Day 23; Lassie, wróć
Miałam psa. Lassie, urocza psinka. Kiedy się urodziłam, miała już około pięciu lat. Pilnowała mnie, a gdy dorosłam, to ja się nią zajmowałam. Aż do jej śmierci. Zmarła w wieku siedemnastu lat. Teraz mam już trzydzieści dwa lata, małe dziecko i męża. Nawet własny dom. Minęło już dwadzieścia lat od śmierci Lassie. Tej dziury w sercu nikt nie był w stanie załatać, więc z nią żyłam. Aż dotąd.
Obudziło mnie lizanie po twarzy. To była Lassie. Wyglądała jak wtedy... Przed śmiercią. Śliczne brązowe oczka i długa, biało-brązowa sierść. To była ona. To niemożliwe. Przecież umarła dwadzieścia lat temu. Wstałam z łóżka, a suczka zeskoczyła i radośnie szczekała oraz dreptała w miejscu. Wyglądała na zadowoloną. Dopiero teraz zauważyłam, że męża nigdzie nie było. Może już wstał? Opowiem mu o tym, co się stało.
Nawet jeżeli nie ma logicznego wytłumaczenia dla tej sytuacji, to ja i tak jestem zadowolona. Tęskniłam. Tak bardzo tęskniłam. Schodząc po schodach do kuchni, zerkałam co chwile na Lassie. Nie mogłam uwierzyć, że tu była. Łzy szczęścia spływały mi po policzkach. Oh Lassie, nie wiem, jak mogłam bez ciebie żyć.
W kuchni nikogo nie było, co mnie zaniepokoiło. Może pojechali już do pracy i szkoły? Spojrzałam na zegar wiszący nad czarnym blatem. Była mniej więcej szósta. Normalnie wstajemy o godzinie siódmej. Gdzie ich wcięło? Zignorowałam Lassie i zaczęłam biegać po domu; od łazienek, po wszystkie sypialnie oraz salon. Pusto. Lassie zdenerwowana zaczęła na mnie szczekać, domagając się atencji.
— Nie teraz! — krzyknęłam. Nie chciałam podnosić głosu, ale byłam niesamowicie wystraszona. Czy coś mogło im się stać? Mojej ukochanej rodzinie? Niemożliwe. W dodatku, pod moim nosem? Lassie zawarczała na mnie.
— Cicho, Lassie. — Wbiegłam po schodach, do sypialni. Wzięłam telefon i zaczęłam dzwonić do męża. Annie była za młoda na telefon, więc to jedyny sposób, aby sprawdzić, gdzie się znajdują. Usłyszałam przygłuszony dźwięk spod poduszki. Wyciągnęłam stamtąd jego stary telefon. Cholera. Gdzie oni są? Może coś teściowa wie. Musi coś wiedzieć. Ona zawsze coś wie.
Nikt nie odbierał. Spróbowała siedmiu różnych osób, od kuzynów po starsze ciotki. Nikt nie odbiera. Co się stało? Czy wszyscy się zmówili przeciwko mnie? Zawsze dla nich byłam, gdy tego potrzebowali. Teraz tak mi się odwdzięczają. Niewdzięcznicy. Głupie szmaty. Każdy z nich!
Oparłam się o ścianę i osunęłam się na podłogę. Głowę schowałam w kolanach, telefonem rzuciłam w ścianę, a rękami się zakryłam. Poczułam coś mokrego na swojej dłoni. Podniosłam się delikatnie. To była Lassie. Zapomniałam o niej, a ona i tak o mnie pamiętała.
Złapałam jej uroczy pyszczek w obie dłonie.
— Kto jest dobrą dziewczynką? No ty jesteś, no ty!— Zaczęłam się z nią bawić. Biegałyśmy po domu jak za starych dobrych czasów.
Kiedy minął cały dzień? Nawet niczego nie zjadłam. Z dziwnego powodu nie czułam się głodna. Do życia wystarczy mi Lassie. Oh, Lassie.
— Mam pomysł. Chodźmy do parku! — Podeszłam do drzwi i złapałam za klamkę. Gdy tylko próbowałam pchnąć drzwi, usłyszałam szczekanie i warczenie.
— Co jest malutka? Nie chcesz? No chodź, będzie fajnie! — Znowu spróbowałam tego samego. Tym razem poczułam ugryzienie w nogę. Wydałam z siebie krzyk bólu, zaczęłam machać kończyną, ale trzymała się za mocną.
— Lassie, czemu mi to robisz. Przecież miałyśmy być na zawsze razem. Same. Czemu mnie ranisz? Zostanę w domu, tylko mnie puść! — Psina po ostatnim zdaniu puściła moją nogę. Ku mojemu zdziwieniu, nie miałam żadnych ran. Pogłaskałam Lassie.
— Chodź, poczytam ci jakąś bajkę. Lubiłaś, jak ci czytałam! — Zaczęłam iść po schodach do sypialni.
Dwóch mężczyzn w białych kitlach stanęło przed dużą szybą. Kobieta po drugiej stronie leżała, opierając się o ścianę. Głaskała powietrze i w drugiej niby coś trzymała. Mówiła coś, patrząc w nicość.
— Jak z nią, doktorze? — Młody człowiek poprawił kartki, które trzymał w dłoniach. Z zaciekawieniem patrzył na przypadek numer trzydzieści osiem.
— Żyje w swoim świecie. Biega, krzyczy, mówi do siebie. Na szczęście nie jest zagrożeniem dla samej siebie. Na razie przynajmniej. Jest tu już ile? Dwadzieścia lat? — Starszy od młodego pielęgniarza doktor, spojrzał na swojego kolegę.
— Tak. Od straty ukochanego zwierzęcia. Miała chyba dwanaście lat. Z tego, co zapisaliśmy, jej imaginacja rozwija się, jakby żyła w normalnym świecie. Ma tam... Męża Edwarda, córkę Annie i teraz chyba psa, o tym samym imieniu co tamten. Z krzyków zrozumieliśmy, że zaczęło się coś niebezpiecznego. Jej wymyślony świat przestaje działać logicznie. Dajemy jej tydzień, zanim kompletnie zwariuje we własnej głowie. — Po wypowiedzeniu wszystkiego, co miał zapisanego w krótkich notatkach, zaczął dopisywać kolejne rzeczy.
— Rozumiem. Chodźmy do kolejnego przypadku. — Oboje wyszli z pomieszczenia. Kobieta nadal głaskała powietrze i coś do siebie mówiła.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top