Vega i Altair

Noc była spokojna. Zwiadowcy odpoczywali na otwartym polu po długiej i wyczerpującej misji. Wszyscy rozłożyli się w różnych miejscach, ciesząc się chwilą wytchnienia pod rozgwieżdżonym niebem. Etel siedziała na niewielkim wzgórzu, z dala od reszty grupy. Jej wzrok był utkwiony w rozświetlonym niebie, a dłoń delikatnie przesuwała się po małym notatniku, w którym rysowała gwiazdozbiory.

Levi podszedł do niej niemal bezszelestnie jak to miał w zwyczaju. Jego kroki były lekkie, prawie niewyczuwalne, ale Etel wyczuła jego obecność.

–Nie jest to czas na jakieś bzdurne rysunki. – Powiedział sucho, patrząc na jej skupioną twarz.

Etel uśmiechnęła się pod nosem, nie odrywając wzroku od notatnika.

– Gwiazdy nie czekają, kapitanie. Każdej nocy układają się inaczej. Może jutro już nie zobaczymy ich w takim układzie. Albo wcale, bo pogoda nie pozwoli.

Levi westchnął cicho i usiadł obok niej, choć nie wyglądał na zachwyconego. W jego oczach widać było zmęczenie, ale także coś innego cichą fascynację tym, co robiła.

– Naprawdę cię to interesuje? – zapytał po chwili milczenia, zerkając na jej notatnik, gdzie zarysowała kolejne linie między punktami świetlnymi.

– Bardziej niż cokolwiek innego – odpowiedziała cicho. – Gwiazdy są stałe, Levi. Nawet kiedy wszystko inne w naszym świecie się wali, one są tam. Dają nam kierunek. I.... może odrobinę nadziei na lepsze jutro.

Levi spojrzał na niebo. Gwiazdy mieniły się jasnym światłem, przypominając diamenty rozsypane na czarnym aksamicie. Nigdy nie poświęcał im wiele uwagi. Dla niego liczyły się bardziej rzeczy przyziemne – walka, przetrwanie, obowiązek, dyscyplina czy sprzątanie.

– Myślisz, że coś nam dają? – zapytał, unosząc lekko brew.

Etel odwróciła się do niego z delikatnym uśmiechem.

– Każdy może widzieć w nich coś innego. Ale ja lubię wierzyć, że są jak mapa pokazują drogę, nawet w najciemniejszych chwilach.

Levi nie odpowiedział od razu. Zamiast tego spojrzał na nią na jej spokojną twarz, która wydawała się niemal rozświetlona odbiciem gwiazd.

– Hm – mruknął, co można było uznać za wyraz aprobaty.

Chwilę siedzieli w ciszy, otoczeni jedynie dźwiękami nocnej przyrody. Etel podniosła rękę, wskazując palcem w górę.

– Widzisz tamten jasny punkt? – zapytała, a Levi kiwnął głową. – To Vega. Jest częścią Lutni. A tam – przesunęła palcem nieco na prawo – Altair. Należy do Orła. W starożytnych legendach mówiono, że to dwie gwiazdy, które są kochankami rozdzielonymi przez rzekę. Spotykają się tylko raz w roku.

Levi rzucił jej sceptyczne spojrzenie.

– I ty naprawdę w to wierzysz?

Etel roześmiała się cicho.

– Może trochę. Lubię po prostu myśleć, że nawet w najciemniejszych chwilach każdy zasługuje na trochę światła. Nawet ty, Levi.

Jej słowa zabrzmiały delikatnie, ale miały w sobie coś, co na chwilę przykuło jego uwagę. Spojrzał na nią, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamiast tego odwrócił wzrok.

– Lepiej się połóż. Jutro czeka nas ciężki dzień – powiedział w końcu, ale jego głos był mniej surowy niż zwykle.

Etel uśmiechnęła się tylko i wróciła do rysowania. Levi jeszcze przez chwilę patrzył na gwiazdy, a potem odszedł w stronę obozu. Nie zauważył jednak, że jego kroki były wolniejsze, a myśli bardziej zajęte niż zwykle.

Nazajutrz Etel czuła się bardziej zmęczona niż przypuszczała. Rysowanie gwiazdozbiorów pod osłoną nocy wykradło jej cenny czas na sen, ale nie żałowała. Czuła, że wczorajsza nic była inna jakby coś w powietrzu się zmieniło. Levi, mimo swojego chłodu, wydawał się... zainteresowany. A to już było coś. W końcu zwrócił swoją uwagę na coś innego niż codzienny chaos otaczający go z każdej strony.

