my korean badboy
Jeongguk
Nie podobał mi się pomysł, na który wpadł ojciec i matka Jimina. Pomijając fakt, że odezwali się do niego dlatego, że musieli, że byli w potrzebie, grając mu na uczuciach i wymuszając współczucie, to przecież Jimin nie doczekał się od nich żadnych przeprosin. Ani jego mama ani tata nie zaszczycili go tym jednym, magicznym słowem i uważałem, że mają naprawdę tupet, bo pomijając te przeprosiny to jednak wymagali od niego udzielenia pomocy, która miała być zwykłą działalnością charytatywną, bo jak już mój ukochany dostawał jakieś pieniądze od rodziców za pomoc to były to naprawdę marne grosze i nie mówiłem tak dlatego, że sam byłem jakimś rozwydrzonym gówniarzem, który nie znał wartości pieniądza. W mojej rodzinie nie istniał problem z pieniędzmi, a ja jako dorosły też nie mogłem na nie narzekać. Jimina niestety się one za bardzo nie trzymały, bo zamiast walczyć o swoje ciężko wyrobione godziny w kawiarni i kuchni Calico, machał ręką, wiedząc, że w obecnej sytuacji każdy won jest na miarę złota dla tego upadającego interesu.
Byłem tak strasznie wściekły, kiedy po powrocie z treningu zastałem rozpłakanego Jimina, który przez blisko godzinę nie mógł się uspokoić na tyle, by powiedzieć mi co się stało. Myślałem, że sam zejdę na zawał serca, kiedy jego łzy nie przestawały lecieć, co stanowiło okrutny kontrast dla tego, jak szczęśliwy był podczas ostatnich dni.
Kiedy w końcu blondyn wykrztusił z siebie, kto do niego dzwonił i po co, a następnie streścił całą rozmowę, niemal wyszedłem z siebie i stanąłem obok z nerwów i wściekłości. Myślałem, że wybuchnę. Pierwszą moją myślą było, że pojadę do państwa Park i nawrzucam temu dupkowi za nas dwóch, ale wiedziałem, że to sprawiłoby, że Jimin popadłby w jeszcze większą rozpacz.
Nie wiedziałem też, co mu poradzić. Pierwszym co rzuciłem było - zapomnij, nie będziesz im z niczym pomagał, ale w miarę jego mówienia i wylewania z siebie gorzkich żali, sam już nie wiedziałem, co należy zrobić. Utracenie źródła dochodu równało się bankructwu. Wiedzieliśmy też, że mama Jimina tak łatwo nie namówiłaby swojego męża, by poprosił syna o pomoc, gdyby mieli jeszcze jakieś oszczędności. Nie mieli ich, albo tak bardzo się one skurczyły, że nie mieli wyjścia.
Zaproponowałem, że możemy dać im pożyczkę. Kiedy (o ile) wszystko stanie na nogi, oddadzą nam pieniądze i rozejdziemy się w swoje strony. Jimin mógłby im wmówić, że to jego pieniądze, a nie moje, bo przecież w innym razie to na pewno, by ich nie przyjęli.
- To nic nie da. Mama nie może zaprzestać produkcji, bo utracą umowy z cukierniami. Ktoś musi realizować chociaż połowę zamówień. Nie wiem, czy w ogóle dam radę zrobić to wszystko sam. Wiesz, ile to roboty?
- Ile to inna kwestia. Jiminie, czy ty jesteś pewny, że chcesz im pomóc?
Może było to z mojej strony pytanie okrutne i wiedziałem jakiej odpowiedzi mogę się spodziewać, ale musiałem zapytać i wtrącić swoje trzy grosze. Jimina z tych nerwów zaczynała już boleć głowa i ja sam czułem, jak moje nerwy mi o sobie przypominają.
- Nie mam wyboru, Jeongguk, nawet jeśli wydaje ci się inaczej. Nie mogę stać i bezczynnie patrzeć jak moi rodzice pogrążają się w biedzie, podczas gdy ja wygodnie żyję na twój koszt i pachnę, nie hańbiąc się żadną pracą. Cholera, nie chcę tego robić, wiem, że będę padał na twarz po robieniu tych przeklętych ciast. Z mamą ledwo dawaliśmy radę w dwójkę, ale... nie mogę ich tak zostawić. Nie mogę. Bez względu na to, jacy dla mnie ostatnio byli. Bez względu na to, czy tata akceptuje to, kim jestem, czy nie. Nie mogę ich zostawić, bo za jakiś czas spotkam ich żebrzących pod mostem.
