my korean jalousy

Jeongguk

- Co ty masz na sobie?! - zapytałem, prawie upuszczając na podłogę swój telefon, który jeszcze chwilę temu trzymałem w dłoni. - Oszalałeś do reszty, jeśli myślisz, że pozwolę ci w tym wyjść.

Jimin odwrócił się w moją stronę, nie zaprzestając zapinania guzików swojej pudrowo różowej koszuli, która miała głęboki dekolt w serek. Na tyle głęboki, że było widać jego obojczyki i zwisający pomiędzy nimi naszyjnik z literką "J" jak Jeongguk, czyli ja - jego chłopak. Miałem nadzieję, że o tym nie zapomni.

- Jeongguk, uspokój się - westchnął, znów wracając do lustra, by poprawić swoje wcześniej potraktowane lakierem blond włosy. - Nie masz nic do gadania.

Bzdura, pomyślałem. Co to znaczy, że nie mam nic do gadania? Nic do gadania w kwestii bezpieczeństwa mojego złotka?! Phi!

- Jiminie, bo jak boga kocham...

- Jeon Jeongguk, posłuchaj mnie - przerwał mi, znów się odwracając, wystawiając przed siebie ręce w obronnym geście. - Idę tylko na drinka i to do jednego z pubów w centrum, a nie do klubu ze striptizem w Las Vegas.

- To nie ma znaczenia. Wszędzie czają się śliniące się na twój widok bestie, a szczególnie ta jedna, z niebieskimi włosami i niewyparzoną gębą.

- Tae od ponad tygodnia nie ma już niebieskich włosów.

- Co za rożnica jakiego koloru jest futro bestii?

Jimin przekręcił oczami, nie chcąc reagować na moje uwagi. No ale co ja miałem zrobić, co? Pozwolić mu wystroić się tak pięknie, a potem wyjść na miasto, by mógł cały wieczór wysłuchiwać komplementów i pochwał zdradzieckiej żmii Kim Taehyunga, który będzie starał się go upić i mi odebrać? Po. Moim. Kurwa. Trupie.

Odłożyłem telefon do kieszeni dresów i podszedłem do niego, zaraz obracając do siebie przodem. Złapałem za jego koszulę, chcąc zapiąć wszystkie guziki, zwłaszcza te pod szyją.

- Jiminie, nie możesz od tak wyjść bez mojej opieki.

- Właśnie, że mogę, mamo - mruknął, odtrącając moje dłonie. - Nie wkurzaj mnie, serio. Przesadzasz, Jeon. Wychodzę ze znajomymi i tyle w temacie. Ja jakoś tobie nie robiłem nigdy wyrzutów o twoje imprezy w Hallowell, a nie byłeś święty, więc z łaski swojej daj mi się domalować.

- Ale Hallowell było ponad rok temu! Z resztą, chodziłem na imprezy z tobą.

- Nie wszystkie. A poza tym to nie mógłbyś dziś iść z nami. Jutro obiecałeś pomóc Jinowi z remontem, pamiętasz? Musisz się wyspać, bo umówiliście się z samego rana, a ja nie będę specjalnie się zrywał z imprezy, bo ty musisz iść spać po dobranocce. - Jak na złość, Jimin odpiął z powrotem znów guziki, które mu zapiąłem. - Nie możesz zabronić mi iść.

- Nie zabraniam - odparłem, zaciskając na chwilę szczękę. Bo przecież najchętniej to bym mu właśnie zabronił, ale wtedy najpewniej by mnie tylko wyśmiał. - Przecież mówię tylko, żebyś się aż tak nie stroił.

- Myślisz, że to ma takie znaczenie? Kolor mojej koszuli i głębokość dekoltu?

- Tak. Gdybyś ubrał tą niebieską, którą ci nawet wyprasowałem to po pierwsze mógłbyś mówić wszystkim, że masz ją ode mnie, a "ode mnie" znaczy od "mojego chłopaka". Każdy by więc wiedział, że jesteś zajęty. Po drugie to ta niebieska ma tak wszyte guziki, że nie odsłaniają one tak wiele z twojego pięknego ciała. A po trzecie to nie jest z satyny, więc nie byłoby widać twoich kolczyków w sutkach, które właśnie przebijają przez materiał tej różowej.

- Masz paranoję - skwitował krótko, ale faktycznie zerknął w lustro jeszcze raz, by sprawdzić, czy przez koszulkę nic nie widać. - Kolczyki się nie odznaczają, nie przesadzaj. I nie zapominaj, że to ty pierwszy je zaproponowałeś, więc nie możesz mieć do mnie pretensji.

- Jiminie, no...

- Koniec tej bezsensownej dyskusji! Nie możesz mi po prostu życzyć dobrej zabawy? - mruknął, wychodząc do sypialni, by poszukać paska do spodni. Bardzo obcisłych spodni, które tylko uwydatniały jego krągłości, przez co szlag mnie trafiał.

Kręciłem się wokół niego dopóki nie zaczął ubierać butów i kurtki. Wtedy to już naprawdę dopadła mnie czarna rozpacz.

