my korean celebrating

Jimin

Nie często pozwalaliśmy sobie na luksusy. To znaczy - ja nie często sobie na nie pozwalałem. Kwestia pieniędzy była raczej niewygodnym tematem, ale Jeongguk nie widział w niej żadnego problemu. Mógł płacić za wszystko - nasze mieszkanie, rachunki, nasze zakupy i jeszcze cieszył się, kiedy pozwalałem mu okazjonalnie coś sobie sprezentować. I tak jak po jakimś czasie w końcu przyjąłem do wiadomości fakt, że to on będzie pokrywał znaczną część kosztów naszego życia to nadal strasznie mnie to gryzło i zawstydzało.

Nie byłem też głupi. Wiedziałem, że winą za mój brak własnych pieniędzy jest moja upartość. Upartość w związku z pomocą Calico. Robiłem tam przecież za darmo, po parę godzin dziennie, wcześniej pracując tam, kiedy rodzice na produkcji tworzyli ciasta, które jako jedyne dawały jakąkolwiek nadzieję. Mogłem przecież zamiast tego normalnie pracować w tygodniu, czy to bardziej dorywczo, czy na etat, skoro uczyłem się zaocznie - weekendowo. Mogłem przynosić do domu jakieś pieniądze, ale nie. Nie przynosiłem od dłuższego czasu nic. Grosze na moim koncie były wynikiem sprzedawania swoich starych rzeczy, bo od zawsze lubiłem zaoszczędzić opychając ludziom w internecie swoje ubrania, których już nie noszę. Ale w końcu niepotrzebne ubrania się skończyły, więc skończyła się też moja niezależność. Mama czasami dawała mi coś za pomoc z pieczeniem ciast na zamówienie, ale nie było tego dużo, a sam też nie chciałem wyciągać od nich żadnych pieniędzy. Ale przez to cierpiał Jeongguk. I moja duma.

Mieszkanie w Seulu kosztowało raczej sporo. Nasze lokum było w może nie najdroższej, ale raczej całkiem niezłej dzielnicy. Jeongguk miał wymagania. Musiało być blisko centrum, musiał być podziemny parking, musiał być balkon i spory salon. Musiała być oddzielna sypialnia i siłownia w budynku, albo przynajmniej w okolicy, by mógł po treningach jeszcze się trochę pomęczyć. Wszystko to kosztowało, a choć mieszkaliśmy razem ponad rok to jeszcze nie mieliśmy wszystkiego urządzonego tak, jak byśmy tego chcieli. Sypialnia potrzebowała malowania, bo kolor naprawdę nas już znudził. W kuchni chcieliśmy zainwestować w lepszego robota kuchennego i wymienić w końcu piekarnik, bo Jeonggukowi coś się w nim kiedyś zapaliło i był on w raczej kiepskim stanie. Na to wszystko potrzebowaliśmy pieniędzy.

Dodatkowo Jeongguk był przyzwyczajony do wygodnego życia. Co najmniej raz w tygodniu jedliśmy na mieście. Na naszym biurku stał laptop koniecznie z oznaczeniem jabłuszka. Telefon też chłopak musiał mieć przynajmniej jeden z nowszych. Nie miałem mu tego za złe. Zarabiał naprawdę dobrze, w dodatku jego rodzice regularnie coś mu wysyłali, mimo jego licznych protestów. Nie chciałem, by sobie żałował, ale wiedziałem też jaki on jest. Kiedy kupował sobie coś drogiego, od razu drugą taką samą rzecz kupował dla mnie, nawet jeśli jej nie potrzebowałem. Lubił mnie rozpieszczać właściwie od zawsze i wolał za to później oberwać niż mi czegoś nie kupić. A ja nie miałem jak się odwdzięczyć. I choć to on powtarzał ciągle, że nie muszę się na nic składać, że skoro ma możliwości to nie widzi problemu w tym, by nas utrzymywać to czułem się winny.

