Obłęd

Witam serdecznie wszystkich!
To już kolejny challenge w wykonaniu zacisza limonek i cudownych osóbek, które wzięły udział w pisaniu one shotów! Tym razem pod nową nazwą hasztagu #motywowychallenge szykują się naprawdę cudowne prace!

Motyw: zbrodni
Słowa kluczowe: Liść, Lampa, Ząb, Tortury, Graffiti, Energia
Ship: Carberla
Czas pisania: 6-7 dni nie wiem dokładnie
Ilość słów: 11112 słów

Chciałabym ostrzec iż nie pisałam nigdy czegoś takiego i to było sprawdzenie samego siebie czy jestem w sensie stworzyć coś w takim rodzaju oneshota!
Nie odpowiadam za psychikę!
TW (trigger warning) Ostrzeżenie nie jest to oneshot dla słabych psychicznie gdyż występują sceny bardzo krwawe i nie dla dzieci
Pisane do tej piosenki :3

Zapraszam serdecznie do innych cudownych autorów biorących udział w zabawie!

Coffeuu ,GreatBasagnav,Hisilka,
SziFunia,Merci_Dark,AMELhali,
RudaEwroniara,Moon_azi,
Idikila ,Pieknadamusi ,Tosternia ,
Gochulec ,Mat6rx ,___BlackSky___
I osoba, której nazwy nie można oznaczać

================================

Jeśli powiedziałbym, że w pewnym momencie każdy potrafi po prostu pęknąć? Każdemu zdarza się stracić kontrolę czy cierpliwość, czy też stracić panowanie nad własną psychiką gdzie wszystko zalewa rozczarowanie, ból i złość. Przecież tak prosto jest nic nie powiedzieć niż wytłumaczyć się dlaczego. Aktualnie jestem porwany i siedzę w sumie to leże w bagażniku jak jakieś zwierzę. Miota mną na lewo i prawo obijając mnie o ściany bagażnika, a kajdanki bestialsko wrzynały się w moją delikatną skórę na nadgarstkach. Nie krzyczałem, nie było sensu przecież i tak wszyscy chcą jednego. Pieniędzy, a "ja" chcę po prostu schować się w kocu i ukryć swoje złe samopoczucie, swoje istnienie przed całym światem. Ponieważ zawsze gdy jest za pięknie musi się coś popsuć w końcu nie mogę pozwolić sobie na chwilę szczęścia, bo życie już mnie jebie. Natomiast po prostu pozwalałem na to by było jeszcze gorzej. Przestał walczyć gdy jego problem psychologiczny pogorszył się, ale nikomu o tym nie mówił gdyż nikogo to tak naprawdę nie obchodziło nawet chyba mój psycholog miał mnie już dość powoli. Skoro już byłem w tym przeklętym bagażniku od razu przedstawię swoją perspektywę jak do tego doszło iż właśnie w nim jesteśmy.

Obudziłem się z samego rana. Leki pomagały bym mógł prawidłowo zasnąć i nawet nie byłem zdziwiony wieloma opakowaniami, które stały na komodzie w moim pokoju mieszkaniu Rightwilla. Na pierwszy rzut oka wyglądało wszystko normalnie, ale ja nie byłem normalny. Depresja powodowała we mnie tyle czarnych myśli tyle złości na samego siebie i najgorsza była ta frustracja, której nie potrafiłem się pozbyć, te uczucia powodowały wyniszczanie mnie. Jednak byłem przyzwyczajony do tego by łykać garść leków, które rzekomo miały mi pomagać, ale nie robiły tego. Nie czułem się po nich w żaden sposób szczęśliwszy czy normalniejszy. Czułem się tylko bardziej otępiały, bo zanikały moje myśli, powodując iż nie byłem dokładnie sobą mimo iż starałem się, ale nigdy nie będę taki jak reszta. Życie bezpowrotnie odebrało mi wszystko co każdy normalny dzieciak miał w życiu. Gdy reszta beztrosko bawiła się ja pracowałem przy najgorszych z najgorszych ludzi. Robiłem rzeczy i widziałem takie, które nikomu się nie śnią.

Przygotowany do pracy spojrzałem w lustro w łazience, które już swoje nie jeden raz zobaczyło i było świadkiem mych problemów. W odbiciu widziałem niebieskie oczy, które były bez wyrazu oraz energii, fioletowe wory pod nimi oraz blada skóra konturowała z czarnymi włosami, które opadały na moje oczy. Można było powiedzieć, że wyglądałem jak psychopata, ale zaprzeczył bym gdybym powiedział, że nim nie jestem w końcu każdy w sobie ma uśpionego potwora, który tylko czeka aby wyjść na zewnątrz i wyrządzić chaos. Zacisnąłem ręce w pięści i prychnąłem na swój wygląd. Nienawidziłem wszystkiego wokół jak i swojego życia, ale starałem się żyć oraz pomagać ludziom w końcu Rightwill uratował mnie po coś. Miałem dług życia u niego, ale nie czułem się jakoś szczególnie traktowany przez niego skoro żartował i poniżał mnie jak reszta ludzi, których znałem lecz czy szanowałem to inna sprawa. Powoli wyszedłem z mieszkania i ruszyłem w dół po schodach, kierując się do auta. W kieszeni bawiłem się scyzorykiem gdyż zawsze go miałem przy sobie gdyż służył mi do obrony. Sonny nie chciał abym miał pistolet w domu gdyż obawiał się no właśnie. Czego tak naprawdę się obawiał, że zrobię sobie krzywdę czy komuś? Pistoletem szybciej by tylko poszło, a trochę tępy scyzoryk mógł jednak posłużyć do niezbyt dobrych celów.

Schodziłem po schodach w dół i po chwili wyszedłem na zewnątrz, gdzie panowała ulewa, a w oddali rozbrzmiewały grzmoty zaś na niebie widać było rozbłyski piorunów. Uśmiechnąłem się słabo pod nosem i ruszyłem do samochodu, który stał na parkingu obok. Mimo iż lało, ja szedłem sobie spokojnie bawiąc się kałużami i mocząc buty sportowe wodą, ale bawiło mnie to. Ludzie szli pod parasolami bądź uciekali przed deszczem po chodniku omijając mnie szerokim łukiem. Byłem dla nich teraz dziwakiem, który nie ucieka przed deszczem, przecież nie jest on żrący jak niektóre środki. Był uwolnieniem dla niektórych. Zacisnąłem dłoń bardziej na scyzoryku i skręciłem w bok kierując się do swojego samochodu. Byłem cały przemoczony, ale nie przeszkadzało mi to. Było to dla mnie orzeźwiające i przyjemne. Wsiadłem do auta i przeczesałem włosy uśmiechając się radośnie. Uwielbiałem taką pogodę wszystko było takie jakie powinno być czyli czarno-białe. Wszyscy teraz mogą widzieć swoimi oczami jak ja cały świat widzę w swoich. Z myśli wyciągnął mnie dźwięk telefonu więc wyciągnąłem go z kieszeni i zaskoczyłem się widząc wiadomość od Nicollo Carbonary.

#Hej Dante moglibyśmy się spotkać za 20 minut? Oczywiście możemy później jak chcesz #

#Wejdę na służbę i podjadę, gdzie chcesz?#

Zainteresował mnie tą wiadomością i tym co chciał ode mnie. Zauważyłem w lusterku jak moje policzki delikatnie się rumienią więc delikatnie poklepałem się po nich, by rumieńce zniknęły. Emocje do mężczyzny były czymś złym gdyż on był przestępcą zaś ja byłem policjantem.

-No już przestań się tak zachowywać! - warknąłem do się i odpaliłem samochód od razu wyjeżdżając z miejsca postojowego. Deszcz przyjemnie dudnił o dach samochodu tworząc przyjemną muzykę i cieszyła mnie taka przyjemna cisza jeśli można byłoby tak to nazywać. Musiałem się wyciszyć przed tym aby wejść na służbę, która nie była taka prosta dla mnie. Ile wylałem z siebie łez w kącie, ile przeżywałem złości oraz frustracji co niszczyły mnie. Musiałem to wszystko trzymać w sobie przez to duszone emocje niszczyły mnie od środka. Jednak można powiedzieć, że przyzwyczaiłem się do tego rozrywającego uczucia w środku siebie, do tych wszystkich obelg, wyzwisk i nabijania się z mojego problemu z depresją. Czułem się wyrzutkiem mimo iż Rightwill mówił, że będę czuć się tam jak w domu. Kłamał mnie perfidnie? Czy po prostu ja coś zrobiłem źle iż tak jestem traktowany jak popychadło przez wszystkich. Nie wiem nawet kiedy wszedłem do lobby i przeszedłem przez drzwi, a następnie przez korytarz do szatni gdzie przebrałem się szybko w swój mundur policyjny.

-O depresja na służbie! - zaśmiał się Xander wchodząc do szatni, a z nim wszedł Pisicela oraz Franek.

-O, a ty nie pod ziemią? - zaśmiał się Paruwa - Wyglądasz jakbyś cię pogrzebali żywcem!

-Daj spokój Franek to nic nie da za czarno ma w głowie - w trójkę lubili się naśmiewać ze mnie jak i cała komenda, ale oni najczęściej byli winowajcami mojego popsutego humoru.

-Od jebcie się od Dante! - do pomieszczenia wszedł Grzesiek, był on jedynym wyrozumiały wśród tych wszystkich ludzi, który byli zaślepieni przez klapki na oczach. Kiedyś ich to zgubi i nie wiedzą jak bardzo.

-Obrońca się znalazł! Może idź pod sutannę pastora? - zaśmiał się Juan, ale Gregory pokazał im tylko środkowy palec i zaczął się przebrać gdy ja po tym uciekłem. Nie zgłaszałem statusu gdyż bym musiał jeszcze zgłosić status drugi po pierwszym więc to było bez sensu. Wsiadłem do victorii i wyjechałem z parkingu podziemnego. Oczywiście dostałem sms z lokalizacją więc pojechałem w tamtą stronę i nie przejmowałem się w sumie tym, że mam włączony GPS oraz radio. Po chwili stanąłem przy parkingu i wysiadłem z auta gdyż stanąłem centralnie nad dachem jakiegoś budynku. Właśnie tutaj był GPS na który miałem przyjechać, ale jego nie widziałem. Poczułem nagle jak ktoś łapie mnie za szyję i siłą próbuje mnie zaciągnąć w dół aby powalić mnie na mokrą ziemię. Zacząłem się więc szamotać przerażony nie wiedząc co się dzieje aż oprawa chyba nie zdenerwował się i przyłożył mi szmatkę z czymś pod usta. Starałem się bronić, ale byłem za słaby na to by wyrwać się z szczelnego uścisku zapewne mężczyzny, który chciał mnie uspać. Próbowałem nie oddychać, by nie wziął wdechu z podejrzanej szmatki, która musiała być czymś nasączona, ale zostałem przyduszony bardziej. Z mych kącików oczu pociekły łzy, byłem przerażony tym co się dzieje. Nie byłem w stanie dłużej wstrzymać oddechu przez to iż mnie duszono. Wziąłem więc chaotyczny wdech powietrza gdyż zacząłem widzieć mroczki przed oczami. Nie chciałem zostać porwanym, ale nie byłem w stanie uciec.

