Rozdział 29.

Miłego ♥


Perspektywa: Liam.

Wyszedłem szybciutko z pracy i pognałem wprost do domu. Niestety, ale Thomas został jeszcze w biurze, co średnio mi się podobało, bo liczyłem, że będę mógł po raz kolejny wpaść do niego i tam się wykąpać i ogarnąć.

Umówiłem się wieczorem na niesamowitą randkę z Bercikiem. Mimo wszystko, że zbłaźniliśmy się po tej kolacji, on był otwarty na spotkanie i chciał mi wynagrodzić to, że tak się zachowali. Początkowo gniewałem się na niego i czułem się jak ostatni życiowy przegryw, ale nie mogłem dłużej się na niego gniewać.

Miałem też trochę zrąbany humor, bo zrzęda kazał mi zostać w gabinecie i gdy tylko Thomas wyszedł, dostałem opierdol za to, że nic nie robię, jestem leniwy i nie mam żadnej poszlaki w sprawie. Ja oczywiście wykrzyczałem mu swoją teorię odnośnie wampirów i Latającego Potwora Spaghetti, ale tylko go rozgniewałem i zrzęda zagroził, że jak jeszcze będę „pierdolić takie niedorzeczne bzdury", to wyśle mnie do zakładu psychiatrycznego na leczenie, ponieważ wierzę w wampiry, wilkołaki i Potwora Spaghetti. Oburzony opuściłem jego gabinet i udałem się do domu, bo nie mogłem dalej znieść jego obecności.

Jeśli chodzi o Bercika, to nie mogliśmy się zdecydować, co będziemy robić. Nie chciałem proponować wyjścia do knajpy na pizze, albo frytki, bo znowu byłby totalny przypadł, więc pozostawiłem decyzję jemu. Powiedział, abym przyszedł do niego do domu, a później gdzieś pojedziemy lub pójdziemy na jakiś długi, romantyczny spacer.

Po jakże pracowitym dniu udałem się do swojego mieszkania i szybko się ogarnąłem jak na siebie, oczywiście w między czasie szukając jakichś ładnych ciuchów, bo jakoś ostatnio nie mogłem się zorganizować w swoim domu.

Wyszedłem i na piechotę udałem się pod wskazany adres, bo mój samochód zaczynał mnie szczerze irytować i nie miałem ochoty odpalać go pięćset razy. Wpisałem w GPS w telefonie adres podany przez Bercika i trochę się zdziwiłem, że proponowana droga wiodła przez las.

Trochę się bałem, bo był już późny wieczór, ale nie chciałem dać po sobie tego poznać. W końcu jestem policjantem i nie wypada mi się bać, choć moja wyobraźnia zaczęła mi płatać figle i miałem praktycznie z każdym krokiem wrażenie, że jestem obserwowany przez wilkołaki lub jakiś seryjny morderca z piłą mechaniczną wyskoczy zza krzaka i będzie mnie gonić, chcąc wypatroszyć, a potem zjeść. Przyśpieszyłem kroku i praktycznie po niedługiej chwili znalazłem się we wskazanym miejscu.

Zdziwiłem się, że Brett i Dylan mieszkają w domu znajdującym się praktycznie w lesie i to jeszcze na obrzeżach miasta. No, może nie koniecznie w lesie, bo jest tutaj jakaś droga i zapewne gdybym chciał jechać autem, to bym narobił sporo kilometrów, a mój portfel by mnie zamordował za wydaną ilość pieniędzy na kosmicznie drogą benzynę.

Stanąłem przed piękną werandą i postanowiłem poczekać na Bercika, który nie wychodził z domu już z dziesięć minut. Zauważyłem wcześniej, że na górze paliło się światło i niewiele myśląc, nawet nie pukając i nie dzwoniąc dzwonkiem, jak to ja mam w zwyczaju wszedłem po cichu i rozejrzałem się dookoła. Byłem zachwycony i jednocześnie zdziwiony domem, w którym mieszkał. Wykonany był w staromodnym stylu, co nawet mi się podobało.

Dostrzegłem schody prowadzące na górę i niewiele analizując udałem się na piętro. Po mojej lewej stronie uchylone były drzwi, zza których słychać było krzyki. Poznałem głoś Bercika i Dylana oraz wywnioskowałem, że chłopcy musieli się o coś pokłócić. Jako, że jestem z natury osobą bardzo ciekawską oraz wścibską, po cichu zakradłem się prawie że pod drzwi i przysłuchiwałem się ich rozmowie.

- Nie zwalaj całej winy na mnie! – krzyknął mocno zdenerwowany Bercik.

