Rozdział III: Przygody Mercy w świecie gołębi

Przez chwilę wszyscy zastygli bez ruchu, dokładnie tak, jak zostawiliśmy ich w ostatnim rozdziale. W końcu Morrison zmarszczył brwi, wpatrując się w siedzącą przed nim osobę podejrzliwie.

- ... Medyk. - powtórzył.

"Medyk" uśmiechnął się pod nosem i cofnął się, opierając się o oparcie fotela i krzyżując ręce na piersi.

- Dokładnie. Masz doskonały słuch.

Niestety nikomu nic to nie powiedziało.

Wszyscy spojrzeli po sobie niepewnie. Mimo wszystko kiedy nowa Angela o tym wspomniała...

- Czekaj! - Tracer poderwała się z miejsca jak sprężynka i oparła się łokciami o stół, nachylając się do osoby siedzącej po drugiej stronie. - Medyk. Team Fortress 2 - rzuciła.

Angela błysnęła lekko zębami i wycelowała w Brytyjkę palcem.

- Bingo. - Ponownie założyła nogę na nogę, rozglądajac się po siedzących przy stole osobach. - Co zamierzacie zrobić z tą informacją, Dummkopfs?

Ciche "ooooch" przeszło przez ich niewielkie grono. Następnie miejsce ciszy zajęły szmery, pełne niepewności, niepokoju i niedowierzania.

Morrison wymienił zaalarmowane spojrzenia z Aną i Reinhardtem. Nie było dobrze. Oczywiście kojarzyli, hm, organizację jaką był Team Fortress. Kojarzyli też jej członków i niestety znany im opis Medyka kropka w kropkę pasował do siedzącej przed nimi osoby, którą do niedawna jeszcze uważali za Mercy. Nie. Zdecydowanie nie było dobrze.

- Co ty tutaj robisz? - głos Morrisona był poważny i tak twardy, że dałoby się nim chyba wbijać gwoździe.

Szmery ucichły i wszyscy wbili wyczekujące spojrzenie w... kobietę? mężczyznę? Sami już nie wiedzieli...

Medyk uniósł brew, a jego twarz nie wyrażała żadnych konkretnych emocji.

- Jak to: co? Latam na obcasiku jak kot z pęcherzem i wysłuchuję waszego żebrania o leczenie. - Przewrócił oczami. - Chyba od razu widać, że przyjechałem tu sobie na wakacje.

Soldier: 76 chciał jeszcze coś powiedzieć, ale Ana gestem odsunęła go od tego obowiązku.

- Z tonu... pana głosu... i całej tej sarkastycznej otoczki wnioskuję, że pan też nie wie, co się tutaj dzieje, prawda? - Zwróciła się do Medyka.

Kobieta siedząca po drugiej stronie stołu na początku nie odpowiedziała na jej pytanie. Chwilę pogapiły się na siebie bez słowa. W końcu Medyk westchnął ciężko i odwrócił wzrok.

- ... dobra, tu mnie pani ma. Rzeczywiście nie wiem, co się właściwie stało. - Wzruszył ramionami, uśmiechając się pod nosem. - Ale trzeba przyznać, że to dość... fascynujące. Grzechem byłoby niepokorzystanie z zaistniałej sytuacji, czyż nie?

Egipcjanka zmarszczyła brwi, spoglądając na kobietę podejrzliwie.

- Co ma pan na myśli?

Medyk wyszczerzył zęby (zęby Mercy) w szerokim uśmiechu.

- Och, cóż to za śmieszne pytanie, Frau Ano! Oczywiście chodzi mi o całą waszą wunderbar technologię, którą chciałbym przetestować! - Rozłożył ręce i rozejrzał się po sali, zatrzymując wzrok na rozwieszonych na ścianach ekranach i kurzącej się w rogu, rzadko już używanej starej aparaturze. Starej, ale przecież dla niego i tak nowej. - No, to po pierwsze. A tak poza tym... nie codziennie ma się okazję pobyć kobietą, zgadza się? - Przechylił lekko głowę i zmrużył oczy, wpatrując się w Anę z nieprzyjemnym uśmiechem. - Nawiasem mówiąc, pani córka chyba na mnie leci...

