ROZDZIAŁ 2
2 LATA WCZEŚNIEJ
EMILY
-Możesz to zrozumieć? Jezu, nic nie mów, jestem poirytowana. Przez największe P na świecie.
Jestem mu bardzo wdzięczna. Chyba on jedyny jest w stanie tego słuchać. Zawsze mnie rozumiał. Dzięki niemu nigdy nie czułam się samotna. Naprawdę, nie mam pojęcia co to znaczy być samotnym. Był przy mnie od kiedy pamiętam. Zawsze się wspieramy. Bo tak robią przyjaciele, nieprawdaż?
-Uspokój się, Słoneczko. To tylko głupia impreza.
-Super. Nienawidzę jej. Odbiła mi chłopaka!
Ian zaśmiał się i mnie objął. Dlaczego się śmieje? Bawi go to? Nawet on mnie dzisiaj irytuje. Niesłychane.
-Czyli bawi cię to?
-Nie, Ems. Po prostu to nie pierwszy ani nie ostatni raz jak będziesz zraniona. Pamiętaj, dobrze?
-Nie czuję się zraniona. Wkurzona?
To była prawda. James mnie nie zranił. Zdenerwował, wzbudził mordercę? Zapewne, ale to wszystko. Czy jestem jakaś inna? Powinnam teraz biec do domu z płaczem i nie wychodzić z pokoju 3 dni. Powinnam wpychać w siebie tony lodów i oglądać smutne filmy, a co robię? Wyżywam się na Ianie. Chyba mu się nie należy.
-Idziemy do cukierni? Muszę się najeść ciastek. Odreagować stres, rozumiesz chyba?- zmrużył swoje brązowe oczy i wlepiał wzrok we mnie.
-NO CO?
-Nic, tylko nie mogę sobie przypomnieć czyje to były słowa.
-Jakie słowa?
-''Muszę się wziąć za siebie! Zero słodyczy! Pamiętaj, Ian sport to zdrowie"
-Bywa. – Nie przestawał się gapić. A ja potrzebuje jeść. A on mi nie pozwoli. Nie wiem gdzie to czytałam, ale patrzenie komuś prosto w oczy udowadnia pewność siebie, tak więc zrobiłam. Jednak jego wzrok jest bardziej przekonujący. Wiem, że nie wygram. Dlatego zaczynam szybko biec w stronę cukierni. Niestety, w połowie drogi dogonił mnie, objął w pasie jedną ręką i przerzucił sobie przez ramię.
-Niegrzeczna dziewczynka.
Mimowolnie parsknęłam śmiechem. Gdyby nie zabrał mnie na ciasteczka, nie byłby przyjacielem. Ten głupek dobrze o tym wiedział. Droczył się ze mną. Prawdziwy przyjaciel nie powstrzymuje przed jedzeniem.
-Wiedziałam. Wiesz co to znaczy?
-Nie mam pojęcia, mądralo.
-Wygrałam.
Gdy wyszliśmy z kafejki nasze brzuchy były pełne. Można by uznać, że pierwsze tygodnie ciąży już za mną. Nie miałam siły nawet stawiać kolejnych kroków.
-Sądzisz, że wygrałaś, Panienko?
-Owszem, Chłopczyku.
-Rzucam wyzwanie.
-Lubię wyzwania.
-Kto pierwszy na łące?
-Nie, nie, nie. Proszę, nie...- Ale na protesty było już za późno. On biegł co mogłam zrobić? Zrobiłam to samo.
Wyścig był wyrównany, ale to ja wygrałam. Nikt nic nie poradzi na to, że jestem lepsza. Na mecie oboje byliśmy wyczerpani.
Łąka jest przestrzenią tylko dla nas. Wątpię, żeby ktoś jeszcze wiedział o tym miejscu. Znaleźliśmy je w pewien okropnie słoneczny dzień. Byliśmy dziećmi i tak samo jak teraz byliśmy wyczerpani wyścigiem do parku. Usiedliśmy przed stawem i przyglądaliśmy się promieniom słońca padającym na taflę wody. Wtedy mały Ian wstał i powiedział, że idzie się przejść i nie będzie tu bezczynnie siedział. Młody buntownik. Podążyłam za nim. Takie są dzieci. Jeśli się naprawdę polubią, wejdą za sobą w ogień. Ale zostało mi to do dzisiaj. Skoczyłabym za nim z mostu. Szliśmy kawałek i zobaczyliśmy małego króliczka. Nie mam pojęcia co tam robił, chyba ktoś go zgubił. Wyszedł on z jakiejś dziury. Ian był także bardzo ciekawskim dzieciakiem dlatego tam zajrzał. Za tym ogromnym żywopłotem była nasza łąka. Nie było to duże miejsce. Kawałek trawy i kamień. Ale od wtedy to miejsce otacza magia. Magia naszej przyjaźni, która będzie trwać na wieki. Zawsze będzie moim bratem.
-Jakim cudem udało Ci się dobiec pierwszej?