-Ppomocy - wyszeptałem cicho błagając aby ktoś mi pomógł. Ktokolwiek żeby ruszył mi na pomoc.

-Nikt ci nie pomoże - usłyszałem warknięcie, ale nie mogłem rozpoznać czy do kogoś kogo znam pasuję ten głos, bo mój umysł był już ledwo przytomny i traciłem kontakt z światem aż nie pochłonęła mnie ciemność.

Jaki naiwny jesteś, że ktoś ci pomoże. Nie można ufać ludziom nigdy nie wolno, bo nie daje to nic dobrego. Właśnie to może sobie uświadomisz Dante iż nie da się mieć wszystkiego, a nasze życie nigdy nie było dobre i nie będzie więc pora czekać na zabawę, która nas czeka teraz. To takie przykre jaki on jest delikatny, taki żałosny na swój sposób. Potrzebuję stać się silny, by nie dać się poniżać, by pokazać wszystkim kim jest Dante Capela, ale aktualnie jestem lutowany ze wszystkiego gdyż czułem dotyk na sobie, który nie był delikatny. Wrzucono mnie jak zwierzę do bagażnika i w ten sposób znalazłem się w tej sytuacji. Dante spał uśpiony, ale ja byłem czekałem na to co ma być. Po jakimś czasie wyciągnięto nas z bagażnika i ciągnięto po ziemi nie przyjmując się tym iż właśnie obcierają mą delikatną skórę. Byłem wkurzony miałem taką ochotę zrobić im wszystkim krzywdę, bo wiedziałem, że nie minie nas większa krzywda. Związano nas mocno do łańcucha, który zwisał z sufitu i nieprzyjemne naciągał nadgarstki powodując ból. Nie poruszyłem palcami u dłoni i bolało jak cholera. Może nie byliśmy jakoś ciężcy, ale bolało. Nagle poczułem ból w żebrach...

Otworzyłem oczy z cichym krzykiem cierpienia i poczułem jak z mych oczu kapią łzy bólu. To nie była przyjemna pobudka. Nie wiedziałem co się dzieje, gdzie jestem i przede wszystkim skąd się tu wziąłem. Wziąłem głęboki chaotyczny wdech widząc przed sobą mężczyznę, którego znałem aż za bardzo. Erwin Knuckles numer jeden w mieście poszukiwany za zabójstwo kilku osób i poważne oszpecenie ciała czy zniszczenie psychiki wielu ludziom.

-No witamy Dante - uśmiechnął się do mnie szeroko, a w jego oczach widziałem te płonące ogniki szaleństwa oraz chęci mordu.

-Cco ja tu robię? - zająknąłem się z lękiem w głosie. Nie byłem jak inni odporny na ból. Na psychiczny byłem trochę uodporniony, ale na fizyczny nie szczególnie.

-Zaprosiliśmy cię na wizytę aby porozmawiać ze sobą - zaśmiał się, a nóż został wyciągnięty z mego boku - bardzo chcemy poznać niektóre informacje.

-Nnie powiem nic wam! - krzyknąłem żałośnie wiedząc iż nie wyciągną ze mnie dużo choćbym miał tu umrzeć czy wykrwawić się poprzez rany, które mi zostaną zadane przez niego.

-Przekonamy się! Nicollo jest twój... złam go - gdy usłyszałem te imię aż poczułem jak serduszko mi się łamie na milion kawałeczków. Białowłosy podszedł do mnie i widziałem w jego oczach cień zwątpienia.

-Ufałem ci - wyszeptałem cicho, a z mego prawego oka spłynęła samotna łza. Oszukał mnie i wystawił bym dał się złapać jak dziecko.

-Przepraszam cię Dantuś nie chciałem tego i nie chce, ale muszę to zrobić - wyszeptał, a w dłoni w słabym świetle lampy obił się blask od ostrza noża. Przełknąłem ciężko ślinę widząc, że nie będzie dla mnie litości. Poczułem się jak gówno, bo nawet nikt nie potrafi mnie pokochać. Kto chciałby kochać takiego potwora jak ja. Wszystko jest na pokaz bym stracił już wszystko co ostatkami sił trzymałem w swoich dłoniach. Poczułem jak nóż wbija się delikatnie w moje biodro i zaczął nim kręcić. Chciałem śmierci, ale nie w taki sposób. Nie w tak niszczący sposób wolałem podciąć sobie żyły bądź nałykać się środków nasennych aby to była moja decyzja. Nie żeby ktoś mnie zabił w taki bestialski sposób. Płakałem z bólu gdy reszta sobie stała i po prostu się patrzyła. Gdy on kręcił tym nożem w lewo i prawo powodując koszmarny ból w mym biodrze jakby chciał wywiercić w nim dziurę.

-Dobra już będzie - odparł Erwin Knuckles mężczyzna, który był diabłem w ludzkiej postaci. Carbo odsunął się ode mnie spuszczając głowę w dół, a ja oddychałem ciężko. Czułem jak drżę cały i nie potrafiłem nad tym zapanować - No Dante chce usłyszeć od ciekawie informacje. Gdzie jest teraz Sonny Rightwill?

-Nnie wiem - odparłem gdyż tak naprawdę nie wiedziałem gdzie on jest. Nie raczył mnie poinformować w końcu byłem dla niego tylko ciężarem. Poczułem jak wbija mocniej nóż w me biodro. Jęknąłem z bólu i znów zacząłem ronić łzy.

-Nie mówisz mi prawdy! - warknął - Zacznij współpracować inaczej skończysz tu żywot!

-Erwin mieliśmy tylko wyciągnąć informacje nie zabijać go!

-Co to za różnica i tak prędzej czy później się on sam zabiję Carbo! - zaśmiał się, a ja patrzyłem się na ziemię płacząc żałośnie. Bolało mnie mocno przez zwisające me biedne chude i wątłe ciało, które było wystawione na taki ból.

-Przestań Erwin! Nie chcemy mieć psów na sobie za zabicie go! - głos Dii był taki zniekształcony w tym pomieszczeniu. Słyszałem jak krople wody kapią w dach, ale zamiast uspokajać mnie to zaczęło denerwować coraz bardziej.

-Jesteście żałośni! - z mych ust wydobył się głos, ale nie ja to powiedziałem. Był to mój głos, ale to nie były me słowa.

-Oho piesek walczy więc powiedz co wiesz.

-Nnic nie wiem - wyłkałem gdy wbił mi nóż w kość to tak cholernie bolało - nnie wiem ggdzie jest Rightwill wwyjechał gdzieś!

-Kto więc teraz dowodzi na policji? - milczałem, a on wbił całe ostrze w moje biodro. Wrzasnąłem z bólu i zacząłem się rzucać na boki to tak bolało to tak bardzo mnie bolało. Czym sobie zasłużyłem na takie cierpienie?!

-Erwin zniszczysz mu biodro! - krzyknął ktoś, ale wszystko mieszało się ze sobą, a ja oddychałem chaotycznie nie potrafiąc złapać powietrza. Czułem jak moje płuca nie mogą wziąć oddechu i robiło mi się powoli ciemno przed oczami.

-Kurwa nie sądziłem, że tak szybko odpadnie! Myślałem, że dłużej będzie świadomy!

Krzywdzicie mnie.. nas by tylko zdobyć informacje, a co jak kiedyś rolę się odwrócą. Co jeśli łowca stanie się ofiarą. On nie jest zdolny do tego, ale nie oznacza to, że nie skończy się to krwawo dla was!

-Spierdalajmy stąd - słyszałem jak to mówią jak przez mgłę. Mimo iż nie wyrządzili mi w sumie nam wielu ran to miednica z pewnością była przebita jak nie pęknięta. Zniszczona przez jedno głupie ostrze, które służyło jako broń. Zrobię wszystko aby posmakowali jak to jest. Jak to jest cierpieć i czuć ból. Jak to jest tracić powoli wszystkie zmysły! Wisiałem tu chyba z cztery godziny nim znaleziono nas. Nie czułem rąk ani dołu. Wykrwawialiśmy się powoli w bólu choć nie ja go czułem tylko on. Patrzyłem się na wszystko spod pół zamkniętych oczu gdyż ciało nie miało na tyle siły abym mógł mieć je w pełni otwarte. Do pomieszczenia nagle wpadło kilku funkcjonariuszy.

-Kurwa on jeszcze żyje? - no tak Pisicela jak zwykle wszystko pobłażliwy sposób traktuję nawet ludzkie życie.

-Weź się kurwa ogarnij Janek! - Gregory to chyba jedyny funkcjonariusz, który myślał jako jedyny - Pomóżcie mi go ściągnąć tylko delikatnie, bo jest ranny w biodro.

-Już - powiedział, któryś nie potrafiłem ich rozróżnić głosem czułem, że ja też nie mam już kontroli nad ciałem. Byłem za słaby by przejąć całą kontrolę...

Obudziłem się w jakimś białym pomieszczeniu nie wiedząc nawet co tu robię. Jedyne co pamiętam to ból i to okropny ból, który wręcz rozrywał mnie od środka. Zacząłem się dusić gdyż nie mogłem złapać powietrza wszystko wydawało mi się, że robi się coraz mniejsze i mniejsze jakby chciało mnie zgnieść. Wszystko wirowało mi przed oczami i nie wiedziałem co zrobić, by się to w końcu skończyło. Chciałem podsunąć nogi pod klatkę, ale nie potrafiłem poruszyć dołem. Panika wzrosła na tyle iż w pomieszczeniu rozbrzmiewało szybkie pikanie. Nagle ktoś wpadł do sali i widziałem biały kitel. Czy ja byłem w psychiatryku czy mnie związano do łóżka i dlatego nie mogę się ruszyć?!

-Spokojnie już - poczułem jak coś mi wbija, a moje tętno zaczęło się uspokajać. Dostałem maskę tlenową na usta i w końcu mogłem wziąć głęboki wdech powietrza, które nie chciało ze mną wcześniej współpracować - Panie Capela jest pan od tygodnia w szpitalu. Pańskie ciało potrzebowało dużo odpoczynku jak i psychika więc postanowiliśmy, że wprowadzimy pana w stan chwilowej śpiączki.

-Co? - mruknąłem zszokowany. Tydzień nie brałem leków ani nie spytali mnie czy chcę w ogóle oddać się leczeniu.

-Pańska miednica będzie musiała leczyć się przez najbliższe pięć tygodni więc zostanie pan tutaj tak długo jak będzie trzeba - patrzyłem z osłupieniem na mężczyznę.

