Rozdział II: Doktor jest jak matrioszka

- I... to właśnie stało się przedwczoraj wieczorem - dokończyła Pharah po krótkiej przerwie. - Dalej już chyba wszyscy wiemy, jak się sprawy miały.

W pomieszczeniu zapadło niezręczne milczenie. Nikt nie wiedział, co ma zrobić z wzrokiem. Każdy miał też coś do powiedzenia, ale nikt nie chciał się odezwać. W końcu ciszę przerwała Ana.

- Córeczko... - Spojrzała na Fareehę z zaniepokojeniem. - Co zobaczyłaś w tej łazience? Nie dokończyłaś historii.

Pharah najpierw pobladła, potem leciutko poszarzała na twarzy, aż w końcu zaczerwieniła się po same cebulki włosów.

- Ja... um... a czy to ważne? - Zaśmiała się sucho, rozglądając się po siedzących przy stole osobach. Szybko zorientowała się, że chyba jednak ważne, bo nikt nie spuszczał z niej wyczekującego spojrzenia. Odkaszlnęła, odwracając wzrok. - Cóż... n-nic specjalnego. Doktor Ziegler... w samej bieliźnie dość dogłębnie przeglądała się w lustrze. To wszystko. - Podniosła zawstydzony wzrok, zerkając ponownie na resztę zebrania. - To-to raczej nic nie wnosi do rozmowy, naprawdę, m-może przeszlibyśmy dalej...?

Ana wymamrotała coś z oburzeniem pod nosem, Soldier: 76 podrapał się z zakłopotaniem po głowie, a w oczach Tracer i Torbjörna na wyobrażenie tej sytuacji zabłysnęły jakieś niebezpieczne kurwiki.

W końcu Morrison odkaszlnął i wstał, uwalniając Fareehę od zaciekawionych i współczujących spojrzeń.

- Dobrze... - zawiesił się na chwilę, spoglądając na Egipcjankę, po czym znów odchrząknął i kontynuował. - Jak to Pharah ładnie podsumowała... dalej już wiemy, jak się sprawy miały. Nie tylko nawyki Mercy uległy nagłej zmianie... również jej sposób wypowiedzi zrobił się trochę bardziej... - przez chwilę próbował znaleźć odpowiednie słowo - ... inny, a jej akcent zdecydowanie się... wyostrzył. Do tego jej zachowanie na polu bitwy...

Chyba każdy na sali wzdrygnął się na wspomnienie tego, jak dr Ziegler o mało nie rozwaliła czaszki wrogiego Reapera na miazgę, używając kadeceusza jak maczugi i wrzeszcząc wniebogłosy.

- Tak... - wtrąciła się Tracer. - Niekoniecznie podoba mi się to, jak po nas krzyczy. I chyba przeklina. Przeklina, prawda...? - Spojrzała pytająco na Reinhardta, który pokiwał głową.

- Owszem, klnie jak szewc. Zupełnie jak nie nasza Mercy. Do tego kiedy wczoraj wieczorem przyszedłem do niej z bólem krzyża, kazała mi kłasć się na stół i powiedzieć jej, gdzie trzymamy organy zastępcze... Odpowiedziałem, że zaraz jej kilka przyniosę i poszedłem do siebie. - Przeczesał brodę palcami. - Na litość boską, po co jej jakieś organy? Na krzyż? Ja tam Ph.D nie mam, ale to wciąż brzmi jakoś... dziwnie.

Ana pogładziła go po plecach, przytakując ze zrozumieniem.

- Ona... - Sześć par oczu równocześnie przeniosło spojrzenie na siedzącego u końca długiego stołu goryla. Winston wpatrywał się ślepo w trzymane w olbrzymiej łapie okularki. - Ona... kiedy zakomunikowałem jej, że potrzebuję leczenia, odkrzyknęła "Przestań drzeć durną japę i przywlecz swoje włochate dupsko do mnie, małpi Schweinehund!"... Jeszcze nikt nigdy nie znieważył mnie tak głęboko i tyle razy w jednym zdaniu. - Odłożył okularki na stół i ukrył twarz w dłoniach.

Tracer doskoczyła do przyjaciela jednym blinknięciem i objęła go pocieszająco.

Morrison przygladał się temu wszystkiemu i zastanawiał się, jak do tego doszło. Co było przyczyną przemienienia się tego zebrania w terapię grupową. Co stało się z ich Mercy. Właśnie, Mercy...