W oczach Any coś błysnęło i Morrison cofnął się nagle wiele lat wstecz, do czasów, kiedy towarzyszył tej kobiecie na innych polach bitwy. Kiedy walczył u jej boku, a mimo tego, że ufali sobie nawzajem, czasami się jej bał. Każdy wiedział, że należy uciekać, kiedy w oczach Any Amari pojawiał się ten niebezpieczny błysk. To był wzrok morderczyni.

- Tylko spróbuj chociaż zbliżyć się do mojej córki... - zaczęła twardo, ale Morrison szybko jej przerwał.

- Dobrze, wystarczy. - Ana rzuciła mu niedowierzające spojrzenie spod zmarszczonych brwi, ale Jack był nieugięty. - Ano, skoro Mercy tu z nami nie ma, może ty zajęłabyś się krzyżem Reinhardta? Najlepiej teraz, widzę, że ledwo siedzi.

Reinhardt na początku posłał mu zdziwione spojrzenie, ale zaraz załapał, o co chodziło Morrisonowi i zrobił najbardziej zbolałą minę, jaką tylko mógł. Ana chciała chyba protestować, ale ostatecznie uległa.

- Oj, rzeczywiście. Wybacz, Reinhardcie, nie zauważyłam. - Uśmiechnęła się do mężczyzny, zaraz odwrociła jednak głowę i wbiła przeszywające spojrzenie w siedzącego po drugiej stronie stołu Medyka. - Mimo wszystko mam nadzieję, że się rozumiemy.

Medyk uśmiechnął się półgębkiem i pokiwał powoli głową.

- ... ja. Ja, natürlich.

Ana ostatni raz zerknęła na niego nieufnie, po czym wyszła z pomieszczenia, trzymając pod ramię odgrywającego rolę życia Reinhardta.

W sali został już tylko Jack, Torbjörn, Lena, Winston... no i oczywiście ich nietypowy... gość.

W końcu niezręczną ciszę, która ponownie opanowała pomieszczenie, przerwała Tracer.

- Ale skoro ty jesteś tutaj... to gdzie jest doktor Ziegler? U was? - W jej głosie dało się słyszeć niepokój.

Kobieta otworzyła szerzej oczy, a nieśmiały uśmieszek, który jeszcze przed chwilą gościł na jej ustach rozszerzył się. Zatrzymała zafascynowany wzrok na dziewczynie.

- Hm... najwyraźniej. Ja, na to by wskazywało... - Przejechała palcami po ustach, a po chwili jej dłoń powędrowała wyżej, jakby chciała poprawić okulary. Nienapotkawszy ich zaraz się jednak cofnęła. - Hahah... ciekawie. To jaki jest wasz plan, hmm? - Zwróciła się do Morrisona. - Teleportujecie mnie tam, czy sprowadzacie tego waszego Engelchen tutaj? A może tylko nas wymienicie? Albo nie! Po prostu zostawicie to tak, jak jest, ja! - Podparła się łokciami na stole i splotła palce, opierając brodę na dłoniach. - Z tego co wiem, u was Inżynier też jest kurduplem, czyli to musisz być ty, Zwerg? - Skinęła głową w stronę Torbjörna.

Mężczyzna zaczerwienił się ze złości i aż wstał, choć niekoniecznie dodało mu to wzrostu. Właściwie to wręcz przeciwnie. Może to dlatego Torbjörn postanowił wskoczyć na krzesło, na którym przed chwilą siedział i stanąć na nim.

- Słuchaj no... - Wysunął swoją wielką metalową łapę i przytknął ją kobiecie pod twarz. - Ani trochę mi się nie podobasz. A siedzisz w ciele naszej pani doktor, więc to naprawdę wyczyn.

Medyk uniósł brew, ale nie zdecydował się przerwać Szwedowi.

- Możesz być pewien - wycedził Torbjörn - że jak tylko wrócisz do siebie, dostaniesz takie baty od moich wieżyczek, że kryzys omniczny czy tamta wasza druga światowa to przy tym Malediwy! - Morrison dawno nie widział karła tak wpienionego. Ale w sumie mu się nie dziwił.