-Moje leki...- mruknąłem cicho, ale nie dał mi nawet dojść do słów. Zmrużyłem powieki niezadowolony z tego jego zachowania.

-Wszystkie pańskie dolegliwości są nam znane jutro odbędzie się rozmowa z psychologiem by zrozumieć co tam się wydarzyło i pomóc panu w traumie - zacisnąłem dłonie w pięści wpatrując się w mężczyznę z wzrastającą we mnie złością. Nie traktował mnie wcale poważnie ani nie podchodził jak do pacjenta tylko jak do kogoś kto już powinien być martwy. Nie interesowało go to co mam do powiedzenia i nie dawał dojść do słowa.

-W jaki sposób pomóc? Kolejne psychotropy mi wypisać?! Gdzie mój lekarz! - powiedziałem oburzony gdyż zawsze zajmowała się mną Pola.

-Pani Pola złożyła wymówienie i wyjechała - uśmiechnął się do mnie wrednie - więc jesteś pod moimi skrzydłami, ale nie przejmuj się wyleczymy cię. Znam idealną metodę leczenia twojej przykrej przypadłości.

-Jaką? - spytałem zaszokowany i przerażony w jego oczach widziałem psychopatyczne iskierki, które wręcz mnie przerażały oraz paraliżowały.

-Dowie się pan w swoim czasie - odparł i ruszył do wyjścia otworzyłem usta by powiedzieć coś, ale powstrzymałem się od tego.

Czułem się dziwnie siedząc w miejscu bez okien, a drzwi były za daleko bym nawet do nich doszedł biorąc pod uwagę to iż nie jestem w stanie chodzić czy się ruszać. Całe nadgarstki miałem w opatrunkach i bałem się tego miejsca. Nie wyglądało to jak szpital, a na pewno nie ten, który ja znam. Położyłem się na łóżku w wygodnej pozie i patrzyłem w biały sufit. Zostałem sam na sam w tym miejscu. Przerażającym miejscu. Nie mogłem zrobić niczego, ale również nie dostawałem jedzenia. Nie rozumiałem, dlaczego nie należy mi się. Lekarz twierdził, że to jest potrzebne, by omijać dawanie mi jedzenia przez posiadane przeze mnie obrażenia. Jednak ja coraz bardziej spanikowałem w głębi siebie, przerażało mnie siedzenie tu samemu. Nie wiedziałem czy jest noc czy dzień, bo lampa w pomieszczeniu nie gasła w ogóle, a nie było tu żadnego włącznika czy wyłącznika. Nie lubiłem zamknięcia w jednym miejscu, bo czułem wtedy, że wariuje i nie mam kontroli nad samym sobą.

-Dzień dobry panie Capela! - do sali weszła blond włosa kobieta w białym kitlu - Jestem psychoterapeutką i będę twoim lekarzem od twoich delikatnych problemów, by choć trochę ci pomóc z nimi!

-Ja chce wypisać się z tego miejsca! - rzekłem od razu na wstępie. Chciałem uwolnić się z tego miejsca jakbym nie miał za dużo swoich problemów to jeszcze mi próbują na siłę narzucić psychoterapeutę. - Nie potrzebuje żadnych terapii ani niczego!

-Ostrzegano nas iż tak będziesz mówić! - wyciągnęła notes i zaczęła coś notować w nim.

-Kto?! - warknąłem na kobietę. Te miejsce źle na mnie działało. Czułem iż zaczynam wariować powoli co wiązało się z tym iż byłem coraz słabszy.

-Pan Rightwill kazał się naszemu ośrodkowi zająć tobą gdyż nie był w stanie wrócić do miasta by zajmować się panem - uśmiechnęła się do mnie, ale ja poczułem jak serce mi zaczyna pękać aż złamało się na pół. Osoba, która jest dla mnie wzorem, jest dla mnie jak ojciec... oddaje mnie na jakiś psychiczny oddział, bo on nie mógł przyjechać. Zacisnąłem szczękę ze złości, która we mnie była nagromadzona przez ten czas, który byłem tu uwięziony. Nie chciałem tu być. - jednak nie musisz się Dante martwić wyleczymy cię z tego wszystkiego - uśmiechnęła się do mnie, a ja odsunąłem się od niej przerażony. Nie wiem gdzie trafiłem, ale to nie wydawał mi się jakiś miły szpital czy też ośrodek. Mój instynkt mówił mi, że nie powinno mnie tu być.

-Nikt nie pozwolił ci zwracać się do mnie imieniem! - warknąłem do kobiety ubranej w biały kitel. Czułem, że z nienawidzę te miejsce wraz z całym personelem.

-Ja do wszystkich mówię po imieniu więc przyzwyczai się! - odparła spokojnie - Powiedz mi jak się czujesz?

-Chcę wypis - odpowiedziałem przez zaciśnięte zęby i gromiłem ją wkurzonym wzrokiem, a gdyby mój wzrok mógł zabić ona już dawno była by martwa.

-Nie możesz dostać, bo musisz przesiedzieć w naszym ośrodku do końca kuracji! Przyzwyczai się do swojego pokoju inni dzielą je w czwórkę! Masz wystarczająco dobrze i komfortowo gdy reszta ma gorsze warunki!

-Chcę wypis - rzekłem wpatrując się w kobietę z nienawiścią. Czułem do niej odrazę i nie ufałem jej. Nie przemawiała do mnie jej postawa i zachowanie. Byłem od dziecka u wielu psychologów czy terapeutów, ale ona wyszła na prowadzenie w nienawidzeniu takich osób.

-Nie. Powiedz mi jak się czujesz Dante! - milczałem wpatrując się w sufit nie chcąc nic odpowiadać szczególnie nie jej - Muszę przeprowadzić te podstawowe pytania, by dowiedzieć się coś więcej!

-A ja chcę wypis więc lepiej idź do doktora przecież wszystko o mnie macie! Nic nie muszę ci odpowiadać!

-Rozumiem nie chcesz współpracować więc nie będziesz dostawać nic do jedzenia przez tydzień do pierwszej kuracji. - Nie rozumiałem, dlaczego coś takiego mówi i dlaczego mi jedzenie nie będzie dawane. Czy to miała być jakaś forma kary za to iż nie chcę współpracować?

Początkowo myślałem, że to są jakieś żarty, ale nie otrzymałem nic do jedzenia tak jak powiedziała kobieta. Chyba dziś mija tydzień, a ja tylko do przeżycia dostawałem kroplówkę i jedną dziennie szklankę wody by popijać leki. Lecz nie brałem ich wszystkich, bo te które nie umiałem rozróżnić bądź dopasować do znanych mi leków nawet nie brałem dla swojego bezpieczeństwa. Nie sprawdzali mnie czy wziąłem wszystkie leki więc nie musiałem ich jakoś oszukiwać czy chować specjalnie. Raz dziennie przychodził ktoś by sprawdzić moje biodro bądź jak to nazwać miednicę. Dziura powoli leczyła się, ale kość już wolniej przez to iż nie miałem nic do jedzenia od ponad tygodnia, a wodą żyć tylko nie mogłem. Czułem potworny ból w żołądku iż nie jadam, ale nie mam wyboru, bo nie dostawałem niczego. Leki na pusty żołądek to też nie odpowiednie zachowanie, ale musiałem powstrzymywać tę czarne scenariusze i myśli kłębiące się w moim umyśle. Brałem leki wiedząc jakie konsekwencje mogą z tego wyjść, ale tym się nie przejmowałem teraz. Teraz najważniejsze było to aby uwolnić się stąd.

-Czas na terapię! - do środka mego więzienia, bo inaczej tego miejsca nazwać nie umiałem, wszedł ten doktor, który mnie odwiedził zaraz po tym jak zostałem wybudzony ze śpiączki.

-Nigdzie nie idę! - krzyknąłem, ale on się tylko uśmiechnął takim uśmiechem, który powodował niepokój u mnie.

-Daisy mówiła, że nie chcesz współpracować - do pomieszczenia weszło dwóch rosłych mężczyzn. Zacisnąłem dłonie na kocu i za trząsłem się z przerażenia. Starałem się bronić, ale ubrano mnie w kaftan bezpieczeństwa i nie miałem możliwości ucieczki. Przeniesiono mnie na wózek, a mnie wziął mężczyzna wioząc gdzieś - jak będziesz grzeczny to dostaniesz coś do jedzenia nie sądzisz, że jesteś głodny?

-Zostawcie mnie! - chciałem się skulić i płakać, ale nie potrafiłem zrobić ani jednego ani drugiego. Pierwszy raz byłem poza pokojem i korytarz wyglądał jak psychiatryk co powodowało większe przerażenie. Wjechaliśmy do jakieś sali gdzie był stół i jakaś maszyna. Poczułem jak zimny pot zaczyna spływać po mym karku.

-Nie martw się Dante naprawimy cię troszkę, bo leki nie szczególnie na ciebie działają! Mam rację co nie? - jego głos był zimny. Zostałem przeniesiony na stół, a moje tętno podskoczyło. Szukałem czegoś co mnie uratuje coś cokolwiek, ale nie miałem nawet jak ruszać dłońmi czy nogami. Byłem w pułapce bez wyjścia i nie mogłem nic zrobić. - Spokojnie nie zaboli cię aż tak bardzo - zapinali mnie w skórzane pasy, a mężczyzna zaczął przylepiać mi coś do skroni.

-Cco wwy chcecie mi zrobić? - powiedziałem łamiącym się głosem.

-Wyleczyć - odpowiedział i odsunął się ode mnie - troszkę może cię zaboleć - włączył telewizor przede mną, który teraz zauważyłem - skup się na słowach z filmu - dodał i po chwili poczułem cholerny ból w skroniach. Moje serce zaczęło bić w takim tempie, którego jeszcze nie doznałem nigdy w swoim życiu. Moje ciało zaczęło drgać, a ja zacząłem chaotycznie oddychać. Dławiłem się swoim językiem, czułem ból i to przerażająco rozrywający ból. Moją wizję zaczęła zasłaniać czerwona plama, która barwą przypominała krew. W tej chwili chciałem umrzeć i to naprawdę. Dusiłem się jej mogąc złapać powietrza i płacząc żałośnie, a po mych policzkach spływały gorzkie łzy.

-Wyłączyć? - nie mogłem rozpoznać do kogo należy ten głos.

-Jeszcze chwilę niech poczuje ten ból. Niech to go złamie do współpracy.

