ROZDZIAŁ 3
IAN
Jestem zmieszany. Co ja sobie myślałem? Przyjaźnimy się od dzieciństwa, a ja ją całuję. Nie chciałem stawiać jej w takiej sytuacji. Wiem, że podoba jej się James. Po prostu jak zobaczyłem łzy spływające po jej policzku nie mogłem się powstrzymać. Nie płakała często. Szczerze, nie myślałem, że aż tak jest jej smutno z jego powodu. Dupek. Skończony kretyn. Nawet nie zdaje sobie sprawy ile stracił.
Nieważne. Muszę się ogarnąć. Za pół godziny muszę być na miejscu. Nawet nie mam ochoty tam iść. Nie chcę patrzeć na Em świetnie bawiącą się w towarzystwie innych gości.
Po dotarciu na miejsce każdy się ze mną wita. Odpowiadam fałszywymi uśmiechami i nic nie znaczącymi spojrzeniami. A potem widzę ją.
Emily stoi przy stoliku z przekąskami i pije coś z plastikowego kubka. Jestem pewien, że nie jest to alkohol. Wiem, że nie lubi pić.
Przyglądam jej się. Nie mogę oderwać oczu. Jezu, zachowuję się jak idiota. Ale... co ona zrobiła z włosami? Od kiedy Em lokuje włosy? I chwila... Czy ona ma sukienkę? Jedyne co mogę zrobić, to wyszeptać:
-Wow.
Moja przyjaciółka zauważa mnie chwilę później. Macha do mnie i robię to samo. Mówi coś do dziewczyny z którą rozmawia i podchodzi do mnie.
-Hej...- mówi niepewnie. To wszystko moja wina...
-Hej, Em. Starasz się pokazać Jamesowi co stracił?- próbuję się zaśmiać, ale to co wydobywa się z mojego gardła to jakby nerwowy chichot.
-Nie obchodzi mnie co on myśli.
Uśmiecham się, bo nie wiem co powiedzieć.
-Ta cała sytuacja wcześniej...
-Ian... Nie musimy do tego wracać.
Jasne, że nie musimy. Jasne, że nie. Chyba tego żałuje. Tym razem to na jej twarzy maluje się uśmiech i odchodzi.
-Ian!?- Tylko nie to.
Odwracam się powoli mając nadzieję, że zobaczę kogoś innego niż sądzę.
-Ashley...
-Wyglądasz bosko.
Ashley cały czas coś mówi, ale nie obchodzi mnie to. Właśnie zobaczyłem Em rozmawiającą z jakimś chłopakiem. Kim on jest? Wydaje się być zadowolona. Powinno mnie to cieszyć. Ale czy tak jest? Nie. Jezu, to chyba zazdrość. Chłopak dotyka jej ramienia, a mnie przechodzą ciarki.
-Zatańczymy?- pytam dziewczyny, która ostatnią chwilę prowadziła monolog, ale jest tak głupia, że nawet nie jestem pewny czy była tego świadoma.
-Oczywiście!
Nie robię tego dlatego, że mi się podoba. Ashley nie jest w stanie dorównać Emily. Muszę dostać się po prostu bliżej mojej przyjaciółki. Właśnie poszła na parkiet z tym kolesiem. Stąd nie będę ich widział. Nie chcę tracić jej z pola widzenia.
Chłopak, z którym tańczy Em coraz bardziej się do niej zbliża. Zaraz tam pójdę i... i nie wiem co zrobię. Nie mogę nic zrobić. Właśnie w chwili, gdy wpatruję się w tańczącą obok parę moja towarzyszka do tańca całuje mnie. W pierwszej chwili zastanawiam się co ona wyprawia. Ale potem stwierdzam, że skoro Emily obściskuje się z jakimś lalusiem, to dlaczego ja nie mogę robić tego samego.
Przysuwam dziewczynę bliżej siebie i składam kolejne pocałunki na jej ustach. Nie cieszą mnie w ogóle. Te wszystkie pocałunki nie znaczą tyle ile jeden z Em. Robię to z jeszcze jednego powodu. Chyba chcę wzbudzić zazdrość w przyjaciółce.
