czego nigdy nie czułem. Ciepło rozchodzące się po całym moim ciele i chęć na poczucie go blisko siebie. Mieć go dla siebie. Jak syrena, gdy wypowiadał słowa swoim głębokim głosem, nie chciałem przestać go słuchać. Przyciągał mnie i miałem wrażenie, że poszedłbym, zanim gdyby tego chciał. Zostawił wszystko byle móc być przy nim i słuchać jego głosu.
Patrzyłem w czekoladowe tęczówki. Jednocześnie czułem szczęście, ale i ogarniającą mnie z każdej strony obawę. Strach przed możliwym odrzuceniem z jego strony.
Nim się zorientowałem, przestałem czuć nienawiść do jego osoby. To uczucie zmieniło się w o wiele milsze odczucia. Niektóre były bolesne, zwłaszcza gdy opowiadał o swoich wcześniejszych związkach, czy osobach, które mu się podobały. Czułem zazdrość. Zwykła znajomość zaczęła przeradzać się w coraz głębsze uczucie.
Dopiero po miesiącu od ogłoszenia zaręczyn, mogliśmy wyjść spokojnie z domu, by dotrzeć do szkoły. Tam też musieliśmy udawać. Aktor przecież nie może zejść ze sceny w połowie przedstawienia. Tak więc chodziliśmy po korytarzach, trzymając się za ręce. Gdy odprowadzał pod klasę, dawał krótkiego buziaka w policzek. Z każdym dniem chciałem więcej. Więcej dotyku, uczuć, bliskości od niego. Pragnąłem tego tak bardzo, że nie raz ledwo udało mi się odzyskać kontrolę, by nie doprowadzić do czegoś tragicznego. Gdybym go pocałował... To byłby koniec. Wtedy na pewno przestalibyśmy być tak blisko, a to wszystko nie byłoby dodatkiem w naszej przyjaźni, a przymusem, w postaci naszych matek.
- Cześć - Usłyszałem głos, więc obróciłem głowę, patrzyłem w czekoladowe tęczówki z lekkim uśmiechem.
- Hej - odpowiedziałem i kiwnąłem głową na moje łóżko, by usiadł na nie. - To coś ważnego, że tak przychodzisz?
- Nie chciałem tak po prostu spędzić z tobą czas. - Uśmiechnął się, a pomiędzy nami zapadła chwilowa cisza. - Może obejrzymy jakiś film?
- Jasne, wybieraj - powiedziałem i rzuciłem się na łóżko tuż obok niego.
Nie szukaliśmy długo, nasz wybór padł na komedie. Oglądaliśmy, co chwilę dodając swoje dwa grosze, komentując film. W sumie było to bardziej śmianie się z aktorów, ich wyrazów twarzy czy ich kwestii. Co chwilę spoglądałem na jego usta, gdy z jego gardła wypływał śmiech. Szukałem jakiegokolwiek dotyku, chociażby muśnięcia ręką.
- Nico mamy problem - powiedziałem, wchodząc do pokoju mojego brata.
- Jaki?
- Chyba się zakochałem
- To zajebiście! Mówiłem?! Ja zawsze mam kurwa rację! Będę pisać z tego kurwa książkę! - zaczął skakać wokół mnie ze szczęścia, a ja tylko uśmiechnąłem się lekko. - Już wiem, jak mu to powiesz! Zrobimy romantyczną kolację i–
- Uspokój się! Nie będzie żadnej kolacji, niczego! Przecież nie wiem, czy on też coś do mnie czuję!
- Pierdolisz Erwin! Ja to załatwię!
- Przestań czytać romansidła, prawdziwe życie nie jest takie jak w ksiażkach - mruknąłem smętnie i wyszedłem z jego pokoju, by udać się do własnego.
Małżeństwo tylko dla korzyści naszych rodzin, a tak naprawdę nie musieliśmy być sobie wierni ani zakochani, bo miały nie wchodzić w to żadne uczucia. To tylko czysta formalność. Według teorii. No właśnie, nie miały wchodzić w to uczucia. Z mojej strony jednak wystąpiły.
Pierwszy raz od rozstania z Vasquezem, poczułem podobne uczucie, a nawet silniejsze. Czułem więcej, każdy jego dotyk to było marzenie i czyste pragnienie. Każde jego spojrzenie wywoływało na mojej twarzy rumieńce, w okolicach podbrzusza przyjemne ciepła, a w umyśle nieczyste myśli. Wyobrażenia na temat naszej wspólnej przyszłości... I mimo że nie powinienem, bo obiecałem to sobie, to chcę spróbować. Chcę zobaczyć czy z tego coś wyjdzie. Chcę być znowu szczęśliwy, nawet jeżeli to szatyn ma dawać mi to szczęście, to nie mam nic przeciwko.