Dante stracił kontrolę nad ciałem i umysłem, a ja ją zyskałem przez brak powietrza w płucach, ale oczywiście pan doktor czyli skurwysyn nałożył nam maskę tlenową bym nie udusił się do końca z bólu, który rozrywał naszą głowę. Czułem jak pęka mi i szumi w niej, a pomyśleć jak bardzo czuje to Dante. Nie mogłem poruszyć ciałem gdyż chyba było sparaliżowane przez ból oraz wstrząsy elektrodami do których byłem podłączony. Patrzyłem się w sufit niezbyt przytomnym wzrokiem, a wszystko było rozmazane. Czułem jak jestem odpinany od stołu i zacząłem zastanawiać się nad tym o co tu chodzi. Przecież nie powinno się używać tej techniki ona potrafi namieszać w ludzkiej głowie. Dante długo tak nie przeżyje jeśli mają go torturować prądem. To nie jest leczenie to jest znęcanie się nad pacjentem. Leżałem w sali do której zostałem przeniesiony i jeden plus był taki, że nie związali mnie do łóżka. Do sali weszła ta blondynka zwana Daisy i nasza psychoterapeutka.

-Cieszę się, że jest z tobą dobrze po badaniu! - uśmiechała się jakby nigdy nic co mnie denerwowało.

-Powinnaś palić się w piekle pizdo - warknąłem, a ona spojrzała na mnie widocznie zaskoczona moim zachowaniem. Chyba nie spodziewała się po cichym Dante takiego zachowania, ale ja nie byłem Dante. Byłem kimś więcej niż ten słabeusz byłem jego przeciwieństwem i choć nie miałem kontroli nad ciałem cały czas to jednak narzucałem mu czasem zachowania jakie ma mieć.

-Czy wszystko z tobą w porządku?

-Na pewno lepiej niż z tobą - warknąłem i splunąłem na nią patrząc się w jej oczy z chęcią mordu. Wycofała się do tyłu przestraszona co mnie cieszyło, bo o to mi chodziło. Nie miała prawa zbliżać się do nas.

-Dostaniesz leki dożylnie abyś zregenerował się - po tych słowach zanotowała coś w notesie i wyszła. Byłem zbyt słaby aby dłużej być na zewnątrz więc oddałem kontrole Dante. Schowałem się by odzyskać siłę i może przejąć kontrolę całkowicie nad jego ciałem.

Przebudziłem się w sali gdzie byłem przetrzymywany od długiego czasu i nie pamiętam kiedy nawet zostałem przeniesiony tutaj. Czułem koszmarny ból w głowie, który powodował iż nie mogłem na niczym się skupić. Wszystko co się działo potem był niczym koszmar. Robili jakieś badania na mnie, a ja nie mogłem się ruszać. Nie potrafiłem nic zrobić choć chciałem. Czułem się taki bezbronny i nawet nie wiem kiedy czas uciekał w tym miejscu. Traciłem powoli zmysły, a przede wszystkim zaprzestałem brania tabletek, które miały zatrzymać me złe myśli. Na szczęście powoli wracało mi czucie w nogach i niedługo miałem mieć rehabilitacje, a gdy tylko to się stanie to uciekam stąd. Jeśli tylko dam radę uciec.

-Witaj Dante przyniosłem ci coś! - do pomieszczenia wszedł medyk, który uśmiechał się tak przerażająco iż miałem ochotę wycofać w tył. Jednak zobaczyłem w jego dłoniach tace aż skręciło mnie w żołądku. - Oj pomyślałem, że może jesteś głodny! Przyniosłem ci coś ciepłego! - podszedł do mnie i położył tace z jedzeniem na komodzie. Patrzyłem się na ziemniaki oraz mięso jak na zbawienie. Byłem przeraźliwie głodny, ale bałem się nawet wyciągnąć dłoń po talerz. - No jedz to dla ciebie!

-Nnie jestem głodny - wymamrotałem i wiedziałem, że popełniam błąd odmawiając jedzenia lecz bałem się wziąć cokolwiek do ust od tego mężczyzny.

-Zostawię ci i tak gdybyś zmienił zdanie. Daisy mówiła iż byłeś agresywny! Musimy to naprawić w tobie! - oznajmił co mnie zaskoczyło, ponieważ nigdy nie byłem taki. Nie pamiętam nawet o co mu chodzi przecież nie było jej tu. - Czyżbym cię zaskoczył naszymi obserwacjami? No to trzeba to naprawić! - dodał i ruszył do wyjścia. - Kolejną sesje masz za dwa dni!

Zostawił mnie samego więc podniosłem się powoli i wziąłem talerz z jedzeniem, kładąc sobie go na nogach. Powąchałem na wszelki wypadek sprawdzając czy czymś nie jest na szprycowane jakimiś lekami. Jednak gdy nie czułem żadnej zmiany zacząłem łapczywie jeść wiedząc iż nie powinienem, ale chciałem w końcu poczuć się najedzony nawet jeśli miałbym wymiotować przez kolejne dni. Nie wiedziałem kiedy mogłem otrzymać kolejną porcję jedzenia. Gdy ponownie otworzyłem oczy talerz był pusty więc odłożyłem go na stolik obok. Bolał mnie brzuch z przejedzenia, ale to było lepsze uczucie niż aby bolał z jego braku. Nawet nie wiem kiedy minął ten czas i znowu byłem więziony do tej sali. Na nowo ubrali mi kaftan bezpieczeństwa i przewieźli do miejsca gdzie znów będę cierpieć. Zaciskałem mocno palce u dłoni czując jak coś kleją mi do skroni.

-Skup się na przesłaniu z filmu - powiedział i nie dał mi nawet mentalnie przygotować się na ból. Zacząłem rzucać się oraz szarpać, by tylko uwolnić się żeby ten rozdzierający mnie ból zniknął. Oddychałem ciężko, a moje całe ciało drgało, czułem jak duszę się nie mogąc zaczerpnąć powietrza. Nie wiedziałem nawet kiedy z mych oczu płynęły łzy tracąc kontrolę nad ciałem i bodźcami dla mego ciała. Pochłonęła mnie ciemność, która była w tym przypadku dla mnie wyczekiwanym wybawieniem. Obudziłem się w sali, ale czułem się znacznie dziwniej jakby wyobcowany we własnym ciele.

-Chce do domu - wyłkałem zmęczony tym wszystkim. Nie chciałem dłużej tu być, ale jeszcze sporo czasu przede mną w tym więzieniu lecz w więzieniu było znacznej lepiej niż tu.

-Nie ma domu - rozejrzałem się wokół, ale nikogo nie widziałem, ale jednak słyszałem czyiś głos.

-Jest tu ktoś? - spytałem będąc zdezorientowany i czując się jak jakiś obłąkaniec.

-Jesteśmy tu tylko my Dante... Tylko my - przeszły po mym ciele ciarki gdyż nie było mi do śmiechu po tym co się stało i tym bardziej, że zaczynałem naprawę wariować tu.

Każda wizyta poza tym pokojem, a bardziej moją celą, przerażała mnie jeszcze bardziej gdyż jechałem tylko na terapię, która nie szczególnie mi pomagała. Lecz jedynym plusem było to, że wracało mi czucie w nogach i już niedługo będę mógł stąd się wydostać. Minusem w tym wszystkim jest to iż słyszę głos w głowie, który mówił mi różne złe rzeczy przez które bardziej zacząłem wariować. Jego myśli były pełne złych rzeczy, których nigdy bym nie odważył się zrobić.

-Bądź w końcu mężczyzną i walcz!

-Nie - wyszeptałem do samego siebie, bo rozmawiałem z głosem w głowie, który mówił mi bardzo niepokojące rzeczy. Podpowiadał mi rzeczy, które mnie przerażały i powodowały iż byłem destrukcyjny, ale im częściej byłem w tym pomieszczeniu gdzie mnie "leczono" on miał silniejszą wolę ode mnie. Lecz mimo mego zaprzeczania on miał gdzieś w tym wszystkim rację. Poniekąd był jedną osobą z którą mogłem porozmawiać, by "nie oszaleć" do końca. Trzymał mnie ledwo przy zdrowych zmysłach i mówił co powinienem robić.

-Rightwill nas wystawił! Skazał nas na cierpienie w tym miejscu! Nie chcę nas takich jacy byliśmy! Jesteśmy tylko zabawką w jego rękach!

-Przestań on nas... mnie kocha! Z pewnością nie wiedział, że tak tu jest - mamrotałem sam do siebie wtulając się w poduszkę, a z mych oczu ciekły łzy. Byłem tak bardzo zagubiony, ale im dłużej mnie tu torturowali czułem coraz większą nienawiść do ludzi. Nikt nie raczył mnie odwiedzić czy mi pomóc. Pragnąłem uciec stąd, a jedynie mój problem się powiększał z dnia na dzień lecz zacząłem powoli przyzwyczajać się do głosu w głowie.

Mogłem z nim rozmawiać i choć czułem się samotnie, on był przy mnie był w najgorszych momentach. Dostawałem jedzenie regularnie po tym jak zacząłem grać dobrego pacjenta, a do tego zmusił mnie głos mimo iż sam nie chciał tego lecz potrzebowaliśmy jeść, by wrócić do pełni sił. Dziś miała być kolejna sesja, ale na moim skroniach były widoczne skutki elektrowstrząsów. Czułem się pusty bardziej niż dotychczas i czułem jak powoli tracę człowieczeństwo w sobie przez tę sesję, co mają mnie uwolnić od mych problemów. Mych chorób, ale one miały podstawy by istnieć we mnie gdyż mojej przeszłości nie da się naprawić żadnymi lekami czy terapiami. Jedynym wyjściem jest to by iść dalej i próbować żyć patrząc w przód nie w tył. Jednak ten głos w mojej głowie to był czymś innym to jakby drugi ja, ten gorszy ja co nie boi się powiedzieć nie. Musiał powstać gdy samotnie żyłem w ciemnych uliczkach, kiedy nie miałem niczego ani nikogo. Wtedy człowiek musiał radzić sobie sam i stać się inny, by móc przeżyć, a przy tym nie umrzeć po drodze gdzie każdy pragnął zabić czy wykorzystać na swój sposób młode ciało. Jednak nie pamiętam bym kiedykolwiek stworzył w jaki sposób go. Jeffrey, bo tak mi się przedstawił bym go tak nazywał. Wybrał sobie takie imię i w sumie rozumiałem go, dlaczego chciał inne imię niż moje. Tuliłem się do swoich nóg i wpatrywałem się tępo w ścianę.

-Wiesz, że jutro masz kolejne wstrząsy - powiedział Jeffrey i słabo uśmiechnąłem gdy powiedział do mnie.

-Wiem - odpowiedziałem cicho i westchnąłem gdyż czułem się słabo. Trudno było mi utrzymać świadomość po ostatnich wstrząsach.

-Wiesz, że prawdopodobnie nie przeżyjesz tego jak ustawią na najwyższe porażenie?

-Wiem - mruknąłem wzdychając ciężko, a ściana mieniła mi się w oczach.

-Pora chyba wdrożyć nasz plan nie sądzisz?

-Jestem za słaby Jeffrey - mruknąłem na jego słowa. Byłem za słaby na jego pomysł i niezdolny do tego abym zrobił to tak jak on to chciał. Nawet byłem przeciwny temu, ale nie byłem w stanie mu powiedzieć chyba nie. Mimo iż był mną to jednak miał rację odnośnie tego co się działo wokół. Nie mogłem tu zostać mimo iż byłem już na końcu siedzenia tutaj to mogłem tak naprawdę nie przeżyć jutra. Wziąłem głęboki wdech gdyż nie odpowiedział mi na moje zdanie, a zwykle to od razu mówił.