Mogłem na to tylko głośno westchnąć.
Obiecałem Jiminowi, że po treningach będę przyjeżdżał do Calico i będę mu pomagał, tyle ile będę mógł, choć podzielałem brak entuzjazmu Jimina do tej darmowej pracy, której było niestety naprawdę sporo.
Wieczorem, kiedy Jimin żalił się przez telefon Jinowi, z którym regularnie przeprowadzał długie, wieczorne rozmowy, które miały im wynagrodzić to, że od pojawienia się Juniora nie mogli się tak często spotykać, Seokjin zaoferował pomoc.
- Hani strasznie się teraz nudzi w domu. Wiesz, ja jestem do wieczora w pracy, a ona siedzi z małym. Ile tak można? Zaraz ją zapytam, ale jeśli pozwolisz jej wziąć ze sobą Juniora to chętnie ci pomoże.
Jimin był naprawdę wdzięczny, bo Hani nie dość, że zgodziła się bez pytań to jeszcze bardzo ucieszył ją sam pomysł poduczenia się pieczenia takich słodkości. Nie chcieliśmy jej jakoś mocno wykorzystywać, czy męczyć, ale odparła, że to żaden problem, więc następnego dnia, jeszcze przed swoim treningiem zawiozłem do Calico łóżeczko Juniora, by Hani mogła go doglądać podczas pracy.
Jimin dał wieczorem znać ojcu, że pomoże i, że ten ma zająć się jak zwykle kwestią dowożenia ciast, a resztę ma zostawić mu. Nie byłem zadowolony z tego obrotu spraw, ale nic nie mogłem zrobić, więc siedziałem cicho, przyjeżdżając do nich jak obiecałem - po treningach.
Pieczenie i bawienie się w cukiernika szło im obojgu dobrze i na pewno sprawniej, niż jakby Jimin miał być sam. Junior był zazwyczaj grzecznym dzieckiem, więc też im nie utrudniał zadania, a przy tym mój chłopak miał towarzystwo Hani, z którą chętnie rozmawiał i, którą też trochę lepiej poznawał. Podczas ciąży była humorzasta i niezbyt często wychylała głowę za mieszkanie, bo źle znosiła czas błogosławieństwa, więc bliższych relacji nie utrzymywali, ale mogło się to teraz zmienić. Jimin przyznawał kiedyś, że brakuje mu koleżanek z Hallowel - Regan, Isabelli, czy Helen, więc Hani mogła mu je choć odrobinę zastąpić.
I tak właśnie leciał tydzień. Mimo obietnic, że nie pojawimy się w Calico dopóki nie usłyszymy przeprosin, bywaliśmy tam codziennie. Zazwyczaj jednak mijałem się z Panem Parkiem, ale jednego razu miałem tą nieprzyjemność, zanosić mu jeszcze ciepłe blachy ciast do samochodu, bo nie miał zupełnie gdzie zaparkować i dzwonił, by Jimin wyszedł na róg. Akurat Jimin siedział po łokcie w misce z ciastem właśnie i wyrabiał sobie na mieszane składników mięśnie, więc sam wyszedłem przed lokal i bez słowa podałem mężczyźnie pakunki.
Myślałem, że na tym się skończy, ale niedługo po tym, jak wróciłem do kuchni, dostałem wiadomość na swoją komórkę właśnie od Parka. Chciał ze mną porozmawiać, więc kiedy Jimin i Hani męczyli się z dwoma ostatnimi wypiekami, wyszedłem zapalić przed Calico, a kilka minut później dołączył do mnie przyszły-niedoszły teść.
- Nie mam zamiaru ci się tłumaczyć - zaczął z grubej rury, patrząc nieprzychylnie na papierosa, którego trzymałem w dłoni. - Może trochę ostatnio przesadziłem, ale skoro naprawdę kochasz mojego syna, powinieneś zrozumieć, że zależy mi tylko na jego bezpieczeństwie.
