ROZDZIAŁ 5

                                                                               TERAŹNIEJSZOŚĆ


                                                                                            IAN

Obudziłem się na okropnym kacu. Chwila, przecież ja wczoraj nie piłem. Chwilę zajmuje mi dojście do tego, co dzieje się w mojej głowie. Już wiem. To zmęczenie. Sam nawet nie wiem o której udało mi się zasnąć. Pamiętam, że jak ostatni raz patrzyłem na zegarek była 4:57. Teraz mamy szóstą, ponieważ dzwoni budzik, co oznacza, że muszę iść do pracy. Dwie godziny snu, czemu nie?

-Cholera...- wymamrotałem czołgając się z łóżka.

Czy powinienem zadzwonić do Emily? W końcu dała mi swój numer, ale czy dzwonienie tak szybko nie jest nachalne? Postanawiam zaczekać do końca dnia i zapytać co robi w sobotę.

Dała mi jasno do zrozumienia, że ma chłopaka i nie jest zainteresowana, ale nie umiem dopuścić do siebie myśli, że kocha go tak jak kochała mnie. To nie może być aż tak silne uczucie. Ale szczerze powiedziawszy nie mam nawet pewności, że czuła do mnie to samo co ja do niej. Z takiego wyszedłem założenia, ale nigdy nie powiedziała, że mnie kocha. Powiedziała, że się we mnie zakochała. A od zakochania do miłości droga jest bardzo daleka.

                                                                                  *

Dzień w pracy minął nieco niespokojnie. Cały czas myślałem o tym jak zacznę rozmowę telefoniczną z Em. Niewykluczone, że w ogóle nie będzie chciała się ze mną spotkać. Zawsze warto spróbować.

Pogoda w Tucson była cudowna. To znaczy jak kto woli. Słońce okalało całą moją twarz. Nareszcie trochę opalenizny, przyda mi się. Spoglądając w górę pomyślałem o chwilach dzieciństwa. Wtedy wszystko było takie beztroskie. Pozwoliłem sobie nawet pomyśleć o Emily i naszych chmurkowych zawodach. Od dawna ten temat był nieporuszony w mojej głowie. Wolałem wypierać wspomnienia, niż przytłaczać się nimi. A teraz... po spotkaniu z nią naprawdę chciałbym powspominać.

Zabierałem się do wykonania tego telefonu kilka razy. Każda pora była moim zdaniem nieodpowiednia. Wreszcie zebrałem się na odwagę i wcisnąłem zieloną słuchawkę.

-Słucham?- odezwał się kobiecy głos.

-Emily!

-We własnej osobie! Z kim mam przyjemność?- odparła tak radosnym głosem, że aż zaparło mi dech.

-Tu Ian. Nie wiem czy pamiętasz, rozmawialiśmy wczoraj i...

-A, tak, tak, pamiętam.

-Myślisz, że Pan Palant byłby zły, gdybyśmy wybrali się na kawę?

-Pan kto?- Dałem plamy. Nawaliłem. Teraz będzie już wiedziała, że w myślach przezywałem sobie jej chłopaka jak pięciolatek.- Nie chodziło ci przypadkiem o Paula?

-Gdybym tylko wiedział kim jest.

-Moim chłopakiem. Myślę, że nie będzie miał nic przeciwko. Wyjeżdża w delegację, a ja i tak nie miałabym co robić w weekend.

-W takim razie w kafejce o 18?- proponuję.

-Brzmi świetnie. Jutro, tak?

-Tak.

Cóż za udana rozmowa. Muszę przyznać, Emily jest bardzo miłą dziewczyną. W sumie zawsze taka była. Jednak jej głos się zmienił. Jest bardziej kobiecy. Ale dla mnie i tak będzie moją małą Emmie.

Oczekiwanie na spotkanie chyba mnie zamęczy. Co mam ze sobą zrobić przez ten czas? Może coś namaluję? Coś mi się naprawdę miesza w głowie. Ja nigdy w życiu nie malowałem.

Nawet nie zorientowałem się, że z nerwów obgryzam końcówki paznokci. Myśl o kawie z dziewczyną, którą kocham przyprawia mnie o mdłości, ale wzbudza we mnie także nieposkromioną radość. Przez te sprzeczne odczucia wpadam w szał.

Zdecydowałem położyć się wcześniej do spania. Obejrzałem jeszcze jakiś film, który zanudził mnie na śmierć i pomógł w zasypianiu.

Obudziłem się na słonecznej łące w Phoenix. Chwila, co? W Phoenix? Jakim to cudem? Jak zawsze słońce dawało popalić, lecz tym razem czułem jakby spalało mi skórę. Nie było to przyjemne uczucie. Myślałem, że zaraz spłonę.

Przesłaniając oczy dłonią, poprzez palce dostrzegłem postać zmierzającą w moim kierunku. Jej sylwetka i styl poruszania się wskazywały na to, że była kobietą.

Miałem nadzieję, że obleje mnie wodą, ponieważ nigdy nie czułem takiego pieczenia. Ale ona uklękła koło mnie i uśmiechnęła się szyderczo.

-Widzisz, Ian? Tak to właśnie jest, gdy budzisz się w nieznajomym ci miejscu. Nawet nie wiesz kim jestem, prawda? Jakie to przykre...- wzdycha spoglądając w górę. Kim jest ta kobieta i czego ode mnie chce? Dlaczego nie mam siły wstać?- Pewnie zastanawiasz się co tu robisz.- wraca spojrzeniem do mojej płonącej twarzy.- Odczuwasz to co ja, skarbie. Ból w każdej części ciała, ta myśl, że chcesz się stąd wydostać, lecz nie masz wystarczająco dużo siły. Ta niemoc... Znasz to? Och, oczywiście, że nie. Dlatego w tej chwili to poznajesz- Po skończeniu swojej wypowiedzi zaczyna śmiać się przeraźliwym śmiechem.

-Ian, jesteś tam, cholera?- Ktoś puka do moich drzwi. Co się dzieje?

Przeciągam się na łóżku i próbuję poskładać wszystko w spójną całość. Ta dziewczyna. To była Emily. Muszę przyznać, że był to najgorszy sen w moim dotychczasowym życiu.

-Klucz jest pod wycieraczką, Dex!- krzyczę do przyjaciela dobijającego się do moich drzwi wejściowych.

-Ile można spać, stary?- pyta lekko poirytowany.

-Która godzina?- Jestem naprawdę zdezorientowany.

-Czternasta, koleś!

-Już tylko cztery godziny.- Zdaje się, że planowałem o tym pomyśleć, a nie wyjawiać na głos.

-Do czego?

-Muszę odebrać garnitur z pralni.

-Garnitur? To jest twoja pierwsza myśl po przebudzeniu? Po co ci garnitur, Smerfie?

-Wybieram się na... imprezę.

-Kręcisz.

-Daj spokój.

Po wyjściu Dexa zabieram się za sprzątanie. Boże, kiedy ja tu ostatnio cokolwiek robiłem? Mimo przerażającego snu, mam dziś dobry humor.

Gdy dochodzi osiemnasta jestem już gotowy do wyjścia. Kafejka jest pięć minut drogi stąd.

Wchodząc do kawiarni zajmuję przytulne miejsce w kącie. Chwilę później przez drzwi wchodzi Emily. Na jej widok zamiera mi serce.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top