- I co robimy, Jack? - Torbjörn rzucił mu pytające spojrzenie. - Mnie też niekoniecznie podobają się jej ostatnie... odzywki. Na moje małe podszczypnięcia reagowała zwykle żartami, czasami leciutką irytacją, a nie tak agresywnie jak wczoraj... Gdyby mogła zabijać wzrokiem, pewnie już bym wąchał kwiatki od spodu.

Soldier: 76 pomyślał, że tutaj akurat się Angeli nie dziwi, ale nie wypowiedział tego na głos. Zamiast tego pokiwał powoli głową w zamyśleniu. Rozejrzał się jeszcze raz po wszystkich osobach na sali, po czym w końcu zdecydował się na werdykt.

- Będziemy musieli poważnie porozmawiać z Mercy. Jeszcze dzisiaj. Najlepiej już za chwilę. Właściwie to zaraz po nią pójdę.

***

Widząc całą ich gromadkę - Żołnierza, Szpiega, Medyka oraz Grubego - wchodzącą do warsztatu, Inżynier aż ściągnął gogle, zwieszając je sobie z szyi.

- A co to za komitet? - Uśmiechnął się, odsuwając na krześle od stołu, przy którym grzebał akurat w wyjściu teleportera. - Czyżby toster znowu się na kogoś rzucił?

Medyk spojrzał pytająco na Szpiega, który jedynie machnął ręką, kręcąc głową.

- Nie tym razem. - Żołnierz postanowił jako pierwszy zabrać głos. - Nasz obecny problem polega na tym, że Medyk twierdzi, że nie jest Medykiem i chce, żebyś przeteleportował go w przyszłość!

Inżynier zmarszczył brwi i zaśmiał sie krótko, wpatrując się w Żołnierza niepewnie.

- Przepraszam, synu, ale co? - Przeniósł spojrzenie na Medyka. - Nie rozumiem.

Doktor westchnął ciężko.

- Reszta pańskich znajomych już to słyszała, więc jeszcze tylko ostrzegę pana, że ta historia może zabrzmieć... dziwnie. Nazywam się Angela Ziegler, należę do organizacji Overwatch i świat zna mnie szerzej pod pseudonimem Mercy. Po ostatniej śmierci na polu bitwy coś poszło nie tak i zamiast w swoim ciele odrodziłam się tutaj, w ciele waszego Medyka. Jednak największy problem polega na tym, że skoro ja jestem tutaj... - Splótł palce dłoni, ściskając je mocno. - To wasz Medyk musi być w bazie Overwatch. W moim ciele. - Doktor spojrzał goraczkowo na Inżyniera, który pokiwał głową ze zrozumienien. - Musi mi pan pomóc tam wrócić najszybciej jak się da. Koniecznie.

Gruby nie spuszczał wzroku z nie-swojego-doktora. Trudno mu było uwierzyć - mimo wszystkiego, co widział - że choć na zewnątrz wyglądał jak Medyk, w środku tak naprawdę nim nie był. Grubemu momentalnie skojarzyło się to z matrioszką, którą jego matka trzymała na kominku. Lalka była o tyle ciekawa, że nie składała się z kilku takich samych, różniących się jedynie wielkością. Przeciwnie - każda matrioszka była inna i właśnie to matka Mishy lubiła w nich najbardziej.

Patrząc przez pryzmat starej lalki, Gruby starał się zrozumieć sytuację... pani doktor. I choć na początku średnio mu się to wszystko podobało, teraz zaczynał czuć do niej sympatię. Postanowił zrobić wszystko, co w jego mocy, żeby pomóc... choć raczej nie mógł wiele. Ale co tam, lepsza jakakolwiek pomoc, niż żadna...

Inżynier pogładził usta dłonią, wpatrując się w rozczłonkowane wyjście teleportera.

- To rzeczywiście brzmi dość dziwnie - przyznał. - Ale skoro przyszliście tu tak całą grupą... nie mogę odmówić, hm, pani pomocy, prawda? Problem jest tego rodzaju, że nie jestem pewien, czy dysponujemy tak zaawansowaną technologią... znacznie łatwiej byłoby nam spróbować porozumieć się z pani znajomymi. - Inżynier wstał nagle i podszedł do metalowego regału stojącego pod ścianą. - Dziwna sprawa. Kontaktowaliście się już z panną Pauling, prawda?

Szpieg wyjął z kieszeni telefon komórkowy.

- Zaraz przypomnę o tym Skautowi. Będzie wniebowzięty.