- Wątpię. Zależy panu, by był jak od linijki i jak z obrazka o dobrej rodzinie. Zamiast synowej, dostał pan mnie, a ja niekoniecznie wpasowuję się w stereotyp typowej, koreańskiej dziewczyny, bo ups, jestem mężczyzną. I może mnie pan nie lubić, ale rani pan swoją ignorancją i nietolerancją Jimina właśnie, nie mnie - powiedziałem, wydmuchując dym z ust. Zrobiłem kilka kroków w stronę pana Parka, który stał niedaleko z założonymi na piersiach rękoma. Nie był on tak drobny jak mój ukochany, ale był raczej niski, co dawało mi przewagę. Jeszcze jeden krok, jeszcze jeden, aż nie stałem wystarczająco blisko, by dym z moich ust wpadał prosto do jego nozdrzy. - Myślisz, że obchodzi mnie opinia jakiegoś starego durnia? - parsknąłem lekko, znów zaciągając się. Całe to jego gadanie tylko mnie irytowało. A chyba każdy zdążył już zapomnieć, że nie należy mnie zbytnio denerwować. - Mam w dupie twoje zdanie. Ale kocham Jimina. I nie wiem, jak to kurwa zrobisz, możesz przy tym skonać, ale masz go przeprosić. I twoja żonka też - dodałem, ostatni raz biorąc bucha. Staliśmy przy budynku, w którym był lokal, a obok była jakaś kancelaria prawna i niewielki salon kosmetyczny. Wystarczył ostatni krok, przez który pan Park się cofnął i tak oto stał oparty o ścianę, a ja stałem jeszcze bliżej, łapiąc za poły jego kurtki jedną ręką. - Nie będę znosił jego płaczu, przez ciebie, bo nie potrafisz spojrzeć szerzej niż na czubek własnego nosa.
- Natychmiast przestań i zostaw...
- Chyba nie boisz się, co? - zapytałem, unosząc wysoko brwi. - Myślałem, że tacy jak ja, czyli co? Aha no tak, pedały jak ja i jak Jimin powinny bać się chodzić po ulicy. A popatrz, taki porządny obywatel z ciebie, a teraz to ty się boisz. Nie wiem czego, przecież tylko rozmawiamy - zaśmiałem się znów lekko i odrzuciłem papierosa na chodnik. Drugą ręką złapałem za jego ubranie trochę mocniej. Zbliżyłem usta bardziej do jego ucha. Nie powiem, miałem z tego dość niezłą satysfakcję. - Przeprosisz go, jasne? Przeprosisz go na kolanach, jeśli będzie trzeba, rozumiemy się? Nie lubię się kurwa powtarzać, więc lepiej to zapamiętaj, póki jestem naprawdę miłym i nieszkodliwym gościem, bo to może się w ułamku sekundy zmienić. Jeszcze nie zacząłem, a ty się trzęsiesz. Mógłbym się tu zaśmiać, ale chyba muszę wracać do środka - powiedziałem, odchodząc w końcu kawałek, niby przypadkiem trochę go szarpiąc za materiał kurtki. Zaraz otrzepałem swoją z niewidzialnych okruszków.
Przed wejściem do Calico rzuciłem mu tylko spojrzenie, a kredowobiały kolor jego twarzy utwierdził mnie w przekonaniu, że tak - zrozumiał, co miałem mu do przekazania.
Jimin
Byłem naprawdę zmęczony po całym dniu stania nad piecem i nad polewami, więc nie ucieszyłem się, gdy obudził mnie najpierw budzik, a potem dźwięk sms-a. Ledwo żywy, wziąłem do ręki telefon, a moje oczy zaraz rozszerzyły się ze zdziwienia, na widok wiadomości od ojca o treści niedługiej, gdzie pisał o tym, jak wiele o mnie myślał, a która zakończona była przeprosinami.
| Ten rozdział miał tyle błędów, że chyba pisałam go lunatykując, albo jak byłam pijana... Morał? Sprawdzać należy wszystko co najmniej dwa razy! |
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top