Day 5; Wielka zmiana
Miało być świetnie. Nowe mieszkanie, nowe miasto. Niestety tak nie jest, tak nie było i tak nie będzie. Nie zrozumcie mnie źle — mam znajomych, pracę i co włożyć do gara. Jednak ta pustka, brak sensu... Ona mnie dobija. Czuję się jak postać z gry, zamknięta w jednym kółku zadań. Moje życie jest bezużyteczne, a ja nie mam siły, aby coś ze sobą zrobić.
Wstałem z rana, około szóstej. Poszedłem na balkon, wziąłem papierosa, zapaliłem go i zacząłem wdychać dym. Szkoda, że on nie zabijał szybciej. Przyglądałem się temu monotonnemu miejscu; szare, paskudne blokowiska. Pasowałem tam. Jestem tak samo paskudny i szary jak to miejsce. Papieros wtarłem w popielniczkę i opuściłem balkon. Szybki, zimny prysznic przypomniał mi o niezapłaconych rachunkach za ogrzewanie. Zaparzyłem kawę w szklance i wziąłem kawałek suchej bułki, której mi została. Lodówka, oprócz wódki w środku i bakłażana, niczego nie miała w sobie. Po pracy miałem zamiar pójść na zakupy.
Ubrałem się w stary T-shirt, który dostałem od byłej dziewczyny. Chyba trzy lata temu? Zerwała ze mną, nie chciała żyć z kimś tak... nudnym. Nie byłem wściekły, nawet nie uroniłem łzy. Jakby nic się nie stało. Starte jeansy zaczynały mieć dziury. Ponoć tak teraz modnie. Oprócz tego czarna czapka i kurtka, którą otrzymałem od mamy na święta. Tęskniłem za nią, ale nie nigdy nie przepadałem za cmentarzami.
Wziąłem kolejnego papierosa w usta, podpaliłem go i wyszedłem z mieszkania. Czy zamknąłem drzwi? I tak nie miałem tam nic wartego uwagi. Droga trwała piętnaście minut, w ciągu tego czasu papieros umarł śmiercią naturalną. Ulice o tej porze były puste. Ominąłem blokowiska i przeszedłem przez park. Fabryka koloru brudnej wody stanęła przede mną otworem. Wszedłem tylnym wejściem, przy którym stali starsi koledzy, którzy prawdopodobnie kończyli nocną zmianę w tradycyjny sposób — tytoniem. Przebrałem się w ubiór roboczy.
Praca trwała dziesięć godzin z jedną, piętnastominutową przerwą. Dostaliśmy coś, co miało przypominać fasolową, ale kto wie, co tam tak naprawdę tam pływało. Poszedłem do sklepu, gdzie kupiłem kilka bułek, margarynę, szynkę i dwa pomidory. Przy okazji wrzuciłem z dwanaście zupek chińskich i cztery puszki piwa. Gdy wracałem, było już ciemno, ale tak jakoś bywa w zimę, gdy o godzinie osiemnastej jest noc.
Wracałem przez park, ale zamiast od razu wrócić do domu, usiadłem na ławce i wypiłem piwa, które wcześniej zakupiłem. Zamiast rozkoszować się ohydnym smakiem taniego piwa, szybko wlałem je w siebie i wróciłem do mieszkania. Było zdecydowanie za zimno. Jutro miałem zamiar zapłacić rachunki, dzisiaj byłem zbyt zmęczony, zbyt znudzony...
Przypomniałem sobie o wódce w lodówce. Szybko wziąłem szklankę i zacząłem pić, aż urwał mi się film. Oprzytomniałem, gdy stałem już na krześle. Gdy się ono wywróciło, zaparło mi dech w piersiach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top