Aż do pewnego dnia, gdy zobaczyłem coś, co jak dla mnie zniszczyło jakiekolwiek szanse na zdobycie szatyna. To był mój koniec, moje serce zostało skruszone. Mury zostały rozbite i już nie umiałem ukrywać, uczuć. Starałem się z całych sił pokazywać, że mnie to nie boli, ale gdy już miałem wychodzić na nasze spotkanie... Odwoływałem je i chowałem się pod kocem, by wylewać kolejne łzy.
Spokojnym krokiem, wracałem do domu. Myślałem o tym, iż dosłownie za kilka miesięcy będę mężaty. Nagle na mojej drodze zjawiła się blondynka z telefonem w dłoni.
- Cześć Erwin! - przywitała się entuzjastycznie, a ja tylko skrzywiłem się na dźwięk jej głosu. Wkurwiała mnie niemiłosiernie.
- Czego chcesz Mia?
- Słyszałam, że wychodzisz za Grzesia, to świetnie! Tylko jestem ciekawa czy mówi ci wszystko.
- To znaczy?
- No wiesz, niby jesteście razem, a jednak nie jest ci taki wierny.
- Co? - Moje serce biło chyba tak szybko jak jeszcze nigdy. To nieprawda. Na pewno kłamie.
- No patrz, ostatnio się całowaliśmy! - powiedziała, klikając coś w swoim telefonie, aż wystawiła mi przed twarz ekran urządzenia z pokazanym zdjęciem. - Ukucie w sercu pojawiło się tak nagle, że ledwo co ustałem na nogach. On ją pocałował... Czułem rozczarowanie, ból, wszystko, co najgorsze. Odszedłem od niej bez słowa, zacząłem biec w stronę swojego domu. Jedyne czego chciałem, to żeby to był tylko koszmar. Żeby to się nie wydarzyło.
Od tamtego czasu unikałem go jak ognia. Zamykałem się w pokoju, nie zjawiałem się na spotkaniach, aż zaczęła doskwierać mi tęsknota. Chciałem go przy sobie, ale wiedziałem, ile bólu to przysporzy. Jednak nie spodziewałem się jednego. Listu.
"Cześć Erwin,
Chciałbym spotkać się z tobą. Wiem, miejsce może być dziwne, ale proszę, żebyś przyszedł do jadalni w twoim domu o godzinie szesnastej. Bardzo zależy mi na tym, by wyjaśnić resztę zgrzytów, które powstały między nami i chciałbym też ci coś wyznać.
Będę wdzięczny jeżeli się zjawisz.
G.M."
Mimo wszystko postanowiłem się zjawić. W razie co zawsze mogę wyjść i zamknąć się we własnym pokoju, lub wyprosić go z mieszkania. Mimo że Mia pokazała mi to zdjęcie, to chciałem go zobaczyć. Tęskniłem za jego widokiem. Zwłaszcza za tym promiennym uśmiechem.
Ubrałem bluzę i założyłem słuchawki, co chwilę spoglądając na zegarek. Godzina dłużyła się jak lata, czas jakby z każdą minutą zbliżającej naszemu spotkaniu, zwalniał, by kazać mi czekać jeszcze dłużej. Gdy w końcu wybiła godzina naszego spotkania, wyszedłem z pokoju. Szedłem spokojnie korytarzem, zszedłem po schodach i dotarłem pod wejście do jadalni. Otworzyłem dwudrzwiowe wejście i zobaczyłem go. Stał do mnie tyłem, z obcisłą koszulką opinającą jego mięśnie.
- Dostałem twój list. - powiedziałem, wchodząc do pomieszczenia.
- Jaki list? - zapytał, a ja przystanąłem.
- No ten, który mi napisałeś.
- Nie pisałem żadnego listu, to ty napisałeś do mnie!
- Czekaj, co?
Nagle w mojej głowie zapaliła się mała czerwona lampka, jakby alarm. Przeczucie, że to, co się dzieje, wcale nie jest przypadkowe i biorą w tym udział osoby trzecie. Tak jak myślałem, sekundę później zza ściany wyłonił się Nicollo z szerokim uśmiechem.
- No to miłej zabawy - powiedział, po czym złapał za drzwi i je zamknął, a już po chwili można było usłyszeć dźwięk zamykanego zamka. - Nie wypuszczę was do momentu, gdy nie wyznajcie sobie, co czujecie! - Usłyszałem krzyk i szybkie kroki oddalające się spod drzwi. Podbiegłem do nich i zacząłem w nie uderzać.