Medyk siedział przez chwilę bez słowa, a przez jego twarz nie przemknął nawet cień reakcji. Albo był przyzwyczajony do takich pogróżek, albo się nie bał, albo najzwyczajniej miał wywalone... W końcu spokojnie przeniósł wzrok z Torbjörna na Soldiera: 76.

- To jak? Co robimy, Herr Morrison? Nie mogę się doczekać waszych pomysłów. Scheiße, już czuję ten dreszcz ekscytacji! - Wyprostował się, uśmiechajac się od ucha do ucha.

Olany ciepłym moczem Torbjörn opuścił rękę, wpatrując się w Medyka z furią. W końcu bez słowa opadł na krzesło, krzyżując ręce na piersi i nie odzywając się już ani słowem.

Morrison spojrzał niepewnie na Szweda, po czym odkaszlnął krótko, przenosząc spojrzenie na... główny obiekt sprawy.

- Tak... oczywiście. W naszych labolatoriach mamy technologię, która powinna ułatwić nam sprowadzenie tutaj doktor Ziegler... lub przynajmniej skontaktowanie się z waszą bazą. Winstonie, mogę na ciebie liczyć?

Goryl poprawił okularki, zezując niezadowolonym wzrokiem w stronę Medyka.

- ... oczywiście, zrobię co w mojej mocy. To nie powinno być trudne.

Szwajcarka klasnęła z zadowoleniem w dłonie.

- Wunderbar! To skoro wszystko postanowione, rozumiem, że mogę już sobie iść, bitte? Mam parę spraw do załatwienia, muszę się tego i owego nauczyć... w końcu zastępuję wam waszą Frau Doktor. - Rozejrzała się po nich z dumą zmieszaną z wyższością.

Soldier: 76 nagle wpadł na pomysł i gdyby nie fakt, że miał na sobie maskę i gogle, Medyk już mógłby zacząć się niepokoić. Wyraz satysfakcji na twarzy Jacka musiał być przerażający.

- Właściwie to mamy więcej healerów... panie Medyku. - Skrzyżował ręce na piersi, rozluźniając się w swoim fotelu. - Więc nie jest potrzebne, żeby pan nam pomagał.

Uśmiech na twarzy Medyka zbladł, a sam intruz zmarszczył brwi. W jego oczach pojawił się cień niedowierzania, a może nawet i niepokoju, który przyniósł radość chyba każdej osobie w pomieszczeniu.

- ... nie rozumiem. - Doktor wciąż się uśmiechał, choć w tym momencie był to już tylko suchy, przyklejony na siłę uśmiech. - O czym ty teraz mówisz?

- Cóż... - Morrison ponownie nachylił się do niego, podpierając się na stole. - Mamy w bazie jedną taką izolatkę... ach, co ja gadam. Można to po prostu nazwać celą. - Kątem oka dostrzegł, jak Torbjörn uśmiecha się pod nosem. - Przetrzymywaliśmy tam chociażby Junkrata i Roadhoga, zanim wyrazili zgodę na dołączenie do naszej organizacji. Innymi słowy takie miejsce się nam przydaje. - Przerwał na chwilę, wyczekując reakcji.

Medyk położył ręce na stole i zacisnął dłonie w pięści, nachylając się do Jacka i patrzac mu prosto w oczy.

- Po moim trupie - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Zamknięcie mnie w tej celi będzie ostatnią rzeczą, którą zrobisz w swoim śmiesznym życiu, Schweinehund!

Morrison wypuścił mocniej powietrze przez nos, co często było po prostu jego wersją zaśmiania się. Często, tak jak na przykład teraz.

- Nie uważasz, że znajdujesz się na trochę zbyt... przegranej pozycji na takie pyskowanie? - Skinął głową na Tracer. - Oxton, odprowadź pana.

Medyk zerwał się z fotela tak szybko, że zaskoczona Lena o mało nie zaplątała się we własnych nogach, które próbowała uwolnić z siadu tureckiego.

- Żywcem mnie, kurwa, nie weźmiecie! - Wrzasnął, po czym wywalił fotel i, mało nie łamiąc nóg, wybiegł z pomieszczenia.

- ... o cholera - sapnęła Tracer, otwierając szeroko oczy. - K-kawaleria już jedzie! - Zeskoczyła z fotela i śmignęła przez drzwi.