Inżynier skinął głową.

- Super. Ktoś będzie musiał przejechać się po kilka potrzebnych rzeczy. No i to niestety może trochę potrwać - zwrócił się do Medyka. - Zwykle pracuję razem z doktorem. Takie Science Party w pojedynkę może być trochę trudniejsze i bardziej czasochłonne...

Medyk uśmiechnął się nieśmiało - co, jak pomyślał Gruby, było naprawdę dziwne i zdecydowanie odmładzało go ładne kilkanaście lat.

- Tak właściwie to chętnie pomogę. Można w sumie powiedzieć, że w Overwatch również należę do takiego naszego Science Party.

Inżynier odwzajemnił uśmiech.

- Propozycja brzmi kusząco. Mam nadzieję, że mogę liczyć na maleńkie wtajemniczenie w wasze technologie?

- Niestety przy nowinkach technologicznych tylko podaję narzędzia, ale odpowiem na wszystko, na co tylko będę w stanie.

- Może zaparzyć wam kawki? - Szpieg skończył pisać i schował telefon za pazuchę. - Nie chciałbym przerywać tej miłej pogawędki, ale z całej tej sytuacji wynika jeszcze większy problem. Jesteśmy bez medyka. - Wbił w doktora przeszywające spojrzenie. - Nie lubię być niegrzeczny, a już na pewno nie wobec kobiet, ale medyk jest nam potrzebny. Poradzi pani sobie z tą funkcją?

Doktor uśmiechnął się szerzej, wyraźnie nabrawszy pewności siebie.

- Czy sobie poradzę? Jeśli szukaliście państwo nowego medyka, nie mogliście państwo lepiej trafić.

***

- Wracaj tu, Schweinehund, albo ci nogi z dupy powyrywam! - Jack obserwował z bezpiecznej odległości jak dr Ziegler podfrunęła do biegnącego kulawo Junkrata i złapała go za ramię.

Jeszcze wczoraj Angela zdawała się kompletnie nie pamiętać o swoim Guardian Angel'u, później jakby zapomniała, jak z niego korzystać, a kiedy już sobie przypomniała, nagle kompletnie ją oczarował. Do końca dnia hasała od osoby do osoby jak naćpana rusałka.

Kobieta przywlokła wyrywającego się Australijczyka do stojącego pod ścianą stołka i wręcz agresywnie go na nim usadziła.

- Dupen klapen, brudasie - wysapała. - Nawet muchy mają dość twojego smrodu. Brzydzę się oddychać w twoim towarzystwie! Pół cholernej bazy złapie od ciebie syfa, jak dalej będziesz chodził taki ufajdany!

- Wypraszam sobie! - Junkrat parsknął oburzony, krzyżując ręce na piersi. - Ten brud to moja duma. Wiesz ile wysiłku trzeba, żeby utrzymać tak wspaniale idealną warstwę?! Z mojego martwego ciała go nie zeskrobiesz, mate!

Morrison stwierdził, że to będzie dobry moment na interwencję.

- Um... Angela? - zagadnął, podchodząc bliżej.

- Czego? - Mercy zdmuchnęła kosmyk włosów, ktory uciekł jej z kucyka i opadł na twarz. - Zajęta trochę jestem. - Wyciągnęła rękę i zacisnęła dłoń na ramieniu Junkrata, który już-już powoli podnosił się ze stołka.

- Tak, widzę właśnie... - Soldier: 76 zignorował zbolałe jęki Australijczyka. - Chciałem cię tylko poprosić do pokoju obrad. Muszę z tobą o czymś porozmawiać. Ale tak po namyśle... - Rzucił szybkie spojrzenie w stronę Junkrata. - Może rzeczywiście najpierw skończ robić to, co robisz?

Angela pokiwała głową.

- Tia... spoko. To jak już tu siedzisz - potrzymaj mi tę cholerę, idę po Schlauch.

Pozostało mu tylko przetrwać uderzenia i opętańcze wrzaski Junkrata.

.

Mercy wydawała się raczej zrelaksowana, pomimo faktu, że trójka staruszków, lesbijka, karzeł i goryl wpatrywało się w nią nawet nie mrugając.

Siedziała w fotelu po drugiej stronie stołu, niż reszta, wyprostowana, z nogą założoną na nogę i elegancko splecionymi, ułożonymi na udach dłońmi. Spokojnie przenosiła wzrok na każdego po kolei.

