Rozdział 62.

Miłego kochani ♥

Perspektywa: Dylan.

Korzystając z okazji, że przez nasz przeuroczy żarcik cała komenda została postawiona na nogi, zgarnąłem Bretta z domu i postanowiliśmy na własną rękę pozbyć się tych cholernych akt. Doszliśmy do wniosku, że sytuacja robi się coraz bardziej napięta i lada dzień możemy zostać odkryci, szczególnie, że wszyscy na komendzie wręcz zabijają się o akta sprawy, a przede wszystkim węszą. Skoro Thomas z Liamem tak bardzo się boją i mają z tym problemem, to sami wszystko ogarniemy.

Przecież kradzież akt nie może być zajebiście trudnym zadaniem. Szanujmy się halo.

Na miejscu okazało się, że prawie wszyscy z wyjątkiem Sebastiana udali się pod Kościół na Santa Monica, gdzie ludzie totalnie spizgali się ziołem z kadzidełka. Po cichu weszliśmy tylnym wejściem, a na parterze praktycznie nikogo nie było, bo starsza babeczka, która siedziała w którymś z pokoi poszła na piętro na ploteczki do swoich koleżanek, co zdecydowanie było nam na rękę. 

I kto powiedział, że Kościół jest nudny?

Generalnie szokiem dla nas było to, że wszyscy mają wyjebane na posterunek i nikt go nie pilnuje. W sumie jak ma to nam ułatwić zadanie, to czemu by nie.

- W pizdu kurwa, gdzie są moje kluczyki?! - huknął młody wbiegając do środka, a ja razem z Brettem zacząłem się po cichu śmiać. Młody stukał, pukał, latał po pokoju, aż w końcu chyba znalazł to, co chciał i wyleciał jak torpeda z jakąś torbą przewieszoną przez ramię, wsiadając od razu do swojego samochodu i niczym jak strzała z piskiem opon pojechał na miejsce. Rozejrzałem się z kumplem po pomieszczeniu. 

- Ale tu capi, kurwa. - stwierdził Brett, wykrzywiając się w grymasie, a ja pożałowałem, że zacząłem czuć ten smród. - To już u Sezamka w domu mniej śmierdzi, niż tutaj. - dodał, a ja zacząłem się śmiać na samo wspomnienie o tym, jak mój przyjaciel oberwał w łeb gulaszem. Nie zapomnę do końca swoich dni tego, jak wyklinał mnie i ganiał potem z pochodnią. Nie mam pojęcia, co on miał wtedy najebane we łbie, że wpadł na taki pomysł.

A no tak. Skiśnięty gulasz Liama. To przecież wiele tłumaczy i w zupełności usprawiedliwia w tym momencie jego zachowanie.

- Zabawne. - fuknął wkurzony, gdy ja niekontrolowanie zacząłem się śmiać. Nie mogłem się powstrzymać. No nie mogłem i chuj. Dopiero po kilku minutach wróciłem do normalności i zacząłem odczuwać nieprzyjemne skutki wąchania obrzydliwych zapachów unoszących się w powietrzu. 

- Wiesz co? Jebie tu stuprocentowym hetero, mówię Ci. - stwierdziłem, biorąc do ręki akta sprawy, nad którą pracowali Ci dwaj idioci i zacząłem się nimi wachlować, bo szło wykitować normalnie oraz potrzebowałem ochłonąć. W sumie to nie potrzebowałem, bo nawet się nie zgrzałem, nie miałem predyspozycji do tego, no ale w filmach zawsze tak robili, więc ja też chciałem spróbować, mimo, że chuj mi to da. Wykrzywiłem się w grymasie i wręcz chciało mi się rzygać, mimo, że nie miałem czym i nie miałem jak, bo byłem wampirem.

Kurwa, jak żyć? 

Albo raczej jak nie żyć?

- Czej, zrobię Ci zdjęcie, bo Twoja mina mnie rozpierdala na kawałki. - stwierdził po chwili Brett, który cały czas pisał wiadomości z Liamem, a ja nie miałem jak odezwać się do mojego zadziornego słodziaka, bo skrupulatnie prowadził samochód. Nim się zorientowałem, ten zrobił mi fotkę. - Muszę to wysłać Sezamkowi. Padnie ze śmiechu.

- Ty, a może porobimy sobie durne zdjęcia i im powysyłamy? - zaproponowałem i razem z przyjacielem zaczęliśmy się cieszyć jak idioci. 

Kradzież akt poczeka.

I tak nikogo tu nie ma, z wyjątkiem plotkar na piętrze.

