my korean enemy
Jeongguk
Wycieczki za granice wraz z Taepyo wiązały się zawsze z emocjami i niezłym wyciskiem i tak miało być i tym razem. Zaraz po wizycie w Korei japońskiego klubu, z którym ostatecznie wygraliśmy, ale chyba tylko cudem, a potem po złojeniu tyłków chińskim Dragonom, mogliśmy wylecieć do Tajlandii, gdzie czekały nas mecze, podczas których byliśmy tylko gośćmi.
Pożegnałem więc na lotnisku moją najlepszą cheerleaderkę, Jimina, który wycałował mnie i kazał na siebie uważać, a potem razem z drużyną i trenerem wsiedliśmy do samolotu, mając przed sobą kilka godzin na pokładzie Boeinga, czy innego Airbusa.
W Tajlandii nie czekało nas niestety żadne zwiedzanie, czy byczenie się w hotelu na łóżkach, a ostry trening tuż po wylądowaniu i przysłowiowy zapierdol, bo nie chcieliśmy pokazać się za granicą od tej słabej strony. Tajlandzkie kluby nie cieszyły się dobrą sławą i uznawane były w środowisku raczej za bardzo przeciętne, ale wolałem nie oceniać ich pół-nowego składu po tym, jak wcześniej prezentowały się ich wyniki. Doceniałem przeciwników, bo wcześniejsze przygody ze sportem brutalnie uświadomiły mnie, że nie zawsze jest się najlepszym i czasami można się niemiło zdziwić. Czasy kiedy wchodziłem na lód z Wilkami, pewny tego, że znów spuścimy komuś łomot dawno minęły. Teraz każdy tu grał na światowym poziomie i każdy tu kiedyś był najlepszy.
Z Hoseokiem do wieczora trenowaliśmy jeszcze ostro z naszą obroną, która czasami kulała i stanowiła niekiedy nasz najsłabszy punkt. Byliśmy szybcy, ale przez to nasza wydajność spadała. Szybkość była jednak potrzebna zarówno na ataku, jak i na obronie. Zszedłem więc z lodu cały spocony i zgrzany. Nie czekając na resztę, ruszyłem do szatni, bo to mi zawsze i wszędzie nie starczało czasu, a chciałem się porządnie wykąpać i wrócić do pokoju hotelowego. Na szczęście zaraz przy lodowisku był ośrodek, w którym się zatrzymaliśmy, więc nie miałem za złe chłopakom, że po szybkim ogarnięciu się wrócili do swoich kwater. Ja miałem pokój z Hoseokiem, oczywiście, ale wiedziałem, że ten woli się wykąpać w wannie, która przypadła nam wraz z największym pokojem, więc nie śpieszyłem się ze swoim wieczornym rytuałem, by i jemu nie przeszkadzać. Przez to, zastała mnie kolejna grupa, mająca trening zaraz po nas.
Nie przejąłem się tym, dokańczając na spokojnie swój prysznic, dopiero po nim wychodząc z łazienki z ręcznikiem obwiązanym wokół bioder. Drużyna musiała być spoza Azji, bo widać było kilka blond czupryn, a potem dało się słyszeć ich amerykańskie akcenty. Nie chciałem im przeszkadzać, więc po prostu przebrałem się w swoje ciuchy i zabrawszy torbę skierowałem się do wyjścia z szatni.
Kilku z nich siedziało już na krzesełkach zaraz przy lodzie i czekało na resztę. Jeden poprawiał kask, drugi rozciągał ręce robiąc nimi wymachy. Spojrzałem na nich przelotnie, nawet nie chcąc ich jakoś spróbować skojarzyć, ale nazwa ich drużyny, wypisana na ich plecach przykuła moją uwagę. Vegas Silver Knights. Hoseok o nich wspominał. Czekał nas mecz towarzyski z nimi. Miałem więc nadzieję, że zaprezentują poziom wyższy niż tajscy gospodarze.
Miałem już wychodzić, gdy moją uwagę przykuło jeszcze coś. Głos. Jeden z nich rozmawiał najprawdopodobniej z trenerem, więc odwróciłem się, chcąc się przekonać, czy aby na pewno dobrze słyszę. Mój wzrok padł na wysokiego Latynosa, który biegał jeszcze bez kasku. Przez to widziałem jego krótkie, czarne warkoczyki i kozią bródkę. Pod materiałem sportowego stroju musiał skrywać wytatuowanego na przedramieniu wilka, bo był to nikt inny, jak mój stary brat - Jose. Jose, który z brata stał się jedynie frajerem po tym, jak podbijał do mojego zupełnie nie zainteresowanego jego osobą złotka. Jebany Jose, kurwa mać. Na pewno nadal grał na obronie, bo co jak co, ale na lodzie był szybki i mocny. Skoro więc ja byłem na ataku to wiedziałem, że czeka nas jutro spotkanie twarzą w twarz.
