Zachód słońca

Czwartkowy rozdział?
Czemu nie!
Miłego dzionka!

Perspektywa Erwina

Nie pewien zdenerwował mnie Monte tym trzymaniem nie jedną ręką tak bym nie mógł się uwolnić. Jednak wybaczyłem mu to gdy usłyszałem, iż to są papiery o niekaralności. Co dawało nam już teraz wiele możliwości dzięki temu jednemu papierkowi, który było tak ciężko zdobyć. Następnie gdy stwierdzili iż przejdą na ty, wtrąciłem się, ponieważ nie powiem byliśmy spóźni już 20 minut. Powoli schodziliśmy po schodach i czułem tą nienawistną energię ze strony tutejszych ludzi, ale gdy usłyszeli nowinę iż ma papiery dzięki to właśnie 01, każdego wzrok zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni i z nienawistnych zmienili na przyjazne bądź neutralne. W sumie zależało to od człowieka, który tu był jak postrzega policjanta. Miejscówka naprawdę zapierała wdech w piersi,  ponieważ wszystko tak naprawdę do  siebie pasowało i dawało taki magiczny klimat. Podszedłem do Carbo, ponieważ widziałem jego wzrok, który był delikatnie morderczy w stronę Grzesia, bo chyba nie spodziewał się, iż naprawdę przyjdzie na spotkanie całej familii jeśli można nazwać tak osoby, które należały do grona mafijnego.

-Co się dzieje Carbo? - spytałem i oparłem się o barek, przy którym stał w swoim kowbojskim kapeluszu.

-Nie widzisz jak mydli nam wszystkim oczy? - warknął i spojrzał na mnie.

-W jakim sensie? - mruknąłem zaskoczony jego słowami.

-Dia powiedział tylko, że dostał papiery i wszyscy nagle zmienili nastawienie do niego - prychnął - on specjalnie zrobił to aby podlizać się wszystkim.

-Carbo powiedziałem Grzesiowi iż Dia potrzebuje tego świstka aby otworzyć firmę. To, że załatwił specjalnie na dziś te papiery może było to specjalnie, ale nie ma w tym nic złego! - stwierdziłem patrząc się jak Grzesia zaciąga gdzieś Kui - Może chciał się pokazać z dobrej strony, a może po prostu nie chciał aby wszyscy na niego patrzyli, iż jest psem w ten sposób jak ty patrzysz na niego - westchnąłem i podrapałem się po karku.

-Może masz rację - mruknął i popatrzył za moim wzrokiem - co jesteś zazdrosny, że gada z wujem?

-Wiesz, że Kui jest zdradliwy - mruknąłem to co myślałem.

-Boisz się, że nagada coś o tobie?

-Nie oczywiście, że nie - odparłem, ale wziąłem dwa kolorowe drinki i ruszyłem w stronę Grzesia, który rozmawiał nadal z mącicielem.

-Kui zostaw Monte w spokoju! Mamy się tu bawić, a nie załatwiać sprawy biznesowe! - wtrąciłem się niezbyt zadowolonym tonem głosu, bo taki byłem.

-Spokojnie misiu kolorowy skończyliśmy już i tak - odparł z uśmiechem i oddalił się do swoich ludzi. Westchnąłem cicho patrząc za mężczyzną, ale rozproszyła mnie dłoń na głowie, która roztrzepała moje włosy.

-Ej moje włosy! Dlaczego? - spojrzałem na niego zły i podałem mu drinka, którego przyjął ode mnie z wdzięcznością, ale słomkę oddał do mojego drinka.

-Nie piję przez słomkę - rzekł, uśmiechnął się do mnie i upił trochę kolorowego trunku.

-A to dlaczego? - zapytałem i pociągnąłem przez słomkę, którą mi włożył do szklanki.

-Szybciej człowiek się upija - odpowiedział na moje zapytanie i nim zauważyłem byliśmy kawałek od całej imprezy idąc sobie pośród złotego piasku plaży, a ocean przyjemnie szumiał, tworząc swoją cichą melodię.

-Rozumiem - odparłem - co chciał od ciebie mąciciel?

-Chodzi ci zapewne o Kuia - stwierdził - dał mi propozycje - dodał po chwili myślenia.

-Jaką? - zapytałem.

-Odnośnie mojej pracy, ale nie chce teraz tym się przejmować czy też myśleć - rzekł swoim spokojnym basowym głosem i patrzył się przed siebie na plażę, która ciągnęła się w nieskończoność do przodu.