Brett od razu siadł za biurkiem Wooda, na którym leżały jakieś raporty w sprawie śledztwa, a obok była niedokończona kawa tego tłumoka. Mój przyjaciel machnął ręką, a cały napój wylał się wprost na dokumentację. Wziąłem do ręki swój telefon i cyknąłem mu fotkę, jak zakrywał sobie w komiczny i sarkastyczny sposób usta dłonią, robiąc udawaną minę, że mu bardzo przykro z tego powodu. 

Oh, Panie Władzo, żeby tak kawkę rozlewać?

Trzeba Pana aresztować.

- Uwaga, uwaga, groźny przestępca Brett Talbot rozlewa kawę na dokumenty. - zaśmiałem się z niego, a przyjaciel z radością kontynuował wylewanie napoju na wszelkie dokumenty, a ja w sumie nudziłem się i postanowiłem, że rozglądnę się dookoła. Przeglądałem biurko Martina, w którym generalnie nic ciekawe na chwilę obecną się nie znajdywało, prócz przeterminowanych prezerwatyw, które nawet nie zostały otworzone.

I wcale się nie dziwię, bo po co zakładać gumki podczas fapania?

Prezerwatywy na pewno nie należały do naszych chłopaków, bo oni nie używają zabezpieczenia. Tommyś za każdym razem krzyczy, że chce bez gumy, więc co ja mu będę odmawiał?

I całe szczęście. Oszalałbym, gdybym miał co chwilę je zakładać.

Znalazłem jakieś kolorowe gazetki pornograficzne i wpadłem na świetny pomysł, aby domalować babie w niej umieszczonej kutasa. Usiadłem za biurkiem i zacząłem skrupulatnie i z zaangażowaniem rysować. Brett, gdy zauważył, że się podśmiewał, podszedł do mnie i przyglądał się mojemu arcydziełu.

- Ta dam. - powiedziałem ucieszony, pokazując mu dorysowanego jakiejś babce penisa.

- Ja pierdole, nawet nie umiesz kutasa dorysować. - skomentował, a ja morderczym wzrokiem na niego spojrzałem.

Ja mu kurwa dam krytykować moje kutasy!

- Zaraz Ci pokażę, jak to się robi. - stwierdził, strącając mnie z krzesła i wziął czerwony długopis, po czym zaczął rysować. Po chwili jego dzieło było gotowe i wcale jakoś zajebiście nie wyglądało.

Szału nie ma, no dupy nie urywa. 

- No tak... no chujowo Ci to wyszło. - stwierdziłem, a Brett zaczął się śmiać, a ja dopiero po chwili ogarnąłem, co ja powiedziałem. 

- Mój kutas chociaż ma żyłki i wygląda przyzwoicie, a przede wszystkim realnie. - odparł dumnie, po czym zrobił zdjęcie. 

- Chyba tylko ten w gazetce. - skwitowałem, a on wściekle na mnie spojrzał. Brett przyglądał mi się z wkurwieniem wymalowanym na gębie, a ja tylko wywróciłem oczami.

Boże, jak dziecko normalnie.

I jak ja mam z tym tłumokiem wytrzymać następne kilka wieków?

- No nie fochaj się. - powiedziałem, ale ten dalej się na mnie gapił wściekle. Postanowiłem jakoś go rozweselić, bo ta grobowa atmosfera już mnie wkurwiała. Siadłem za biurkiem Martina i nim cokolwiek zdążyłem zrobić, usłyszeliśmy krzyk.

- Kurwa jego mać, ty jeszcze nie pierdolony cepie! Naucz się jeździć, Reed! - wrzasnął Derek, który zaczął trąbić jak pojebany, a my z Brettem bacznie się przysłuchiwaliśmy, aby wyłapać, co tam się na tej drodze odjebało. Kiedy ten idiota przestał w końcu napierdalać w klakson, mogliśmy dalej słuchać. - Nosz cholera jasna, co za niezdyscyplinowany gnojek! Już ja mu tyłek złoję!

- Hale za kółkiem i już wiadomo, skąd ten kilometrowy korek. - prychnął Sebastian. - Już emeryci szybciej jeżdżą. Jak on też jest taki powolny w łóżku, to współczuję jego partnerom.

Huhu, chciałbym to zobaczyć.