Morrison wraz z Torbjörnem i Winstonem wybiegli tuż za nią. Korytarz był już jednak pusty, jeśli nie licząc zszokowanej, stojącej w końcu holu D.Vy, przyciskającej do piersi litrowej butelki Mountain Dew i wpatrującej się w nich z grozą.

- Na placu! - Usłyszał w słuchawkach głos Oxton. - Trzeba zmobilizować ludzi!

- Jak to: na placu?! - Jack spojrzał z niedowierzaniem na Winstona i Torbjörna. - Czy on jeszcze przedwczoraj o mało się nie zabił, próbując chodzić w tych butach?!

- Szybko się skubaniec uczy. Bez odbioru.

Morrison wcisnął przycisk na boku swojego wizora, wyłączając mikrofon.

- Rozdzielamy się - rzucił w stronę towarzyszy. - Lindholm, ty biegniesz od lewej. Winston, na około. Ja biegnę za nimi.

I rzucili się w pogoń.

***

- Nie lubię być niegrzeczny, a już na pewno nie wobec kobiet, ale medyk jest nam potrzebny. Poradzi pani sobie z tą funkcją?

Doktor uśmiechnął się szerzej, wyraźnie nabrawszy pewności siebie.

- Czy sobie poradzę? Jeśli szukaliście państwo nowego medyka, nie mogliście państwo lepiej trafić.

Tak powiedziała, huh? Chyba nigdy w całym swoim życiu nie była w większym błędzie.

Już pomijając sam fakt, że bez Guardian Angela było jej zwyczajnie trudno ganiać w tę i z powrotem po polu bitwy. Walki wyglądały tu zupełnie inaczej od tych, które znała.

Była to zapewne wina prymitywnej technologii. Eleganckie świetliste naboje zapewniały szybką, czystą śmierć... zupełnie odwrotnie niż broń, którą stosowała jej nowa ekipa.

Mercy skrzywiła się i mało nie wlazła w plecy Grubego, którego akurat leczyła, kiedy głowa wrogiego Demomana świsnęła obok niej, odbiła się od ściany i potoczyła się po podłodze, zatrzymując się obok jej nogi. Pokonując obrzydzenie i wpojony szacunek do zmarłych, odkopała ją na bok.

Chwilę potem donośny kobiecy głos ogłosił zwycięstwo ich drużyny. Mercy odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się pod nosem, widząc radość na twarzach teammate'ów.

Leczony przez nią Gruby krzyknął triumfalnie, wyrzucając w górę zaciśniętą pięść. Zaraz potem zrobił coś, czego kobieta absolutnie się nie spodziewała - objął ją ogromnym ramieniem i ścisnął mocno.

W żaden sposób tego nie skomentowała, jedynie stęknęła cicho, czujac, jak strzela jej w kręgosłupie. To jednak wystarczyło, żeby Rusek się opamietał. Puścił Mercy i uśmiechnął się niepewnie.

- Gruby przeprasza, to tak z przyzwyczajenia... - Podrapał się po karku. - Wszystko w porządku, pani doktorze?

Mercy złapała się dłonią za plecy i wyprostowała się powoli. Matko boska, w jakim wieku był ten cały Medyk?! Dobra, stop. Jeszcze chwila i zacznie mu współczuć. Nie, do tego nie dojdzie.

- Tak, tak, nic się nie stało... - odpowiedziała uspokajająco i wyłączyła Mediguna. - Ja też się cieszę... - Nagle jej wzrok zatrzymał się na przedramieniu Grubego, ozdobionemu w trzech miejscach pokaźnymi dziurami. Otworzyła szerzej oczy. - O-ojej. Dlaczego to się nie wyleczyło...?

Gruby zerknął na swoją rękę i wzruszył ramionami.

- Naboje nie wyszły. Trzeba je wyciągnąć. Pani doktor będzie miała jeszcze trochę pracy...

Ich rozmowę przerwał nagle dziki wrzask Żołnierza, który przebiegł obok nich, goniąc niebieskiego Inżyniera i wymachując nad głową swoją łopatą. Mercy zacisnęła usta i jedynie pokiwała głową.