Przez cały dzień widziała, jak krążył po obozowisku, kontrolując, czy wszyscy wykonują swoje zadania. Jego postawa była jak zawsze surowa, ale spojrzenie, które rzucił jej, gdy myślał, że nie patrzy, zdradzało coś więcej.

Wieczorem, gdy reszta Zwiadowców szykowała się do snu, Levi niespodziewanie pojawił się znowu obok niej. Tym razem to on przyniósł mały koc i bez słowa usiadł na tym samym wzgórzu, co poprzedniej nocy.

– Wciąż patrzysz w niebo? – zapytał, opierając łokcie na kolanach.

– Zawsze – odpowiedziała Etel, odwracając wzrok od gwiazd i zerkając na niego. – Nie spodziewałam się, że znów tu przyjdziesz.

Levi wzruszył lekko ramionami.

– Lepiej tutaj niż słuchać, jak Connie znowu chrapie – odparł, choć w jego głosie dało się wyczuć coś miększego.

Etel zaśmiała się, a jej śmiech zabrzmiał jak delikatna melodia.

– Masz rację, to lepsze miejsce. Cichsze i spokojniejsze. - Powiedziała zerkając na niego- Chcesz się czegoś nauczyć o gwiazdach? – zapytała z lekkim uśmiechem, który wydawał się niemal wyzwaniem.

Levi uniósł brew.

– Może. O ile nie będą to te historie o zakochanych gwiazdach.

– A co, nie wierzysz w miłość? – zapytała, przekrzywiając głowę i patrząc na niego z jeszcze większym rozbawieniem.

Levi milczał przez chwilę, spoglądając w dal.

– Nie wiem, czy coś takiego istnieje w świecie, w którym żyjemy – przyznał szczerze. – Ludzie giną za szybko, żeby się nad tym zastanawiać. Żeby w ogóle jakieś uczucie zdążyło się rozwinąć.

Jego odpowiedź na moment odebrała Etel mowę. Wiedziała, że w tym, co mówił, było wiele prawdy, ale jego słowa miały w sobie także coś smutnego.

– Może dlatego właśnie gwiazdy są takie ważne – powiedziała w końcu. – Są wieczne. Mogą przypominać nam, że nawet w chaosie jest coś, co trwa.

Levi spojrzał na nią kątem oka.

– A ty? Co ci przypominają?

Etel zawahała się, zanim odpowiedziała.

– Że zawsze jest miejsce na coś pięknego, nawet jeśli życie jest pełne bólu i cierpienia.

Ich spojrzenia spotkały się na chwilę, a w tej ciszy było coś, czego żadne z nich nie potrafiło nazwać. Levi odchrząknął, jakby chciał przerwać ten moment.

– Jeśli to prawda, to masz więcej odwagi niż większość ludzi.

Etel uśmiechnęła się, zaskoczona tą nieoczekiwaną pochwałą.

– To nie odwaga, Levi. Po prostu staram się znajdować światło w ciemności. Może ty też powinieneś spróbować.

Levi nie odpowiedział. Milczał przez dłuższą chwilę, a potem niespodziewanie powiedział:

– Kiedyś znałem kogoś, kto myślał tak jak ty.

Etel spojrzała na niego, dostrzegając w jego oczach cień wspomnienia.

– Kim była ta osoba? – zapytała cicho.

Levi odwrócił wzrok, jakby nie był gotowy, by podzielić się odpowiedzią.

– Kimś, kogo straciłem – powiedział tylko, a jego głos stał się bardziej oschły, jakby chciał zakończyć temat.

Etel nie naciskała. Wiedziała, że Levi potrzebuje czasu, by otworzyć się na nowo. Zamiast tego położyła dłoń na jego ramieniu – delikatny, ale znaczący gest.

– Kiedy będziesz gotowy, możesz mi o tym opowiedzieć – powiedziała spokojnie. – Ale wiesz co? Dzisiaj gwiazdy wyglądają, jakby chciały ci coś przypomnieć.

Levi uniósł brew, spoglądając na nią z lekkim zaskoczeniem.

– I co niby chcą mi przypomnieć?

– Że nie musisz przez to wszystko przechodzić sam – odpowiedziała, jej głos był cichy, ale pełen ciepła.