-Dziś tylko Grzesiu, a nie pan 01?

-Dokładnie Erwin - odparł mi, a ja po prostu szedłem przy jego boku nie zwracając na nic więcej uwagi. Liczyło się w sumie tylko tu i teraz, chociaż będzie trzeba Grzecha przedstawić całej ekipie chyba, że ktoś nie będzie chciał.

Perspektywa Dii

Impreza na spokojnie się rozkręcała. Każdy wziął sobie pierwszego drinka i ze sobą rozmawiał. Wszyscy mi gratulowali zdobycia w końcu papierów, które umożliwią nam lepsze standardy. Słońce powoli zachodziło co raz niżej i kątem oka widziałem jak Erwin gada z Grzesiem, który w sumie wydaje się spoko gościem. Chwilę wróciłem do Sana z którym rozmawiałem, a jak wróciłem wzrokiem w stronę gdzie powinien stać pastor ze swoim znajomym. Jednak nie było ich, co mnie mocno zdziwiło.

-Gdzie Erwin? - spytałem się Sana, który popatrzył na mnie, a potem w te same miejsce gdzie byli przed chwilą w dwójkę.

-O kurwa zniknęli - powiedział i ruszył w stronę gdzie byli gdyż dopiero z tamtej strony był widok na dalszą plażę z wnęki w której się znaleźliśmy. Od razu ruszyłem za nim i nawet nie spodziewałem się, że zobaczę taki widok. Trochę oddaleni szli przez plażę rozmawiając ze sobą i śmiejąc z czegoś. Wyglądali na szczęśliwych w swoim towarzystwie.

-Tylko znajomość? - mruknąłem patrząc się na dwa odmienne światy jakie przedstawiali swoją postawą. Dumnie idący pewnym krokiem Montanha i dość spokojnym, ale luźnym krokiem Erwin.

-Coś czuję Dia, że z tego coś będzie więcej niż znajomość - stwierdził uśmiechnięty San i ruszył w ich stronę, ale zatrzymałem go łapiąc za ramię.

-Zostaw ich San. Przyjdą tu kiedy będą gotowi. Miej pod uwagą to iż Montanha może czuć się trochę nieswojo w naszym towarzystwie gdy wszyscy na niego patrzyli jak na wroga - oznajmiłem - jednak sądzę, że będzie dobrze i Grzesiu tu przy pasuje.

-Też tak sądzę, ale wszyscy muszą być już po pierwszym drinku to się rozluźnią i będą nawet przyjaźni wobec Grzesia - stwierdził San i musiałem mu przyznać rację - a teraz chodź idziemy oblewać ten dzień!

Perspektywa Montanhy

Szedłem wraz z Erwinem przez plażę pijąc na spokojnie barwny alkohol. Impreza na pewno już rozkręciła się w zatoce w której przygotowana była cała zabawa. Słońce chyliło się ku zachodowi, a niebo pokrywało coraz to więcej barw.

-Dawno nie widziałem w ten sposób morza - mruknął Erwin.

-Ja w sumie nigdy nie widziałem morza - powiedziałem i patrzyłem się w powolny zachód słońca z rozluźnieniem. Od dawna nie byłem po prostu sobą i nie miałem czasu, by odpocząć od wszystkiego co zaprząta mój umysł.

-Jak?! - spytał zaskoczony złotooki.

-Normalnie nie było niestety możliwości kiedykolwiek wybrać się nad morze - oddychałem przyjemną bryzą, która unosiła się w powietrzu - Dziękuję Erwin - powiedziałem nie patrząc się na niego.

-Za co? - zapytał najwyraźniej zdziwiony moimi słowami.

-Za wzięcie mnie tutaj - rzekłem i uśmiechnąłem się do niego szczerze.

-Do usług, ktoś w końcu musi ci pokazać, iż nie żyje się tylko pracą.

-Oraz napadami na banki?

-Dokładnie - zaśmiał się na co pokręciłem głową na boki, ale uśmiech dalej był na moich ustach.

-Chodź wracajmy, bo jeszcze pomyślą, że nas porwano - zażartowałem i ruszyłem w stronę przygotowanego wcześniej miejsca.

-Jeśli nawet to, by rzuciliby się aby nas ratować!

-Bardziej ciebie niż mnie - odparłem i opróżniłem do końca szklankę z alkoholem, którego i tak już praktycznie nie było.