-Witaj Dante! - do sali weszła kobieta po kilku godzinach, może minutach albo dłużej lub krócej. Nie potrafiłem nadal określić godziny czy czasu, jedyną podpowiedzią było przynoszenie mi lekarstw w końcu dostawałem rano i wieczorem, a do tego obiad w południe chyba, bo nie byłem pewny. Wiem iż nie byłem w stanie nic zrobić z tym, że nic nie wiedziałem i to najbardziej mnie frustrowało, bo nie wiedziałem tak naprawdę ile zmarnowałem czasu tu przez Rightwilla.

-Dobry - od mruknąłem jej i nie sądziłem, że mogę nienawidzić tak bardzo ludzi, którzy mieli mi pomóc. Nie wiem już czy to są moje czy Jeffreya myśli zaczynam chyba zatracać się w tym wszystkim z moim alter ego bądź ja zaczynam myśleć identycznie tak jak on.

-Leki dla ciebie! - powiedziała - Jak się czujesz? Może wstaniesz i przejdziesz się po pomieszczeniu? - bez słów odsunąłem koc i zsunąłem nogi na niezbyt białe płytki, które były ubrudzone moją krwią gdy wymiotowałem nią po którejś sesji. Natomiast oni na odwal po prostu przetarli ją wodą, która zostawiła krwiste smugi na białej powierzchni. Wziąłem szybki wdech i podniosłem się na równe nogi. Delikatnie kulałem na lewą stronę, ale dało się iść. Szedłem jak zawsze koło ściany by zrobić pseudo kółko jednak nagle straciłem panowanie nad ciałem, ale nie straciłem świadomości jak to zwykle było gdy on wychodził na zewnątrz. Nie sądziłem, że przy drzwiach tak szybko wymknie się, zamykając kobietę w środku mojego byłego więzienia.

-Dokąd idziemy? - spytałem cicho zaskoczony tym iż idziemy gdzieś nawet nie wiedząc gdzie jest wyjście i jak daleko jesteśmy od miasta czy może w mieście.

-Jak najdalej by zemścić się za to co przeżyliśmy!

-Jeffrey nie możemy!

-Ja mam teraz kontrolę nad tym ciałem ty lepiej już nie odzywaj się Dante pora zmienić zasady tej gry! - powiedziałem przemierzając korytarze placówki i nim się obejrzałem wyszedłem na zewnątrz. Zaskoczony tym iż na drzewach praktycznie nie ma liściwarknąłem wkurzony gdyż musieli trzymać nas dłużej, bo było na zewnątrz chłodno bardziej niż wtedy gdy nas porwano. Niestety nie miałem ani chwili wytchnienia gdyż rozbrzmiał alarm z budynku więc szybko podszedłem do jakiegoś auta włamując się do środka, by uwolnić się z niewoli w której znalazłem się przez niejakiego mężczyznę, który był wzorem dla Dante, a teraz jest tylko celem dla mafii, ale i nie tylko. Pora zapolować, pora pokazać do czego byliśmy zdolni i jaką karę potrafimy wymierzyć by bolała. By człowiek zaczął żałować niektórych spraw i rzeczy, które postanowił. Byliśmy w Sandy więc mieliśmy kawałek do miasta, ale nie przejmowałem się tym. Zemsta smakuje najlepiej gdy jest powolna.

-Nie rób tego! Zniszczysz mi życie!

-Te życie jest bez sensu - odpowiedziałem wpatrując się w asfalt. W głowie układałem sobie już plan działania jednak czułem jak Dante stara się mnie zamknąć bym stracił kontrolę nad ciałem lecz był za słaby. Stracił już kontrole dawno gdy zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Czułem rozpierającą mnie ekscytację gdy jechałem do "domu" miejsca gdzie będę mógł się zemścić za te wszystkie czasy. Po godzinie stanąłem pod blokiem gdzie mieszkał Dante wraz z tym potworem. Wysiadłem z samochodu i byłem ubrany w szpitalne ciuchy co było dość mocno rzucające się w oczy lecz prędko zacząłem iść na odpowiednie piętro. Nie byłem pewny, ale przez wspomnienia Dante widziałem gdzie iść. Otworzyłem drzwi włamując się do środka, ale chyba właściciel domu nie słyszał tego, co dawało mi pole do popisu. Oblizałem usta biorąc pasek od spodni z komody i ruszyłem do siedzącego na kanapie białowłosego potwora. Nie ja tu byłem potworem tylko on, a ja chciałem tylko zrobić czystkę. Złapałem mocno go wokół szyi pasem i zacząłem podduszenie. Najpierw był zdziwiony nieprzygotowany na to, ale zaczął walczyć lecz ta walka była na nic. Gdy już go wystarczająco poddusiłem iż nie kontaktował przeniosłem go na krzesło do którego go przywiązałem. Nie oszczędzałem siły nie chciałem by mój ptaszek mi uciekł z klatki. Poszedłem do pokoju Dante gdzie przebrałem się w nasze ciuchy by choć trochę lepiej wyglądać.

-Witaj Sonny - warknąłem gdy w końcu raczył do mnie wrócić, ale ja przygotowałem już wszystkie zabawki.

-Dante?! - na jego twarzy widniał szok i chyba nie spodziewał się tego iż tu wrócę.

-Nie, nie... nie! Nie jestem Dante! - zaśmiałem się - Ja jestem Jeffrey! Twój najgorszy koszmar! Poczujesz się dziś tak jak Dante się czuł gdy zostawiłeś nas tam! Nie wiesz ile cierpienia przeżył... ile przeżyliśmy!

-Co? - wydawał się na mocno zdziwionego, ale nie ze mną te numery nie dam się na litość nie będę miał litości jak nie mieli jej ci lekarze. Wziąłem w dłoń nóż i uśmiechnąłem się widząc w nim swoje odbicie. Moje oczy były całe przekrwione i pełne obłędu. Pogłośniłem film, by zagłuszał on odgłosy, które będzie wydawał szef policji.

-Pora się trochę zabawić - oznajmiłem i przejechałem nożem po jego nodze idąc powoli w górę i wzmacniając stopień wbicia go. Dla noża nie było problemu ciął jego skórę oraz ubranie niczym kartkę papieru, a krew zaczęła delikatnie spływać w dół. Oblizałem zadowolony nóż z jego krwi słysząc z jego ust cichy syk. - To dopiero początek!

-Kim jesteś i co zrobiłeś z moim Dantusiem! - krzyknął na mnie, ale ja się tylko uśmiechnąłem szerszej.

-Jest wewnątrz swojej głowy i nie może wyjść! Nie chcę do ciebie wyjść skazałeś go na cierpienie, bo nie chciałeś przyjechać i nim się zająć! Nie przejmuj się ja się tobą zajmę teraz należycie tak jak zajmowali się nami w ośrodku - wbiłem nóż w jego dłoń, a on jęknął z bólu. Cieszył mnie jego ból i to jak naj każde cięcie noża go boli jak każdy odcięty palec powoduję fale bólu i krzyku, który zagłuszał telewizor. Patrzył się na mnie z bólem i skruchą chyba zrozumiał, że popełnił błąd. Teraz ten błąd go zabiję gdyż obudził mnie do końca pozwoli wyjść na zewnątrz. Złapałem dwoma palcami jego podbródek by widział jakiego potwora stworzył ze swojego "syna" gdy w jego oczach obserwowałem z fascynacją, jak mu życie ucieka, a one robią się powoli bez życia. Nie walczył mimo iż cierpiał, a ja ciąłem jego ciało raz po raz nożem w takich miejscach gdzie boli najbardziej, a agonia bólu jest tak silna iż człowiek czuje powoli jakby miał zwariować.

-Przepraszam Dante - wyszeptał cicho w moją stronę i czułem jak ten słabeusz płacze w środku mnie błagając bym go oszczędził, ale nie miałem zamiaru. Nikt nie słuchał Dante gdy błagał by inni przestali gdy bolało gdy go inni bili, a on miał to głęboko gdzieś. Wymierzam więc ja karę będąc dziś żniwiarzem ludzkiego życia, które odbiorę z premedytacją. Złapałem mocniej ostrze w dłoń i przyłożyłem je do szyi mężczyzny. Miałem pomysł jak mogę zrobić, by i Dante w końcu poczuł to co ja czuję. Uśmiechnąłem się do mężczyzny złowrogim uśmiechem i oddałem kontrole Dante.

Wszystko było takie dziwne widziałem go się dzieje i jak się dzieje, ale nie potrafiłem kontrolować swego ciała próbowałem ruszać dłonią czymkolwiek, ale byłem jak sparaliżowany jak marionetka, która porusza się jak ktoś mi zagra, a tym kimś był Jeffrey. Przed sobą widziałem swego ojca, który był pogodzony ze śmiercią, a ja trzymałem nóż w sumie nie ja. Czułem się dziwnie mimo iż po mych policzkach spływały łzy to czułem jak przyciskam nóż bardziej do jego krtani.

-No dalej zrób to! - słyszałem głos Jeffreya.

-Proszę Dante nie rób tego - wyszeptał - pprzepraszam ccię, że zawiodłem...- wziął płytki oddech gdyż jego klatka piersiowa była rozciętą - ...jjako oojciec.

-Nie byłeś nim nigdy - odpowiedziałem i nim zrozumiałem co zrobiłem trysnęła na mnie jego bordowa krew brudząc mą twarz. Upuściłem nóż i wycofałem się do tyłu przerażony. Oczy zrobiły mi się większe gdy zrozumiałem. - Zzabiłem go - powiedziałem do samego siebie i złapałem się za głowę, rwąc włosy, a po policzkach płynęły nadal łzy, które skapywały na panel. - nnie... nie...nie... nie.. nie! KURWA NIE!

-Tak Dante zrobiłeś to zabiłeś go z zimną krwią! - śmiał się gdy ja opadłem na podłogę dławiąc się łzami. Zabiłem jedyna osobę, którą darzyłem uczuciem i był dla mnie wzorem. Skuliłem się nie mogąc wziąć oddechu, czułem jak się dusiłem. - Nie było tak trudno co nie? Zasługiwał Dante! Każdy zasługuję na karę! - Lecz zamiast bólu nie czułem niczego leżałem tak przy martwym Sonnym Rightwillu i nie czułem żalu czy smutku, a jedynie czułem spokój. - Pora zacząć zabawę!