Levi spojrzał na nią jeszcze raz, a potem na gwiazdy. Tym razem, choć nie powiedział ani słowa, w jego oczach pojawiło się coś, czego Etel wcześniej nie widziała mianowicie cień ulgi, że wśród chaosu znalazł kogoś, kto potrafi dostrzec światło w ciemności.

Kolejne noce przynosiły coraz więcej takich chwil. Levi, mimo swojej natury samotnika, coraz częściej znajdował się na wzgórzu obok Etel, pod rozgwieżdżonym niebem. Nie mówił dużo, ale obecność dziewczyny była zaskakująco kojąca.

Pewnego wieczoru, kiedy obóz ogarnęła cisza, a wszyscy zwiadowcy spali, Etel jak zwykle siedziała na swoim miejscu, kreśląc w notatniku. Tym razem jednak Levi przyniósł coś ze sobą – mały, podniszczony zeszyt, który trzymał w dłoni.

– Co to? – zapytała, unosząc brwi, gdy usiadł obok niej.

– Zeszyt – odparł lakonicznie, ale gdy spojrzała na niego wyczekująco, westchnął, jakby czuł się zmuszony do wyjaśnień. – Od Hange. Uważała, że powinienem zapisywać rzeczy, które są... istotne.

– I zapisywałeś? – spytała z lekkim uśmiechem, zauważając, że Levi nieco się zmieszał.

– Czasem – przyznał. – Chociaż większość to ich notatki o tytanach. Ale są tam też... inne rzeczy.

Przez chwilę milczał, a potem, ku jej zdziwieniu, otworzył zeszyt i zaczął coś szukać. W końcu odnalazł fragment, który podał jej bez słowa.

Etel wzięła zeszyt, a na jego stronach zobaczyła coś, czego się nie spodziewała – precyzyjnie zapisane wspomnienia.

"Noc była spokojna, a ogień dawał ciepło. Isabel śmiała się z czegoś, czego nie mogłem zrozumieć. Farlan rzucał jej rozbawione spojrzenia, jakby widział w niej jednocześnie dziecko i wojowniczkę. Pamiętam, że wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że to mogło być życie, którego nigdy nie dostałem."

Etel spojrzała na niego zaskoczona.

– To o twoich towarzyszach... z tamtych czasów, prawda?

Levi skinął głową, nie odrywając wzroku od nieba.

– Byli wszystkim, co miałem. A potem ich straciłem.

Jego głos był cichy, niemal szept. Etel poczuła ścisk w sercu, słysząc ból, który wciąż nosił w sobie.

– Nigdy nie przestali być częścią ciebie – powiedziała łagodnie, oddając mu zeszyt. – I wiesz, co myślę? Gwiazdy są jak ci, których kochamy i których straciliśmy. Zawsze są gdzieś tam. Czasem niewidoczne, ale obecne.

Levi spojrzał na nią z czymś, co mogło być wdzięcznością, choć nie powiedział tego na głos.

– Może masz rację – mruknął, zamykając zeszyt i chowając go z powrotem.

Cisza, która zapadła między nimi, nie była ciężka ani niezręczna. Była spokojna, jakby każde z nich znalazło coś, czego wcześniej nie miało.

Levi odchylił się lekko do tyłu, opierając się na rękach. Cisza między nimi trwała, ale tym razem w jego spojrzeniu pojawiła się nuta ciekawości. W końcu, jakby nieco niechętnie, zapytał:

– Skąd wiesz tyle o gwiazdach?

Etel spojrzała na niego z zaskoczeniem, a potem uśmiechnęła się delikatnie. Jej spojrzenie na chwilę uciekło w stronę nieba.

– Nauczył mnie mój ojciec – powiedziała spokojnie, a w jej głosie zabrzmiała ciepła nuta wspomnienia. – Był... niezwykłym człowiekiem. Uwielbiał spędzać wieczory na opowiadaniu mi o gwiazdach. Mówił, że każda z nich ma swoją historię.

Levi uniósł brew, ale nie przerwał.

– Kiedy byłam mała, często siadaliśmy na dachu naszego domu i patrzyliśmy w górę. Pokazywał mi gwiazdozbiory, tłumaczył, jak znaleźć drogę, używając ich jako przewodników. Mówił, że w najciemniejsze noce, kiedy wszystko wydaje się stracone, gwiazdy są naszym światłem, naszą drogą.

