Rozdział 11
- No nieźle.- powiedziałam dając kolejny list przyjaciołom.
Kiedy już miałam chwycić kolejny papier usłyszałam głośny, ale to bardzo głośny huk.
Co jest kurwa?!
~ ~ ~
- Co jest grane?!- krzyknął na co ja trzymać w dłoni kawałek papieru pognałam w stronę dźwięku.
Weszliśmy schodami na górę i wbiegliśmy do pokoju, który był otwarty.
Miał on żółte ściany i był chyba sypialnią mojej ciotki. Był ładnie urządzony jednak jedyne co było straszne w tym pokoju to wielki czerwony napis na siebie obok łóżka.
- "Nigdy Ci nie wybaczę!"- przeczytałam napisany fragment tekstu z niedowierzeniem.
- Boję się.- powiedziała przestraszona Lissa, ktorą obejmował Ozera.
- Nie tylko ty Liss.- powiedziałam patrząc na litery, po czym spoglądając na papier, który trzymałam w rękach.
Imię i nazwisko: Jocelyn Hunter
Wiek: 30 lat
Przyczyna Śmieci: Samobójstwo
Ciało: znalezione dyndające na balce w posiadłości Drablow'ów na węgorzowych moczarach
- No i mamy sprawcę tego wszystkiego.- powiedziałam podając przyjaciołom akt zgonu.
- Myślisz że to ona za wszystkim stoi? - zapytała zmartwiona Lissa.
- Raczej tak, ale nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć. To trochę straszne.- powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Trochę? Roza coś tu jest i wątpie by miało przyjazne zamiary.- powiedział zmartwiony Dymitr.
Niespodziewanie usłyszeliśmy telefon przez co o mało nie dostaliśmy zawału. Dymitr wyciągnął komórkę z prochowca i westchnął z ulgą.
- Pan Daily stoi już i czeka. Napisał że musimy się pospieszyć.- powiedział spokojnie Dymitr na co my kiwneliśmy głowami i szybko poszliśmy do swoich pokoi po swoje rzeczy.
Nie zamierzam zostać ani chwili dużej w tym domu i wiem że moi towarzysze również są tego samego zdania co ja...
~ ~ Pięć minut później ~ ~
- Co się stało że nie chcecie tu spędzać nocy, dzieciaki?- zapytał zdziwiony pan Daily kiedy zaczęliśmy wkładać do samochodu nasze walizki.
- W tym domu coś jest.- powiedziałam siadając z przyjaciółmi do auta.
Pan Daily zamarł jedynie, po czym włączył samochód i odjechaliśmy spod posiadłości, którą otrzymałam w spadku.
- Wie pan coś na temat tego domu?- powiedziałam patrząc na kierowce pojazdu, który był blady jak ściana.
- Wiem tylko tyle że ponoć duch siostry Annelise Drablow nawiedza ten dom oraz wioskę.- powiedział mężczyzna, po chwili dodając.
- Ale to tylko straszna historyjka, aby dzieci słuchały się rodziców.
- Proszę pana, pan nie widział tego co my.- powiedziałam do mężczyzny spokojnie chcąc nie zacząć krzyczeć.
- Nie wierzę w to. Jeśli coś takiego było by możliwe to mój syn był chodził jako duch po ziemi. Nicolas tak jak inni jest w lepszym świecie i czeka aż się z nim spotkamy. Nie wierzę w inną teorie.- powiedział mężczyzna kiedy mijaliśmy drewniany krzyż, zaś ja w tym momencie nie wytrzymałam.
- Nie wierzy pan? Pan po prostu nie chce w to wierzyć.- powiedziałam patrząc na mężczyznę, po chwili dodając.
-Pomimo faktu iż nie wierzył pan mieliśmy prawo o tym wiedzieć, a pan milczał. Pańska żona też.
Kiedy mężczyzna chciał już coś powiedzieć poczułam zapach palacego się drewna.
Pan Daily gwałtownie zatrzymał się.
- O Boże dom McConnor'ów.- powiedział z przerażeniem wskazując na to cię dzieję.
~ · ~ · ~
No i zaczyna się znowu coś dziać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top