-Nie! - warknąłem na niego i odsunąłem się od ciała jak najdalej wycofując się w róg pokoju. Złapałem się za nogi i zacząłem bujać się by uspokoić swoje chaotyczne myśli. Patrzyłem się na te martwe niebieskie oczy i na swoje dłonie, które były w jego krwi. Zacząłem się cicho śmiać aż on zmienił się na bardziej psychopatyczny, nie kontrolowałem swojego głosu nie chciałem się śmiać, a może chciałem. Nie byłem pewny w tym wszystkim straciłem człowieka w sobie, a zabójstwo Rightwilla otworzyło coś na wzór psychopaty w mnie, któremu podobało się to. W sumie Jeffreyowi się podobało, ale siedziałem tu tak długo, że nie wiem kiedy powoli wstawał dzień. Wziąłem głęboki wdech i uśmiechnąłem się wstając na nogi, które były jak z waty. - Przykre iż tak musiałeś skończyć - mruknąłem cicho i pogłaskałem martwe ciało ojca po policzku tworząc na jego policzku z jego krwi spływającą łzę. - Teraz nie ma już Dante ani Jeffreya powstał BloodMoon, który wyznaczy prawdziwą sprawiedliwość poprzez przelaną krew.

Zniknąłem z miasta na tydzień, by wszyscy myśleli, że wracam z leczenia tego rannego boku. Przy okazji pozbyłem się wszystkich odcisków czy możliwych dowodów iż mogłem to ja zabić. Jednak nie do końca zrosła mi się kość co mnie denerwowało, bo nie przestawałem kuleć na lewą stronę. Wcale nie wróciłem do ośrodka gdzie "wypuściłem" takich jak ja bądź nie do końca jak ja. Jednakże nie interesowało mnie to tak naprawdę co będą robić, ale nikt nie powinien przetrzymywać ludzi w ten sposób. Nie żeby lekarz narzekał na elektryczność, bo trochę go wygięło z wrażenia gdy poczuł to co ja czułem na tym stole. Byłem już kimś innym niż wcześniej. Nie czułem litości wobec ludzi tym bardziej nienawidziłem ich wszystkich gdyż zasługiwali wyłącznie na ból. Ten niewinny Dante, który był miły, starał się zrozumieć i wybaczać... zniknął. Nie płakałem ani nie ubolewałem nad tym gdyż ta droga dawała mi więcej możliwości.
Gdy wróciłem do miasta ubrałem niewidzialną maskę starego Dante. Smutnego i pesymistycznego mężczyzny, którym kiedyś byłem. Jednak teraz jestem kimś innym nawet jeśli chciałbym wrócić do dawnego siebie to mosty już zostały spalone za mną i nie da się cofnąć czyjejś śmierci. Podjechałem pod komendę gdyż to było w moim planie gdyż dziś miał być kod 8 jeśli się nie myliłem.

-Dante! - usłyszałem głos Gregorego - Tak się cieszę, że żyjesz! Nie było z tobą żadnego kontaktu, a Rightwill stwierdził że do specjalistycznej opieki zdrowotnej pojechałeś! - Montanha patrzył na mnie zmartwionym wzrokiem i jako jedyny chyba się bał o mnie. Nie kłamał, nie oszukiwał i pomagał więc jego z pewnością nie dosięgną moje plany.

-Tak jest lepiej - powiedziałem cicho - wczoraj mnie wypisano, a dziś przyjechałem jak najszybciej mogłem.

-Dante - jego głos zmienił się z słyszalnej ulgi na zmartwiony.

-Tak? - spytałem marszcząc brwi.

-Przykro mi, że będę musiał od razu cię informować o tym, ale... - wziął głęboki wdech i pociągnął mnie na ławkę w szatni.

-Ale? - usiadłem obok niego.

-Rightwill został zamordowany. Przykro mi.

-Aale jak tto? - głos mi się załamał, a z mych oczu pociekły łzy. Wziął mnie w swoje ramiona i delikatnie głaskał po plecach bym się uspokoił, ale ja miałem ochotę śmiać się, bo dobrze tak skurwysynowi lecz płakałem w jego ramionach udając, że duszę się swoimi łzami. Tak naprawdę powstrzymywałem się od wybuchnięcia śmiechem.

-Przykro mi Dante - mruknął cicho gdy ja pociągnąłem nosem i patrzyłem się w lustro na przeciwko mnie. Na mych ustach był szeroki psychopatyczny uśmiech więc schowałem twarz w ramieniu Gregorego. Nie mogłem doczekać się aż w końcu będę mógł zrobić tu porządki. Nie wiem ile tkwiłem w uścisku Montanhy aż w końcu mnie puścił i trochę szkoda mi się go zrobiło, że będzie musiał to widzieć. Jednak każdy dziś trzymał się ode mnie z daleka może przez to iż wyglądałem blado bądź miałem ślady na skroniach po tych nie za miłych elektrowstrząsach. Może one trochę bardziej spowodowały iż stałem się taki, ale lubiłem takiego psychopatę w sobie. W końcu nikt nie raczył ze mną zadrzeć. Jedną rzeczą, którą przypomina mi trochę o moralności był ten tępy scyzoryk w mojej kieszeni. Jego ostrze mówiło iż nikt nie jest idealny i każdy nie jest bez skazy na swoim sercu. Lecz każdy może zranić nawet najmniejszą rzeczą najmniejszym słowem, które w złym kontekście może zranić mocniej niż jakikolwiek ostry nóż.

Słowa kondolencji to jedyne co słyszałem od wszystkich wokół, nikt nic więcej nie był w stanie wydusić z siebie ani powiedzieć mi więcej po prostu "przykro mi" czy "współczuję straty" miały wystarczyć. Po prostu byli żałośni jeśli myśleli iż tak jest. Na patrolu jeździłem z Grzesiem i rozluźniłem się naprawdę gdyż on nie ciągnął tego tematu po prostu starał się iść dalej tak jak ja chcę to zrobić. Tylko moje pójście dalej będzie po trupach i nie spocznę dopóki nie przeleję każdego krwi by nasze piękne Los Santos stało się miastem śmierci. Niech każdy poczuje jak to jest żyć każdego dnia z myślą, że to może być ostatni na tym świecie. Zacisnąłem ręce w pięści by nie pokazać po sobie niczego. Kazali Grzesiowi się mną zająć, bo bali się, że się zabiję bądź coś sobie zrobię, ale ten etap jest już za mną. Teraz to ja jestem panem i władcą, a krew posłuży mi jako farba do wypełnienia tych wszystkich uliczek. Zrobię graffiti na białych ścianach z różnych ofiar i będą patrzeć jak rozcinam ich by posiąść ich krew bym mógł narysować swe arcydzieło! Nim się obejrzałem była już prawie dziewiętnasta więc wszyscy jechali, by spotkać się na kodzie ósmym.

-Nie idziesz Dante? - spytał Grzesiek gdy stanąłem przed schodami.

-Jeszcze chce coś załatwić.. zaraz będę - uśmiechnąłem się do niego, a on kiwnął głową i ruszył do góry po schodach. Zamykałem po kolei wszystkie drogi ucieczki i uśmiech sam mi się powiększał na ustach. Gdy zablokowałem wszystkie drzwi, wziąłem to co chciałem wziąć czyli dwa pełne magazynki wraz z dwoma pistoletami. Nie przejmowałem się tym co będzie, bo każdy musiał przebrać się w ten odświętny strój dla upamiętnienia Rightwilla. Szkoda iż nie widzieli jego wad, a same zalety. Jednak nie był takim ideałem jak to sobie wyobrażali inni. Spokojnie schowałem broń pod mundur i ruszyłem po schodach w górę. Wszyscy byli w jednym miejscu gdyż GPS bardzo pomagały namierzyć wszystkich funkcjonariuszy. Usiadłem przy Gregorym w sali konferencyjnej gdyż zajął dla mnie miejsce z którego idealnie było widać mównicę.

-Chciałabym wszystkich powitać na służbie i niestety mamy przykrą wiadomość - głos Pisiceli mnie denerwował i wkurzał swoją postawą - Sonny Rightwill jak większość z was już wie... Jest martwy - jego słowa nie za bardzo na mnie działały. Wiedziałem, że był martwy i każde kolejne słowa z ust bruneta były denerwujące gdzie były one kłamliwe i nie poprawne. Koloryzował dość mocno go i nie powinien tak naprawdę tego robić. Najważniejsze są fakty nie to co myśli inna osoba. Siedziałem w ciszy i wpatrywałem się w swoje dłonie. Każdy zdawał sobie sprawę z tego iż to było zaplanowanym zabójstwem lecz nie potrafili rozwiązać tego kto tak naprawdę zabił go. Nie byłem brany pod uwagę gdyż wszyscy myśleli iż nie było mnie w mieście. - Niestety nie posiadamy dowodów kto mógłby zabić, ale mamy wstępnych podejrzanych, którą może jest grupa Zakshotu. Z tego co wiemy pytali o świętej pamięci szefa! Dante czy chciałbyś coś powiedzieć? - nie spodziewałem się tego iż zwróci się do mnie po imieniu, ale kiwnąłem głową na tak, powoli podnosząc się z krzesła. Na spokojnie podszedłem do mównicy.

-Chciałabym powiedzieć, że ojciec nie był tak święty - odpowiedziałem patrząc się na wszystkich, a Pisicela stał tuż obok mnie - jednak nikt tu nie jest święty - uśmiechnąłem się i wyciągnąłem pistolet za paska spodni. Nikt nie miał prawa mieć i przewidzieć to co mam zamiar zrobić. Podniosłem pistolet nim padły krzyki rozbrzmiał huk, a ciało Pisiceli opadło bezwładnie i bez mózgu gdyż kula wyszła na wylot.

-Ja pierdole Dante co ty robisz?! - krzyknął Xander i strzelił we mnie z teizera, ale nie czułem go nie był dla mnie problemem.

-Nie ma już Dante ja jestem BloodMoon - odpowiedziałem strzelając w jego głowę. Wszyscy w panice zaczęli uciekać, ale przede mną nie było ucieczki. W sumie prawie wszyscy gdyż Gregory stał pośrodku z szokiem wymalowanym w oczach gdy ja sobie strzelałem do uciekających.

-Dante! Co ty robisz?! - powiedział wpatrując się we mnie z niedowierzaniem.

-To co muszę i pragnę! - warknąłem i ruszyłem w jego stronę, a na moim policzku spływała krew, która obryzgała mnie gdy strzeliłem w czyjąś głowę.

-To nie ty - wyszeptał gdy stanąłem na przeciwko niego wpatrując się w jego brązowe oczy w których mogłem zobaczyć strach, smutek i coś czego nie rozumiałem w nim.

-To prawdziwy ja! - zaśmiałem się - Nareszcie jestem sobą! Kocham to!

-Nie masz racji - mruknął na moje słowa - mój przyjaciel był miły troskliwy i może miał depresję, ale nie zabijał!

-Ty się mylisz - do jego gardła przysunąłem swój tępy scyzoryk - JA JESTEM TERAZ SZCZĘŚLIWY! - wycedziłem przez zęby, ale w jego oczach nie widziałem strachu - Nie zabiję cię, bo jako jedyny byłeś dla mnie człowiekiem!