Na słowa Dereka i Sebastiana zaczęliśmy uśmiechać się do siebie z Brettem. Jakoś niespecjalnie się tym dalej przejmowaliśmy, co wydarzyło się na drodze, bo w sumie woleliśmy poudawać Martina z Woodem. Siedząc za biurkiem przybrałem pozę myśliciela i udawałem skupionego Martina, przez co Brett prawie pierdolnął ze śmiechu, ale potem poszedł do łazienki i udawał skupionego na sraniu i czytaniu Wooda, przez co parsknąłem dzikim śmiechem. 

Zgodnie stwierdziliśmy, że spoko opcją będzie rozejrzeć się po innych pokojach na parterze z racji tego, że starsza babinka plotkuje w najlepsze na pierwszym piętrze i nikt nie pilnuje komendy. Generalnie nic ciekawego nie znaleźliśmy, ale w jednej z szafek były policyjne mundury. Spojrzeliśmy na siebie z Brettem i zrozumieliśmy się bez słów. Przebraliśmy się w mundury, po czym strzeliliśmy sobie fotki z dopiskiem ,,szykujcie pupcie niegrzeczni chłopcy, jedziemy was skuć i spałować ( ͡° ͜ʖ ͡°)".

Wróciliśmy do pokoju i postanowiliśmy zniszczyć płyty CD z dowodami, które leżały na biurku, więc rozłożyliśmy je na krzesłach i ,,niechcący na nie usiedliśmy".

Upsik?

- Dawaj, idziemy do kostnicy. - zaproponował nagle Brett, a ja od razu się zgodziłem. Na dole nie było żadnej żywej duszy.

No, żywej może i nie.

Otworzyliśmy metalowe drzwiczki, po czym wyciągnęliśmy ciało jakiejś kobiety, która miała rozwalonego cycka. Spojrzeliśmy się krzywo na nią.

- Selfie z trupem? - zaproponowałem radośnie, po czym z Brettem zaczęliśmy pozować i uśmiechać się, jak byśmy pierwszy raz w życiu widzieli umarlaka. Brett wysłał wszystkie zdjęcia do Liama, a my wróciliśmy na górę, aby w końcu zniszczyć akta. W sumie prościej będzie je zabrać ze sobą i spalić gdzieś w lesie.

- Co powiesz na to, aby zabrać dzisiaj chłopaków do lasu na ognisko? Kupimy im jakieś kiełbaski, a my załatwimy sobie krew i spędzimy jakoś fajnie czas. - zaproponowałem, wpadając na pomysł, że można ten czas spożytkować w dwojaki sposób. Nie dość, że pozbędziemy się dowodów nas obciążających, nie wkopiemy Thomasa z Liamem, ponieważ oni są na interwencji pod Kościołem, to będziemy mogli posiedzieć przy ognisku, bo wiem, że chłopcy lubią takie klimaty. 

- Dobry pomysł. Weźmiemy akta i te zdjęcia, będzie na podpałkę. - stwierdził Brett, więc rozpoczęliśmy poszukiwania wszelkich dowodów w sprawie, co zajęło nam w sumie około piętnaście minut, może dwadzieścia.

- To byłoby tylko to? - zapytałem, spoglądając na biurko. Znajdowała się na nim biała teczka z dokumentacją sprawy, wpisanymi nazwiskami ofiar i sygnaturą, dwie kolorowe teczki - pierwsza z fotografiami ofiar oraz druga z ekspertyzami biegłego patologa sądowego. Udało nam się też wygrzebać notatki Liama i Thomasa oraz tych dwóch klaunów. Płyty CD już przełamaliśmy na pół, więc w sumie to by było na tyle. Wszystko znajdowało się raczej w skupisku dokumentów.

- Nic więcej nie ma. - powiedział Brett, kończąc przeszukiwanie ostatniej szafki.

- To zajebiście, pakujmy to. - stwierdziłem, biorąc do rąk szmaciankę Martina z napisem ,,Ten wąs nie jedną cipką już trząsł", przez co parsknąłem dzikim śmiechem, podobnie jak Brett i dosłownie turlaliśmy się po podłodze. 

- Dobra, to spadamy chyba, nie? - powiedziałem do przyjaciela, który tylko pokiwał twierdząco głową, ale gdy chcieliśmy wychodzić, przypomniała nam się bardzo ważna rzecz.

- Kurwa, nasze akta osobowe! - huknął Brett, a ja przekląłem, bo nie mam pojęcia, gdzie ich szukać. To archiwum jest na tyle obszerne, że nie mamy czasu przeszukiwać na pałę wszystkich akt, ale też nie umiemy posługiwać się tym systemem, w którym Thomas nas wyszukiwał.