Dlatego też trochę słabo mi się zrobiło, gdy taksówka zatrzymała się pod "Iru Vanice", jednej z najlepszych restauracji w stolicy. Od razu zerknąłem na swoje buty, czy są czyste. W końcu w takich miejscach selekcja to nic nowego i zacząłem się obawiać, że mnie zwyczajnie nie wpuszczą do środka. Jeongguk chyba wyczuł moje obawy, bo zaraz złapał mnie za rękę i powiedział, że ślicznie wyglądam, ale mój stres ani trochę nie zmalał. Siedziałem jednak cicho, bo przecież to był jego wielki dzień, a przynajmniej tak zakładałem, bo ostatecznie jeszcze niczego mi nie zdradził. Nie miałem pojęcia jak przebiegło spotkanie w siedzibie T-Shine.

Jeongguk zapłacił i wyszliśmy z taksówki, zaraz kierując się w stronę wejścia. Drzwi otworzył portier, więc już na samym wejściu zdążyłem się z nerwów spocić. Jeongguk złapał mnie za rękę bez skrępowania i podeszliśmy do kobiety stojącej przy wejściu, która odpowiadała za posadzenie gości na sali. Na sali, która była prawie pełna. Ślina ledwo przeszła mi przez gardło, kiedy spróbowałem ją przełknąć.

- Miałem rezerwację - odezwał się Jeongguk, zaraz podając nazwisko, a po szybkim sprawdzeniu na tablecie, kobieta uśmiechnęła się i poprowadziła nas w głąb sali, wskazując na jeden ze stolików przy oknie.

Nasze miejsca były niedaleko sceny, gdzie to właśnie odbywał się jakiś popis jazzowy. Mężczyzna grał na kontrabasie, a jakaś kobieta śpiewała do kotleta i ruszała się nieznacznie w rytm muzyki. W mgnieniu oka podszedł do nas kelner, zaraz zabierając ode mnie płaszcz, później biorąc także ten Jeongguka. Podał menu, po chwili przynosząc też wodę. Gdy zostaliśmy sami, niepewnie spojrzałem na zadowoloną twarz mojego chłopaka.

- Umieram z ciekawości, jak przebiegło spotkanie, ale sądząc po tym - rozejrzałem się dookoła - to chyba sukces.

- Wybierz danie. Zaraz ci opowiem - odparł, uśmiechając się tak słodko, że aż mi serce zmiękło.

Otworzyłem więc kartę. Brak podanych cen z jednej strony mnie cieszył, z drugiej zaniepokoił. Nie wiedziałem, czy kieliszek wina, który wybiorę nie będzie kosztował kilku zer z jedynką na początku, ale uznałem, że może nie warto się przejmować? Skoro Jeongguk mnie tu zaprosił to miał ważny powód i nie chciałem niszczyć tego dnia swoim marudzeniem.

Musiałem szczerze przyznać, że nie wiedziałem do końca, co znaczą niektóre potrawy. Dziwne nazwy czasami w ogóle nie były wytłumaczone, ale taki był chyba urok tego typu miejsc. Udajesz, że wiesz co zamawiasz, potem udajesz, że nie jesteś zaskoczony, kiedy kelner przynosi danie, a potem dopiero możesz zjeść. Długo nie mogłem się zdecydować, ale w końcu wziąłem bażanta z renetami, który był podpisany jako "jeden z najczęstszych wyborów gości", a Jeongguk skusił się na sznycle indycze z miętą i pieczonym bakłażanem. Do picia mój chłopak zadecydował, że zamówimy od razu całą butelkę szampana, więc też o to właśnie poprosił kelnera, który przyjął nasze zamówienie z lekkim, firmowym uśmiechem i chwilę później przyniósł nam przystawkę dnia, czyli jak wyjaśnił - carpaccio z buraków. Dziękowałem bogu, że chociaż wiem, co to jest, bo nie wiem, czy gdyby rzucił jakąś francuską nazwą, to czy bym odważył się wziąć to do ust.