Po dwóch kolejnych piosenkach Emily idzie na dwór. Jestem pewien, że widziała mnie i Ashley. Nie jestem dumny z tego co robię, tak zachowują się idioci. Jednak nie zmienia to faktu, że trochę się wkurzyłem, że cały wieczór była skupiona na rozmowach i tańcu z kimś innym. Tylko, że tak naprawdę jakie miałem podstawy, aby być na nią zły? Nie jest zobowiązana, żeby spędzać ze mną czas. Ale jednak odwzajemniła pocałunek. Może to był ułamek sekundy, ale odwzajemniła go.
-Widzę, że dobrze się bawisz.- podszedłem do niej.
-Tak, w zasadzie świetnie. Odwieź mnie do domu.
-Tak wcześnie?
-Boli mnie głowa.
Chwilę później siedzieliśmy w samochodzie. Między nami można było wyczuć ogromną chmurę napięcia, która tylko czeka, żeby wybuchnąć.
-Możesz mi, do cholery powiedzieć co ty wyprawiasz?- zaczęła Emily starając się opanować ton.
-Prowadzę?
-Dobrze wiesz o czym mówię, Ian. Nie zgrywaj niewiniątka, bo wyjdę z siebie.- Teraz już w jej głosie przeważał gniew. Dużo gniewu.
-Super, Em, ale to ty zaczęłaś się przytulać z tamtym kolesiem.
-Co to ma do rzeczy? Ty obściskiwałeś się z moim wrogiem!
-Jezu, to ona zaczęła.
-A ty nie masz własnego rozumu?
-Emily, skończ. Zachowujesz się jak dziecko.
-Ja zachowuję się jak dziecko? Nie masz pojęcia jak się czułam! Jeszcze w dodatku mnie pocałowałeś. Serce mi pękało jak to widziałam, ale ty zawsze myślisz tylko o sobie, Ian! Zawsze! A ja głupia się w tobie zakochałam, Boże.- Przepraszam bardzo czy ona powiedziała to o czym myślę?
-Em, ja...
-Zamknij się! Nie chcę tu dłużej siedzieć, zatrzymaj się.
-Emily, przestań... - Miałem jej dużo do powiedzenia, ale nie dopuszczała mnie do słowa.
-Zatrzymaj się!
-Emily, chcę ci coś powiedzieć, możesz chwilę posłuchać?
-Nie chcę cię słuchać!- Jezu, nigdy nie widziałem, żeby była taka wściekła.
-Koch...- zacząłem. Miało być to największe wyznanie w moim życiu.
I wtedy to się stało. Właśnie w tym momencie przestała istnieć pewna część mnie.
Na drodze było ciemno, a ja byłem już nieźle wkurzony. Chciałem złapać ją za rękę i poprosić, żeby na mnie spojrzała. Chciałem jej powiedzieć, że ją kocham. Że mi też serce pękło, gdy widziałem ją z nim. Że nie może być na mnie zła, bo nienawidzę się z nią kłócić.
Następne wydarzenia nastąpiły tak szybko. Emily popchnęła mnie i na jeden ułamek sekundy straciłem panowanie nad pojazdem. A później pojawił się zakręt i ciężarówka.
W tamtej chwili zdążyłem tylko pomodlić się, żeby przeżyła. Reflektory ciężarówki oślepiły moje oczy, a w moich uszach rozległ się przeraźliwy pisk opon i krzyk.
Potem była już tylko ciemność. Ciemność została ze mną do dzisiaj. Potem smak krwi w ustach. Och, jakże okropny smak. Następnie doszły mnie krzyki innych ludzi i wycie syren.
-Proszę Pana, słyszy mnie Pan?- powiedział jakiś człowiek. Ktoś mną szarpnął i podniósł do góry.
-Emily...- To jedyne co udało mi się powiedzieć. A potem znowu nastała ciemność.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top