Rozdział 20.
Rozdzialik pisanie w wannie ♥
Pierwszy raz na telefonie, więc sorka za błędy :D
Miłego ♥
Perspektywa: Thomas.
Biegłem wraz z Liamem już prawie drugą godzinę. Za nami jechał czerwony samochód, w którym siedział wściekły do granic możliwości szef, który mimo wszystko miał z nas zajebistą polewkę i nawet nie raczył się z tym kryć. Co chwilę słychać było jego poganianie. Nie pozwolił nam nawet kurwa na chwilę się zatrzymać. Cała ta sytuacja niezmiernie go bawiła, a trąbienie co kilka minut wcale nas nie motywowało, ani fakt, iż możemy zostać w każdej chwili rozjechani, jeżeli zatrzymamy się, aby złapać oddech.
- Pierdole, zaraz wypluję płuca... - wydyszał Liam, a ja miałem już taką zadyszkę, że nie byłem w stanie odpowiedzieć natychmiast i potrzebowałem na to chwili.
- Nie... czuję... nóg... - wysapałem i omal nie przewróciłem się o leżący na glebie kamień. Takiego treningu nigdy w życiu nie miałem i dopiero teraz uświadomiłem sobie, że moja kondycja jest chujowa.
- Ruszcie się, panienki! To nie wybieg mody, tylko bieg. Spinajcie pośladki i nabierzcie jakieś normalne tempo. Biegniecie dokładnie sześć na godzinę, skandal. - krzyknął szef, trąbiąc przy tym niemiłosiernie głośno. Głowy dalej nas bolały, w dodatku suszyło nas i mieliśmy okropnego kaca mordercę. Jeszcze chwila, a zamorduję go gołymi rękoma i dopiero będzie skandal. - Nie mamy całej nocy! Trzeba było pić z umiarem, to teraz nie mielibyście problemów z bieganiem i wstawaniem do pracy. - dodał, a ja przekląłem się w duchu za to, iż dałem namówić się Liamowi do picia. Sam też nie byłem bez winy, bo zaproponowałem drugą butelkę. Być może gdybym w porę się ogarnął, to teraz nie umieralibyśmy. - Ruchy, bo was doganiam! - ponaglił nas ponownie z niewyobrażalną radością szef śmiejąc się przy tym głośno.
Zajebiście, to my wypluwamy płuca, a on ma z nas niezłą bekę. Cudowny wieczór.
- Stop! - krzyknął nagle, a my niemal natychmiast zatrzymaliśmy się. Liam praktycznie na znak szefa wręcz padł twarzą na ziemię i przez chwilę wyglądał, jak by był martwy. Nie przejmował się nawet tym, iż wpadł w błoto i mógł złamać sobie nos o ziemię.
- Nareszcie odpoczynek! - uradował się przyjaciel, lecz nie na długo.
- Biegi macie zaliczone na najniższą notę. - rzekł bez entuzjazmu szef, notując coś na czarnej podkładce, a ja popatrzyłem na niego wzrokiem pełnym mordu. To my zapierdalamy dziesięć kilometrów, gdzie w karcie szkoleniowej, którą ten buc wypełnia jest przewidziany bieg na pięć kilometrów, a on śmie wystawić nam najniższą ocenę. Świetnie.
- Chciałbym zaliczyć łóżko... - wybełkotał bez życia Liam, co nie obyło się bez komentarza szefa.
- Marne szanse na to, abyś cokolwiek w swoim życiu zaliczył, Dunbar. - rzekł, a ja parsknąłem śmiechem, lecz po chwili zatkałem sobie usta dłonią. Mój przyjaciel był tak zdołowany ćwiczeniami, że nawet nie skomentował. Zawiązałem sobie ponownie moje czarne Nike i zauważyłem, że zebrały się na niebie ciemne chmury i jak na złość zaczęła się ulewa.
- Koniec na dziś? - spytałem z nadzieją, gdy pojedyncze krople deszczu na nas kapały.