- Ja pierdole, nie ma wyjścia, trzeba iść na pałę szperać. - rzekłem niezadowolony, po czym zgodnie z Brettem zeszliśmy na dół i zaczęliśmy przeszukiwać szafy, szukając wszelkich osób, których imiona były takie, jak nasze. Skorzystaliśmy z okazji, że archiwista kilka minut temu poszedł na górę, więc nie mieliśmy za dużo czasu, bo w każdej chwili może tu wrócić.

Mimo, że byliśmy potężnymi wampirami, to jednak byliśmy bezbronni jak dzieci. Nie możemy pozwolić na to, aby nasz sekret został objawiony światu, więc pomimo naszych nadprzyrodzonych zdolności, trzeba było uważać na ludzi i zmywać się szybko, aby pozostać niepostrzeżonymi. Nie możemy rzucać się w oczy.

Posiadaliśmy wprawdzie możliwość używania perswazji. Brzmi fajnie, ale nie do końca tak jest. Człowiek wbrew pozorom po kilku dniach odzyskuje pamięć, przez co może nas wydać. Nie możemy pozwolić sobie na ujawnienie, dlatego unikamy tego. Hipnotyzacji używamy wyłącznie do niecnych celów, aby uciszyć ofiarę przed wyssaniem z niej krwi. W tej sposób jest potulna, jak baranek, a skoro i tak umrze, to bez skrępowania można ją zauroczyć.

- Ja szukam po lewo, ty po prawo. - zaproponowałem i najszybciej, jak się tylko dało zaczęliśmy grzebać po szafkach. Nie mam pojęcia, w jaki sposób pookładane są akta, ale ja swoich, ani Bretta jeszcze nie znalazłem. Kiedyś, z tego co mówił Brett, dokumenty poukładane były w sposób alfabetyczny, a teraz są ułożone jakimiś kurwa sygnaturami.

A bo ja wiem, jaki numer ma sprawa sprzed stu kurwa lat. Co za idiota wpadł na taki pomysł?!

- Mam! - krzyknął. Przyjaciel spisał się lepiej ode mnie, bo znalazł cztery sztuki teczek z naszymi fałszywymi danymi. Zapakowaliśmy je szybko do torby.

- Kurwa, Reed i Hale przyjechali. - powiedział Brett, a ja zacząłem przeklinać. Szykowaliśmy się do wyjścia, ale usłyszeliśmy nagle, jak Derek szybkim krokiem zmierza w naszą stronę. Niemal natychmiast zastygliśmy w ruchu, ale okazało się, że mężczyzna kieruje się na piętro, więc w odetchnęliśmy w duchu, ale nie na długo. Szef komendy po drodze wrzasnął do pozostałych pracowników, że mają się brać do roboty, więc mieliśmy dosłownie kilka sekund na ewakuację. 

Wybiegliśmy z Brettem z archiwum, chowając się do dawnego biura Thomasa i Liama, oczekując w napięciu na rozwój wydarzeń. Byliśmy niezadowoleni z naszych efektów pracy, bo w sumie nie spodziewaliśmy się, że tak szybko wszyscy wrócą. Całe szczęście, że spizganych ziomków inni policjanci pojechali odwieść do miasta obok, bo tu nie ma warunków na ich przetrzymywanie. 

- Mamy tylko cztery akta osobowe. - powiedziałem, przeglądając nerwowo teczki z różnych lat. - Dylana Stilinskiego, Dylana Jenkinsa, Bretta Saintgnue i Bretta Hendersona. 

- No ja ostatnim razem jak byłem, to zabrałem swoje akta, Bretta Talbota, bo Twoich i innych w sumie nie było. Teraz robili jakąś reorganizację, więc znaleźliśmy pozostałe akta. 

- Brakuje teczki Dylana O'Briena. - powiedziałem, bo pamiętam, że kiedyś podałem swoje prawdziwe nazwisko. Niestety, ale nie jestem w stanie przypomnieć sobie, w których to było latach. Przekląłem w duchu, gdyż brakowało jeszcze mojej teczki, którą ten cymbał miał wtedy znaleźć, aby nikt nie mógł nas powiązać z morderstwami. On jednak wolał się fascynować Liamem, zamiast skupić się na zabraniu akt osobowych. 

- Z tego, co mówił Liam, Thomas odkrył te akta, więc na pewno je zabrał z archiwum, wyluzuj. - wyjaśnił Brett i w sumie coś mi zaczęło świtać. Przecież Tommy odkrył moją tożsamość, więc musiał jakoś mnie zidentyfikować i dowiedzieć się, w jakich latach byłem notowany.