-To co zapoznać się z moimi przyjaciółmi?

-Raczej chyba nie mam wyboru nie sądzisz Pastorku?

-No raczej nie - odparł i po kilku minutach doszliśmy do miejsca zabawy gdzie słychać było muzykę. Gdy ominęliśmy kamienną ścianę co nas dzieliła od reszty plaży aż przystanąłem gdyż wystrój znacznie się zmienił. Wśród skał były zamontowane lampki, które oświetlały drewniany parkiet z góry.

-Wooo - wydobyło się z moich ust, a Erwin zaśmiał się.

-Chodź przedstawię cię drogim panią, które zaszczyciły nas swoją obecnością. - oznajmił i zabrał ode mnie pustą szklankę kładąc je na stoliku.

-Dobrze - kiwnąłem głową i na spokojnie szedłem za nim. Od razu w oczy rzucały się kobiety ubrane w dość proste, ale piękne suknie, były to cztery kobiety. Pierwsza różowo włosa, druga blondynka, trzecia również i białowłosa. Wyglądało na to, że bardzo dobrze się znają.

-Drogie panie - zwrócił się do rozmawiających kobiet - to jest Gregory Montanha - przedstawił mnie.

-Sky - przedstawiła się różowo włosa piękności w różowej sukni i wystawiła do mnie swoją dłoń, którą jako dżentelmen pocałowałem.

-Miło poznać - powiedziałem, a ona delikatnie się zarumieniła.

-Angela - przedstawiła się blond włosa w białej sukni również podała mi dłoń, którą ucałowałem - chociaż jeden dżentelmen wśród tylu mężczyzn.

-Mam szacunek do kobiet i jestem po prostu dobrze wychowany - odparłem z uśmiechem.

-Heidi - przedstawiła się blond piękność w błękitnej sukni.

-Miło mi - kiwnąłem głową gdyż nie podała mi dłoni co oznaczało iż nie chce abym ją pocałował w nią.

-Summer - przedstawiła się białowłosa ostatnia piękność w fioletowej sukni. - Miło mi panie Montanha.

-Mi również - pocałowałem jej wierzch dłoni.

-Jesteś bardziej szarmancki Gregory - stwierdziła Sky.

-Dziękuję - powiedziałem uśmiechając się do kobiety.

-Wiesz Grzesiu, że Sky była kiedyś policjantką - wtrącił się Erwin.

-Ooo - zaskoczyłem się mile - co takiego się wydarzyło iż Sky odszedłaś z policji?

-Szef się zmienił i po prostu było nie wygodnie pracować z takim mężczyzną.

-Rozumiem - skiwnąłem głową.

-Nie żebyśmy na kogoś donosiły, ale niektórzy z funkcjonariuszy są niezbyt przyjemni - zaczęła Heidi - podczas swojej pracy.

-Rozumiem iż mam coś z tym zrobić, ale jak na razie nie jestem na służbie i nie będę teraz w stanie cokolwiek zrobić. Jednak jeśli drogie panie chciałbym dać skargę na któregoś z funkcjonariuszy proszę zgłoście się gdy będę na służbie - powiedziałem uprzejmie nie chcąc olać ich uczuć jednak byłem po cywilnemu.

-Szanuje się to iż ktoś umie rozdzielić pracę od życia prywatnego - stwierdziła Sky uśmiechając się do mnie - niestety niektórzy nie potrafią tego zrobić.

-Nie jestem tutaj aby przeszkadzać w zabawie, a chcę również jak piękne panie odstresować się po ciężkim dniu pracy.

-Nie bajeruj je tak aż bardzo, bo potem będą chciałby cały czas aby jej słodkie słówka mówić.

-A co zazdrosny Pastorinio? - zaśmiałem się.

-Ja? O co? O ciebie? Nigdy! - odparł ze śmiechem - Chodź przedstawię cię chłopakom z zakonu - stwierdził po chwili, odciągając mnie od kobiet.

-Na spokojnie Erwin nie pędź tak - powiedziałem wyluzowany.

-Grzegorz - odezwała się Heidi.

-Tak? - popatrzyłem się na kobietę.

-Będzie trzeba ci wymienić bandaż na ramieniu, bo widać że powoli przecieka - powiedziała delikatnie przejęta i teraz przypomniałem sobie iż miałem uważać na te ramię. Spojrzałem na ramię i na serio przydałoby się zmienić opatrunek - Gdy Erwin w końcu przestanie cię przestawiać to podejdź do mnie to ci to opatrzę - oznajmiła z delikatnym uśmiechem na ustach.

