Day 9; Prawda od drugiego wejrzenia

         

Zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. Jej rude loki i te ponętne czerwone usta zwiodły mnie podczas balu przebierańców. Nie mogłem dojrzeć jej oczu, przez pozłacaną, czarną maskę. Wtedy już wiedziałem, że muszę ją zdobyć.

Spotkałem ją tydzień po balu, wyglądała równie zjawiskowo, jak tamtego wieczoru. Niestety, nie miałem okazji z nią porozmawiać. Jedynie patrzyłem, jak odchodzi. Jej piękna, zwiewna sukienka poruszała się wraz z wiatrem. Kolor materiału zlewał się z morzem.

Oszczędzałem na jedzeniu i ubraniach przez miesiąc. Znalazłem ją, jak siedziała na ławce. Mężczyzna malował jej portret. Kapelusz przysłaniał jej oczy. Obserwowałem, jak tam siedziała. Jedna noga zwisała, druga zgięta leżała na ławce. Jej łokieć znajdował się na kolanie, a jej dłoń podpierała podbródek. Głowę miała delikatnie uniesioną i obróconą w stronę plaży. Po kilkunastu minutach zrobili sobie przerwę. Podszedłem do niej i dałem jej naszyjnik z bursztynem. Nic nie powiedziała.

Założyła go sobie na szyję i złożyła na moim policzku krótki pocałunek. Płynnym ruchem obróciła się ode mnie i odeszła. Byłem tak blisko. Tak blisko zdobycia jej serca.

Czekałem na nią dniami przed jej mieszkaniem. Nawet żeby po prostu ją zobaczyć. Każdą taką sytuację ceniłem więcej niż miliony monet. Pewnego dnia w końcu zechciała się ze mną spotkać. Od razu kupiłem najlepszy ubiór, wypolerowałem pantofle i poszedłem kupić prezent dla niej. Myślałem o czymś delikatnym, subtelnym. Czyżby pierścionek? Chociaż... Dla niej i tak rzuciłbym wszystko!

Był wieczór. Kilkanaście minut temu przestał padać deszcz. Czekałem przed drzwiami do jej domu. Byłem podekscytowany. Samo to, że będzie tutaj tylko dla mnie... Przyjemne ciarki obeszły moje ciało. Otworzyła drzwi, ubrana niczym królowa. Czerwony aksamit opływał jej krągłości, a usta na pomalowane na czarno kusiły bardziej, niż bogactwa. Lniany kapelusz, pomalowany na krwistą czerwień, zasłaniał jej oczy. Tak bardzo pragnę je zobaczyć. Chcę, aby na mnie chociaż spojrzała.

Na początku kolacja. Nawet nie zauważyłem, czy coś zjadła. Może po prostu umknęło mi to mojej uwadze. Potem spacer, który, mimo że odbywał się w ciszy, to całkiem ukoił moje nerwy. Nawet nie wiem, jak się znaleźliśmy u niej w domu. Kilka pocałunków, jedne w usta, jedne w szyję. Przenieśliśmy się do sypialni, gdzie zrzuciła z siebie suknię. Materiał powoli rozlał się po podłodze, ukazując ciało bogini. Dopiero chwilę potem zrzuciła kapelusz.

Czerwone źrenice, czarne białka. Żyły wystające wokół oczu. Ten drapieżny uśmiech. Nie wiem, dlaczego nie uciekałem. Chcę tutaj dla niej być. To potwór, widzę, jak wyłaniają się jej pazury z dłoni. Chcę ją zdobyć. Z jej ust wyłaniają się obrzydliwe, śliskie macki, a z nich skapuje ślina zmieszana z krwią. Kocham ją. Ona mnie pożera, dlaczego nie mogę się ruszyć? Ja tak bardzo chcę uciec! Pragnę spędzić z nią ostatnie chwile mojego życia....

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top