Rozdział 58.
Miłego ♥♥
Perspektywa: Thomas.
Kilka minut wcześniej...
Siedziałem sobie w spokoju z Liamem oraz naszymi chłopakami w biurze, uprzednio zasłaniając rolety. Korzystaliśmy z chwili, że ta para klaunów, z którymi musimy współpracować wyszła z pomieszczenia. Piliśmy sobie kawkę, a ja powstrzymałem Dylana przed tym, aby mnie nie ugryzł. Nie żeby coś, ostatnio mu na to pozwoliłem i muszę przyznać, że było to jedno z najwspanialszych uczuć na świecie. Ciepło, które rozchodziło mi się po moim ciele wręcz paraliżowało mnie rozkoszą, a co najlepsze, dostawałem natychmiastowego wzwodu, co bardzo cieszyło Dylana. Dzięki temu mogliśmy uprawiać seks dłużej, bo moja nieschodząca erekcja wystarczała na co najmniej półtorej godzinki.
Nie mogłem jednak mu na to zezwolić, bo w każdej chwili Sebastian, Derek, albo ta dwójka idiotów mogła tu wparować i ciekawe, jak ja bym wyjaśnił nieustający wzwód. Ponadto czekaliśmy na odpowiedni moment, aby podwędzić akta ze składnicy i schować je w naszych domach, albo coś. Potem musieliśmy jakoś ukraść te, które wędrują między wszystkimi, tylko nie nami.
Nie ma dowodów, nie ma winy. Plan idealny.
Niestety, ale w chwili obecnej archiwista rozmawiał na dole z Martinem i Woodem, a my nie mogliśmy tam wejść niezauważeni. Tamci idioci od razu by chcieli wiedzieć, czego szukamy, po co nam to i poszli by nakablować Derekowi, a wtedy dane naszych skarbów byśmy podali im jak na tacy. Ogólnie to byliśmy źli na wampiry za to, że od tak weszli sobie na komendę udając petentów i chcieli podpierdolić leżącą torbę z dokumentami, ale Sebastian nie jest idiotą i pilnował tego należycie, choć były chwile, że aktami nikt się nie interesował.
- Musimy spadać. - powiedział Brett i w mgnieniu oka ulotnił się razem z Dylanem, a w tym samym momencie do naszego biura wpadł zadowolony z siebie Martin i Wood.
Boże, tylko nie Ci kretyni.
- No i co dzieciaki? Opierdalacie się zamiast pracować? Nic dziwnego, że nie potraficie rozwikłać prostej zagadki, skoro nic nie robicie na tym posterunku. Ty siedzisz, a Ty jesz. Co za... policjanci. - zaczął z nas drwić pizdotrząs, a ja wkurwiłem się, bo już dawno udało nam się rozwiązać sprawę, tylko jest jeden kurwa problem.
Zakochaliśmy się w mordercach, którzy ponadto są wampirami, no ale przecież się do tego nie przyznamy.
Ha, i kto jest górą, śmieciu?
- Dlatego właśnie zostaliśmy Wam zesłani z nieba, jako Wasze wybawienie. Dzięki nam w końcu uda się zapanować nad tym pierdolnikiem na komendzie. - stwierdził Wood, a ja omal nie oplułem się napojem, ale niestety Liam nie wytrzymał i zaczął się krztusić ciastem czekoladowym.
- Co Cię tak bawi, co? - oburzył się Martin.
- Udławiłem się, sorka. - powiedział zwyczajnie Liam, a ten tylko machnął ręką i coś burknął pod nosem, ale Wood to chciał się chyba w jakiś sposób tutaj popisać, ale nie wiadomo kurwa przed kim.