- Oczywiście, że nie. To dopiero początek. - rzekł z satysfakcją szef, po czym nakazał nam biec do placu treningowego na końcu Hartford. Oczywiście jemu nie przeszkadzał deszcz, bo chuj siedział w samochodzie, a my przemoczeni i zziębnięci po kilku minutach mozolnego biegu dotarliśmy na ziemię. Hale wyszedł z samochodu i szedł za nami z parasolem nad swoim łbem. Miałem ochotę zabrać mu ten przedmiot i wsadzić głęboko w dupę, po czym tworzyć i śmiać mu się prosto w twarz, ale powstrzymałem się, bo i tak mamy wystarczająco przejebane.
- Mam dość... - zajęczał Liam, gdy zobaczył przed sobą tor przeszkód, na którym szkolili się wojskowi. Spojrzałem błagalnym wzrokiem na szefa, lecz on był jak skała.
- A teraz macie przebiec ten tor przeszkód. Najpierw zaczniemy od skoków w dal. - powiedział, a ja nie mogłem się powstrzymać i zapytałem się go wprost.
- Szefie, czy może nam szef odpuścić tą katorgę? Przepraszamy Pana bardzo za to, że nie przyszliśmy do pracy.
- Oh, jakie to słodkie, Sangster. - rzekł z udawaną, przesłodzoną radością, a mi aż zrobiło się głupio. Zdecydowanie jeszcze nie myślę.
- Chcecie, abym Wam oszczędził? - spytał nawet normalnym tonem.
- Tak. - odpowiedzieliśmy jednocześnie z Liamem.
- W takim razie uklęknijcie przede mną i błagajcie, abym Wam odpuścił. - rzekł z satysfakcją i nie trzeba było nas dłużej do tego namawiać. Szybciorem padliśmy na kolana i zaczęliśmy ględzić, aby szef na odpuścił. Wypity alkohol i kac po nim powodowały, że nie myśleliśmy racjonalnie. Derek spojrzał na nas takim wzrokiem, że chyba wolałbym, aby przyłożył nam w liścia w twarz. Nigdy w życiu nikt nie patrzył na mnie z takim zażenowaniem i politowaniem.
- Wstawać w tej chwili! - wrzasnął szef, a my, przerażeni i zziębnięci natychmiast wstaliśmy. Moje szare dresy stały się praktycznie czarne od błota i tej paskudnej pogody. - Jesteście żałośni! W tej chwili macie okrążyć pięć razy tor przeszkód, ale najpierw skoczycie w dal. Jazda! - wrzasnął i zaczął gwizdać, a my ustawiliśmy się
- Dunbar, ty pierwszy. - rozkazał i po chwili użył gwizdka. Liam pomimo niechęci i stękania, jak to go boli wszystko przy tym, biegł ile sił miał w nogach. Odbił się od linii, po czym przeskoczył prawie pół piaskownicy, lecz nie udało mu się wyhamować i wbiegł w jakieś rosnące nieopodal chaszcze. Spojrzałem na szefa, który przybił sobie soczystego facepalma.
- Sangster, twoja kolej. Mam nadzieję, że okażesz się lepszy od tego tłumoka. - powiedział, po czym dał mi znak, że mogę biec. Leciałem jak torpeda i gdy miałem już odbijać się od linii, to nie zauważyłem, że postawiłem stopę ponad nią i zahaczyłem przy tym o drewniane obramowanie piaskownicy, lądując z impetem twarzą prosto w piach. Usłyszałem w oddali tylko głośnego plaskacza i wiedziałem, że szef zareagował na mnie tak samo, jak na Liama. Jego komentarz na moją koordynację również był bardzo wymowny, bo stwierdził, że podczas tego biegu chyba mój mózg gdzieś wypadł i się zapodział.
- Żyjesz? - spytał się mój przyjaciel, podchodząc do mnie i podając mi rękę. Wstałem z piasku i wyplułem go z buzi. Miałem całą twarz w piachu, a także usta i oczy.
- Przestań się mazać, Sangster. - powiedział wkurwiony szef, gdy zobaczył, jak przecieram oczy piąstkami. Nie moja wina, że mam pierdolony piach w oczach. Co za tępy buc. Mam go serdecznie dość i gdyby nie fakt, że to mój szef, to bym mu normalnie przywalił. - Jesteście beznadziejni i takiego cyrku to w życiu nie widziałem. W tej chwili macie pięć razy okrążyć tor przeszkód. - nakazał szef i zaczął gwizdać tym pierdolonym gwizdkiem. Na domiar złego biegł za nami, co chwila się na nas wydzierając i komentując, jacy to jesteśmy bez kondycji i nie potrafimy nic zrobić dobrze, tylko chlać jak żule spod bloku i olewać sobie pracę.