-Dante - wyszeptał - możesz jeszcze przestać.

-Nie ja nie mam zamiaru - oznajmiłem - Rightwill był początkiem i spowoduje, że te miasto zapłonie! Każdy zapłaci! Zaś ty masz szczęście... zejdź mi z drogi!

-Nie boję się śmierci - rzekł co było jego błędem.

-Odsuń się - warknąłem, ale on stał w miejscu.

-Dante pro... - nie dałem mu dokończyć, bo pociąłem jego szyję. Spojrzał na mnie z smutkiem i złapał się za rozcięcie, padając na kolana. - Wwybaczam - wypowiedział ledwo, ale widziałem ten jego wzrok na sobie, który spowodował iż poczułem coś w sobie. Poczułem coś mokrego na policzku i starłem to, ale nie spodziewałem się łez po sobie. Zabiłem już kilka osób po drodze, ale po nimi nie płakałem. Padł na ziemię zapewne martwy wykrwawiając się przede mną.

-Chciałem byś ŻYŁ! - krzyknąłem łapiąc się za włosy za które pociągnąłem z frustracji i warknąłem zły na siebie iż zabiłem go. Jedną osobę, która była tak naprawdę miła i dobra dla mnie. Prychnąłem niezadowolony i przeszedłem obok niego gdyż już nic nie było w stanie mnie powstrzymać. Zbrojownia była zamknięta tak jak wszystkie inne wyjścia, byli jak myszy w labiryncie szukając wyjścia, którego nie ma. Zbrojone szyby nie pozwalały na to by je wybić, a drzwi są dobrze zabezpieczone. Na spokojnie wyszedłem z pomieszczenia i z bronią w ręce ruszyłem na spokojnie po korytarzu. Nuciłem melodię pod nosem i strzelałem do każdego kto się ruszał. Zrobiłem istną rzeź z komendy, a krew spływała po ścianach gdzie padły martwe ciała. Brałem głębokie wdechy czując przyjemny zapach krwi i czułem jej metaliczny smak w ustach. Gdy pozbyłem się wszystkich, którzy mogą mi przeszkadzać w mej zabawie, mej zemście gdzie ludzie sprawiedliwi nie posiadają sprawiedliwości. Gdzie powinien każdy słusznie zostać osądzony, ale tej sprawiedliwości nie ma nigdzie. Człowiek jest dla człowieka wilkiem i stara się go zniszczyć zamiast pomóc. Przykre jest to, że tak mało osób wie jaką krzywdę potrafią spowodować słowa i jak bardzo są niebezpieczną bronią, która popycha człowieka do wielu nieprzemyślanych rzeczy czy czynów.

Czy moje czyny były nie przemyślane? Nie wiem po prostu czułem się znakomicie widząc jak w ludzkich oczach ucieka tak cena rzecz zwana życiem. Nikt jednak nie doceniał tego iż ma taki dar. Nikt nie rozumie iż życie jest ważne i choć czasem nie jest za ciekawie to jednak życie daje nam nauczki z których powinniśmy czerpać wiedzę. Nauczyłem się jednak tego, że nie można ufać ludziom choć i w nich są wyjątki. Wziąłem z zbrojowni to co chciałem i mogłem trochę inaczej wyglądać gdyż byłem cały w krwi mych ofiar. Jednak teraz pragnę wprowadzić porządek na swój własny sposób. Dać nauczkę i wykonać egzekucję. Słowa Gregorego były nadal gdzieś z tyłu mojej głowy i może miał rację, że nie byłem sobą, ale chcieli mnie naprawić więc też im się udało. Stworzyli ze mnie odważnego, pewnego siebie mężczyznę, który nie cofnie się w tył, ale przy tym stworzyli potwora, którego fascynowało zabijanie. Wziąłem samochód kogoś nie Interesowało mnie to gdyż miałem już miejsce gdzie popełnię zbrodnie doskonałą. To już nie będzie przypadkowe zabójstwo gdy byłem niezrównoważony psychicznie czy ta zemsta gdzie ludzkie życia mnie nie interesowały. Pora by to łowca stał się ofiarą, a ofiara łowcą. Jechałem spokojnie przez ulicę Los Santos i dopiero słońce wchodziło na niego, ale nie przeszkadzało mi to mimo iż nie spałem ponad dwadzieścia cztery godziny to jednak mój umysł pracował na najwyższych obrotach. Oblizałem usta gdyż jechałem do pewnego bloku gdzie mieszka mój cel.

Wszedłem do środka jak do własnego domu przy sobie miałem kajdanki oraz broń, a na ustach szeroki uśmiech. Już nie mogłem doczekać się tego jak zatopię nóż w jego skórze czy będzie jęczał z bólu, a może będzie udawał, że nie boli. Pragnąłem go zabić żeby długo cierpiał, ale nie tu. Musiałem go przenieść w miejsce gdzie wszystko się zaczęło, a tak naprawdę uwolniło się ze mnie duszące uczucie nienawiści do ludzi. Tak długo dusiłem w sobie te wszystkie emocje, że zaczęły się piętrzyć i rozwijać się coraz bardziej, a z każdym kolejnym duszącym uczuciem byłem coraz bardziej zniszczony. Oblizałem spękane wargi i po otwierałem na spokojnie drzwi do pierwszego pokoju. Czułem narastającą przyjemność i ekscytację wiedząc, że to ja w końcu mam kontrolę nad wszystkim wokół. Otworzyłem ostatnie drzwi, a za nimi był mój cel. Czy włamałem się do jego domu jak jakiś przestępca? Tak, ale dla mnie już znaczenia w tym nie było. Zabiłem już tyle osób, że moja kara to krzesło elektryczne bądź psychiatryk, ale szczerze mówiąc wolałbym nigdy nie wracać do tego chorego miejsca, którym jest psychiatryk, bo to właśnie ono zniszczyło mnie jeszcze bardziej. Podszedłem do chłopaka, który spał spokojnie. Pomyśleć, że Dante go lubił bądź darzył większym uczuciem niż tylko przyjaźń. Był tak ślepy iż nie zauważył iż to był błąd, ale ja ten błąd naprawie. Usiadłem na nim okrakiem i gdy otworzył oczy zacząłem go dusić by nie uciekł mi. Nie spodziewał się tego, dlatego tak prosto mi poszło choć walczył, a ja zmęczyłem się dusząc go. Lecz nie udusiłem, bo to nie byłaby spektakularne zabójstwo. Oczywiście reszty też się pozbędę po tym jak zajmę się nim. Zszedłem z niego i ściągnąłem z łóżka nie przejmując się tym iż jest tylko w bokserkach. Niech się cieszy, że mieszka na parterze, bo leciałby z tych schodów na sam dół gdyż nie chciało mi się go nieść. Wpakowałem go do samochodu do bagażnika i związałem mu ręce oraz nogi sznurem.

Przewiozłem nas na torturowanie w której byłem ja torturowany, ale nie zawiesiłem go na pręcie na którym ja wisiałem gdyż byłem za słaby, by go tam sam powiesić więc przywiązałem go do krzesła, a między czasie przygotowałem wszystkie narzędzia, które chciałem użyć. Wszystko tu było od tych mniej przyzwoitych po te bardziej przyzwoite narzędzia do tortur. Usiadłem przed białowłosym i wpatrywałem się w niego nie rozumiejąc co Dante w nim widział. Nie był jakimś chodzącym ciastkiem by dać się zauroczyć czy zakochać tym bardziej, że był przeciwko nam. Westchnąłem cicho gdyż czekanie mnie znużyło więc wziąłem skalpel i wbiłem go w jego dłoń. Od razu się ocucił z krzykiem na ustach.

-Kurwaaa - krzyknął aż jego wzrok spotkał się z moim - Dante?! Wypuść mnie!

-Nie mam zamiaru - odwarknąłem, a jego oczy wyrażały szok - chce byś po cierpiał za to iż wystawiłeś Dante - oznajmiłem zostawiając w jego dłoni skalpel. Uśmiech wkradł mi się na usta i pogłaskałem go po policzku.

-Dante - powiedział smutnym wzrokiem - nie chciałem ci robić krzywdy.

-Wystawiłeś go na cierpienie nie dziw się, że nie chce cię znać - podniosłem jego podbródek, by spojrzał w moje oczy.

-Nie chciałem - wyszeptał - Erwin mi kazał gdybym tego nie zrobił to bym ucierpiał. Wybacz mi!

-Nie mogę - musnąłem jego wargi będąc ciekawy jak smakują jego usta nie spodziewałem się, że odwzajemni ten pocałunek - nie ma już Dante, Nico teraz jest tylko BloodMoon - odsunąłem się od niego, a w jego oczach widziałem ból, ale dłoń nie powinna go boleć. Więc musiało go boleć coś innego.

-Kocham cię Dante! Proszę wróć do mnie! Ty nie jesteś moją limoneczką!

-Ale go już nie ma - odpowiedziałem i wziąłem obcęgi w dłoń z fascynacją patrząc się na narzędzie w swoich rękach. Złapałem nimi jego paznokieć w kciuku łapiąc mocno za niego.

-Ddante - wyszeptał błagając, ale ja pociągnąłem w swoją stronę obcęgi wyrywając paznokcia. Z jego oczu pociekły łzy z czego byłem zadowolony gdyż chodziło o to by cierpiał jak najdłużej. Po jego policzkach zaczęły spływać łzy więc zlizałem je mrucząc zadowolony i wpatrując się na ten ból w jego brązowych oczach.

-Nie nazywaj mnie tak - warknąłem cicho i po kolei wyrwałem jego paznokcie słysząc jak jęczy z bólu. Rzucał się, starał uwolnić, ale nie miał jak i na wszelki wypadek miałem adrenalinę jakby za bardzo mi schodził. Wyrwałem tylko paznokcie z jego lewej dłoni i odłożyłem obcęgi na swoje miejsce. Wziąłem jednak w dłoń nóż i zacząłem robić wzorki na jego nagiej skórze. Z zafascynowaniem patrzyłem jak krew spływa po jego ciele, które było na swój sposób piękne gdyż pełne szkarłatnej cieczy. Przyłożyłem ostrze do ust i oblizałem ostrze czując ten przyjemny metaliczny posmak krwi.

-Pprosze - błagał mnie co było tylko muzyką dla mych uszu gdyż nie miałem zamiaru się litować nad nim.

-Nie Nicoś, poczujesz ból taki jak Dante czuł! Musisz zrozumieć, że nie mam zamiaru się zlitować nad tobą, ale skoro nie chcesz współpracować muszę sobie jakoś z tobą poradzić - pogłaskałem go po policzku uśmiechając się szatańsko gdyż poprawiłem nóż w dłoni - zrób aaaa!