Jej głos zadrżał lekko, gdy wspominała te chwile, ale szybko się opanowała.

– To był jego sposób na pokazanie mi, że zawsze jest coś większego od nas. Coś, co warto zrozumieć.

Levi przyglądał się jej uważnie. Widział, jak jej twarz delikatnie łagodnieje, gdy mówiła o ojcu.

– Gdzie jest teraz? – zapytał cicho, choć w jego głosie było coś ostrożnego.

Etel zamilkła na chwilę, a potem spojrzała na swoje dłonie, które nerwowo złożyła na kolanach.

– Nie ma go już – powiedziała cicho. – Zginął kilka lat temu. Zabrała go zaraza.

Levi nie odpowiedział od razu. Wiedział, jak to jest stracić kogoś, kto był całym światem. Nie musiał pytać o szczegóły w jej głosie słyszał wystarczająco dużo bólu.

– To dlatego rysujesz gwiazdy? – zapytał w końcu, próbując zrozumieć.

Etel skinęła głową, jej uśmiech był smutny, ale szczery.

– Kiedy patrzę na niebo, czuję, że on wciąż jest gdzieś blisko. Że patrzy na mnie i może nawet jest dumny z tego, co robię.

Levi odwrócił wzrok, patrząc na gwiazdy, jakby próbował je zrozumieć na nowo.

– To głupie, prawda? – zapytała po chwili, jakby chciała przełamać ciszę. – Wierzyć, że coś tak odległego może być czymś więcej niż tylko światłem?

– Nie – odpowiedział Levi, zaskakując ją swoją szczerością. – To nie głupie.

Spojrzał na nią kątem oka, a w jego wzroku było coś, czego nie widziała wcześniej mianowicie cień zrozumienia.

– Może to lepsze niż patrzenie na świat takim, jaki jest. Czasem... dobrze jest wierzyć, że coś większego ma znaczenie.

Etel uśmiechnęła się lekko, a jej serce zabiło szybciej.

– Nawet ty, Levi, potrafisz być optymistą.

– Nie przesadzaj – odparł z cichym westchnieniem, ale jego ton był mniej surowy niż zwykle. – Po prostu rozumiem, dlaczego to dla ciebie ważne.

Tego wieczoru gwiazdy zdawały się jaśniejsze niż zwykle, a Etel poczuła, że jej ojciec miał rację – w najciemniejszych chwilach zawsze można znaleźć światło. Może właśnie to robiła teraz z Levim – znajdowała w nim małe iskry światła, które ukrywał przed światem.

Levi wpatrywał się w niebo, ale jego myśli były gdzieś indziej. Słowa Etel jej szczerość, ciepło, a także sposób, w jaki potrafiła dostrzec coś dobrego nawet w nim wywoływały w nim zamęt, którego nie doświadczył od dawna. Czuł się, jakby coś w nim powoli się zmieniało, choć sam nie wiedział, co to dokładnie było.

Etel spuściła wzrok na swój notatnik, zaczynając szkicować kolejny gwiazdozbiór. Jej palce poruszały się delikatnie, jakby z precyzją próbowała uchwycić każdy szczegół nocnego nieba. Levi zerknął na nią kątem oka i dostrzegł, jak kilka kosmyków jej włosów wymknęło się spod kaptura, opadając na twarz.

– Etel – powiedział cicho, a jego głos, choć zwykle twardy, tym razem był jakby bardziej miękki.

– Tak? – podniosła na niego wzrok, uśmiechając się lekko, choć na jej twarzy widniało zaskoczenie.

Nie odpowiedział od razu. Zamiast tego przesunął się bliżej, tak blisko, że ich ramiona niemal się stykały. Jego ręka uniosła się powoli, jakby sam nie był pewien, co robi i delikatnie odgarnął kosmyk włosów z jej twarzy. Ruch był subtelny, ale pełen nieoczekiwanej intymności.

– Nie rozumiem cię – powiedział w końcu, patrząc jej prosto w oczy.

– Co masz na myśli? – zapytała, czując, jak jej serce zaczyna bić szybciej.

– Jak możesz być... tak spokojna w tym wszystkim? Jak możesz widzieć coś więcej, gdy wszystko wokół to tylko śmierć i chaos?

Etel zamilkła na chwilę, zbierając myśli.

– Może to kwestia wyboru – powiedziała cicho. – Albo widzisz tylko ciemność, albo starasz się znaleźć w niej choćby mały promień światła.