- Hmmmm, chłopcy, rozłóżcie te zwroteczki. - rzekł perfidnie Wood, a ja popatrzyłem na niego jak na jakiegoś idiotę, bo przecież zwrotki doręczeń wezwań, które robimy na co dzień można wydrukować z systemu, to nie ogarniam, dlaczego mamy to podkładać. Czym in naprawdę tak się nudzi, że wydrukowali wszystko z kompa i karzą nam wkładać do akt?! Bezsens, kurwa. Spojrzałem, co on tam trzyma w rękach i był to plik kartek formatu A4, na których widniały zwrotki, a ja miałem ochotę sobie przyjebać facepalma.
Czy oni myślą i wiedzą, do czego służy mózg?
- Spoko. - odpowiedział Liam, odbierając od nich kartki, a Ci powiedzieli, że wychodzą na chwilę i jak wrócą, to wszystko ma być ładnie porozcinane i powkładane do akt. Burknąłem niezadowolony i chciałem pójść po nożyczki, ale mój przyjaciel miał trochę inne plany, co do tych zwrotek. Liam odwrócił się za siebie i najprościej w świecie wjebał je do niszczarki, nie przejmując się niczym, a ja otworzyłem usta ze zdziwienia.
- Co ty zrobiłeś?! - powiedziałem, łapiąc się za włosy. O chuj, jak Martin z Woodem to zobaczą, to nas chyba zamordują.
- Wyluzuj, jest w systemie, to się druknie jak będzie trzeba. - oznajmił bez ogródek, a ja stałem w osłupieniu z nożyczkami w ręku, a po kilku minutach Ci idioci wrócili tutaj.
- No, widzę, że chociaż jeden z Was spisał się na medal. - stwierdził łysolec, który patrzył na mnie wzorkiem i przypominał mi kiedyś pilnie poszukiwanego zboczeńca. Normalnie się przestraszyłem, ale uspokajał mnie fakt, że Dylan zawsze jest w pobliżu mnie. Mężczyźni usiedli we dwoje przy jednym biurku i chyba chcieli coś porobić w systemie, ale zadzwonił telefon, więc Wood natychmiast odebrał.
- Funkcjonariusz Departamentu Policji w Los Angeles Jednostki Służb Specjalnych, Sekcji Do Spraw Kryminalnych pełniący tymczasowo służbę w Policji Hartford Jimmy Martin przy telefonie. - powiedział z dumą, a mnie się chciało z niego śmiać, bo to, co powiedział nie miało w ogóle sensu to po pierwsze, a po drugie, to nie wierzę, aby ten kretyn pracował w Służbach Specjalnych. Sebastian prędzej dałby sobie głowę uciąć, niż pozwolił go do tego dopuścić, tak podejrzewam.
Mężczyzna opierał się jedną ręką o blat biurka, a drugą pocierał swojego wąsa i jedyne, co było słuchać to "mhm, tak, oczywiście, mhm, mhm", więc już samo to świadczyło o jego braku niekompetencji. Dopiero jakichś pięciu minutach skończył rozmowę, a mnie aż zżerała ciekawość.
- Wood, jedziemy na interwencję. Wzywają nas i potrzebują fachowców, rusz się. - stwierdził, a ten drugi pajac niemal ekspresowo zerwał się z krzesła i pobiegł szukać kluczyków do radiowozu.
- Jaką interwencję? Dokąd jedziecie? - spytał się zaciekawiony zgłoszeniem Liam.
- Nie Twój interes. To zadanie dla prawdziwych mężczyzn i prawdziwych policjantów. Ledwo co z pieluch wyrosłeś, więc siedź cicho i pozwól dorosłym pracować. Takie interwencje to nie miejsce dla dzieciuchów. - rzekł Martin i w pośpiechu wybiegł, a ja popatrzyłem się na Liama z oburzeniem i zniesmaczenie, a niemal po kilku sekundach roześmiany do bólu Brett i Dylan wpadli do pomieszczenia.
- A Wam co? - spytałem, ale Dylan nie mógł opanować śmiechu. - Halo, no pytam się coś. - zdenerwowałem się, że nie mogłem z niego wydusić, co go tak kurna śmieszy.