-Na pewno skorzystam - odparłem i ruszyłem za Erwinem, któremu chyba włączył się tryb ADHD gdyż nie potrafił usiedzieć w miejscu ani chwili.

-To jest Dorian i Blush Key oraz Silny - przedstawił mi trójkę mężczyzn, którzy stali już przy chyba reszcie zakonu - Dię znasz, Carbo też, Sana również - jednak pokazywał mi na każdego po kolei abym się upewnił, że zapamiętam.

-Witam panowie - przywitałem się z nimi ponownie i z dwójka nowych dla mnie twarzy.

-Jak się czujesz w naszym otoczeniu? - zapytał jako pierwszy Dia.

-W sumie nie jest źle. Większość z was jest miła i uprzejma. Jednak sądzę iż możemy się dogadać wszyscy jeśli będziemy tylko chcieli - powiedziałem spokojnie patrząc na każdego.

-Trzymaj - powiedział Carbo dając mi kieliszek z czymś. Z ciekawości powąchałem to co otrzymałem.

-Czyżby bimber limonkowy? - zapytałem, a wszyscy na mnie popatrzyli jak na kosmitę, natomiast Carbo z uznaniem.

-No proszę proszę masz gust alkoholowy - rzekł - a teraz siup i pijesz! - jeśli to był robiony alkohol to prawdopodobnie miał z 100% w sobie alkoholu. Jednak bez narzekania wziąłem wszystko naraz, a mój przełyk zapiekł przyjemnym ciepłem.
Natomiast wszyscy patrzyli się na mnie uważnie jakby czekając iż wybuchnę, że pali.

-Jeśli się nie mylę to 100% alkohol czyż nie? Przyjemnie grzeje gardełko - stwierdziłem oblizując wargi.

-Jakim kurwa cudem? - spytał San.

-Terminator - palnął Erwin.

-O co chodzi? - zapytałem, ale nie otrzymałem odpowiedzi gdyż Carbonara objął mnie ramieniem i zaśmiał się radośnie.

-Nareszcie ktoś godny mojemu wykwalifikowaniu pijąckiemu! - powiedział gdy się uspokoił - No nie powiem, ale za plusowałeś u mnie Grzegorzu.

-Muszę przyznać iż bimberek zajebisty - powiedziałem mimo iż zacisknął swoją dłoń na moim rannym ramieniu.

-Rodzinna recepturka! - pochwalił się i spojrzał na mnie - To co zawody kto więcej wypije?

-Nie ma sprawy - odparłem przyjmując zakład.

-A ty zawsze nosisz broń ze sobą? - spytał Blush Key i wszyscy zobaczyli iż mam kaburę przy biodrze po mojej prawej stronie.

-Ubezpieczony zawsze przezorny panowie - powiedziałem do nich - zawsze przy sobie mam broń.

-Nie sądzisz iż to trochę bojówkarskie zachowanie? - zapytał Dorian.

-Może i jest, ale nie powiecie mi, że przy sobie nie macie pistoletu bądź czegoś ostrego - odparłem i założyłem ramię na ramię natomiast Carbo dalej trzymał mnie za ramię więc staliśmy obok siebie.

-Nie, bo niby po co? - odpowiedział Blush Key.

-Nie oszukujmy się panowie! Carbo ma pistolet włożony z tyłu pleców za paskiem, ty Dorian masz nóż w kieszeni w której trzymasz telefon aby nie było widać iż tam jest - rzekłem gdyż od samego początku zauważyłem gdzie kładą rękę jak schodziłem po schodach, a mężczyźni zdziwieni dotknęli się w miejscu swojej broni. - Panna Sky ma pistolet w przepasce na biodrze myśląc iż nie widać. Silny ma kosę. Zapewne jakbym rozglądnął się po otoczeniu to znalazłbym przy barze ukrytą broń. Jedynie owej broni nie posiada nikt z Burgershota.

-Jak? - spytał Carbo,

-Zdradziliście się na samym początku gdy szedłem z Erwinem po schodach. Łapiąc za miejsce gdzie ma się zawsze potencjalną broń do obrony bądź ataku. Zwykle tak jest jak widzi się kogoś wrogiego.

-I co z tym zrobisz? - spytał spod przymrużonych oczu Dorian.