Levi patrzył na nią, jakby próbował rozgryźć każde słowo, które wypowiedziała. A potem, zupełnie niespodziewanie, jego dłoń przesunęła się wzdłuż jej twarzy, palcami muskając delikatnie jej policzek. Ten dotyk był ciepły, a jednocześnie niepewny, jakby badał grunt.

Etel zamarła, czując, jak jej oddech przyspiesza.

– Levi... – wyszeptała, ale jej głos uwiązł w gardle, gdy ich spojrzenia się spotkały.

Był w tym wszystkim mężczyzna, który nigdy nie pozwalał sobie na bliskość. A jednak teraz, w tej chwili, jego oczy mówiły więcej niż kiedykolwiek wypowiedziały jego usta.

– Chyba znalazłem to światło – powiedział, a jego głos był niemal szeptem.

Nie wiedziała, czy to jej wyobraźnia, czy faktycznie czuła, jak jego twarz powoli się do niej zbliża. Jego dłoń wciąż spoczywała na jej policzku, a palce przesunęły się delikatnie wzdłuż linii jej szczęki. Ich oddechy się zmieszały, a napięcie między nimi narastało z każdą sekundą.

– Levi... – powtórzyła, ledwo słyszalnie, ale zanim zdołała dokończyć, poczuła, jak jego usta dotykają jej z ciepłem i namiętnością, której się nie spodziewała.

Pocałunek był początkowo delikatny, jakby Levi wciąż walczył z samym sobą, ale z każdą chwilą nabierał pewności. Etel oddała go z równą intensywnością, pozwalając, by cały świat na chwilę zniknął.

Gwiazdy delikatnie oświetlały ich zbliżone do siebie ciała ciepłym chodź odległym światłem.

Kiedy w końcu się odsunęli, ich czoła stykały się, a oddechy były przyspieszone. Levi spojrzał na nią, a w jego oczach było coś, co trudno było zinterpretować może mieszanina ulgi, zmieszania i.... pragnienia.

– To... – zaczął, ale urwał, jakby słowa były zbędne.

Etel uśmiechnęła się delikatnie, jej policzki zaróżowione.

–Ja już dawno znalazłam to światło – powiedziała cicho, po czym opuściła wzrok, choć jej uśmiech wciąż igrał na wargach.

Levi nie odpowiedział. Jego spojrzenie mówiło wszystko. Być może po raz pierwszy od bardzo dawna pozwolił sobie uwierzyć, że w świecie pełnym bólu i chaosu jest miejsce na coś więcej.

Etel czuła, jak jej serce bije szybciej, a napięcie między nimi stawało się niemal namacalne. Levi patrzył na nią intensywnie, a w jego oczach błyszczała mieszanka uczuć, które wydawały się zbyt silne, by można je było zamknąć w słowach.

Nagle jego dłoń, która wcześniej delikatnie spoczywała na jej policzku, zacisnęła się mocniej, jakby nie chciał pozwolić jej odejść, a jego druga ręka powędrowała na jej biodro, przyciągając ją bliżej. Etel zdążyła tylko wciągnąć powietrze, zanim Levi złączył ich usta w brutalnym, pełnym pasji pocałunku.

Nie było w nim nic subtelnego jedynie surowe emocje, które kipiały na powierzchni i znalazły ujście w tym gwałtownym geście. Etel poczuła, jak Levi popycha ją delikatnie do tyłu, aż poczuła miękką trawę pod swoimi plecami.

Jego ciało pochylało się nad nią, a ich oddechy były nierówne, mieszając się w chłodnym powietrzu nocy. Levi nie odrywał się od jej ust, jakby chciał w tym pocałunku zamknąć wszystkie swoje emocje frustrację, pragnienie, a nawet ból, którego nigdy nie umiał wyrazić. Aż do teraz.

Jego dłoń, mocna i pewna, przesunęła się po jej ramieniu, by zatrzymać się na karku, gdzie delikatnie, ale stanowczo przytrzymał ją na miejscu. Etel oddała pocałunek z równą intensywnością, czując, jak każdy nerw w jej ciele reaguje na ten nagły, niepowstrzymany wybuch emocji.

Kiedy w końcu Levi oderwał się od jej ust, ich oddechy były ciężkie, a twarze pozostawały blisko siebie. Etel spojrzała na niego, jej oczy błyszczały od emocji i lekkiego oszołomienia.

