Rozdział 8

Rozdział miał być wczoraj, ale wattpad odmawiał współpracy, przepraszam!

~ Karo's P.O.V. ~

Chris ciągnął mnie do schroniska.

- Puść mnie, puść! - Ciągle się opierałam. Wciąż nie rozumiem jego wyboru, przecież Josh to jego przyjaciel.

- Czemu Chris? - Powoli zaczynałam odpuszczać wiedząc, że z nim nie wygram.

Ciągle nie wierzyłam w to co się wydarzyło. Osoba, która była mi tak bliska... W jednej chwili po prostu zginęła. Starałam się nie winić Chrisa ani Ash, ale to było silniejsze ode mnie. Po prostu czułam, że to nie on powinien tam zginąć, nie zasługiwał na to, po tym co przydarzyło mu się rok temu. Ale ten wybór nie należał do mnie. A może jednak powinnam coś zrobić? Ale co mogłabym zdziałać? Nadal nie potrafiłam opanować gorzkich łez wpływających z moich oczu, ta strata to dla mnie po prostu zbyt wiele. Może to ja powinnam być na jego miejscu? Na pewno byłoby lepiej.

Chłopak ciągle przytulał Ash, która cała pokryta była krwią Josha, ja zaś włóczyłam się za nimi trzymając rękę blondyna. Czułam się okropnie, nic nie miało sensu.

- Karo? Ashley? Chris? - No świetnie! Brakowało mi tylko kogoś kto zasypie mnie beznadziejnymi pytaniami. Na szczęście chłopak wręczył mnie w odpowiedzi. Em i Matt postanowili udać się do kolejki, a my zabraliśmy się za szukanie reszty, musieliśmy stąd uciekać.

~ Mike's P.O.V. ~

Rozglądałem się niespokojnie po zamglonym lesie wywołując imię ukochanej.

- Jess? - krzyczałem. Odpowiadała mi jedynie martwa cisza. Nagle dziewczyna wyskoczyła na mnie trzymając przy głowie poroże jelenia. Boże drogi, oby nigdzie nie wstawiła nagrania, które udało jej się zdobyć.

Następnie dotarliśmy do jakiejś szopy, gdzie znalazłem gazową maskę. Był to idealny moment, by zemścić się na Jessice, ale stwierdziłem, że lepiej tego nie kontynuować. Pokazałem jej znalezioną rzecz i odeszliśmy z tego miejsca.

Po drodze znaleźliśmy mocno pokaleczonego jelenia. Chciałem ukrócić jego cierpienie i gdy pociągnąłem za poroże, jego głowa... odpadła. Jednak nie tylko my zainteresowaliśmy się nieżywym zwierzęciem, było coś jeszcze. Byliśmy przekonani, że to niedźwiedź, więc biegliśmy jak najszybciej do chatki gdzie mieliśmy być bezpieczni. Gdy już tam dotarliśmy blondynka znalazła kolejny problem, mianowicie zgubiła telefon. Niestety żadne z nas po tych przeżyciach nie miało ochoty wracać w poszukiwaniu urządzenia.

Postanowiłem jej to wynagrodzić. Starałem się spełniać jej prośby rozpalając ognisko i znajdując źródło światła. Przy okazji natrafiłem na strzelbę, która niestety nie wywarła na niej większego wrażenia. W końcu mogliśmy usiąść i - na co liczyłem - zacząć to.

Nastrojową chwilę przerwał dźwięk rozbijanej szyby i cicho grającej muzyki. Ostrożnie ruszyłem, by to sprawdzić. Telefon Jess. Poinformowałem ją o tym, a dziewczyna zdenerwowana wyszła przed chatkę wzywając na naszych przyjaciół, którzy według niej chcieli zniszczyć nasze wspólne momenty. Wracając stanęła zbyt blisko drzwi i coś ja porwało. Chwyciłem strzelbę i ruszyłem za nią. Znów znalazłem się w jakiejś kopalni i po chwili zauważyłem dziewczynę spadającą na windę.

- Pomóż... - jęknęła po czym, gdy spróbowałem się zbliżyć spadła na dół. Rozpocząłem pościg za facetem który znajdował się na górze. To na pewno on zabił moją miłość. Zginie. Goniłem go do jakiegoś... sanatorium?

~ Matt's P.O.V. ~

Razem z Emily szliśmy do kolejki linowej, którą mieliśmy zjechać z niebezpiecznej góry. Na nasze nieszczescie drzwi były zamkniete i poza lekko uchylonym oknem nie było możliwości wejścia. No może oprócz wyłamania drzwi siekierą, która była w nich utkwiona. Moim zdaniem użycie jej nie było dobrym pomysłem, ale próby namawiania brunetki na przejście przez okno nie skutkowały niczym.

Wchodząc, zauważyliśmy jak bardzo od naszego ostatniego pobytu tutaj - czyli w zasadzie od kilku godzin - zmieniła się stacja. Teraz wyglądała jak z horroru. Wagonik był znacznie odsunięty od podłoża co oznaczało, że niestety nie dostaniemy się do niego. No i jak zwykle, Em zaczęła narzekać na to, że nie potrafię tam doskoczyć, a nawet na to, że znalazłem mapę Blackwood. Zawiadomiłem ją o wieży radiowej z myślą, że możemy tam dotrzeć, by wezwać pomoc. Nawet ona to odkryła.

Znów szliśmy zaśnieżoną ścieżką, która zaprowadziła nas na wysoki klif. Fart wciąż nam nie sprzyjał, gdyż za nami pdążyło stado całkiem sporych jeleni. Ślepy zaułek.

Spróbowałem uspokoić dziewczynę i ruszyłem powoli do przodu, starając się nie krzywdzić żadnego ze zwierząt. Udało nam się wydostać. Po jakimś czasie wreszcie odnaleźliśmy starą wieżę, która miała nam pomóc się z kimś połączyć. Nagle światło zapaliło się samo z siebie, więc szukając na to normalnego wytłumaczenia stwierdziłem, że na pewno zamontowany jest tu czujnik ruchu.

Wspięliśmy się na budowlę i dotarliśmy do radia. Czekała na nas 'niespodzianka', nie było prądu! Świetnie. Wyszliśmy na zewnątrz, znalezlismy generator i wszystko zaczęło działać. Połączyliśmy się z kimś. Przyjął nasze zgłoszenie, po długim tłumaczeniu z powodu zakłóceń, jednak musimy czekać do świtu.

Nagle światło znów się zaświeciło i ktoś zaczął pukać w klapę w podłodze. Nim się obejrzeliśmy platforma zaczęła się przewracać. Następnie spadła do jakiejś... kopalni? Emily krzyczała, że nic nie robię, więc skoczyłem w stabilne miejsce zostawiając ją za sobą.

Author's Note

Egh, nie dość, że rozdział wyszedł krótki to jeszcze mi się nie podoba 😔 Btw pomińmy to, że od 2 dni jestem nieprzytomna i pomyliłam hronologię zdarzeń xD Ale jutro sobota, więc postaram się napisać jakiś lepszy rozdział :3 Dzięki za przeczytanie 💕 Jakieś rady? Oceny? 💘 No i przepraszam ze ewentualne błędy 😊

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top