- To Ty chciałeś jechać za miasto polować, bo Tommy i Liam szukają morderców. To był Twój kurwa pomysł, żeby nie robić im pod górę. – fuknął wściekle Dylan, a ja otworzyłem usta ze zdziwienia, szybko zakrywając je rękoma. – Przez Ciebie zabiliśmy kuźwa ojca Thomasa! On mi tego nigdy nie wybaczy! Znaleziono jego ciało.

Mój Boże, Bercik i Dylan są mordercami, których szukamy...

- Jesteśmy wampirami do kurwy nędzy! Mamy we krwi zabijanie i musimy zabijać, aby samemu przetrwać, czego Ty kurwa nie czaisz?! – huknął Bercik, a ja czułem, że zaraz zemdleję ze strachu. – Poza tym jaśnie Pan mógł się wcześniej zorientować, jak nazywają się rodzice Thomasa, to teraz nie byłoby problemu, że jego stary został naszym obiadem.

A ta pierdolona zrzęda chciała mnie wysłać do psychiatryka! Miałem rację, że wampiry istnieją!

- Tommy nie może się dowiedzieć o tym, że jesteśmy wampirami. – powiedział stanowczo Dylan. – Ostatnio trafnie połączył fakty i wykrzyczał w swoim domu, że mam się przed nim ujawnić, co zrobiłem, ale on zemdlał ze strachu. Nie mogę mu powiedzieć, bo tego nie przeżyje. Całe szczęście, że chłopak myśli, że to był tylko sen. Wykasowałem mu historię przeglądania w laptopie i wyglądało to tak, że po prostu zasnął i mu się to przyśniło. Zresztą, Tommy boi się takich paranormalnych rzeczy. W dodatku zjedliśmy jego ojca do cholery, a ten teraz siedzi w biurze i płacze. – dodał, a mi momentalnie zrobiło się słabo. Dotarły do mnie wszelkie fakty, a w zanadrzu dowiedziałem się, że mój chłopak, a co grosza chłopak Thomasa, zjadł na obiad jego ojca.

- Liamowi też wolę nie mówić. Nie chcę, aby zmienił o mnie zdanie, albo aby wygadał się Thomasowi. Zresztą, musimy zachować to w sekrecie przed nimi, bo prowadzą dochodzenie przeciwko nam, ale sami o tym nie wiedzą. Nie możemy do nich podejść i powiedzieć coś w stylu „hej, jesteśmy wampirami i wysysamy krew z ludzi, a mordercami, których szukacie, jesteśmy my." – powiedział stanowczo, a Dylan przyznał mu rację. W tym momencie nie wiedziałem już, co mam myśleć i co czuć. Czułem przerażenie, strach, a zarazem fascynację, ponieważ wampiry, które do tej pory znam tylko z legend i opowiadań, są prawdziwe, a co gorsza, a może co najlepsze, jeden z nich jest moim chłopakiem.

- Oby Tommy się nie dowiedział kim jestem i co zrobiłem, bo nigdy mi tego nie wybaczy. – rzekł Dylan, a ja zacząłem analizować ich wypowiedzieć i zmroziło mnie jeszcze bardziej, gdy dotarła do mnie powaga sytuacji. Oni są wampirami. Są krwiożerczymi potworami, którzy od tak sobie zabijają, a co gorsza, zjedli ojca mojego najlepszego przyjaciela. Po prostu nie mogłem w to uwierzyć i chciałem jak najszybciej stąd uciekać, bo było to dla mnie za wiele jak na jedną noc, lecz niestety Bercik zorientował się, że jestem w domu.

- Słyszysz to? – spytał chłopak i szybko otworzył drzwi, nim zdążyłem się zorientować, pomyśleć, odwrócić, podnieść rękę, cokolwiek. Dylan w ułamku sekundy stanął obok niego.

- T-t-t-t-t-t... - chciałem coś powiedzieć, jakoś zareagować, nie wiem, nawrzeszczeć na nich? Opierdolić ich za te kłamstwa? A może po prostu krzyknąć „Uwaga, wampiry!" i spierdalać ile sił w nogach? Zabrakło mi słów i nie byłem w stanie wydusić z siebie żadnego słowa, tylko w strachu pokazywałem na nich palcem.

- Liamku, kochanie, to nie tak, wytłumaczę Ci to i... - nie pozwoliłem mu dokończyć, bo dostałem nagłego ataku paniki i nie wiedziałem, co robię, ani też rozsądnie i trzeźwo nie myślałem.