– Levi... – wyszeptała, jej głos drżał, ale w jej spojrzeniu nie było strachu, jedynie ciche pytanie.

Levi opadł na łokcie, wciąż utrzymując niewielką odległość między nimi. Jego spojrzenie było twarde, ale kryło w sobie coś, co trudno było zignorować.

– Nie wiem, co do cholery robisz ze mną – wyszeptał, jego głos był chrapliwy, przepełniony emocjami, które niemal pękały w szwach. – Ale nie mogę... po prostu nie mogę się od ciebie odsunąć.

Etel uniosła dłoń, niepewnie dotykając jego policzka. Jej delikatny gest wydawał się łagodzić część napięcia w jego ciele, choć wciąż czuła, jak jego mięśnie są napięte pod jej dotykiem.

– Może... nie musisz – odpowiedziała równie cicho, a jej słowa zawisły między nimi jak obietnica, której żadne z nich nie śmiało jeszcze wypowiedzieć na głos.

Levi spojrzał na nią jeszcze przez dłuższą chwilę, jakby ważył każde słowo, które chciał wypowiedzieć. W końcu jednak jedynie opuścił głowę, jego czoło delikatnie opadło na jej, a ich oddechy znów się zmieszały.

Levi przez chwilę wciąż trwał w tej ciszy, jego oddech nierówny, jakby walczył sam ze sobą. Jego czoło nadal delikatnie opierało się o Etel, ale kiedy uniósł głowę, jego spojrzenie było inne ciemniejsze, przepełnione surowymi emocjami, których już nie próbował ukrywać.

Jego dłoń przesunęła się z jej karku w dół, zahaczając o materiał koszuli, który wydawał się nagle przeszkodą nie do zniesienia. Levi spojrzał jej w oczy, jakby czekał na jakąś reakcję, na jakikolwiek znak, że powinien się zatrzymać.

Etel wciągnęła głęboko powietrze, jej serce biło w szaleńczym rytmie. Nie odwróciła wzroku, jej spojrzenie było pewne, choć jej policzki były coraz bardziej czerwone. Powoli uniosła dłoń i delikatnie dotknęła jego, jakby chcąc pokazać, że nie zamierzała go powstrzymywać.

Levi nie potrzebował więcej zachęty. Jego palce, wprawne i stanowcze, zaczęły rozpinać guziki jej koszuli, jeden po drugim. Robił to powoli, niemal torturując ich oboje tą chwilą, która wydawała się rozciągać w nieskończoność. Każdy odsłonięty fragment skóry Etel zdawał się przykuwać jego uwagę, jakby był to widok, który chciał zapamiętać na zawsze.

Kiedy dotarł do ostatniego guzika, zatrzymał się na chwilę, a jego dłoń delikatnie musnęła jej odsłoniętą skórę, wywołując dreszcz, który przebiegł przez jej ciało. Levi pochylił się, a jego usta znalazły się tuż przy jej szyi.

– Jesteś pewna? – zapytał cicho, jego głos był niemal szorstki, ale gdzieś w tym twardym tonie kryła się nuta troski, jakby wbrew wszystkiemu chciał upewnić się, że to, co robił, było w porządku.

Etel spojrzała na niego, a w jej oczach błyszczała determinacja. Bez słowa uniosła dłoń, delikatnie przesuwając ją po jego policzku, a potem wplątując palce w jego włosy. Przyciągnęła go bliżej, aż ich usta znów się zetknęły tym razem w pocałunku, który, choć równie namiętny jak poprzedni, niósł w sobie coś więcej: pełne zaufanie.

Levi nie potrzebował więcej zapewnień. Jego dłonie, choć wciąż stanowcze, stały się bardziej delikatne, jakby chciał zapamiętać każdą sekundę tej chwili. W powietrzu między nimi czuć było napięcie, które jednocześnie ich paliło i przyciągało do siebie, jakby cały świat, poza tym miejscem przestał istnieć.

Levi wstrzymał oddech, gdy Etel przesunęła palcami po jego karku, delikatnie muskając skórę. Jej dotyk był zaskakująco pewny, mimo delikatności, która kryła się w jej spojrzeniu. Nocne niebo nad nimi zdawało się migotać bardziej intensywnie, jakby same gwiazdy były świadkami tej chwili.