- W porządku. To gdzie mamy teraz iść...?

.

Zanim jednak oporządziła Grubego, musiała uporać się ze złamanym nosem Szpiega, pękniętym łukiem brwiowym Snajpera, urwaną ręką Skauta, rozwalonym kolanem Demomana, przestrzelonym uchem Inżyniera, nowymi poparzeniami Pyro i wybitymi zębami Żołnierza. Kiedy w końcu zobaczyła wchodzącego na jej prowizoryczną salę operacyjną Ruska, prawie się ucieszyła.

- Błagam, powiedz, że chociaż ty nie masz żadnych głupich pytań w stylu "Czy jak przywalę komuś urwaną nogą to raczej go uderzę czy kopnę?". - Rzuciła mu zmęczone spojrzenie.

Mężczyzna uśmiechnął się jedynie ze zrozumieniem.

- Gruby woli raczej słuchać, pani doktorze.

Mercy wzniosła oczy ku niebu, rozkładając ręce.

- Dobry Boże, więcej takich facetów... - Odwzajemniła uśmiech. - Dobrze, siadaj proszę. Trochę sobie posłuchasz. Wybacz, ale jestem naprawdę zmęczona tym wszystkim.

Gruby posłusznie uwalił się na stole, obserwując jak doktor odwrócił się do posegregowanych ładnie i schludnie przyrządów i wybrał szczypce, gazik oraz butelkę jodyny.

- Najzwyczajniej w świecie brak mi słów - mruknęła Mercy, zabierając się za oczyszczanie ran. - Warunki, w jakich tu pracujecie to chyba jakiś żart. Wieki spędziłam na czyszczeniu tych przyrządów! Może zaboleć - ostrzegła, delikatnie rozszerzając palcami jeden z otworów na przedramieniu mężczyzny i powoli wsuwając do środka szczypce. Gruby nawet się nie skrzywił. - On was operował tym syfem? W głowie się nie mieści... - Odgarnęła włosy ze spoconego czoła.

Odwróciła się żeby odłożyć jeden z nabojów na tackę i mało nie podskoczyła z zaskoczenia.

- ... gołąb - wydusiła.

Gruby wychylił się lekko, zerkając na białego ptaka, który usiadł na brzegu stoliczka i przechylił głowę, wpatrując się w Medyka.

- To Archimedes - odpowiedział na niewypowiedziane pytanie Mercy. - Ulubiony doktora.

Mercy otworzyła szerzej oczy i powoli przeniosła spojrzenie z gołębia na mężczyznę.

- U... ulubiony...? To jest ich tutaj... wiecej...?

Gruby bez słowa wskazał palcem w górę.

Mercy zadarła głowę i aż rozdziawiała usta ze zdziwienia. Dziesiątki gołębi siedziały na belkach pod sufitem jak na grzędach, kręcąc łebkami, czyszcząc piórka i wpatrując się w nią i jej towarzysza z mniejszym lub większym zainteresowaniem. Naprawdę można było poczuć się jak na jakimś ptasim sądzie.

- ... no nie... - Zmarszczyła brwi i zakryła usta dłonią. - To przecież strasznie niehigieniczne. - Opuściła głowę i odwróciła się w stronę Archimedesa. - A sio! Już! Kysz! - Machnęła rękami. - Niech to, znowu będę musiała wszystko odkazić!

Gruby, widząc zmagania doktora, nie mógł powstrzymać wybuchu krótkiego śmiechu.

- Nie ma się co martwić - powiedział uspokajająco. - Tamte prawie nigdy nie zlatują podczas zabiegów. Tylko Archimedes jest taki ciekawski. A Gruby nigdy się od niego niczym nie zaraził, więc pani doktor nie musi sobie na razie zaprzątać głowy czyszczeniem.

Mercy najpierw otworzyła usta, potem je zamknęła, a po chwili pokręciła ze zrezygnowaniem głową.

- Dobrze, niech zostanie - mruknęła ze zmęczeniem. - Ale narzędzia i tak trzeba będzie zaraz odkazić.

Chwilę później wszystkie trzy naboje leżały grzecznie na tacce, a Mercy z zapasowymi igłami w zębach zszywała rany na ręce Grubego.