- WAMPIRY! – wrzasnąłem po chwili, zbierając się na odwagę i pierwszą rzeczą na myśl, jaka mi przyszła, to po prostu spierdalać ile sił mam w nogach i jak najdalej stąd.

Odwróciłem się w mgnieniu oka i pędziłem robiąc przy tym jak największe kroki, lecz potknąłem się o lekko podwinięty dywan i najprościej w świecie spierdoliłem się ze schodów, turlając się po nich na sam dół.

Usłyszałem z góry głośny śmiech Bercika i Dylana. Wykorzystałem ich chwilę nieuwagi i wybiegłem z domu, zapominając oczywiście o tym, że mają coś takiego zwanego gankiem, tudzież werandą i też się przewróciłem lądując na ziemi.

Nie moja wina, że jestem spanikowany.

Podniosłem się z ziemi i wbiegłem do lasu, chcąc jak najszybciej znaleźć się w jakimś trudno dostępnym bunkrze lub w kilkuset tonowym sejfie, zamykanym na kilkanaście spustów.

- Liam! Poczekaj! – usłyszałem w oddali głos Bercika, lecz przerażał mnie okropnie. Usłyszałem właśnie, że jest wampirem i w dodatku chciał to przede mną ukrywać, a teraz oczekuje, że na niego poczekam?! Nie ma mowy! Życie mi jeszcze miłe! On na pewno mnie zabije, jak tylko nadarzy się okazja. Przecież ojca Thomasa zjedli od tak i nawet się nie zastanawiali nad tym długo. Teraz w końcu znam jego sekret i wszystko wydaje się układać w logiczną całość. To dlatego nie chcieli zjeść z nami kolacji. Co gorsza, może oni chcieli nas zjeść jako kolację?!

Przestałem już o tym na chwilę myśleć i jedyne, co teraz było dla mnie priorytetowe to to, aby spierdalać z tego rewiru jak najdalej i szybko znaleźć się w bezpiecznym domu, ewentualnie wbić na posterunek i ukryć się w gabinecie zrzędy. Być może jak zobaczy Bercika, to wtedy ten kretyn mi uwierzy i odechce mu się wysyłać mnie do oddziału zamkniętego w szpitalu dla pojebów umysłowych.

Biegłem ile sił miałem w nogach i w przeciągu minuty znajdowałem się już prawie na końcu lasu. Całe szczęście, że nie wyjebałem się po drodze. Jeszcze parę metrów i dobiegnę do ulicy, a potem może kogoś zaczepię na ulicy.

Mogłem wziąć kurwa samochód, to nie. Zachciało mi się pieszych wycieczek.

- Liam! – usłyszałem ponownie jego głos i poczułem, jak łapie mnie za nadgarstek. Ja pierdole, jak to możliwe?! Przecież był daleko za murzynami, gdy wybiegałem z domu! No niech to chuj strzeli. Już po mnie.

Instynktownie zadziałałem i wykręciłem mu rękę uderzając jednocześnie w splot słoneczny tak, jak uczyli na szkoleniu zatytułowanym „obrona przed napastnikiem". Całe szczęście, że wtedy uważałem. Szkoda tylko, że nikt nie zorganizował szkolenia pod tytułem „jak obronić się przed wampirem?". Zaczynałem w tym momencie żałować, że nie mam przy sobie krzyża, wody święconej oraz czosnku. Być może byłbym minimalnie bezpieczny.

- Pomocy! – wrzasnąłem w panice. Boże, co ja mam zrobić?! I dlatego nigdzie nie rośnie w pobliżu czosnek?! – Tu jest wampir! On chce mnie zabić! Wyssie moją krew! Ludzie, pomocy! Wampir! Wampiry istnieją! – darłem się niemiłosiernie głośno i w panice biegłem przed siebie, lecz niestety, przed Bercikiem nie da się uciec.

- Cicho bądź. – powiedział stanowczo chłopak, stając przede mną, jak gdyby w ciągu sekundy wyrósł spod ziemi. Gdy chciałem ponownie krzyknąć to poczułem, jak jego silne dłonie obejmują mnie w pasie, a jego usta złączają się z moimi w pełnym namiętności i pożądania pocałunkiem.

Niewiele myśląc i totalnie olewając fakt, że właśnie całuję się z wampirem, który najprawdopodobniej zrobi sobie ze mnie dzisiaj kolację, ulokowałem dłonie na jego szyi i przycisnąłem go do siebie bardziej. Nie mogłem się przed tym powstrzymać, to było silniejsze ode mnie, szczególnie, że całował jak marzenie i marzyłem o tym od dawna. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top