my korean brother

Jeongguk


Jason. Jason, pieprzony Meller stał na środku chodnika, patrzył na mnie jak na idiotę i bez przerwy poprawiał swoje wiecznie postawione wysoko włosy. Nic się nie zmienił. Ten sam wyraz twarzy, ten sam żel do włosów, ten sam styl ubierania się, ten sam zegarek od ojca na nadgarstku i ten sam rodzaj butów, który dodawał mu kilku centymetrów. Tak, to był on.

Kiedy w końcu jego mózg przetworzył informacje i dotarło do niego, na kogo patrzy, otworzył szeroko oczy i usta, a potem zrobił kilka kroków w moją stronę i dosłownie wpadł mi w objęcia, wskakując na mnie jak małpa, obejmując moją talię nogami, przez co prawie się wywróciliśmy. Zaczął krzyczeć coś na zasadzie "o boże stary, to serio ty?", a kiedy w końcu ze mnie zlazł, złapał mnie za policzki, jakby nie dowierzał, że naprawdę tu stoję.

- Tak, to ja - odparłem, a on w końcu przypomniał sobie o istnieniu czegoś takiego, jak przestrzeń osobista. - Ale cudem cię zauważyłem przez szybę - dodałem, wskazując na budynek, w którym znajdował się pub.

- Co ty robisz w Portland, byku? Nie mów mi, że coś poszło nie tak z Jiminem.

- Nie, nie. Z Jiminem wszystko super, serio. Właściwie to przyjechałem z nim do rodziców na święta.

- O, to wyszliście na drinka? Niech wyjdzie, dawno go też nie widziałem - zaproponował Jason, zerkając jeszcze raz na pub.

- Właściwie to na drinka wyszedłem ze Scottem - powiedziałem i to jedno zdanie sprawiło, że atmosfera momentalnie zrobiła się odrobinę cięższa. Jason zmrużył lekko brwi, a potem nerwowo podrapał się po karku.

- Tsa - mruknął. - Pewnie słyszałeś, że nie mam z nim za dobrego kontaktu - zaczął, na co kiwnąłem głową. - Ale wiesz, że to nie było wcale tak...

- Nie wiem, czy chcę w to wnikać. To sprawa między wami - rzuciłem od razu, naprawdę nie mając ochoty stawać po jakiejś stronie.

Jason i Scott mieli sobie do wyjaśnienia kilka spraw, a z resztą z tego, co wiedziałem to jakąś ich część już kiedyś wyjaśnili i byłem ostatnią osobą, która powinna się w to wcinać, zwłaszcza, że nie chodziło o przypadkową dziewczynę, a o Regan, która lada chwila miała rodzić, a ojcem jej dziecka był przecież mój najlepszy kumpel. Jason kiedyś był mi tak samo bliski jak Scott, może nawet bywały momenty, że przekładałem go nad Scotta, ale odkąd wyjechałem do Korei, nasz kontakt polegał na sporadycznym pisaniu do siebie wiadomości, by sprawdzić, czy jeden z nas w ogóle żyje, a i tak ostatnią rozmowę z chłopakiem przeprowadziłem jeszcze w wakacje, a przecież zbliżał się koniec roku.

- Wiem, wiem, ale nie chcę żebyś myślał o mnie, jak o jakimś zdrajcy. Nadal jesteśmy braćmi i nic tego nie zmieni, nie? Nawet jeśli już tak często nie rozmawiamy.

Kiwnąłem głową, nie wiedząc do końca co na to odpowiedzieć. Tatuaże na ramionach miały nam przypominać o tej całej przygodzie z hokejem, którą kiedyś razem przeżyliśmy, jako drużyna. Wiadomym było, że nie przetrwamy jako szóstka, bo z Westwoodem, Kurtem i Jose to już w ogóle nie miałem żadnego kontaktu, z resztą oni ze sobą nawzajem też raczej nie i właśnie przez to nie czułem już do końca tego całego "braterstwa". Moim bratem pozostał właściwie tylko Scott. A Jason? Jason przestał nim być już jakiś czas temu i nie winiłem go za to. Nie winiłem też siebie. Dorastaliśmy, znajdowaliśmy inne zainteresowania, czy prace, dzieliły nas z resztą tysiące kilometrów, więc nie oczekiwałem, że będziemy do końca życia trzymać się tak blisko, jak to było za czasów liceum.