- Nicollo masz mnie stąd wypuścić! Nico, słyszysz mnie?! Masz otworzyć te cholerne drzwi! - Po kilkunastu próbach krzyków się poddałem. Nikogo nie było w domu. Rodzice na wyjeździe służbowym, a on pewnie zamknięty w swoim pokoju z głośną muzyką na słuchawkach, lub też wyszedł, by go nie skusiło, żeby nam otworzyć. - Kurwa! - Uderzyłem ostatni raz w drzwi i oparłem się o nie, by zjechać po nich i usiąść na podłodze, przytulając się do własnych kolan.
Swój wzrok wbiłem w doniczkę, która stała na parapecie. Posadzony w nim był tulipan, ale nie on zwrócił moją uwagę, a mała zagięta kartka. Podniosłem się z ziemi i podszedłem do parapetu. Zgarnąłem kawałek papieru, otwierając go. "Jedzenie macie na stoliku, a wodę w szafce, gdybyście byli zbyt uparci". W rogu kartki zobaczyłem jego próby narysowania wieloryba. Powiedział mi kiedyś, że to ma być jego "znak rozpoznawczy". Idzie mu coraz lepiej, teraz przynajmniej ma zarys tylnej płetwy i widać, że chmurka nad nim, to woda, którą wytryskuje z jego nosa.
- Czyli przemyślał to wszystko bardzo dobrze i dużo wcześniej - Usłyszałem cichy pomruk tuż nad sobą.
Po moim ciele przebiegł dreszcz, a na twarzy poczułem pojawiające się rumieńce. Kurwa. Odsuń się, to nie ma sensu. Tak jak podpowiadały mi myśli, odsunąłem się od niego, z niemałym skrzywieniem na twarzy.
- Co ci jest? - Nie odpowiedziałem, bo po co? Co miałbym mu powiedzieć? Jak wyznać mu, że mnie zranił, mimo że nie wie, iż coś do niego czuję? - Erwin? - zapytał, ale ja po prostu usiadłem na jednym z krzeseł, wciąż nie odzywając się do niego. Nawet na niego nie patrzyłem. Chciałem stąd wyjść, nie widzieć go. Przyjście tu to był błąd. Dopiero teraz zdałem sobie z tego sprawę. Znów w mojej głowie pojawił się obraz ich pocałunku, zamknąłem oczy, bo czułem, jak mnie pieką. - Erwin, powiedz mi, co się dzieje. - Jego dłonie, dotykały moich i mimo że chciałem jego dotyku, to nie da się tego tak po prostu wymazać. Żyć tak jak wcześniej, bo jest taki czuły.
- Nic mi nie jest - szepnąłem cicho, wciąż mając zamknięte oczy. Nie otwieraj ich, nie patrz mu w oczy.
- Przecież widzę, mi możesz powiedzieć, zawsze cię wysłucham, jesteś moim przyjacielem Erwin.
- Przestań, błagam cię, przestań. Nie czaruj mnie tymi słowami, najpierw zapewniasz bezpieczeństwo, a później zdradzasz. Jesteś najgorszym, co spotkało mnie w życiu! - wypowiedziałem pod wpływem chwili. Otworzyłem swe powieki, a moje spojrzenie, zaczęły zasłaniać słone łzy.
- Co ty gadasz? Jakie zdradzam?
- Widziałem, jak całowałeś się z tą blondyną! Nie próbuj teraz uwieść mnie, po tym jak znudziła ci się poprzednia zabawka!
- Ty się słyszysz?! Gadasz jakieś niestworzone rzeczy! O chuj ci chodzi?!
- Nie zamierzam brać z tobą tego ślubu! Nigdy! Choćbyś był ostatnią osobą na świecie, nigdy za ciebie nie wyjdę! Nie chcę cię widzieć!
- Dobrze, jak tylko drzwi się otworzą, pójdę i już nigdy więcej nie będziesz musiał mnie widzieć. - powiedział zbolałym głosem, w jego oczach widziałem ból. Nie łam się, to tylko gra. Tak jak Vasquez! Będzie chciał cię uwieść podstępem, by ranić za każdym razem.
- Nico wypuść nas! - krzyknąłem, gdy usłyszałam kroki za drzwiami. Jeżeli chciał wziąć coś do jedzenia, albo picia musiał przejść koło jadalni, by wejść do kuchni, tak więc teraz miałem szansę, by stąd wyjść.
- A już wyznaliście sobie, że się kochacie?!
- Nie, to nie wyjdzie! - Usłyszałem otwieranie się zamka, a po chwili ujrzałem pełną niezrozumienia twarz mojego brata.
- Jak to nie wyjdzie? - zapytał, a szatyn minął nas i ruszył do wyjścia. - Co się stało?
- Widziałem go, jak całował się z Mią.
- Erwin, a wyjaśniliście to, chociaż? Powiedział ci, jak to wygląda z jego strony? - zapytał, ale ja zamilkłem.
- Jaki ja jestem głupi!
