Day 26; Transformacja

Po mocno zakrapianej imprezie Mikołaj podniósł się z łóżka. Nogi i ręce były obolałe, a oczy swoimi przekrwieniem krzyczały na światło słoneczne. Gdy próbował wstać, poczuł dużą wagę na swoich plecach, która sprawiała, że się uginał pod sobą. Nastolatek podszedł do lustra i spojrzał na siebie. Czyżby chłopaki zrobili mu jakiś numer? Jeżeli Zośka, jego obiekt westchnień, to zobaczyła, urwie im ręce i wsadzi w cztery litery. Postarał się wyprostować, jego kręgosłup strzyknął, ale poczuł się o wiele lepiej. Odwrócił się i miał już iść do kuchni, ale zauważył coś dziwnego na swoich plecach. Idąc tyłem, Mikołaj powoli przyglądał się każdemu szczegółowi na swoich plecach.

Na jego tyłach znajdowały się skrzydła, zasłaniające jego całe plecy. Były ciężkie, a ich szare pióra odbijały światło, niczym gładka powierzchnia metalu. Na ten widok młody człowiek się ucieszył. Chłopcy zrobili mu żart albo wyrosły mu skrzydła. Jeżeli to pierwsze, to powtórzy ten sam zamiar, jaki miał wcześniej wobec nich. Jeżeli to drugie... To lepiej, aby się ukrywał. Czytał książki o tym, naukowcy zabierają dziwne istoty i bardzo sadystycznie je badają. Na sam widok igły mdlał, a co dopiero nożyczek w jego ciele.

Odsunął się od lustra. Chłopak bardzo chciał być sławny, a na dodatek, jakim sposobem mieliby go złapać, skoro może latać z tymi świetnymi skrzydłami?

Poszedł do salonu, gdzie spotkał swojego nawalonego kumpla Darka. Poczuł się głodny, więc z torby Darka zabrał mu jeszcze kilka roślinek. Nie ma czasu na śniadanie. Dzisiaj spał tylko dwie godziny, a przed snem po alkoholu nadal był głodny, więc zabrał mu ich trochę. Miał nadzieję, że nie zabije go za te kilkanaście roślin. Przed wyjściem z mieszkania uprzednio zabrał telefon, zarzucił płaszcz na skrzydła i włożył buty.

Dopiero jak wyszedł na ulicę, Mikołaj usłyszał codzienny hałas w centrum miasta. Na szczęście jego ściany w mieszkaniu były wzmacniane, a okna dźwiękoszczelne. Jest tylko jeden sposób, aby wypróbować jego umiejętności latania.

Gdy tylko wszedł w tłum ludzi, zauważył obok ludzi różne kolory; ci szczęśliwi mieli żółte, bardzo szybko poruszające się wokół nich aury, a zdenerwowani — ciemnoczerwone. Przechodził przez tłum, przyglądając się każdej nowej aurze. Dostrzegł tyle kolorów! Od zielonych po różowe. Wszystko wyglądało tak bajecznie.

Dotarł do wysokiego bloku, który miał aż czternaście pięter. Był o wiele wyższy od jego bloku, który miał tylko dziewięć. Zaczął wchodzić na górę, przy okazji dzwoniąc do swoich kolegów. Nastolatek podawał im adres, jak i dokładniejsze miejsce spotkania, czyli dach. Chce im pokazać, jaki niesamowity on może być. Nawet kac z wczoraj już mu nie przeszkadzał, liczyły się tylko jego nowe moce.

Stanął na dachu i spojrzał w dół. Z góry wszyscy wyglądali jak mrówki. Nigdy nie miał lęku wysokości, ale jego serce i tak przyspieszyło na ten widok. Po prawie piętnastu minutach czekania, jego najlepsi ziomkowie, czyli Julek, Marcin i Wojtek przyszli na dach. Pytali się niego, co on wyprawia o siódmej rano, a on tylko położył palec na ustach i powiedział:
— Patrzcie na to. — Chłopak podszedł do krawędzi i obrócił się w ich stronę, stając tyłem do brzegu dachu. Zobaczył, jak ich aury z szarych zmieniły się na białe. Cała trójka zaczęła krzyczeć, coś, co nie był w stanie zrozumieć, z niewiadomego powodu. Próbowali podbiec do niego, ale był za późno. Mikołaj już się zrzucił z dachu.

Nie miał dużo czasu na myślenie, ale jedna myśl przebiegła mu przez głowę, zanim jego ciało uderzyło beton, „Nie mogę latać...".

Tłum na dole krzyczał, uciekał, płakał. Zwłoki mikołaja roztrzaskały i połamały się w impecie uderzenia. W takim stanie, trudno było powiedzieć, czy to było człowiek. Służby zostały wezwane, a cała trójka, wraz z pół trzeźwym Darkiem została przesłuchana. Przez policję zostało orzeczone do lokalnej telewizji.— Mikołaj Truszczyński pod wpływem grzybów halucynogennych popełnił samobójstwo, wpierw zwołując swoich znajomych na dach bloku numer trzynaście na ulicy Kościuszki. Jego koledzy mówią, że od jakiegoś czasu miał gorsze samopoczucie, poprzez odrzucenie przez ukochaną, o przezwisku „Zośka". Więcej informacji udzielimy po sekcji zwłok i przesłuchaniu większej ilości świadków. — Policjant odszedł od reporterów telewizyjnych, wsiadł do radiowozu i odjechał z miejsca zdarzenia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top