Day 3; Koniec wszystkiego
„Kto się tego spodziewał? Globalne ocieplenie doprowadziło do kolejnej epoki lodowej. Ziemia zamieniła się w śnieżną pustynię. Cisza, bez życia. Na początku naukowcy prowadzili teorie, dlaczego tak się działo. Ich bzdurne wywody nie miały i tak sensu, w tym, co się działo. Świat umarł. To, co dało radę przeżyć, zahartowane przez wieczny mróz, jest niebezpieczne. Ludzie praktycznie wymarli tak jak prawie wszystkie gatunki; roślin oraz zwierząt czy grzybów. Koniec wszystkiego. A co jeżeli to jest jednak początkiem?"
Ostatnia kartka mojego dziennika została zapełniona moimi przemyśleniami. Budynek, w którym żyłem, był jak najlepiej zabezpieczony przed zimnem. Nawet to nie pomagało przy odmrożeniach pierwszego stopnia. Podniosłem się, poprawiłem za duże spodnie i wziąłem maczetę w prawą dłoń. Broń palna była bezużyteczna przy takim zimnie, cały czas zamarzała i nie dało się z nią nic zrobić. Wziąłem pasek, który mocno zawinąłem wokół pasa, aby uniemożliwić dolnej części garderoby poruszanie się. Jedzenie zaczęło się kończyć już kilkanaście dni temu, cierpiąc głodem, musiałem ukrócić moje posiłki o połowę. Podszedłem do szczelnie zabitego okna i odchyliłem zasłonę. Panuje burza śnieżna. Nim się skończy, pewnie zdążę umrzeć z głodu. Albo skończy się nawet za pięć minut. Nigdy nie byłem dobry w tych sprawach. Podszedłem do rondelka i spojrzałem w jego głąb. Resztka fasoli starczy na najbliższe pięć godzin. Jadłem tylko siedem godzin wcześniej.
Kto by pomyślał, że tak skończy się moje życie? Zaledwie dziesięć lat temu byłem zwykłym pracownikiem biurowym. Potem stała się ta apokalipsa. Jak ja w ogóle przeżyłem? Jakim cudem nie zwariowałem z samotności? Ostatni raz widziałem człowieka cztery lata temu z około pięćdziesiąt metrów. Jedynie co trzyma mnie przy życiu to cholerny strach przed śmiercią. Za każdym razem, gdy oglądałem filmy o apokalipsie, gdzie główny bohater umierał lub dostawał depresji, śmiałem się. Uważałem go za słabego. Przecież przeżycie musi być takie proste, prawda? Strzeliłem sobie w stopę, a raczej dźgnąłem się w brzuch, wywyższając się nad innymi. Położyłem się na macie i zasnąłem. Gdy się śpi, to nie czuje się głodu.
Obudziłem się, cholera wie, kiedy. Na zewnątrz robiło się jasno, ale jak kładłem się spać, to też było jasno. Przespałem cały dzień. Podniosłem się do pozycji siedzącej, chwyciłem rondelek i zacząłem wyżerać z niego zimną, starą fasolę. Przyzwyczaiłem się do jedzenia, które smakuje gorzej od psiej karmy. Psia karma byłaby dobra, dużo protein i witamin. Tęsknie za moim dawnym życiem, za wkurwiającym szefem, głupią narzeczoną i nudnym życiem. Było mi ciepło, byłem kochany i miałem gdzie mieszkać. Teraz czuję się jak bezdomny pustelnik.
Po zjedzeniu posiłku wstałem i zacząłem się ubierać. Gogle na twarz, grube rękawice, kurtka z futrem, buty przeciwśniegowe. Na obecne spodnie założyłem ocieplane spodnie. Wyglądałem jak gruby pingwin z porażeniem mózgowym. Nawet tak chodziłem w sumie. Maczetę, którą wcześniej bez potrzeby wziąłem w ręce, zabrałem z powrotem. Wkładanie jej w pochwę może się skończyć tym, że ostrze przymarznie i już więcej go nie wyciągnę. Zwinąłem swoje rzeczy, włożyłem je do plecaka turystycznego, który później założyłem na plecy. Podszedłem do drzwi, które otworzyć się nie chciały, więc kopnąłem w klamkę. Po dokładniejszym obejrzeniu zauważyć można było, że drzwi przymarzły do ramy.
Nic mnie już tu nie trzyma, jedzenie na tych terenach się skończyło. Wyszedłem na zewnątrz i wziąłem głęboki oddech porannego powietrza, nim założyłem maskę. Śnieg chrupał pod moimi nogami, wiatr świszczał w uszach. Słońce lekko wschodziło, ukazując rozmaite ciepłe kolory na śniegu. Śnieg. Jak kiedyś bardzo chciałem ujrzeć śnieg. Usłyszałem jeszcze tylko ocieranie się materiału ubrań, gdy szedłem.
Usłyszałem tylko jeszcze szybki, cichy świst i upadłem. Nic więcej nie usłyszałem. Nic więcej nie zobaczyłem. Zrobiło mi się tak zimno. Koniec wszystkiego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top