Day 12; Zapomniany

          

Świeżo wyprasowaną koszulę nałożyłem na siebie i ją zapiąłem. Założyłem spodnie, pasek i zawiązałem krawat. Nie mogłem na początku znaleźć teczki, ale w końcu dostrzegłem ją głęboko w szafie. Dziwnym cudem była cała z kurzu. Przecież wczoraj byłem w pracy.

Zjadłem szybkie śniadanie, umyłem zęby. Założyłem stare pantofle i starty płaszcz. Dostałem go od żony na czwartą rocznicę ślubu. Nim wyszedłem, spojrzałem jeszcze na zdjęcie na komodzie. Byłem na nim ja i moja ukochana. Coś z tym zdjęciem było nie tak, ale nie mogłem stwierdzić co.

Zakluczyłem drzwi i użyłem windy zamiast schodów. Nie wiedziałem dlaczego, ale strasznie mnie kolana bolały. Przecież nic takiego wczoraj nie robiłem. Mam nadzieję przynajmniej. Gdy wyszedłem z budynku, zauważyłem coś dziwnego. Ludzie nie mówili po angielsku. Dlaczego? Może dużo obcokrajowców przyjechało ostatnio? Próbowałem iść drogą, którą normalnie szedłem do pracy. Zagoniło mnie to w kozi róg. Gdzie ja jestem? Wiedziałem, że coś innego było nie tak. To nie jest moje miasto. To nie jest Nowy Jork. Cholera. Co się stało? Mój telefon! Muszę zadzwonić do żony. Ona będzie wiedziała.

W teczce znalazłem mój telefon, ale był rozładowany. Wczoraj miał dziewięćdziesiąt procent. O co chodzi? Zacząłem chodzić, zaczepiać ludzi, pytałem, gdzie jestem. Odpowiadali mi w języku, którym nie rozumiem, albo patrzyli się na mnie dziwnie. Czekaj, jak wyglądał ten budynek. Przecież z niego wyszedłem. Po prostu wystarczy, że pójdę tymi samymi krokami, tylko odwrotnie prawda?

Chodziłem tak kilkanaście, może kilkadziesiąt minut. Nic. Nie wiem, gdzie jestem. Co ja tu robię? Moja kochana żona, miłość moja wiedziałaby, co się dzieje. I co mam robić. Oh, jak się czuję bez niej zagubiony. Bez niej czuję się zapomniany.

Po chwili jakaś dwójka ludzi złapała mnie za ramiona i zaczęli mnie ciągnąć. Próbowałem się wyrwać, ale czułem się tak słabo. Tak bardzo słabo. Jedna z tych osób przypomniała mi mojego syna, ale jakby starszego... Przecież mój kochany syn ma dopiero siedem lat. Gdzie oni mnie zabierają?

Mężczyźni ułożyli starszego pana na łóżku, z powrotem w mieszkaniu. Zdjęli mu buty, koszulę i spodnie. Przebrali go w piżamę i podali mu leki oraz wodę. Mimo oporu wziął leki i w końcu zasnął.

— Przykro mi, że musiałem Pana tutaj ciągnąć, Panie doktorze. — Młody człowiek usiadł przy stole w kuchni.

— Rozumiem, rozumiem. Ma on już sześćdziesiąt pięć lat i alzheimera. Takie rzeczy są normalne. W dodatku po stracie jego żony, a pańskiej matki... — Doktor zapisał coś w notatniku, stojąc przy ścianie, obok lodówki.

— Wiem. W dodatku przez tę chorobę nadal w swojej głowie żyje, jakby miał dwadzieścia dziewięć lat, mieszkał w Nowym Jorku z mamą i z małym mną. Chyba tak będzie miał, aż do końca życia. Myślałem, że chociaż język zapamięta, w końcu żyjemy w Norwegii już dwadzieścia pięć lat. — Syn wstał od stołu i wziął zdjęcie z komody. Na nim widnieli jego matka i jego ojciec, gdy mieli trzydzieści pięć lat.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top