- Kiedy wracasz do Korei?

- Przed Nowym Rokiem. Mieliśmy wracać już dziś, ale sprawy się trochę skomplikowały.

- Chodzi o Scotta?

- Można tak powiedzieć.

Nie chciałem wnikać w szczegóły, bo też nie wiedziałem, czy w ogóle wypada chwalić się na prawo i lewo problemami osobistymi kumpla, zwłaszcza w takiej, a nie innej sytuacji. Na szczęście Jason zrozumiał aluzję, albo zwyczajnie domyślił się, że nie ma co drążyć. Postanowiłem więc zmienić zupełnie temat.

- A jak hokej? Gdzie teraz grasz?

- Stary, zmieniałem kluby chyba z pięć razy - zaśmiał się. - Ciągle mnie gdzieś przenoszą, a powiem ci szczerze, że patrzę teraz głównie na renomę klubu i na to jakie pieniądze oferują. Od początku grudnia gram dla New York Admirals. Podpisaliśmy umowę, więc załapię się w pierwszym składzie na mistrzostwa. Mam nadzieję, że kiedyś się na nich zobaczymy, stary, jak Taepyo wejdzie do elity - powiedział, zaraz klepiąc moje ramię. - Skopie ci dupę, jak należy.

Roześmialiśmy się, a chwilę później rozdzwoniła się komórka chłopaka. Spojrzał na wyświetlacz i później na mnie.

- Będę leciał, bo i tak już jestem spóźniony. Jak będziesz jeszcze kiedyś w Stanach to odezwij się, zobaczymy się może na dłużej niż na kwadrans. Trzymaj się - powiedział, przytulił mnie jeszcze raz na odchodne i zniknął za rogiem, a ja wróciłem po chwili do pubu, gdzie przy stoliku czekał na mnie Scott.

- Gdzie byłeś tak długo? Myślałem, że cię porwali.

- Musiałem się przewietrzyć.

Resztę wieczoru spędziliśmy rozmawiając o trochę luźniejszych kwestiach. Opowiedziałem co nieco o swoim klubie hokeja, potem wspomniałem oczywiście o tym całym modelingu, w który zaczęliśmy się bawić, Jimin trochę bardziej poważnie niż ja, a około drugiej w nocy przyjechał po nas właśnie mój chłopak i odwiózł na pół pijanego Scotta do domu. Regan miała spać u siostry, więc przynajmniej wiedzieliśmy, że nie będzie awantury o to, że wieczór nie skończył się na dwóch piwach, a na siedmiu.

W domu Jimin zrobił mi kanapkę, bo zawsze głodniałem, kiedy trochę wypiłem. Wpakował mi ją do buzi, a potem kazał mi się ogarniać, bo był już śpiący. Powiedziałem mu, że widziałem Jasona, że chwilę z nim rozmawiałem. Kiedy Jimin rozebrał się do snu, straciłem ochotę na rozmowę o Jasonie, Scotcie i na jedzenie kanapki. Wtedy ochota naszła mnie na coś zupełnie innego.

- Jeonggukie, wali od ciebie piwskiem - mruknął, niezadowolony Jimin, kiedy wszedłem do niego pod kołdrę, zaraz przysuwając się możliwie najbliżej niego. Złapałem go za tyłek. - Jeongguk, serio, daj mi spać.

- Czy moje złotko nie ma ochoty na zabawę? To się nie zdarza zbyt często.

- Chcę iść spać - mruknął sennie, ale odwrócił się do mnie przodem i wtulił w moją klatkę piersiową. - Rano się bzykniemy.

- Obiecujesz?

Jimin zaśmiał się i cmoknął mnie w policzek, znów chowając się bardziej pod kołdrę.

- Dobranoc - odparł, więc sam cmoknąłem go w czubek głowy i niedługo później zasnąłem.

Ale rano już mu nie odpuściłem.


| Tak, tak, nie martwcie się zboczeńcy tego świata, następny rozdział to smut ;) |

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top