- Racja. - powiedziałem do przyjaciela i byłem już spokojniejszy, bo nasze wszystkie akta, a także materiały zgromadzone w sprawie są w końcu bezpieczne.

W sumie to będą. Na ognisku rozpalonym w lesie.

- Dobra, zwijamy się stąd, zanim Derek z Sebastianem nas nakryją. - powiedziałem, pakując w pośpiechu oraz w skupieniu nasze akta osobowe.

- Nie słyszysz jak się pieprzą na górze? - spytał się mnie Brett, podśmiewając się, a ja dopiero po chwili ogarnąłem, że jęki przyjemności Sebastiana słychać aż tu. - Są zbyt zajęci sobą, więc bez spiny. 

- Dobra, gotowe. Możemy spadać. - powiedziałem, a gdy chcieliśmy wchodzić, nie mam pojęcia jakim cudem w drzwiach zastaliśmy Avę Paige. Odruchowo odrzuciłem torbę pod biurko, czego kobieta na szczęście nie zarejestrowała. Spojrzałem się wściekle na Bretta, który zamiast skupić się na tym, czy nikt tu nie wejdzie, ten wolał wsłuchiwać się  namiętny seks Dereka i Sebastiana. Ja mam usprawiedliwienie dla siebie, bo byłem zajęty chomikowaniem do torby dowodów w sprawie, a on miał stać na czatach.

Ten idiota nawet do tego się nie nadaje. Tylko pornole mu we łbie. 

- Dzień dobry, a Państwo kim są? - zapytała się zdziwiona, prawdopodobnie słysząc jakieś hałasy w środku, a ja miałem ochotę zapaść się pod ziemię, ponieważ nie wiedziałem, co mam jej odpowiedzieć. Nie mogliśmy skręcić jej karku, albo czegokolwiek, bo na posterunku jest w pizdu naszych odcisków palców i ryzyko odkrycia nas wynosi praktycznie sto procent. 

Myśl Dylan.

- Jesteśmy funkcjonariuszami policji z Los Angeles. - powiedziałem bez namysłu, bo nic na szybko nie przychodziło mi do głowy. Kobieta spojrzała na wymownym wzrokiem.

- Serio? - zapytała zdziwiona. - Przecież Wood z Martinem są z Los Angeles.

- To są nasi, że tak powiem, koledzy. - rzekłem. - Zostaliśmy przysłani tutaj z Departamentu, aby pomóc im w śledztwie, bo szef naczelny denerwuje się, że to wszystko tak długo trwa. Pan Derek Hale został wcześniej uprzedzony o naszej wizycie, podobnie jak Pan Sebastian Reed. Poproszono ich o dyskrecję, bo nie ma potrzeby roztrząsać, że kolejni funkcjonariusze przybywają, aby rozwikłać tą makabryczną zagadkę morderstw w Hartford. 

- Rozumiem. Ludzie i tak już są spanikowani, a co niektórzy zbyt wczuwają się w rolę detektywów i tylko fałszywe, totalnie nieprzydatne informacje podrzucają na posterunek, przez co to wszystko tak długo trwa. - odpowiedziała ze spokojem w głosie kobieta, a my odetchnęliśmy niepostrzeżenie z ulgą, że łyknęła przynętę i dała się nabrać. 

- Dokładnie to samo powiedział nam naczelnik, stąd też nasza wizyta tutaj. - dopowiedział Brett a kobieta uśmiechnęła się. Całe szczęście, że mieliśmy na sobie mundury policjantów oraz skitraliśmy odznaki, przez co wyglądamy wiarygodnie. 

- To ja nie będę zatem państwu przeszkadzać. - powiedziała kobieta, chcąc się udać do swojego gabinetu, ale Brett ją na chwilę zatrzymał.

- Ale proszę naszą obecność zachować dla siebie, dobrze? 

- Jasne, nie ma problemu. - odparła, po czym wyszła. Usłyszeliśmy, jak kobieta w ogóle opuściła posterunek i wsiadła do swojego samochodu, odjeżdżając gdzieś daleko. Spojrzałem się na Bretta i wiedziałem, że jak najszybciej musimy w końcu stąd spieprzać. 

Niepostrzeżenie wymknęliśmy się z budynku i w naszym naturalnym, wampirzym tempie dobiegliśmy do domu, informując jednocześnie naszych chłopaków o tym, aby po służbie przyszli do naszego domu. 

- Dzisiaj świętujemy, Dyl. - rzekł Brett, rozsiadając się wygodnie na fotelu, a ja przyznałem mu rację. Nie mogłem się doczekać, aż w pieruny spalimy te pieprzone akta. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top