Day 1; Krok w stronę jutra.


Jego kroki powodowały echo w hali. Stara, zardzewiała zbroja kolorem przypominała zarost na twarzy mężczyzny. Lata świetności jego zbroi, a zwłaszcza niego samego już minęły. Mimo to otrzymał wezwanie do nowego króla, syna człowieka, któremu złożył hołd przed laty, ściskając skrawek jego szaty i całując mu stopy. Z niewolnika do rycerza, w tak krótką chwilę. Z tego też powodu przybywa na wezwanie nowego króla bez wahania, ponieważ obiecał swojemu władcy, że będzie chronił jego syna wraz z nim samym.

Stanął przed wielkimi, ciemnymi drzwiami z drewna. Wyrzeźbiono na nich początki tego państwa. Na prawym skrzydle można było zobaczyć, jak ludzie budowali zamek, trochę niżej koronację pierwszego króla, a jeszcze kawałek dalej w dół — poświęcenie władcy, aby uchronić państwo przed Pustką i jej zniszczeniem. Na lewym skrzydle widać było ukoronowanie kolejnego króla i postawienie poprzedniemu pomnika, który przedstawiał jego chwałę. Szkoda, że ta chwała wraz z kolejnymi władcami znikała. Oczywiście szanował i nadal szanuje mężczyznę, który go wyzwolił. Jednakże... Widział też inne rzeczy, mniej honorowe niż tamto.

Wziął głęboki oddech i położył dłoń na drzwi. Obrócił się i jeszcze raz przejechał wzrokiem po pustym pomieszczeniu. Zielono-morski długi dywan ze złotymi frędzlami ciągnął się w stronę portalu. Po lewej stronie okna były z długimi zasłonami o kolorze błękitu, wszystkie związane po bokach złotymi wstążkami. Podłoga z białego marmuru, a ściany oraz sufit z niebieskiego. Oprócz tego ściany były puste. Po tylu latach znudził się mu ten kolor, ale obecny władca go uwielbiał.

Odwrócił się z powrotem i pchnął drzwi. Wszedł do pomieszczenia o kompletnie odwrotnym doborze kolorów — czerwień i biel. Pomieszczenie wysokie na szesnaście stóp, długie na pięćdziesiąt i szerokie na sześćdziesiąt. Cienki i długi czerwony dywan z białymi haftami ciągnął się, aż po tron królewski. Po prawej i lewej stronie wisiały portrety poprzednich władców, a nad samym królem wisiał obraz jego lica. Po prawej stało siedzisko, mniej krzykliwe niż te króla, ale nadal się odznaczało niesłychanymi, rzeźbionymi detalami. Podłoga była z białego kamienia, ściany to były malowane, białe cegły. Z sufitu oprócz żyrandola z białego złota wisiał czerwone frędzle, czyli kolejny niepotrzebny dodatek. Poza tym dużo czerwonych wazonów, w których znajdowały się tego samego koloru kwiaty.

Mężczyzna zrobił dokładnie pięć kroków i upadł na kolana. Przed nim był król i mężczyzna w szarej, starej szacie. Król w czerwono-złotych szatach prezentował się niesamowicie, jego idealnie ostrzyżone, brązowe włosy oraz broda dodawała mu wieku, mimo tylko dwudziestu wiosen na karku. Orli nos, tak niepodobny do jego ojca i ten wzrok, osoby, która nie widziała nic, ale nadal uważa się za autorytet we wszystkim. Władca siedział na tronie, podpierając głowę na dłoni.

— Przybywam na twe wezwanie, mój Panie. —Położył prawą dłoń na swoim sercu i zniżył głowę. Obiecał chronić jego syna, ale zniżanie głowy przed tym tyranem łamie mu serce. Widział, jak chłopiec dorastał. Widział zmiany w nim, z troskliwego chłopca w chciwą bestię. Nie rozumiał skąd ta zmiana. Może był to brak matki? Nigdy się nie dowie. Liczył tylko na to, aby ktoś go zrzucił z tronu, w czym oczywiście będzie musiał przeszkodzić. Tak byłoby lepiej... Nikt nie chce widzieć, jak jego kraj popada w ruinę.