- Och, Jack, nie wspominałeś, że za słowami "muszę z tobą o czymś porozmawiać" kryje się "ja, cztery inne osoby i małpa musimy z tobą o czymś porozmawiać". Byłoby mi miło, gdybyś na przyszłość unikał takich niedopowiedzeń, bitte.

Winston poprawił okulary, starając się nie sprawiać wrażenia urażonego tym komentarzem. Soldier: 76 skinął głową, nie spuszczając oka z kobiety.

- Przepraszam cię najmocniej. Ale skoro już tu wszyscy jesteśmy... to chyba nie jest żaden problem?

Mercy uśmiechnęła się pod nosem.

- Ależ skąd. - Odgarnęła włosy za ucho. - Więc... o czym tak bardzo chcieliście porozmawiać?

Morrison rozejrzał się po twarzach reszty zgromadzonych, ale nikt jakoś nie kwapił się do podjęcia tematu. Westchnął ciężko, zrozumiawszy, że cały ciężar rozmowy spadł w ten sposób na niego. No trudno.

- Zauważyliśmy... - splótł palce dłoni i położył ręce na stole, nachylając się lekko w stronę kobiety - ... że ostatnimi czasy zachowujesz się trochę inaczej.

Kobieta zamrugała z - wyglądającym autentycznie - zdziwieniem.

- Ależ jak to, Herr Morrison? Robię coś nie tak? - Rozejrzała się po twarzach zgromadzonych osób. - Co się stało?

- Cóż, mamy nadzieję, że ty nam powiesz. - Jack odchylił się na krześle, również zakładając nogę na nogę. - Na przykład... - zastanowił się chwilę, od czego by tu zacząć - ... dlaczego wczoraj na polu bitwy zaczęłaś okładać wrogów kadeceuszem? Albo dlaczego tak źle potraktowałaś Genjiego? Albo dlaczego od wczoraj przysysasz się do Roadhoga i prawie nie leczysz reszty drużyny?

Mercy siedziała przez chwilę w milczeniu, po czym skrzyżowała ręce na piersi i prychnęła cicho.

- A jak mam sobie radzić kiedy nikt mnie nie ochrania? Może mam strzelać do ludzi tym pistoletem dla lalek? Błagam was, plastikowy karabin na wodę zadaje chyba większe obrażenia niż ten Scheiße. - Przewróciła oczami. - Genji mnie ostro wpienił swoim żebraniem o leczenie - co ja jestem, apteczka na kółkach?! - a potem jeszcze się do mnie przystawiał, szlag może człowieka trafić. A Roadhog? - Uśmiechnęła się krzywo i zdecydowanie wymuszenie. - Powiedzmy, że przyciągnęło mnie jego pole grawitacyjne. Już, rozwiałam wasze wątpliwości?

Oj, wręcz przeciwnie. Po tym wyznaniu w sercach drużyny pojawiło się znacznie, znacznie więcej wątpliwości.

Morrison westchnął ciężko i przetarł dłonią oczy.

- Słuchaj... Angela - wymawiał to imię z coraz większą wątpliwością. - Rozmawialiśmy niedawno z Pharą. Opowiedziała nam, co stało się po wczorajszym respawnie.

Mercy uniosła brew, sprawiając wrażenie, jakby to wyznanie nie robiło na niej wrażenia.

- ... i...?

Morrison spojrzał na nią z pełną powagą.

- ... i...? I wiemy, że wszystko, całe twoje dziwne zachowanie, akcent, wszystko zaczęło się po respawnie. I byłoby nam bardzo miło, gdybyś przestała się z nami bawić i odpowiedziała na nasze najważniejsze pytania. - Ponownie nachylił się w stronę kobiety. - Pierwsze z nich brzmi: kim ty, do cholery, jesteś?

Na początku wyraz twarzy Szwajcarki ani trochę się nie zmienił. Po chwili jednak na jej usta wpełzł maleńki uśmieszek, a zaraz potem z jej gardła dobiegł cichy, prawie nieśmiały chichot.

- Ależ Herr Morrison, naprawdę nie ma co się tak denerwować... - Opuściła nogi, oparła się przedramionami na stole i również nachyliła się w stronę mężczyzny, zatrzymując się tak blisko, że Jack musiał mocno się powstrzymywać, aby się nie cofnąć. - Chcecie wiedzieć, kim jestem? Nie ma problemu. - Znów zachichotała cicho, a Morrison odniósł wrażenie, że przysunęła się jeszcze bliżej. - Proszę mi mówić Medyk.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top