- Pisz mi, jak będziesz już w pubie i jak będziesz chciał wychodzić. Przyjadę po ciebie.

- Nie trzeba, wrócę autobusem - powiedział, nadal wyraźnie obrażony. Nie mogłem go takiego wypuścić, więc złapałem za jego drobną dłoń, chcąc jeszcze na moment go zatrzymać.

- Po prostu się o ciebie martwię.

- Po prostu jesteś zazdrosny, bo idę z Taehyungiem, którego nie możesz znieść, a który niczego złego nie robi. Z resztą, nieważne - dodał szybko, bo widział, jak otwieram usta, by coś jeszcze powiedzieć. - Nie musimy wiecznie wychodzić wszędzie razem. W Ameryce nie odstępowałeś mnie na krok. Teraz robisz dokładnie do samo. Za dwa tygodnie mija drugi rok odkąd jesteśmy razem, a ty nadal pilnujesz mnie, jakbym był nieusłuchanym synkiem.

- Tatuś musi dbać o swoje maleństwo przecież...

- Tatusia maleństwo musi czasami wyjść się wyszaleć - odparł, nie zaszczycając mnie dłużej spojrzeniem. - Jeśli już koniecznie musisz po mnie przyjechać to koło drugiej dam ci znać, gdzie jestem. Ale możesz iść wcześniej spać. Nie czekaj na mnie - powiedział i wyszedł, a ja zdenerwowany wróciłem do salonu, by kręcić się dookoła własnej osi, nie wiedząc co robić.

Nie wydawało mi się, bym jakoś specjalnie przesadzał. Wydawało mi się jednak dziwne, że Jimin tak po prostu załapał świetny kontakt z Taehyungiem, który przecież w ogóle do niego nie pasował z charakteru. Choć pewnie to samo można było powiedzieć o nas, a jednak tak jak wcześniej wspomniał Jimin byliśmy razem prawie dwa lata.

To chyba było normalne, że się o niego martwiłem i byłem może troszeczkę, tyci pyci zazdrosny. No bo może i Kim Taehyung był totalną porażką, ale wyglądał całkiem znośnie i mógł się podobać. A Jiminie szybko się upijał, w dodatku po alkoholu robił się dotykalski. No i kto mający zdrowe oczy nie wykorzystałby takiej sytuacji, co? Wystarczyło spojrzeć na moje złotko, by się zakochać.

Zupełnie nie wiedziałem, co robić. Kręciłem się w kółko i jak maniak co chwila sprawdzałem media społecznościowe zarówno mojego chłopaka, jak i Taehyunga, który do tej pory wrzucił tylko jedną fotkę. Klasyczne selfie w lustrze, na którym miał już nowy kolor włosów i oversizową koszulę. Nie umknął mi jego uśmieszek. We własnych myślach słyszałem, jak kpi sobie ze mnie.

Położyłem się na kanapie, chcąc znaleźć coś, czym mógłbym zająć  się zamiast zamartwiania. Znów wybrałem telefon, ale tym razem nie instagrama, tylko kontakty i wybrałem numer do Scotta. Odebrał po trzech sygnałach.

- Halo? - usłyszałem jego zaspany głos. Która mogła być u nich godzina? Ósma rano? Może wcześniej, szósta?

- Cześć, stary. Obudziłem? Zapomniałem o tych strefach czasowych.

- A która jest? - zapytał, nadal niezorientowany w czasie i przestrzeni.

- U mnie dwudziesta pierwsza.

- Cholera, u mnie jest siódma - westchnął, ale chyba wstał z łóżka, bo usłyszałem skrzypnięcie i jeszcze jedno jego sapnięcie, jakby z trudem podniósł się do siadu. Wyszedł z pokoju, bo usłyszałem jak cicho zamyka drzwi. - Poczekaj, pójdę na balkon, bo jak obudzę Ragan to mnie zabije - powiedział, a w jego głosie usłyszałem naprawdę konkretne zmęczenie. Dopiero po chwili wrócił do rozmowy. Głośno wciągnął, a potem wypuścił powietrze, więc najpewniej zapalił papierosa. Sam zazwyczaj paliłem tylko w towarzystwie. W jego, czy Jasona, lub innych chłopaków. Z sentymentu podszedłem do szuflady w mojej i Jimina komodzie i wyjąłem z niej starą paczkę, samemu też wychodząc na nasz nie za duży balkon. - Co tam stary? Mam nadzieję, że dzwonisz tak wcześnie, bo serio zapomniałeś, że u mnie dopiero świta, a nie dlatego że coś się stało.

- Muszę czymś zająć myśli.

- Czyli jednak coś się stało?

- Może lepiej będzie, jak ty mi opowiesz co u ciebie? - zapytałem, nie chcąc na razie zbytnio panikować ani przypominać sobie, że przecież właśnie w tej chwili Jimin może świetnie bawić się na imprezie w ramionach kogoś innego.