Po około czterech godzinach męczarni, szef stwierdził, że wystawi nam najniższe noty. Powiedział, że możemy iść do domu i mamy stawić się w pracy jutro o godzinie dziesiątej rano. Nie mam pojęcia, w jaki sposób się wyśpię, skoro jest już prawie jedenasta w nocy.
Zaprosiłem do siebie przyjaciela i zaproponowałem, aby nocował u mnie. Mam nadzieję, że nie skończy się to dla nas tragicznie tak, jak ostatnio. Bałem się po prostu, że Liam zlekceważy zrzędę i znowu zaśpi przysparzając kłopotów sobie, jak i mi przy okazji.
Będąc już w mieszkaniu poszedłem wziąć prysznic, po czym przyszykowałem jakieś ubrania przyjacielowi i zaproponowałem, aby też się odświeżył. Zrobiłem nam jakąś kolację i byliśmy tak zmęczeni, że nie mieliśmy na nic siły.
- Szkoda, że nie mam żadnych papierosów. Jestem tak zmęczony i wściekły, że mam ochotę sobie zapalić. - stwierdził Liam i omal nie zasnął przy stole. Mało brakowało, a padłby twarzą wprost w miskę z zupą mleczną z kluskami.
- Nie czuję rąk, nie czuję nóg, nie czuję, że żyję... - powiedziałem i dokończyłem jedzenie. Po kilku minutach poszedłem zmywać i praktycznie nie kontaktowałem.
- Po wypłacie idę po elektryka. - stwierdził stanowczo Liam, a ja zdziwiłem się, o co chodzi.
- A co się zepsuło? - zapytałem, a on spojrzał na mnie zdezorientowany i roześmiał się.
- Po elektrycznego papierosa, durniu. - powiedział, a ja oblałem się intensywnym rumieńcem. Świetnie. Nie dość, że zwyzywałem dzisiaj szefa, potknąłem się i nażarłem piachu, to jeszcze nie skumałem, o co chodzi mojemu przyjacielowi. Gorzej z moim mózgiem być nie może.
Dokończyłem zmywanie w ciszy, a Liam już leżał w moim łóżku. Nie miałem najmniejszej ochoty spać na tej niewygodnej kanapie, ale nie chciałem wyganiać przyjaciela z łóżka, bo w końcu jest moim gościem i jakaś kulturka obowiązuje.
- Co tak się na mnie patrzysz? Chyba nie chcesz mnie zgwałcić? - spytał i zaśmiał się, gdy zauważył, że bacznie lustruję wzrokiem swoje mega wygodne łóżko. Cóż, gdyby był Dylnem, to myślę, że bym tą opcję rozważył.
- Perspektywa spania na tej kanapie mnie przeraża i chyba wybiorę podłogę. Chociaż będę miał zdrowsze plecy. - stwierdziłem bez entuzjazmu, a Liam widząc moje poczynania przesunął się pod samą ścianę.
- Chodź tu i kładź się obok. - powiedział i pokazał mi gestem ręki, że mam się obok położyć. Będąc już cholernie zmęczonym postanowiłem, że skorzystam z tej propozycji i położyłem się obok niego.
- Nie jestem gejem, okej? - rzekłem natychmiast. - Śpimy ze sobą, bo nie mam lepszych warunków mieszkalnych. - wyjaśniłem, a on tylko zaśmiał się.
Kogo ja oszukuję? Gdyby obok mnie leżał Dylan, to pewnie śliniłbym się jak upośledzony.
- Ale ja jestem. - stwierdził poważnym tonem Liam, a ja odwróciłem się do niego przodem i spojrzałem mu w oczy. - Spokojnie, mam chłopaka. Ty prawie też.
- Porozmawiamy sobie na ten temat jutro. Za te SMS=y powinieneś dostać w twarz. - powiedziałem groźnie i ułożyłem się wygodnie na poduszce. Liam uśmiechnął się do mnie, ni przejmując się totalnie moimi czczymi groźbami i oboje zasnęliśmy praktycznie od razu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top