Dostaliśmy też szybko swojego szampana, schłodzonego i odpoczywającego we wiaderku z lodem. Kelner nalał nam pierwszego kieliszka, kiedy korek wystrzelił w jego dłoni z charakterystycznym dźwiękiem. Potem odszedł, a Jeongguk obrócił kieliszek z trunkiem w palcach.

- Powiesz mi coś w końcu? Bo naprawdę jestem ciekawy i zaczynam się powoli niepokoić - powiedziałem, a on znów się uśmiechnął, unosząc kieliszek, by stuknąć się lekko swoim o ten mój. Unieśliśmy więc szkoło do ust, smakując alkoholu.

- Od początku?

- Oczywiście.

- Min Yoongi się spóźnił, bo wyobraź sobie, że zaspał na dwunastą - zaśmiał się lekko, a mi już na dźwięk pierwszego zdania wyszły oczy z przysłowiowych orbit. - Ale to nic. Chyba nie byli źli, a przynajmniej nie dali tego po sobie poznać. W każdym razie była cała sala konferencyjna ludzi od reklamy, PR-u i tak dalej. Stres miałem, że nie wiem - przyznał, znów upijając łyka szampana. Odstawił kieliszek i wyciągnął do mnie rękę przez stół. Poczułem się od razu lepiej, kiedy tylko dotknął moich palców. - Była dość zażarta dyskusja i dobrze, że posłuchałem trenera i Hoseoka-hyunga, bo bez Min Yoongiego chyba bym tam zginął. Dogadaliśmy się w końcu, bo oni co chwilę wskazywali na jakieś paragrafy w umowie, a on co chwila musiał albo ich opieprzać albo coś sprostowywać. Było kilka poprawek, w pewnym momencie to myślałem, że jednak mi podziękują za tą współpracę i wyjdę stamtąd bez niczego, ale w końcu zgodzili się na jakieś tam warunki i podpisałem co trzeba.

- Czyli...

- W połowie października zaczynają się zdjęcia do kampanii. Będą trzy różne koncepty, co jakiś czas wypuszczane, aż do świąt, bo umowa obowiązuje także limitowaną serię zestawów świątecznych szamponów i od razu odżywek serii sport. Będzie reklama telewizyjna między innymi.

- O mój boże to cudownie!

- To nie wszystko - powiedział Jeongguk, a moje serce na moment zadrżało pod wpływem jego intensywnego spojrzenia. - Ostatnio Min Yoongi wspominał, że jeśli wszystko pójdzie gładko to może uda mu się wcisnąć mnie w ich serię perfum o tej samej myśli przewodniej. Woleliśmy się z tym na razie nie wychylać, ale chyba sami o tym wcześniej myśleli, bo zaproponowali to od razu. Ice Sport ma być ich nowym wielkim hitem, czyli serią męskich zapachów i wód toaletowych. Komponować się będzie z T-Shine Sport Shampoo. Początkowo chcieli zaangażować parę idoli, ale na szczęście doszli do wniosku, że to już przereklamowane. Dwa lata temu twarzą ich podobnej kampanii była snowboardzistka Yen Junwoo i jej partner łyżwiarz Choi Sunseok. Sport i romans zarazem.

- Pamiętam te reklamy. Ich twarze wisiały na wszystkich bilbordach w mieście. T-Shine było jednym ze sponsorów Zimowych Igrzysk w Pjongczangu.

- No właśnie. W maju są mistrzostwa świata w hokeju. Korea jest w Pierwszej Dywizji. Nie wygramy w tym roku turnieju, ale jesteśmy wysoko i możemy starać się o wejście do elity. Ale to nieważne. Ważne, że za parę miesięcy będzie trzeba zrobić reklamę tych perfum, na tych samych zasadach, co Yen Junwoo i Choi Sunseok, bo Min Yoongi wynegocjował z tego dla nas naprawdę coś, złotko.

- D-dla nas?

- Będziemy razem w reklamie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top