Day 25; Śmierć
Leżąc na łożu śmierć, dziecko nie zastanawiało się nad tym, co się z nim stanie. Nie myślało o niczym. Po prostu patrzyło się na swoją matkę ze strachem. Jej dłoń była mokra od potu i łez spływających po niej, mimo to malec trzymał ją mocno. Dziecina ta nie chciała odchodzić, nie rozumiała nawet, o co dokładniej chodzi. Widziało, jak jego matka płacze, więc i ono płakało.
— Pójdziesz do nieba do aniołków. Spotkasz tatę, babcię i dziadka. Będziecie się tam bawić i... — Kobieta przestała mówić i rozpłakała się bardziej. Wolną dłonią zakryła twarz i się skuliła. Nadal trzymała dłoń swojego pierworodnego. Słyszała ciche pikanie, które zmieniło się w ciągły pisk. Zaczęła się rzucać, trząść dzieckiem, krzyczeć. Na próżno próbowała wybudzić swe dziecię z objęcia śmierci. Nie było powrotu. Pielęgniarki siłą ją wyciągnęły z pomieszczenia, a reszta personelu starała się przywrócić życie. W końcu taka ich praca, prawda?
Dziecina obudziła się sama, bez matki u boku. Był w miejscu, które kiedyś widział tylko z daleka. Kosmos. Wokół brzdąca znajdowały się gwiazdy, kosmiczny pył i odłamki meteorów. Wszystko wyglądało tak magicznie. Mimo to nie był zadowolony.
Maluch nie miał przy sobie matki, był sam i wystraszony. Krzyczał, wołał, ale wszystko bez skutku. Nikt nie odpowiadał. Nawet zastanawiał się, dlaczego stoi. Przecież w kosmosie nie ma na czym stać, prawda? Spojrzał na swoje stopy. Pod nimi znajdowała się mała tafla szkła, wystarczająca, aby zmieścić obie jego małe stópki. Wykonał jeden krok, a pod jego stopą pojawiła się kolejna tafla. Zaczął iść przed siebie. Z daleka zauważył małą zielono-biało-niebieską kropkę. Ze zdjęć, które pokazywał mu tatuś, zanim zniknął do nieba, wiedział, że to Ziemia, ich dom. Pomachał w jego stronę z uśmiechem. Liczył na to, że panowie z dużymi teleskopami go znajdą.
Dziecko zaczęło iść dalej. Może znajdzie sposób, aby dotrzeć do mamy. Była taka smutna, gdy siedziała obok, tam w szpitalu. Ono też było smutne, nie chciało widzieć jego ukochanej mamusi płaczącej. Ten mały mikrus uwielbiał, jak się uśmiechała. Była wtedy taka piękna jak anioł z nieba! Pamiętał, jak mama opowiadała mu o niebie. "Jest tam na górze, ponad chmurami", mówiła, wskazując palcem w górę. Mówiła, że są tam sami dobrzy ludzie, tacy jak tatuś czy dziadkowie. Mama mówiła, że potrzebowali tatusia w niebie, ale długo nie wraca. Malec pomyślał, że może zniknął tam w niebie, ale że kiedyś wróci. Mamusia tak bardzo za nim tęskniła.
Podchodził do czegoś bardzo gorącego i ładnego. Do tego mocno świeciło. To była prawdopodobnie gwiazda. To ciepło tak przyciągało... aż wszedł do niego. Nagle nie mógł chodzić. Jedynie co czuł to ciepło, które pochodziło z jego środka. Każdy wybuch na powierzchni innych gwiazd rozumiał niczym słowa. Każdy osobny wybuch na różnych gwiazdach opowiadał ich historię, gdy byli ludźmi. Wszystkie gwiazdy kiedyś były ludźmi, a teraz świeciły wysoko na niebie dla tych, których kochali na Ziemi. Dzieciątko było szczęśliwe. Teraz tworzyło coś pięknego dla swojej mamy, która czeka tam, w szpitalu. Musiało już wracać niestety. Poczuło, jak całe ciepło szybko ucieka, a samo znika.
Obudziło się w szpitalu, obok mamy. Gdy ta tylko spostrzegła, że dziecko się wybudziło, zawołała lekarzy. Krzyczała coś o cudzie, płakała i przytulała swoją dziecinę, która ta skupiała się na zegarze. Była dziewiętnasta trzy. Jej pociecha nie miała wystarczająco siły, aby opowiedzieć jej o czymkolwiek. Ta po jakimś czasie włączyła mu telewizję, na stacji telewizyjnej o kosmosie. Panowie tam zaczęli mówić:
"Dopiero odkryta gwiazda Xodor145-23 wybuchła samoistnie, uwalniając w ten sposób duże pokłady energii i ciepła. Zdarzyło się to dosłownie kilka minut temu, proszę Państwa. O godzinie dziewiętnastej trzy".
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top