Etel uniosła ręce i powoli wsunęła palce pod krawędź jego kurtki, czując ciepło jego ciała nawet przez materiał. Jej ruchy były celowe, ale wciąż ostrożne. Levi zamknął oczy, wciągając powietrze przez zaciśnięte zęby, gdy Etel zaczęła rozpinać suwak kurtki.

– To nie fair, że tylko ja tracę ochronę przed nocnym chłodem – powiedziała cicho, jej głos był łagodny, ale wibrowała w nim nuta figlarności, która przyspieszyła jego puls.

Levi uniósł kącik ust w ledwie zauważalnym uśmiechu, choć w jego oczach nadal kryło się napięcie.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł – mruknął, ale w jego tonie nie było ani odrobiny sprzeciwu.

Etel spojrzała mu prosto w oczy, zatrzymując na chwilę swoje dłonie na jego klatce piersiowej.

– Myślę, że to najlepszy pomysł, jaki mieliśmy od dawna – odpowiedziała, a jej głos był cichy, niemal szeptem, lecz na tyle pewny, że Levi nie mógł go zignorować.

Jej palce wróciły do pracy, rozpinając kurtkę, która zsunęła się z jego ramion z cichym szelestem. Pod spodem miał prostą koszulę, a Etel przez chwilę zatrzymała się, jakby podziwiała widok przed sobą. Jej dłonie przesunęły się po jego ramionach, a potem delikatnie zaczęły rozpinać guziki.

Levi patrzył na nią z góry, jego oddech stawał się coraz głębszy, a napięcie w powietrzu rosło. Każdy jej ruch był jak muśnięcie ognia czuł, jak każdy nerw w jego ciele budzi się do życia pod wpływem jej dotyku.

Kiedy dotarła do ostatniego guzika, jej dłonie zawahały się na chwilę, jakby chciała zapamiętać tę chwilę. Potem powoli rozchyliła materiał, odsłaniając jego nagi tors. Gwiazdy rzucały na niego delikatne światło, które podkreślało każdy mięsień i bliznę każdą historię zapisaną na jego skórze.

Etel uniosła wzrok, patrząc mu prosto w oczy, a jej spojrzenie było pełne emocji zachwytu, czułości, ale też pragnienia, które w tej chwili nie miało już żadnych ograniczeń. Powoli pochyliła się, składając delikatny pocałunek na jego obojczyku, a potem przesuwając usta niżej, po jego klatce piersiowej.

Levi zadrżał pod jej dotykiem, a jego dłonie, do tej pory zaciśnięte w pięści, uniosły się i delikatnie objęły jej twarz. Zatrzymał ją na chwilę, unosząc ją tak, by ich spojrzenia znów się spotkały.

– Etel... – wyszeptał, jakby jej imię było jedyną rzeczą, którą mógł teraz wypowiedzieć.

Ona jedynie uśmiechnęła się delikatnie, jej dłoń wędrowała wzdłuż jego ramienia, aż objęła jego kark, przyciągając go bliżej.

– Nic nie mów – poprosiła cicho, składając kolejny pocałunek, tym razem na jego szyi.

Levi pozwolił jej prowadzić, czując, jak jego kontrola powoli się rozpływa. Etel poruszała się z subtelną pewnością siebie, która jednocześnie rozbrajała go i wprowadzała w stan, którego nie umiał nazwać. Jej dłonie powróciły na jego tors, przesuwając się w dół, badając każdy centymetr jego skóry.

Pod rozgwieżdżonym niebem, w chłodzie nocy, który stawał się coraz bardziej odległy, świat ograniczył się tylko do nich.

Etel wyprostowała się lekko, a jej włosy, rozrzucone przez wiatr, opadały na ramiona, otaczając jej twarz niczym aureola. Jej koszula, rozpięta i odsłaniająca jej nagie piersi, była teraz jedynie cienką przeszkodą między nimi. Levi patrzył na nią, jakby próbował zapamiętać każdy szczegół tego widoku sposób, w jaki światło gwiazd tańczyło na jej nagim ciele, delikatne rumieńce na policzkach, ledwie zauważalny przyspieszony oddech.

Nie odrywając od niej wzroku, uniósł rękę, powoli, niemal ostrożnie. Jego dłoń zawisła na chwilę w powietrzu, jakby wciąż wahał się, czy powinien pozwolić sobie na ten krok. Etel, zauważając jego niepewność, uniosła dłoń i położyła ją na jego, delikatnie popychając ją ku sobie.

– Levi... – wyszeptała jego imię z czułością, która roztopiła resztki jego oporu.