- No jesteś zjebem! Leć do niego! Przecież ten pocałunek to pewnie tylko jakiś jej zakład albo ukartowana gierka! Doskonale wiesz, że ona kocha się w nim, odkąd na nią spojrzał na korytarzu, a ty stałeś się dla niej przeszkodą! Przecież to jasne jak słońce!
- Ale spieprzyłem - jęknąłem, a po policzku spłynęła pierwsza słona kropla.
- Masz jeszcze szansę, biegnij za nim i powiedz mu, co czujesz!
- Tak, to będzie dobry pomysł.
- No to dalej! Rusz tę dupę księżniczko! - krzyknął i popchnął mnie w stronę schodów. Sekundę później otrząsnąłem się i zacząłem biec, o mało się nie przewracając. Otworzyłem drzwi wyjściowe i zobaczyłem go idącego powoli chodnikiem w stronę furtki.
- Grzesiu! - Obrócił się w moją stronę, automatycznie stając w miejscu.
- Posłuchaj Erwin jeżeli niczego nie chce– zaczął, ale mu przerwałem, napełniony odwagą.
- Przepraszam, nie chciałem na ciebie naskoczyć. Nico mi wszystko wyjaśnił! - Przerwałem na chwilę, by zebrać myśli i nie powiedzieć czegoś głupiego i nie zniszczyć tego jeszcze bardziej. - Znaczy, bardziej nakreślił, co mogło się stać, przepraszam, że nie dałem ci wyjaśnić tego z twojej strony! - I zamilkłem, patrzyłem w jego oczy i moje uczucia popłynęły z chwilą. - Jesteś dla mnie wszystkim Monte, nie zostawiaj mnie. - szepnąłem, patrząc w brązowe tęczówki, a na ustach szatyna pojawił się mały uśmiech.
- Ty dla mnie też malutki - odpowiedział, a ja poczułem, jak z serca spada głaz, który był tam od początku naszej rozmowy.
- A nie mówiłem? - Usłyszałem pytanie Nicollo niedaleko nas.
- Pierdol się Nico!
- Miałem po prostu rację! A teraz iść i świętować swój związek.
- Niby jak? - zapytał go Monte.
- Już chyba wszyscy dobrze wiemy jak - powiedział, poruszając sugestywnie brwiami.
- Masz pięć sekund, żeby zacząć spierdalać - powiedziałem i spojrzałem na niego. - Pięć! Cztery! - Zaczął biec w głąb domu ze śmiechem, a ja z powrotem obróciłem się do szatyna i złożyłem na jego ustach krótki pocałunek.
- Nie wierzę, że to się dzieje - zaśmiał się cicho, patrząc w niebo, a gdy jego wzrok wrócił do mojego spojrzenia, zobaczyłem rozczulenie i miłość bijącą z jego tęczówek. - Kocham cię malutki.
- Ja ciebie też duży - mruknąłem i położyłem głowę na jego ramiona, chowając się przed światem w jego ramionach. Chciałbym być tu na zawsze, czułem się tak bezpiecznie. - Na zawsze.
- A zawsze to jak długo?
- Do końca świata, nawet jeżeli umrę, moje uczucia wciąż gdzieś będą. Moja miłość wciąż będzie istnieć, nigdy nie przestanie.
- Urocze - Stwierdził, po czym zaczęliśmy się cicho śmiać. Poczułem krople spadającą na moją dłoń. Chwilę później na zewnątrz padała ulewa, ale my nie zamierzaliśmy uciekać do domu. Spojrzeliśmy tylko w niebo, a gdy nasze spojrzenia znów zwróciły się ku sobie, na naszych twarzach pojawiły się uśmiechy.
- Moim marzeniem od zawsze był pocałunek w deszczu, ale nigdy nie mogłem go spełnić. - zacząłem nagle. - Vasquez nienawidził gdy padało, zawsze jak najszybciej się chował - Stwierdziłem smętnie. Szatyn lekko odsunął mnie od siebie, po czym chwycił moje dłonie i położył je sobie na barkach, a swoje umiejscowił na mojej talii. Zaczął kołysać się na boki, mimo że nie było słychać żadnej muzyki. Schylił się i złączył nasze wargi, które zaczęły ocierać się o siebie.
Doprowadzał mnie tym do szału, bo chciałem jeszcze więcej. Uzależniał mnie z każdą chwilą coraz bardziej. Gdy zabrakło nam tchu, odsunął się, ale wciąż trzymał mnie w ramionach.
- Chodźmy do środka, bo jeszcze się przeziębisz. - powiedział i podniósł mnie w stylu panny młodej, a ja krzyknąłem cicho, mocno obejmując jego szyję, by zacząć się głośno śmiać. Trzeba by podziękować jakoś naszym matkom, że to wymyśliły, może się wyprowadzę? Zawsze chciała mnie mieć z głowy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top