- U mnie? - zaśmiał się. - Stary, chujowo to mało powiedziane. Jest mi tak cholernie źle, Jeon, że dobrze, że mnie teraz nie widzisz. Obraz nędzy i tyle - powiedział, jak zwykle będąc szczerym do bólu. Ale od razu zrobiło mi się go szkoda. - Tęsknie za tobą. Wiem, że gdybyś tu był to wyciągnąłbyś mnie na piwo i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Odkąd wyjechałeś Hallowell jest nudne.

- Siedzisz w Hallowell?

- Teraz jestem w Portland. Pamiętasz, że wynajmujemy tu mieszkanie z Reg? Cokolwiek, byleby uciec od jej starych. Boże, nie dają mi żyć - powiedział, znów zaciągając się papierosem. - Do Hallowell przyjeżdżam tylko kiedy muszę. Jak mówiłem, to już nie to samo. Wiesz przecież, że nikt tam nie został.

- Westwood też w końcu się wyrwał? - zapytałem, bo z ostatniej rozmowy wynikało, że z chłopakiem nie było za dobrze. - Wspominałeś coś, że zaczął się umawiać z Vanessą.

- Spędza z nią każdą wolną chwilę i albo jest ujarany albo właśnie skręca coś, by się ujarać. No mówię ci, masakra z nim. Nie da się z nim w ogóle pogadać. Marycha chyba mu do reszty wyżarła mózg. A żeby to tylko marycha - powiedział.

- Aż tak źle?

- Ostatni raz jak go widziałem, to powiedział do mnie "tato" - zaśmiał się, a potem znów zaciągnął papierosem. - Stary i to nawet nie jest śmieszne. On mnie serio pomylił z własnym ojcem, a nie muszę ci chyba przypominać, jak wygląda Pan Westwood.

- A co z resztą chłopaków? Masz z nimi jakiś lepszy kontakt? Wiesz, Jason do mnie czasami się odezwie, ale też nie za dużo.

- Jason jest teraz zabiegany - powiedział, ale była w tym nutka kpiny. - Wiesz, wielki pan sportowiec, kurwa mać. Dostał się na ławę do Hooplins i myśli, że podbił cały świat.

- Ostatnio grał normalnie na eliminacjach. Oglądałem. Nieźle sobie radzą. Mieli w zeszłym roku dobre wyniki. Nie dziwię się, że się do nich przeniósł.

- Jason już trzy razy zmieniał kluby. I to chyba ze względu na pieniądze, ale wiesz, mieszkanie w Nowym Jorku kosztuje - znów parsknął, jakby irytowało go zachowanie Jasona. Wolałem zmienić temat na innych.

- A Kurt? Jose? - dopytałem, kładąc nacisk na drugie imię.

- Kurt nadal pracuje u ojca. Widuję go czasami w Portland, bo to jakieś wielkie pieniądze, chuj wie co. Chyba jakieś przekręty robi. Nie wiem, nie chcę gadać, ale całe Hallowell o nim ostatnio piszczało.

- Że co?

- Że oszuści. Że ta firma jego ojca z pożyczkami to tylko przynęta na głupie, złote rybki. Nie wiem, ale czuję że będzie z tego jakiś dramat. No ale sam wiesz, jak to jest. Nie mam z nim już aż tak dobrego kontaktu. A jeśli chodzi o Jose to już w ogóle nie wiem, co się z nim dzieje. Od razu po szkole wyjechał, jeszcze przecież jak tu byłeś w tym gipsie to jego już nie było na horyzoncie.

- Pamiętam, ale myślałem, że może coś się odzywał, no wiesz. Masz na pewno lepsze informacje niż ja.

- No tak, ale każdy pyta o ciebie - zaśmiał się, a ja zgasiłem papierosa o barierkę balkonu. Nikt nie zauważy lekko czarnej smugi. - Korea jest kurwa po drugiej stronie świata. Jak mogłeś mnie tak zostawić? Swojego brata - powiedział i byłem pewny, że w tym właśnie momencie patrzy na swoje przedramię. Ogląda wytatuowanego na nim wilka i przypomina sobie jak pojechałem z nim wtedy do studia. Jimin zrobił sobie wtedy kolczyk w języku.

No i ja sam też spojrzałem na moją rękę i na identyczne zwierze na tej samej wysokości, na której miał je Scott. I Jason. I Kurt i Westwood i nawet Jose. Każdy z nas w końcu dotrzymał obietnicy i zostawił po sobie ten ślad. Robiłem go mając jeszcze ten przeklęty gips. Jason popłakał się, kiedy tatuażysta zaczął go ozdabiać. Kurt tak samo jak Scott zemdlał. Ale zrobiliśmy to, by nie zapomnieć o tej przygodzie, która nas kiedyś łączyła.

A teraz czułem, że każdy z nas jest w zupełnie innym miejscu, a także jest kimś zupełnie innym.

| Dziękuje Wam bardzo za tysiąc gwiazdek pod vanillą! Mam nadzieję, że przynajmniej do tej pory Wam się podoba i, że nie jesteście zawiedzeni.

Swoją drogą to nie wiem jak Wy, ale ja KOCHAM who od Lauv, Jimina i Jeongguka. Nie mogę przestać słuchać tej piosenki, zupełnie się uzależniłam ♡ |

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top