- Ho szysko? - Odcięła nadmiar nici, wyjęła igły z ust i zajęła się bandażowaniem przedramienia mężczyzny.

- Właściwie to nie... - Mercy zerknęła z zainteresowaniem na Ruska, który przejechał kilka razy palcami po świeżym, czystym bandażu i ułożył się wygodniej na stole. - Gruby ma wrażenie, że coś jest nie tak z mechanizmem, który doktor wczepił w jego serce. Tym od ÜberCharge. - Szwajcarka pokiwała ze zrozumieniem głową. - Może pani doktor mogłaby rzucić na to okiem?

Mercy ponownie skinęła głową, po czym wstała ze stołka, na którym do tej pory siedziała i naciągnęła mocniej gumowe rękawiczki.

- Wspaniale. Dawno nikogo nie kroiłam - zażartowała. - Powiedz tylko, jak wasz doktor zazwyczaj przeprowadza takie zabiegi. Zaraz potem cię uśpię, nie martw się.

Gruby zmarszczył brwi, spoglądając na nią ze zdziwieniem.

- Jak to: uśpisz...?

.

Mercy jeszcze nigdy nie przeprowadzała operacji na otwartym sercu na przytomnej osobie. I cóż... Musiała przyznać, że było zabawnie. I zdecydowanie bardziej poręcznie, bo naprawdę trudno było jej się odnaleźć w całej tej aparaturze.

- Na pewno wszystko ok? - upewniła się już chyba dziesiąty raz, wpychając dłonie głębiej w otwartą klatkę piersiową olbrzyma.

Rusek pokiwał głową.

- Gruby mówił, że praktycznie nic nie czuć, pani doktorze. Nie ma się czym stresować.

Mercy odetchnęła głębiej, przecierając dłonią spocone czoło.

- O-okej... w porządku. Dobra, mam - mruknęła, kiedy w końcu "dokopała się" do serca.

... i w tym miejscu się zawiesiła. Bo co, miała tak po prostu je wyjąć...? Wyglądało na zdrowe, nie licząc oczywiście wepchniętego w nie jakby na siłę małego silniczka. A jednak było w nim coś, przez co Mercy aż zmarszczyła brwi.

- Co jest... - Zerknęła niepewnie na Grubego, po czym zajęła się ostrożnym wycinaniem organu.

Kiedy w końcu się z tym uporała, wyciągnęła serce i zaraz o mało go nie upuściła. Nie mogła uwierzyć własnym oczom.

- T-to... to nie jest ludzkie serce - wykrztusiła z trudem.

Gruby, ignorując jej wcześniejsze polecenia, aby się nie ruszać, podniósł się lekko na łokciach i zerknął na trzymany przez nią organ.

- ... Да. Pawianie, jeśli mnie pamięć nie myli.

Mercy otworzyła szerzej oczy i jeszcze raz spojrzała na bijące serce, leżące spokojnie w jej dłoniach. Miała wrażenie, że zaraz zemdleje.

- Jezu, okropieństwo... a gdzie jest twoje serce?

Gruby w odpowiedzi wzruszył jedynie ramionami.

Szwajcarka odetchnęła głębiej przez usta i obejrzała dokładnie serce ze wszystkich stron.

- ... wygląda, że wszystko w porządku. Oczywiście poza faktem, że nie powinieneś w ogóle być w stanie żyć z tym czymś w piersi na dłuższą metę... więc to musi być coś związanego z tym mechaniznem. - Stuknęła kilka razy palcem w czarną skrzyneczkę wystającą z serca. - A tu niestety nie jestem w stanie pomóc. Mogę co najwyżej spróbować... wyjąć go, żeby nie sprawiał ci dyskomfortu.

Gruby pokiwał głową.

- W takim razie lepiej chyba będzie zostawić go, dopóki doktor nie wróci. Ale Gruby dziękuje za pomoc.

- Nie ma sprawy, nie ma sprawy... - Mercy z ulgą włożyła serce z powrotem na jego miejsce... choć dla niej wciąż nie było ono właściwym miejscem.

