Rozdział 8 : Początki bywają... różne?
Podeszłam pomału do wanny. Była naprawdę duża, bez problemu zmieściłaby dwie osoby, i jeszcze zostałoby sporo miejsca. Odkręciłam delikatnie kurek z wodą. Odczekałam około trzech minut, po czym rozebrałam się i owinęłam ręcznikiem. Ciecz była przyjemnie ciepła, ale nie za gorąca. W momencie, gdy chciałam odłożyć ręcznik, ktoś po prostu wszedł do pomieszczenia, po czym od razu został brutalnie wyciągnięty. Potem usłyszałam tylko krzyki Amalii, że ktoś jest "powalonym zboczeńcem". Kto to był, nie mam zielonego pojęcia. Dla bezpieczeństwa zasunęłam zasłonkę.
*Pół godziny później... :v*
Odświeżona, założyłam ubrania na wieczór i postanowiłam się gdzieś zaszyć do czasu imprezy. Przypomniałam sobie o Jeziorze Serc, i tam skierowałam swoje kroki. Weszłam przez drzwi i stanęłam jak wryta. Ktoś siedział nad brzegiem. Rozpoznałam go po czapce.
- Yugo?
Chłopak natychmiast wstał i wykonał obrót, a ja oniemiałam. Miał na sobie *i tu nie umiem opisać górnej części garderoby, patrz obrazek w mediach (bez tych błękitnych pasm Wakfu na jego ciele) dop.aut.* oraz szare spodnie galowe, rozcięte nieco przy końcu, sprawiając wrażenie luźniejszych.
- Och, cześć Maya - powiedział z uśmiechem - Co cię tu sprowadza ?
- Hej - odpowiedziałam - Chciałam gdzieś poczekać do tego całego balu, i widzę, że nie tylko ja wpadłam na ten pomysł...
- Rozumiem...
Nie powiem, wyglądał naprawdę przystojnie... chwila stop. O czym ja myślę?!
- Ładnie wyglądasz - wypalił nagle.
Zanim zrozumiałam, co właściwie się stało, Yugo zniknął w jednym ze swoich portali. Dziwnie się poczułam. Usiadłam ostrożnie na jednym z kamieni dookoła jeziora. Zaczęłam zastanawiać się, jak to wszystko będzie wyglądać. Siedziałam i czekałam.
W końcu musiałam usnąć w tamtym miejscu, ponieważ następną rzeczą, jaką zobaczyłam, to Amalia potrząsająca moimi ramionami.
- Mayah... Zbudź się... - powtarzała.
- H-huh...? - ziewnęłam, zakrywając usta dłonią.
- Bal prawie się zaczął, chodź - pociągnęła mnie za ramię.
- O-oh... Przepraszam - powiedziałam zmieszana, po czym wstałam i lekko wygładziłam dłońmi sukienkę.
Podążyłam za zielonowłosą aż do sali. Gdy weszłyśmy, w oczy rzucił mi się ogrom dekoracji w odcieniach zieleni i błękitu. Stoły, ustawione przy lewej ścianie, uginały się pod ciężarem jedzenia i przeróżnych trunków.
- Gdybyś czegoś potrzebowała nie wahaj się podejść - zachichotała Amalia i odeszła w stronę paru gości.
Westchnęłam cicho. Nie jestem przyzwyczajona do takich rzeczy, w ogóle nie sądziłam, że savoir vivre mi się do czegoś przyda w życiu. No nic, raz się żyje.
- Witam wszystkich zgromadzonych - usłyszałam potężny głos dochodzący gdzieś z lewej. - Cieszę się niezmiernie, iż Państwo zgodzili się uczestniczyć w naszej uroczystości - mówił jakiś starszy mężczyzna. On również miał sałatę na głowie... no, w sumie bardziej trawę. - Chciałbym przedstawić naszych gości : witam szanownego Księcia Brakmaru - wskazał na typa tak bladego, że szkielet to przy tym pikuś. Rozległy się lekkie oklaski oraz parę osób wykonało ukłon. - Witam Księcia Adale z Nowej Sufokii - tym razem ręka mówcy opadła lekko w stronę jakiegoś lekko przynudzonego księciunia, trzymającego filiżankę.
Przestawiał tak po kolei wiele osób, parę z nich udało mi się zapamiętać. Po przywitaniu wszystkich każdy zaczął z kimś rozmawiać, a ja stałam nieśmiało z boku i przypatrywałam się temu całemu zgromadzeniu. Nagle podszedł do mnie jakiś mężczyzna, z tego co zapamiętałam miał na imię Alibert. Jako jeden z niewielu nie był żadnym księciem, królem czy kij wie czym.
- Witaj, młoda damo - powiedział z ukłonem.
- Witam Pana - lekko się speszyłam. - Proszę się nie kłaniać, nie jestem kimś ważnym.
Chwilę porozmawialiśmy. Okazało się, że mężczyzna jest przybranym ojcem Yugo, co nieco mnie zaskoczyło. W którymś momencie pewien sałatogłowy starzec zawołał Aliberta, i znowu zostałam sama. Podeszłam pomału do jednego ze stołów i zjadłam czekoladowe ciasteczko. Smakowało wybornie. Niezłego tu kucharza mają. Wróciłam do miejsca, w którym wcześniej stałam, gdy podszedł do mnie ten cały książę Sufletów czy jakoś tak.
- Witaj, młoda damo, czy mógłbym zająć chwilę? - zapytał, stając obok mnie.
- Oczywiście, książę - dygnęłam delikatnie.
Zaczął zasypywać mnie pytaniami, czy słyszałam o Sufokii, o Wyspie Purpurowych Pazurów, o energii zwanej Stasis, i wielu innych rzeczach, o których oczywiście zielonego pojęcia nie miałam. Udawałam jednak, że wiem, o co chodzi, i chyba mi wyszło, bo książę, wyraźnie zadowolony moimi odpowiedziami, odpuścił i poszedł męczyć innych gości.
- Całkiem nieźle sobie poradziłaś - usłyszałam obok, i westchnęłam.
- Yugo, na pastwę jakich ludzi mnie wystawiasz hmm?
- Sprawdzam cię - zachichotał, po czym pomachał Percedalowi, który natychmiast do nas podszedł. - Gdzie zgubiłeś Evę, Misiek?
- Poszła gdzieś z Cleo, i zostawiła mnie tu - rudzielec przymknął na chwilę oczy. - Ej Yugo, idziemy poszukać jakichś silnych gości? Muszę rozruszać kości.
- Przydałoby ci się, rycerzyku - rozległo się nie wiadomo skąd.
Zdezorientowana, byłam w stanie tylko patrzeć, jak chłopaki odchodzą. W końcu potrząsnęłam delikatnie głową i wyszłam na balkon, połączony z salą. Świeże powietrze jeszcze nikomu nigdy nie zaszkodziło, czyż nie? Opadłam dłonie o barierkę i rozkoszowałam się widokiem nieskończonego lasu. Wiatr szumiał delikatnie między drzewami, kołysząc ich gałęziami.
======================================================
Tak, wiem, długo mnie nie było. Zbierałam się sporo czasu, bo wydarzenia w życiu prywatnym nie dawały mi okazji do pisania. Jestem teraz w o wiele lepszej formie. Mam nadzieję, że przynajmniej uda mi się skończyć to, co zaczęłam.
I Dziobakk , nie zapomniałam. Pojawisz się w następnym rozdziale.
Jeżeli ktoś ma ze mną jakąś niedokończoną sprawę, zapraszam w prywatnej wiadomości.
I cóż... do zobaczenia w następnym rozdziale.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top