-W tym momencie? Nic gdyż prawdopodobnie macie zezwolenie albo nie macie. W tym momencie mało mnie to interesuje, a nawet jeśli to wiem i tak nie mam dowodów - wzruszyłem ramionami.

-Wiedziałeś iż jesteśmy bojówką i tu przyszedłeś? - spytał Carbo koło mnie.

-Nie wszyscy z was to bojówką albo po prostu zaczynacie nią być. Jednak tą wiedzę zostawiam i nie będę jej używać póki nie poznam jej gdy będę policjantem i nie będę mieć dowodów na to.

-Czyli po prostu masz wyjebane? - do pytał puszczając mnie Nicollo.

-Dokładnie - odparłem i popatrzyłem na każdego - moje prywatne życie to prywatne. Nie łącze go z policyjnym gdyż wiem iż potem wyszły, by z tego nieciekawe rzeczy.

-Dobra dość pierdolenia o takich rzeczach - zaśmiał się Carbo, który nagle pojawił się za barem - Każdy po kielichu bimberku i zgoda!

-Nie!

-Nie chce!

-Nie każ nam tego pić!

-A ja chce! - odezwałem się nim chłopaki zaczęli się przekrzykiwać, a ja się po prostu zaśmiałem z ich zachowania.

-Grzesiu trzeba to opatrzeć - wtrąciła się Heidi mając w dłoni apteczkę.

-Jasne - kiwnąłem głową - co mam zrobić?

-Usiądź sobie na krześle tutaj - pokazała na krzesło przy stoliku tuż przy barku. Od razu wykonałem polecenie dziewczyny - Ściągniesz koszulę czy ci pomóc?

-Spokojnie dam radę - odparłem z uśmiechem i zacząłem szybko rozpinać guziki koszuli. Nie powiem mimo alkoholu, który był w jakimś stopniu w moim organiźmie to jednak czułem te ramię. Chłopaki przyglądali się w ciszy tylko Erwin stukał palcami niespokojnie o blat gdyż wiedział iż jestem postrzelony. Jednak chyba myślał iż to mała ranka skoro przyszedłem na zabawę. Heidi gdy tylko pozbyłem się koszuli od razu nożykiem rozcięła mój obecny bandaż. Sam ciekawy byłem jak wygląda rana, bo w sumie miałem niezbyt ruszać tą ręką, a robiłem jak robiłem.

-Widzę, że z szywali cię - stwierdziła.

-Tak w sumie to na szybko to robili- zaśmiałem się widząc iż szwy trzymały się, ale jednak rana krwawiła.

-Muszę ci to odkazić, a niestety mam tylko spirytus.

-Nie tylko nie spirytus to marnotrawstwo alkoholu! - wtrącił się Carbo.

-Lej ile trzeba - stwierdziłem i oparłem głowę o zdrową rękę czekając aż kobieta zrobi to co trzeba. Nie powiem iż spirytus to chyba najgorsze co może być na rany. Jednak po prostu patrzyłem jak leje po moim ramieniu alkohol, który stycznością z moją raną zaczął się pienić. Kolejny raz chłopaki patrzyli na mnie jak na kosmitę gdy ja po prostu bez jakikolwiek uczuć patrzyłem się na ranę jakby w ogóle nie bolała. Po chwili owinęła bandażem szczelnie moje ramię.

-Wiesz, że nie powinieneś nadwyrężać tej ręki, a tym bardziej po takim postrzale powinieneś siedzieć w szpitalu - powiedziała.

-No w sumie to masz rację tak też powinienem zrobić jednak nie zrobiłem - zaśmiałem się z tej sytuacji.

-O której w ogóle powstała ta rana?

-Gdzieś około 12-13 coś około - odpowiedziałem i zacząłem ubierać na siebie koszulę.

-To jak cię wypuścili ze szpitala? - spytała nie dowierzając.

-No właśnie?! - spytał ciekawy San.

-Na żądanie - odparłem - nie mieli wyboru mnie nie wypuścić, bo i tak bym opuścił szpital.

-Muszę przyznać rację jak Erwin mówił. Grzechu ty jesteś kurwa terminatorem! - powiedział Dia.

-Do usług! - ukłoniłem się i podszedłem do lady z której wziąłem kieliszek i wyzerowałem go na raz.

Jak potoczy się dalsza zabawa?
Coś się ciekawego wydarzy?

2639 słów

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top