- Pewnie z nas się śmieją. - burknął Liam.
- Sezamku, słońce, jakże bym mógł się z Ciebie śmiać? - spytał Brett, wciąż roześmiany, a ja miałem ich dość. Czy oni są kurwa na jakimś haju?!
- Ta, jasne. - odpowiedział mój przyjaciel, którego od razu zaczął przytulać jego chłopak, a ja wciąż twardo oczekiwałem odpowiedzi na zadane przeze mnie wcześniej pytanie. Patrzyłem na Dylana, a jego uśmiech był najpiękniejszy na świecie i nie mogłem oderwać od chłopaka wzroku.
- Powiemy im? - zapytał się Dylan, a ja westchnąłem głośno i wręcz wyrzuciłem rękoma do góry, bo miałem dość tych tajemnic.
- Dawaj. - odpowiedział drugi wampir.
- Wiecie, do Waszych profesjonalnych jak sterta gruzu kolegów zadzwonił Pan ze zgłoszeniem, że w Kościele przy Santa Monica czuć marihuanę, a ludzie najprościej w świecie się ujarali...
- Co?! - powiedziałem głośno. - Jaką marihuanę?! Skąd tam się wzięła trawka?! Przecież to jest Kościół, do cholery!
- A tak jakoś wyszło, że z Brettem stwierdziliśmy, iż spoko pomysłem wydaje się podmienić kadzidło księdza i zamiast tego wsadzić narkotyki. Znaleźliśmy w tym Waszym magazynie dowodów rzeczowych trawkę, choć ciekawszym znaleziskiem były futrzane, różowe kajdanki, które nie mam pojęcia, do kogo należały. Usłyszeliśmy jednak, że puszczają ich na wolność i mają zwrócić fanty, więc w sumie dlaczego by się nie pośmiać? Muszę przyznać, że z tego, co ja tam słyszę, to aż chce mi się wyć ze śmiechu. To najlepszy żarcik, jakim nam się udał.
- Podmieniłeś kadziło na marihuanę?! Pogrzało Cię?! - zbulwersowałem się, bo możemy mieć za to przekichane po całości. Jak ktoś się dowie, że to byli oni, to już w ogóle nie będzie dobrze. Obawiałem się, że mogli zostać przyuważeni, ale mam nadzieję, że weszli jakimś oknem, albo coś.
- Wyluzuj, nikt Was nie będzie podejrzewał, bo to przecież Wood z Martinem wydali księdzu jego kadzidełko, więc wina pójdzie na nich, że się pomylili i teraz cały Kościół z księdzem, grabarzem i organistą na czele jest spizgane jak chuj. - wyjaśnił dalej Dylan, a ja po chwili przeanalizowałem sobie wszystko i z Liamem zaczęliśmy się w sumie śmiać.
- No, a Panowie Mocno Fachowi uznali, że lepiej załatwić to po cichaczu, niż komukolwiek się przyznać, że ksiądz, którego dzisiaj aresztowali odpalił maryśkę w Kościele, którą de facto oni mu dali, a teraz pół miasta chodzi na haju, więc no, jest śmiesznie. - dodał zadowolony z siebie Brett, a ja nie wierzyłem własnym uszom.
Ciekawe, czym jeszcze nasz zaskoczą nasi pomysłowi chłopacy, bo chwilę wcześniej, jak się dowiedziałem, dolali octu do czajnika, przez co Wood z Martinem omal się nie porzygali, a w całym biurze jebało octem. Niemniej jednak dziwne, że skapnęli się dopiero w połowie picia kawy.
- Thomas, dawaj idziemy ich podjebać. - uradował się Liam i nim zdążyłem coś powiedzieć, ten złapał mnie za rękę i zaprowadził pod gabinet szefa. Mam tylko nadzieję, że nie pozabija nas za to, że mu przeszkadzamy...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top