Jego palce w końcu zetknęły się z jej skórą ciepłą, miękką i jednocześnie tak delikatną, że obawiał się, czy nie jest zbyt surowy. Etel zadrżała pod jego dotykiem, a jej oddech stał się jeszcze bardziej nierówny.

Levi przesunął dłonią po jej piersi, badając każdy zakamarek, jakby chciał zapamiętać tę chwilę na zawsze. Jego dotyk, choć pewniejszy z każdą chwilą, nadal był przepełniony subtelnością, jakby czuł się zaszczycony, że mógł poznać ją w ten sposób.

Etel zamknęła oczy, jej głowa odchyliła się lekko w tył, a z jej ust wyrwało się ciche westchnienie. Jej dłonie, wciąż spoczywające na jego torsie, zacisnęły się delikatnie, jakby próbowały utrzymać go blisko.

Levi nie mógł oderwać od niej wzroku, zauroczony jej reakcją sposobem, w jaki jej ciało odpowiadało na każdy jego ruch. Było coś niemal hipnotyzującego w tej chwili, coś, co sprawiało, że wszystkie inne myśli zniknęły.

Zniżył głowę, składając delikatny pocałunek na jej obojczyku, a potem przesuwając się niżej, zostawiając na jej skórze ciepłe ślady swoich ust. Etel odchyliła głowę, pozwalając mu na więcej, a jej dłonie wplotły się w jego włosy, trzymając go blisko.

Noc wokół nich wydawała się jeszcze bardziej zastygać, jakby sama natura wstrzymała oddech, dając im przestrzeń na tę chwilę. Gwiazdy migotały nad nimi, a ich światło odbijało się w oczach Leviego, gdy uniósł wzrok i spojrzał na nią z intensywnością, która niemal zatrzymywała czas.

– Etel – wyszeptał ponownie, jego głos był cichy, ale wibrował od emocji, których nie potrafił wyrazić w żaden inny sposób.

Etel odpowiedziała mu jedynie lekkim uśmiechem, zanim znów przyciągnęła go bliżej, ich usta ponownie połączyły się w pełnym pasji pocałunku, który mówił więcej niż jakiekolwiek słowa.

Levi spojrzał na jej uśmiech. Jego dłonie, które jeszcze przed chwilą badały każdy fragment jej odsłoniętej skóry, zatrzymały się na materiale jego własnej odzieży. W blasku gwiazd, przy akompaniamencie cichego szumu wiatru, powoli odpiął pas, a potem pozbył się dolnej części ubrań, które do tej pory były barierą między nimi.

Etel patrzyła na niego z oszołomieniem, ale jej spojrzenie było pełne ciepła i zaufania. Kiedy Levi sięgnął, by delikatnie zsunąć jej spodnie, poczuła, jak jej serce bije szybciej. Podniosła biodra, by pomóc mu w tym geście, a między nimi zapanowała cisza, w której jedynym dźwiękiem były ich przyspieszone oddechy.

Teraz, gdy żadne z nich nie miało na sobie nic więcej, ich ciała stały się częścią otaczającej ich natury – jedynie oni i światło gwiazd, które lśniło na ich skórze. Levi przesunął dłonią po jej ramieniu, jego dotyk był ciepły i pewny, a jego spojrzenie zatrzymało się na jej twarzy.

– Jesteś piękna – wyszeptał, jego głos był cichy, jakby bał się zakłócić magię tej chwili.

Etel uśmiechnęła się lekko, jej dłonie uniosły się i dotknęły jego torsu, badając każdy zarys mięśni. Przesunęła palcami w dół, aż zatrzymała się na jego biodrach, patrząc na niego z cichą, niemal dziecięcą ciekawością.

Levi pochylił się, składając delikatny pocałunek na jej szyi, a potem na obojczyku, przesuwając ustami coraz niżej. Ich ciała zbliżyły się do siebie, a w tej chwili nie istniało nic poza nimi ciepłem, zaufaniem i pragnieniem, które oboje pozwolili sobie wyrazić pod rozgwieżdżonym niebem.

Natura wokół nich trwała w swojej niezmiennej ciszy, jakby sama noc była świadkiem tego, co działo się między nimi. Każdy dotyk, każde spojrzenie mówiło więcej niż jakiekolwiek słowa, a ich bliskość była jak cicha obietnica czegoś większego, czegoś, co przetrwa każdą burzę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top