Rozdział 15
Następnego dnia po naszej wizycie w bibliotece postanowiłam sama porozmawiać z panią Daily, która po naszym powrocie z posiadłości stała się jakaś dziwna co zaczynało mnie nie pokoić.
Od szostej rano jestem na nogach i kiedy tylko zauważyłam wychodzącą z domu panią Daily pędęm ruszyłam za nią.
Długo nie musiałam za nią chodzić, ponieważ kobieta zaprowadziła mnie pod mały cmentarz, który był położony trzy minuty od domu. Kobieta zatrzymała się pod małym grobowcem...znaczy nie wiem jak to nazwać.
Pani Daily wpatrywała się w wejscie do "grobowca", a ja po odczekaniu pięciu minut powoli podeszłam do niej.
Stanęłam obok niej i ujrzałam złotą płytkę z wygrawerowanym napisem "Nicolas Daily" przez co wiedziałam iż tutaj pochowany jest syn Sam'a i Elisabeth.
- Jak zmarł?- powiedziałam cicho do kobiety, która o dziwo nie wystraszyła się mojego głosu.
- Bawił się z kolegą na plaży i pewnie zaskoczył ich przypływ.- powiedziała spokojnie kobieta.
Jednak kiedy uświadomiła sobie że to ja cofneła się o krok i spojrzała na mnie swymi zielonymi oczami.
- Widziałaś ją, prawda?- zapytała patrząc na mnie.
- Tak stała w ogniu kiedy płonął dom McConnor'ów. - powiedziałam zgodnie z prawdą z ostatnich wydarzeń.
- Zawsze jest.- powiedziała wzdychając kobieta.
- Proszę pani, ale o co w tym wszystkim chodzi?- zapytałam patrząc na kobietę, która na moje słowa zamknęła na chwilę oczy.
- Zawsze jak ktoś ją widzi. Nie ważne gdzie i jak długo można być pewnym jednego...-powiedziała pani Daily otwierając oczy i chwilę później dodając.
- Że w jakiś strasznych okolicznościach zginie dziecko. Dzieci wiele dzieci.
- Wiele.- powiedziałam cicho.
- Najstarsze dziecko Collins'ów, córka McConnor'ów, córki Volfgang'ów. Mój Nicolas.- powiedziała kobieta, po czym położyła mi dłoń na policzku.
Zamknęłam odruchowo oczy, lecz gdy je otworzyłam nie byłam już na tym małym cmentarzyku tylko w jakimś pokoju.
Siedziałam w towarzystwie trzech siedmioletnich dziewczynek, który bawiły się radośnie. Jedna miała blond włosy, druga najwyższa czarne, zaś najniższa rude. Wszystkie jednak posiadały brązowe oczka oraz naszyjniki z swoimi imionami dzięki czemu wiedziałam, która ma jakie imię.
Blondynka nazywała sie Abigail, czarnowłosa Veronica, zaś rudowłosa Martina.
Dziewczynki grzecznie się bawiły śmiejąc się radośnie w niebogłosy, kiedy niespodziewanie ucichły.
Spojrzały one niewinnym spojrzeniem w stronę drzwi, a ja podeszłam ich śladem. Ujrzałam kobietę w czerni, która wpatrywała się w dzieci.
Dziewczynki spojrzały w stronę trzech okien, przez co mnie przeszedł dreszcz. One mają skończyć... Dziewczynki powoli wstały i niczym roboty zaprogramowane do jednej rzeczy skierowały się w stronę okien.
Chciałam krzyczeć, lecz nie mogłam...
Chciałam pobiec i je zabrać, ale nie mogłam...
Bo to była retrospekcja i to już się zdarzyło...
Dziewczynki otworzyły okna, po czym weszły parapet i równo skoczyły.
Zamknęłam oczy słysząc krzyk matki dziewczynek, a gdy je otworzyłam znów byłam na cmenatarzyku w towarzystwie pani Daily.
Nagle kiedy tylko kobieta odsneła rękę przybladła nienaturalnie i gdyby nie fakt iż złapałam ją za rekę to na bank był upadła.
- Pani Daily?- zapytałam zmartwiona kobiety, która spojrzała na mnie tajemniczym wyrazem twarzy.
- Zmusza nas...zmusza nas do tego. Zabrali jej synka.... Teraz ona zabiera nas.- powiedziała pani Daily, a do mnie wszystko dotarło.
Zabija dzieci nie tylko dlatego że nie żyję jej synek....
Ona zabija też bo go jej zabrali...
~ · ~ · ~
No i ta dam!
Kolejny rozdział!
Już wiadomo po części o co się rozchodzi!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top