— Następnym razem masz przybyć szybciej, Hoth. — Mężczyzna zmrużył oczy, jego ton głosu był niczym ostrze tnące po twarzy, ale Hoth nie mógł się zasłonić. Mężczyzna stojący obok króla nawet nie ruszył się o kawałeczek, jakby był rzeźbą.

— Chcę, aby Volyathor użył na Tobie zaklęcia, które ma ukazać daleką przyszłość. Niestety, potrzebuję kogoś, kto przetestowałby to zaklęcie na sobie. Z tego, co pamiętam, to i tak nie masz żadnych innych ważnych zajęć, nieprawdaż? — Kolejne słowa, które raniły niczym nowy miecz. Lata praktyki pomogły mu przyjąć te słowa niczym ukłucia komarów.

— Jak sobie życzysz, Panie. — Mężczyźnie zaczęły drętwieć nogi od klęczenia, plecy zaczęły boleć, a zbroja wrzynała się w ręce i uda. Coraz mniej zalet życia widać na starość.

— Możesz wstać.— Monarcha przełożył nogę na nogę i oparł się plecami o tron, przyglądał się rycerzowi, zadzierając podbródek. Hoth wstał, niestety musiał stać na baczność. Już teraz chciał się położyć na podłodze i nie wstawać. Volyathor podszedł do mężczyzny.

— Czy można zaczynać? — Ochrypły głos osoby o gadzim jęzorze spowodował gęsią skórkę u rycerza. Na starość zaczął mięknąć, co bardzo się jemu nie podobało. Król nic nie powiedział, tylko kiwnął głową i obserwował przestawienie.

Starzec położył dłonie na ramionach Hoth'a, powiedział słowa, których nie byłby w stanie wymówić. Były one czymś pomiędzy świstem wiatru a szeptem. Hoth przez chwilę nie wiedział, co się dzieje. W pomieszczeniu zrobiło się ciemno. Po chwili było już jasno, ale o wiele jaśniej niż w sali królewskiej. To światło pochodziło od czegoś... Ogień. Dopiero Hoth zauważył, że wszystko wokół niego płonie: budynki, rośliny i ciała. W tle było słychać krzyki, wycie oraz płacz. Gdzie on był? Zaczął powoli iść pomiędzy płonącymi budynkami. Usłyszał trzeszczenie zbroi, odwrócił się i zauważył dwóch wojowników z innego państwa, biegnących w jego stronę. Miał już wyciągnąć miecz, gdy obaj przeniknęli przez niego i ruszyli dalej. Jakby tam go w ogóle nie było. Czyżby najazd? Rycerz zmusił się do biegu. Omijał zwłoki, mężczyzn gwałcących kobiety, żołnierzy nabijające dzieci na pale, kilku walczących ze sobą ludzi i dużo płonącego drewna. Przy trzecim skręcie był na placu, gdzie normalnie stałby pomnik założyciela kraju. Teraz bez chwały, niczym stara spróchniała decha leżał na kamiennych kostkach zniszczony. Ominął go i szybko wbiegł po trzystu schodach w górę, do pałacu. Roiło się tam od żołnierzy przeciwnika, przebiegł przez nich. Wszedł przed portal i w hali płonął żywy ogień, który trawił dywan i zasłony. Stare drzwi leżały wyłamane na podłodze. Wszedł do pomieszczenia i zobaczył obecnego króla przybitego strzałami do tronu, bez głowy. Jego głowę posiadał rycerz z czarnym sokołem na swych plecach. Po chwili ujrzał swoje ciało, leżące pod nim, na czerwonym dywanie. Wszystko zrobiło się znów ciemne. Jakby zamknął oczy. I znowu je otworzył.

Znów był w sali królewskiej, mężczyzna nadal trzymał dłonie na jego ramionach. Król patrzył się przez chwilę. Na jego twarzy widniało zaciekawienie i gniew.

— I to wszystko? Co zobaczyłeś? Co czeka moje królestwo? — Volyathor odszedł znowu na swoje poprzednie miejsce. Ile czasu minęło? Co się tak naprawdę stało? Gdy zauważył, że król oczekuje odpowiedzi, znów uklęknął, położył dłoń na sercu i zniżył głowę.

— Twoje królestwo czeka świetlana przyszłość. — odpowiedział z uśmiechem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top