-Ciasteczkowa energia. – Po tych słowach oboje zaczęliśmy się śmiać. Tak naprawdę nie mam zielonego pojęcia co nas tak rozśmieszyło. W sumie nie jest to rzadkie zjawisko. W towarzystwie Iana nie muszę udawać. Mogę być sobą. A wiecie co jest najlepsze w tej całej naszej przyjaźni? Mogę przy nim wybuchać najokropniejszym śmiechem jaki słyszała ludzkość i on mnie nie osądza. Jest tak samo rozbawiony jak ja.
Muszę przyznać, że od piętnastominutowego śmiechu także boli brzuch. Może nie tak jak po wpakowaniu w siebie tony ciastek, ale podobnie.
Kiedy oboje mamy już dość, leżymy na trawie i wpatrujemy się w płynące po niebie chmury. Gdy byliśmy dziećmi zawsze ocenialiśmy do czego podobna jest każda chmurka. Ten kto podał lepszą odpowiedź wygrywał. Ale jak to my, ta zabawa zawsze kończyła się kłótnią. Ja uważałam, że mój pomysł jest lepszy on, że jego.
-Co myślisz o tej?- zapytałam.
-Myślę, że to bałwan.
-Bałwan? Serio? Nie porównuj chmury do siebie, proszę. Ona zasługuje na więcej szacunku.
Wiem, że uznał to za żart. Ale nie śmiał się. Naprawdę mnie to zdziwiło. Nie ma mowy, żeby zabrał to na poważnie. Odwróciłam głowę w jego stronę i spojrzałam na niego. Wpatrywał się we mnie swoimi wielkimi brązowymi oczami.
Muszę być z wami szczera. Jakiś czas temu pojechałam z Ianem i jego rodzinom nad jezioro. Mają tam przytulny domek, w którym często spędzają czas. Była pora popołudnia, tyle co zjedliśmy obiad. Pamiętam każdy moment tamtego dnia. Oboje byliśmy w bardzo dobrym nastroju. I wtedy coś się wydarzyło. On o tym nie wie, ponieważ to wydarzenie miało miejsce tylko jedynie w moim wnętrzu.
Tego dnia uświadomiłam sobie jak bardzo zależy mi na nim. To nie było tym samym uczuciem, co wcześniej. Wtedy zdałam sobie sprawę jak bardzo podoba mi się jego umięśnione ciało, jak jego brązowe włosy cudownie falują pod wpływem wiatru. Potem na mnie spojrzał i się uśmiechnął. Takiego uśmiechu nie posiada nikt inny. Wydaje mi się, że wtedy zrozumiałam, że go kocham. Nie jak przyjaciela. To stało się czymś więcej.
Od tego czasu jest inaczej. Gdy widzę go z jakąś dziewczyną serce zaczyna mi pękać. Nie żebym mówiła, że nie było już trochę popękane wcześniej. Ale jeden cios od niego jest jak milion ciosów od innych osób. To on jest powodem dla którego James mnie nie zranił tym, że poszedł na imprezę z Tessą. Nie obchodziło mnie, że mnie wystawił. I tak nie chciałam z nim iść. Pragnęłam, żeby Ian zaprosił mnie na tą głupią imprezę. Chciałam z nim się dobrze bawić całą noc. Nikt inny się dla mnie nie liczył.
-Co się dzieje, Słońce?- zapytał Ian. Co ma się dziać?
-Nie rozumiem.
-Płaczesz.
Nawet nie zorientowałam się, że łzy spływają po moich policzkach. Dlaczego nie mogę ich zatrzymać? Co się ze mną dzieje? Nie chcę mu tego mówić. To zniszczy naszą przyjaźń
-To nic takiego.
Ian przysunął się do mnie i objął mnie ramieniem. Nie chciałam być teraz tak blisko niego. To zbyt wiele. Próbowałam się wyswobodzić, ale był silniejszy. Wcale nie miał zamiaru mnie puszczać. Po prostu mnie przytulał i ocierał łzy palcami. Cały czas czułam na sobie jego wzrok. Niech on na mnie nie patrzy, błagam.
I wtedy stało się coś niemożliwego. A może to tylko moja wyobraźnia? Nie wiem, nie umiem oddzielić rzeczywistości od tego co dzieje się w mojej głowie. Jego usta spotykają się z moimi.
To nie jest zwykły pocałunek. Całowałam się już kilka razy. Na przykład z dwa lata młodszym Benem. To dopiero był pocałunek. Ale to co dzieje się w tej chwili jest jak magia w magicznym miejscu. Czuję jego zapach, który jest dla mnie najlepszym na świecie. Kiedy odrywa ode mnie usta wpatruje się we mnie oczami pełnymi poczucia winy. Wiem, co zaraz powie.
-Em... Ja... przepraszam.
-Nic się nie stało. To tylko impuls chwili.
-Tak, właśnie tak.- Miałam tą cholerną nadzieję, że zaprzeczy. Ale nie zrobił tego. Nie mogę od niego nic oczekiwać. Ale to co się wydarzyło było naprawdę dziwne.
-Chyba lepiej, żebyśmy już szli. Niedługo impreza, ty pewnie też musisz się przygotować.- powiedział ze zmieszaniem wymalowanym na twarzy.
- Jasne. Spotkamy się na miejscu?
-Pewnie. Powiedz mamie, że odwiozę cię do domu jeśli chcesz. Tata pożycza mi auto.
-Świetnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top