-Nie! - burknął chyba wiedząc co mam w planach zrobić. Jednak zbiłem mu nóż w bark przez to jęknął z bólu otwierając usta, a ja widząc okazję złapałem obcęgami jego język. W tych brązowych oczach widziałem rosnącą panikę i chyba próbę walki o swoje życie.

-Walcz ze mną walcz, a i tak nie zmienisz swego przeznaczenia! - zacząłem odcinać jego język. Wrzask, który dobiegł moje uszy był zaskoczeniem gdyż nie sądziłem iż potrafi tak krzyczeć, ale z drugiej strony fascynowało mnie to ile cierpienia daje mu cięcie języka. Po chwili miałem go w swojej dłoni gdy on krztusił się własną krwią, która zaczęła spływać z jego kącików ust. Zastanawiałem się czy wyrwać mu któryś ząb bądź kilka, obcęgami jednak stwierdziłem, że to stanowczo za dużo i nie będzie czuł z tego takiego bólu jakbym chciał. Wziąłem więc większy nóż i wbiłem go w biodro. Z ust Carbonary wydobył się żałosny jęk bólu i wiedziałem, że jest to to. Zacząłem więc kręcić ostrzem w jego tkance wbijając się coraz mocniej wchodząc tak gładko aż natrafiłem na coś twardego. Od razu wiedziałem, że to jest jego kość więc z całej siły starałem wbić się jak najmocniej w niego aż rozległ się dźwięk łamania, a z ust mej ofiary wydobył się pisk. Musiało pewnie zaboleć więc ciekawy co zrobi od razu odsunąłem tackę z narzędziami, a następnie odciąłem liny, które krępowały jego ciało. Od razu rzucił się do ucieczki, ale nie potrafił. Wpatrywałem się w niego z fascynacją jak sunął się po ziemi z nadzieją, że może to przeżyje. Cudownie było wpatrywać się w krwawiące jego ciało i to jak próbuje mimo, że wie iż czeka go śmierć. Przeszedłem obok niego i pokręciłem głową.

-Jak mi przykro - mruknąłem i położyłem nogę na jego głowie co spotkało się z cichym jękiem. W dłoni miałem tasak i robiłem entliczek pentliczek czerwony stoliczek, by wylosować co powinienem mu najpierw odciąć więc nie zdziwiłem się nawet gdy wypadła dłoń. Od razu bez skrupułów za machnąłem się, a po chwili moje ostrze perfekcyjnie odcięło mięśnie wraz z kością od reszty ciała. Krzyk agonii to było coś co mnie motywowało bardziej do działania obszedłem go i wziąłem w dłoń strzykawkę w której była adrenalina. Oblizałem usta i widziałem jak stara się doczołgać do wyjścia, ale był za słaby. Wbiłem adrenalinę w jego kark i widziałem te błagające spojrzenie, które mówiło mi abym to już skończył. Usiadłem na jego plecach i wbiłem mu nóż w plecy. Wydał z siebie jakiś dziwny dźwięk jakby jęk, ale był zbyt cichy. - Nie martw się jeszcze chwilę cię po trzymam byś czuł tylko ból gdy będziesz odchodził!

Nożem sunąłem w dół, a następnie zrobiłem prostopadłą do tej linii co zrobiłem. Zrobiłem coś na wzór krzyża podniosłem się na równe nogi słysząc jak kaszle krztusząc się zapewne krwią. Leżał tak bezwładnie, ale nie chciałem jeszcze kończyć lecz podpiąłem to co chciałem. Idąc do niego z powrotem. Złapałem go i przerzuciłem na plecy wydał z siebie głuchy dźwięk bólu. Jego twarz była cała w krwi oraz łzach. Te załzawione brązowe oczy wyrażający ból w nich spowodowały iż poczułem ból w sercu. Zawahałem się gdyż chciałem wydłubać jego oczy, by cierpienie było silniejsze to poczułem skruchę wobec niego. Rozdałem swoją koszulę i zasłoniłem jego oczy nią dokładnie wiążąc ją. Próbował coś powiedzieć, ale nie potrafił miałem dać mu zasmakować elektrowstrząsów lecz moje serce zaczęło bić szybciej z bólu. Poczułem jak po policzkach spływały mi łzy, a ja powoli zacząłem rozumieć co takiego zrobiłem. Do czego posunąłem się. Pocałowałem jego wargi, które już nie były tak przyjemnie ciepłe jak wcześniej.

-Przepraszam - wyszeptałem i wyciągnąłem nóż za paska, który przyłożyłem do jego jeszcze bijącego serca. Czułem jak bije jak stara się walczyć choć on może już się poddał - do zobaczenia po drugiej stronie - wyszeptałem podnosząc nóż w dwóch dłoniach. Zamknąłem oczy, ale z nich nadal płynęły łzy lecz zamachnąłem się, a ostrze wbiło w jego serce. Z jego ust wydobyło się odstanie tchnienie i umarł. Wtuliłem się w jego zakrwawione ciało płacąc żałośnie. Co ja najlepszego zrobiłem, dlaczego zrobiłem coś takiego! Ból był tak nieznośny rozrywający moje serce.

-Widzisz Dante sam stałeś się taki jak ja! Bez mojej pomocy wykonałeś rzeźnie! Nie płacz nad nim nie był ciebie wart!

-Nienawidzę cię! - krzyknąłem - Namieszałeś mi w głowie! Przez ciebie zabiłem osoby, które dla mnie znaczyły wiele! Zrobiłem tak wiele złych rzeczy!

-Chciałeś by miasto zapłonęło! Wykonaj więc to, a dam ci to co pragniesz!

-Rozumiem - wyszeptałem cicho bez uczuć. Podniosłem się z martwego ciała mężczyzny, który znaczył dla mnie coś więcej i cały w jego krwi wyszedłem na zewnątrz. Nie wiem nawet kiedy niebo zaczęło płakać za mnie gdyż ja już nie byłem w stanie tego robić. Szedłem przez miasto zabijając każdego napotkanego mężczyznę, kobietę czy dzieci. Nie miało dla mnie to już znaczenia czy zasługują na życie czy też nie. Ludzie uciekali w panice gdy ja szedłem przez ulicę mając przy sobie tylko nóż, scyzoryk i pistolet. Na niebie pojawiły się gwiazdy i zastanawiałem się czy Rightwill wybaczy moje krwawe zbrodnie, ale gdzieś po drodze zagubiłem samego siebie nie wiedząc kim tak naprawdę jestem. Stałem się bezdusznym potworem. Nagle usłyszałem dźwięk helikoptera i syren co mnie zdziwiło gdyż nie zostawiłem nikogo z policji przy życiu więc musiał być to ktoś inny. Z nieba padły na mnie światła reflektorów z helikopterów co oślepiły mnie gdyż jedynym światłem był księżyc, ponieważ wysadziłem elektrownie. Zaczęli zsuwać się po linach mężczyźni ubrani w jakieś kamizelki nie mogłem zrozumieć co się dzieje. Za sobą słyszałem jak auta stają, ale natężenie dźwięku było zbyt duże na mnie.

-Tu FBI poddaj się inaczej oddamy strzały do ciebie!!! - krzyknął ktoś przez megafon, ale szumiało mi w uszach. Uśmiechnąłem się bardziej na słowa mężczyzny gdyż oznaczało to dla mnie koniec w końcu będę mógł odpocząć.

-Ręcę do góry i na widoku!

-Jesteś oskarżony o wielokrotne morderstwo z największą okrutnością!

Mówili naraz nie potrafiłem skupić się na niczym, ale nie chciałem mieć sprawy sądowej, bo wezmą mnie wyślą do psychiatryka. Pogodziłem się już dawno z tym co zrobię. Wyciągnąłem pistolet z kabury wiedząc czego pragnę.

-Odłóż ten pistolet, bo będziemy strzelać! - patrzyłem się na mężczyznę przede mną i wycelowałem w jego stronę pistolet, ale nim pociągnąłem za spust poczułem jak coś przeszywa mą klatkę piersiową. Nagle poczułem, że nie mogę wziąć powietrza w płuca. Upadłem na kolana łapiąc się za klatkę piersiową i poczułem jak po mym policzku wpływa samotna łza, ale uśmiechałem się mimo promieniującego bólu. Upadłem na kolana i wszystko wokół stawało się rozmazane aż poczułem jak opadam bezwładnie na ziemię. Ostatni wziąłem wdech i odpłynąłem.

Otworzyłem oczy zdziwiony siedząc przed jakąś postacią, która miała skrzydła i biło od niej dziwne uczucie. W dłoni trzymała wagę i miecz, a oczy miała zasłonięte przepaską.

-Witaj Dante - powiedziała istota do mnie - zrobiłeś wiele złego tam na dole, ale gdzieś tam w głębi twego serca wiedzę, że nie chciałeś tego! Jednak popełniłeś zbrodnie, której nie da się wybaczyć. Ja sprawiedliwość nie będę cię osądzać, a zrobią to wszystkie twoje ofiary! - nagle za potężnym aniołem zaczęły pojawiać się osoby z białymi skrzydłami. - Każdy kto twierdzi, że nie zasługuje na wybaczenie wejdzie na lewą stronę wagi ci, który staną za tobą staną po prawej!

-Ttato - z mych oczu zaczęły płynąć łzy tak bardzo żałowałem tego co się stało i wiedziałem iż sprawiedliwość jest ślepa lecz musiałem zostać osadzony. Widziałem jak idzie w moją stronę i nie wydawało się, że był zły na mnie.

-Przepraszam dantuś... synku popełniłem błąd, ale starałem się cię chronić - jego dłoń delikatnie pogłaskała mnie po policzku więc wtuliłem się w jego dłoń. Nie wiem nawet kiedy zamknął mnie w ramionach - wiem, że to nie byłeś ty gdyż nie zrobiłbyś nigdy krzywdy nikomu.

-Nnie cchciałem - wyłkałem płacząc i tuląc się do jego piersi, a osoby, które zabiłem wybierały strony.

-Wiem - odparł odchodząc ode mnie i idąc na prawą stronę, a waga była na remisie. Wszyscy policjanci i których znałem stali na prawo uśmiechając się delikatnie.

-Ostatnia osoba stwierdzi czy zostaniesz ułaskawiony czy będziesz cierpieć już na wieki! - skinąłem głową gdyż tylko to mogłem zrobić. Nagle za sprawiedliwości wyszła osoba, której najbardziej się bałem. Widziałem jego smutny wzrok na sobie i spojrzał na wagę.

-Ja też popełniłem błąd, ale najważniejsze jest wybaczyć sobie - oznajmił i podleciał na prawą stronę - ponieważ kochać to też wybaczać sobie co nie Dante?

11112 słów

================================

Zawsze chciałam napisać coś bardziej mroczniejszego w wykonaniu Dante w końcu nadaje się do tego najbardziej :3 mam nadzieję, że nie było aż tak źle!

Jeśli dotarłeś aż tu zostaw po sobie ślad w formie opinii czy było dobrze?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top