Day 22; Współczucie
Od zawsze współczułem wielu ludziom, często z tego powodu chodziłem smutny i zmartwiony. Moja mama od zawsze się mnie pytała – „Aaron, dlaczego jesteś cały czas taki przybity?". Gdy jednak mówiłem jej o powodzie, machała na to dłonią, mówiąc, że mam się po prostu nie przejmować. Byłem za młody, aby to zrozumieć. Jak mogę po prostu nie przejmować się cierpieniem i bólem innych? Nigdy się tego niestety nie nauczyłem.
Wziąłem mopa i zręcznymi ruchami umyłem podłogę, wytarłem stół i blaty. Na samym końcu umyłem sztućce. Wróciłem potem do łazienki. Włączyłem ciepłą wodą i zacząłem obmywać ciało. Nie moje oczywiście. Biedaczka wpadła na mnie, gdy wracała ze sklepu. Jak mogłem takiej miłej babuszki nie wpuścić do domu, zaprosić na kawę i wspólną rozmowę. Była taka miła i urocza. Opowiadała o swoim wnuku, Johnie. Dostał się na medycynę i oświadczył się swojej dziewczynie. Sam poczułem dumę, jak o tym usłyszałem.
Nawet się nie zająknęła, gdy rzuciłem w nią filiżanką pełną gorącej herbaty. Nie krzyczała, gdy uderzałem ją krzesłem. Strasznie miła kobieta. Znowu było mi przykro. Tym razem, że na mnie trafiła. Ciało pociąłem na części, zajęło mi to tylko dziewięć godzin. Nowy rekord! Potem zabrałem je pod prysznic i wróciłem posprzątać.
Po umyciu ciała zapakowałem wszystko w folię bąbelkową i wrzuciłem do bagażnika samochodu. Zamknąłem mieszkanie, wyjechałem do mojej pracowni. Tam mięso odkroiłem od kości i je zmieliłem. Zapakowałem próżniowo w plastikowe paczki oraz schowałem do lodówki. Jutro je sprzedam w sklepie. Kości podrzuciłem psom mieszkającym niedaleko. Po tym wróciłem do domu i poszedłem spać. Jutro zapowiada się pracowity dzień.
Obudziłem się w nie swojej sypialni. Zamiast zerwać się z łóżka, uznałem, że muszę postępować ostrożnie. Nie wiadomo, jaki psychopata mógł mnie tu ściągnąć.
Podniosłem się delikatnie i spojrzałem na swoje stopy. Coś było nie tak. Jak najciszej zacząłem chodzić po pokoju, spokojnie przeglądałem pokój. Wyglądał normalnie. Wyjrzałem przez okno. Chyba siódme piętro. Nie da rady zejść. Szkoda, szkoda...
Podszedłem do jasnych, brzozowych drzwi i nacisnąłem na klamkę. Jeszcze raz spojrzałem na pokój. Dopiero teraz zauważyłem lustro. Jak ja go nie zauważyłem wcześniej? To nie było najdziwniejsze. Jednak to, że zmieniłem płeć w nocy — już tak.
Wyglądałem, jak młoda, może dwudziestoletnia kobieta. Delikatne blond loki, brązowe oczy i ładna cera, z kilkoma niechcianymi pryszczami. Poza tym była, prawie że idealna. Nietypowe. Wyszedłem z pokoju.
Przede mną był salon, obok wejście do małej kuchni. Po lewej były drzwi. Może łazienka? Nowoczesne mieszkanie przeszukałem, nic wartego uwagi nie znalazłem. Wróciłem do sypialni, gdzie przebrałem się w jakieś jeansowe spodnie i różowy T-shirt. Nie miała dziewczyna zbyt wielkiego wyboru, kimkolwiek ona była.
Poszedłem do kuchni, gdzie na szybko zjadłem trzy suche kromki chleba, popijając wodą z kranu. Mieszkanie opuściłem, nie zamykając go. Nawet nie było moje, to po co? Znalazłem się na ulicy Królowej. Teraz wiem, gdzie jestem. Moje mieszkanie było trzy przecznice stąd. Przebyłem tę drogę w mniej więcej dziesięć minut. Chyba. Nie miałem żadnego telefonu ani zegarka.
Stając przed starym blokiem, poczułem się jak w domu, jednocześnie obco. Może nawet niebezpiecznie. Jakby coś czyhało w cieniach. Gdy wszedłem do bloku, usłyszałem starsze małżeństwo w czasie kłótni. Jone'sonowie. Zawsze mi ich szkoda było; kobiecie, że żyje z alkoholikiem, a mężczyźnie, że był chory na alkoholizm. Miałem nadzieję, że się wszystko ułoży.
Mieszkanie siódme było zamknięte. Zapukałem. Otworzyłem ją. Znaczy ktoś, kto był w moim ciele.
— Pan Aaron Smith? — spytałem. Ktokolwiek jest mną, prawdopodobnie się przedstawi jako ja. Tylko jak zmusić ich do rozmowy na ten dziwny temat.
— Oczywiście. Proszę, zapraszam do środka. Nie ma co gadać na klatce schodowej. — Z miłym uśmiechem zaprosił mnie do środka. Skorzystałem. Mieszkanie nic się nie zmieniło.
— Zdjąć buty? — Zacząłem grać, jako zwykła dziewczyna. Mam nadzieję, że kupi to wszystko, zanim się dowiem, co się dzieje.
— Nie trzeba. Proszę do salonu. To tędy. — mężczyzna wyprzedził mnie. Wszedł do salonu, jako pierwszy. Płynnym ruchem ręki pokazał na krzesło.
— Proszę usiąść. Przygotuję coś do picia. — Usiadłem i zacząłem się wszystkiemu przyglądać. Normalnie. Wszystko jest dobrze. Ja – znaczy on, przyniósł herbatę i cukierniczkę. Wziąłem łyk gorzkiej herbaty. Taka, jaką lubię.
— W czym mogę pomóc, proszę pani? — Położył dłonie na stole. Delikatnie przechylił głowę w bok. Od kiedy byłem tak przystojny? Już dawno mógłbym znaleźć żonę.
— Słyszałem... Słyszałam, że szuka pan pracowników w rzeźni. I pomyślałam, że zamiast czekać na pana przy pracy, to przyjdę sama się spytać o pracę. Tak w ogóle, jestem Amanda....Lucer. — Chyba krzywo się uśmiechnąłem, bo zrobił zdziwioną i jednocześnie zniesmaczoną minę.
— Tak, szukam. Cieszę się, że pani już tu jest w takim razie. Pokażę Pani, Pani Amando, spis wymaganych umiejętności i tak dalej. Proszę za mną, do mojego gabinetu... — Wstałem zaraz po nim i poszedłem do gabinetu. Pokazał mi papiery, które znam na pamięć. Zacząłem je przeglądać, udając zainteresowanego.
Dostałem w głowę, aż mnie zamroczyło. Straciłem równowagę i upadłem na podłogę. Mężczyzna stał nade mną, ściągał spodnie jedną dłonią, a zza siebie wyciągał jeden z moich noży. Przecież trzymał ręce na stole. Skąd on miał nóż? Położył się nade mną. Nie miałem siły, aby walczyć. Głowa tak strasznie mnie bolała, a kończyny odmawiały posłuszeństwa. Czułem ból w okolicach szyi oraz krocza. Po chwili ból na szyi stał się do niewytrzymania i zacząłem tracić przytomność. Czułem, jak krew spływa mi do gardła i po klatce piersiowej.
Współczułem sobie, że trafiłem na siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top