Stosunkowo niedługo później Gruby był już zaszyty, obandażowany i w razie potrzeby gotowy do dalszej walki. Mimo to postanowił zostać jeszcze chwilę na sali, oferując pomoc przy sprzątaniu całego bałaganu i ogarnięciu, co gdzie jest i do czego służy.

I w sumie dobrze, że Rusek z nią został, bo mało nie zeszła na zawał, kiedy otworzyła stojącą przy ścianie lodówkę.

Pewnie nawet by się do niej nie zbliżyła, gdyby nie zwykła ciekawość. No bo skoro Medyk wczepiał swoim teammate'om pawianie serca, to co jeszcze trzymał w lodówce? Gołębie wątroby? Psie płuca? Dupę słonia w konserwie?

To dlatego, wciąż podśmiechując jeszcze z jakiegoś żartu, który powiedział przed chwilą Rusek, zapuściła się w stronę lodówki i otworzyła jej drzwiczki.

Mało nie wrzasnęła, podskakując prawie pod sufit i zatrzasnęła ją, przyciskając się do niej plecami.

- C... co to j-jest...? - spytała, cała blada na twarzy.

Gruby przerwał na chwilę polerowanie nabojów, które Mercy wyciągnęła z jego ręki.

- Pani doktor pokaże... - Wstał i podszedł bliżej, gestem pokazując jej, aby się odsunęła.

Niepewnie odstąpiła na bok, dając mężczyźnie dostęp do lodówki i odruchowo schowała się za nim. Gruby otworzył drzwiczki i pochylił się lekko, zaglądając do środka.

- ... kanapka - odpowiedział, zerkając przez ramię na Szwajcarkę.

- T-to obok... - Zorientowała się, że kucnęła lekko, zaraz się więc wyprostowała.

Gruby ponownie zajrzał do lodówki.

- Sushi z Mackoszpiega...? - spytał niepewnie?

Mercy pokręciła głową.

- Nie, na prawo.

Gruby pokiwał głową.

- Ach. Głowa niebieskiego Szpiega.

- ... głowa. Szpiega - powtórzyła Mercy, zerkając na Grubego z niedowierzaniem. - Mówisz to tak, jakby to było coś normalnego!

Mężczyzna wzruszył ramionami i wyprostował się, dając jej dostęp do lodówki.

- W pracowni Medyka? Jak najbardziej.

Mercy zbliżyła się niepewnie do lodówki i kucnęła, zaglądając do środka. Nie, nie przewidziała się. Głowa rzeczywiście tam była.

Prawie wyeksponowana, miedzy kanapką a olbrzymim pawianim sercem, stała tam, umieszczona w czymś w rodzaju dziwnej, metalowej obroży. Miała zamknięte oczy, ale nie wyglądała martwo. Mercy widziała wiele umarlaków, a ta głowa nie wyglądała jak jeden z nich... i to sprawiało, że dreszcze przechodziły jej po plecach.

Nagle Szpieg otworzył oczy, wbijając w nią przeszywające spojrzenie i rozchylił wargi, jakby chciał coś powiedzieć. Zdusiła wrzask i zatrzasnęła lodówkę. Skupiła się na oddechu i zignorowała ledwo słyszalny głos dobiegający zza drzwiczek.

Nagle, ku jej zdziwieniu, do drzwi - spokojnie, tych większych - ktoś zapukał.

- Proszę... - jęknęła słabo, odchodząc od lodówki i siadając na brzegu stołu operacyjnego.

Drzwi uchyliły się i do pomieszczenia zajrzał Skaut.

- Yo, um, Medcy. - Chłopak już wcześniej wymyślił dla niej to przezwisko i dumny z siebie korzystał z niego przy każdej możliwej okazji. - Panna Pauling przyjechała. I, tego, chce z tobą osobiście pogadać.

Spojrzeli po sobie z Grubym. Po chwili Mercy westchnęła i wstała.

- W porządku. Dajcie mi chwilę, umyję tylko ręce.

Skaut zmarszczył brwi i podrapał się niepewnie po głowie. Tak, ten Medyk zdecydowanie był... nie-medykowy.

...

Ten rozdział miać był dłuższy o jeszcze jeden fragment z Medykiem w Overwatch, ale może jednak dam Wam na razie spokój...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top