Patrzyłem na niego przez chwilę, ale nie zauważył mnie. Może to i lepiej, bo wolałem, by nie rozwijała się między nami żadna dyskusja. Kiedy natomiast wróciłem do pokoju hotelowego, wyszukałem sobie co nieco o jego klubie. Silver Knights mieli się czym pochwalić. Stali wysoko w rankingu najlepszych klubów hokeja w całych stanach. Z ich kadry wybiło się dwóch graczy, których znałem z głównej reprezentującej kraj na mistrzostwach drużyny. Jose widniał w ich głównym składzie od zeszłego roku. Musiał mieć z tego kupę pieniędzy i niezły prestiż. Trochę mnie nawet to zdenerwowało. No bo... dlaczego akurat on? Ze wszystkich Wilków tylko trzej dalej działali w sporcie - Ja, Jason i Jose. Scott utknął w jakimś korpo, Westwood starał się nie zaćpać na śmierć, a z tego, co mówiły plotki Kurta czekała najprawdopodobniej rozprawa sądowa o jakieś przekręty finansowe. Z nas wszystkich każdy miał równe szanse, ale jeśli miałbym postawić na kogoś, kto najmniej z nas nadawał się do poważnego sportu, postawiłbym na Jose i to bynajmniej nie z nienawiści jaką do niego zapałałem. Był dobry z nami, ale bez nas był nikim. Tak właśnie myślałem.
Właściwie to naszła mnie ochota, by pokazać mu kto rządzi na lodzie.
Następnego dnia okazało się, że on miał dokładnie te same plany.
Jimin
Wyjazdy Jeongguka zazwyczaj przeżywałem bardzo emocjonalnie, bo choć czasami dobrze było od siebie odpocząć to zazwyczaj wystarczyła jedna noc, bym za moim ukochanym zatęsknił. Miałem co prawda co robić, bo Estella zajmowała mój czas jak tylko mogła, a no i Taehyung musiał się koniecznie ze mną spotkać, by po pierwsze podzielić się notatkami na uczelnię, a po drugie opowiedzieć o pikantnych szczegółach ostatniego spotkania ze swoim nowym lovelasem.
Siedzieliśmy więc spokojnie w moim lokum, przepisując najważniejsze fragmenty z notatek, które od kogoś udało nam się pożyczyć, bo obaj jakoś tak woleliśmy sobie wszystko na spokojnie zapisać, niż obfotografować i rozmawialiśmy oczywiście o seksie. Po godzinie wiedziałem więcej o ciele i upodobaniach Min Yoongiego, niż bym sobie życzył, ale oczywiście o kilka rzeczy musiałem dopytać.
- A wydaje się taki spokojny i stanowczy - powiedziałem, kiedy Taehyung schował już telefon, bo zdjęcia, które mógł mi pokazać się skończyły. - Naprawdę to założył? - zapytałem jeszcze raz, bo choć wiedziałem, że przyjaciel mnie nie okłamie to jednak trudno mi było wyobrazić sobie tego poważnego megano mojego chłopaka w tym, co właśnie pokazywał mi Tae.
- No mówię ci! Stanął mi w pół sekundy jak go zobaczyłem. Nie wiem skąd to wytrzasnął, ale jeśli kiedykolwiek pomyślałem, że coś jest dla mnie zbyt zboczone, to jednak nie. Jednak nie ma takiej rzeczy, czaisz? - mówił dalej podekscytowany, kiedy rozdzwonił się mój telefon.
Spodziewałem się, że będzie to Jeongguk i nie pomyliłem się. Mieli dziś spędzić ostatni dzień w Tajlandii i czekał ich mecz z jakimś klubem z US, więc wiedziałem, że mój chłopak albo zadzwoni się pochwalić, albo wyżalić. Odebrałem więc, mając nadzieję jednak na tą pierwszą opcję i sporo się zdziwiłem.
- Nikt nie umarł - zaczął Jeongguk, a ja zaniemówiłem. - Tylko się nie denerwuj, Jiminie. Nikt nie umarł.
- Co. Ty. Kurwa. Odjebałeś.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top