Rozdział 23

~ Karo's P.O.V. ~

Obudziły mnie wibracje telefonu leżącego na nocnej szafce.

- Halo? - mruknęłam zaspanym głosem.

- Hej Karo? Słyszałem co się ostatnio wydarzyło... Chore. Jak się po tym trzymasz? - spytał Chris.

- A jak mam się trzymać? - powiedziałam.

- Egh... Może chcesz się spotkać? - Zaproponował z lekkim zawachaniem w głosie.

- Z tobą zawsze - uśmiechnęłam się smutno. Ustaliliśmy miejsce i godzinę spotkania po czym szybko się pożegnaliśmy.

Niechętnie wygrzebałam się z łóżka i udałam się do łazienki. Nie myślałam dzisiaj zbytnio nad wyborem ubrań, tak jak to robiłam rok temu przed tragedią. Godzinę później czekałam już na Chrisa na parkingu.

- Hej. - Po kilku minutach wreszcie się zjawił.

- Cześć - rzekłam i wsiadłam do jego samochodu.

- Dokąd jedziemy? - spytałam przyglądając się przemijajacym widokom za oknem.

- Starbucks ci odpowiada? - odpowiedział.

- Jasne - mruknęłam. Po około dziesięciu minutach dotarliśmy do kawiarni.

- Ja stawiam. - Uśmiechnął się chłopak zamawiając naszą ulubioną kawę.

- Nie, no coś ty. - Włożyłam mu do ręki pieniądze.

- Nie przyjmuje odmowy. - Przesunął je z powrotem w moją stronę.

- Słodka z was para. - Uśmiechnęła się młoda kobieta przy kasie.

- Nie jesteśmy razem. - Szybko zaprzeczyłam wręczając resztę blondynowi.

- Friendzone? - szepnęła do Chrisa śmiejąc się cicho.

- Mam dziewczynę, wybacz. - Chłopak odwzajemnił uśmiech. Gdy już oboje z napojami siedliśmy przy jednym ze stolików rozpoczęliśmy niezbyt miłą rozmowę o ostatnich zdarzeniach.

- Co cholera?! - krzyknął.

- Proszę zachowywać się ciszej - powiedział jeden z pracowników lokalu.

- Przepraszam... Ale jak to? Po co chcesz tam wracać? - powiedział zrozpaczony.

- Słuchaj, jeśli jest jakakolwiek możliwość, żeby uratować Josha, muszę spróbować - nalegałam.

- Tylko, że nie ma żadnej możliwości - powiedział z poirytowaniem.

- Chris, błagam cię, pomóż mi - powiedziałam.

- Daj... Daj mi to jeszcze przemyśleć - poprosił.

- Później może być za późno - rzuciłam mu smutne spojrzenie.

- No... Dobrze - odpowiedział niepewnie.

Opowiedziałam mu dokładnie mój plan co raczej sprawiło, że pożałował swojej decyzji. Nie chciałam nikogo narażać, po prostu czułam się bezradna. Może chciałam wierzyć choć przez chwilę, że dla Josha ciągle jest szansa.

- Czekaj, ale wiesz, że skoro jest w izolatce i do tego zabił jednego z lekarzy to raczej nie ma opcji, że wypuszczą go na naszą prośbę - powiedział.

- Wymyślimy coś - odrzekłam wstając z miejsca.

- Gdzie idziesz? - spytał.

- Jedziemy do Josha. - Uśmiechnęłam się biorąc swoje rzeczy i kierując się do wyjścia.

Po jakimś czasie dojechaliśmy do szpitala i podeszliśmy do recepcji. Od razu posmutniałam przypominając sobie Warrena. Nie zasługiwał na śmierć.

- Dzień dobry my ekhm... chcieliśmy się dowiedzieć jak się trzyma Joshua Washington - powiedział Chris opierając się o białą ladę.

- Rodzina? - spytała surowym tonem.

- Jestem jego narzeczoną, a to przyjaciel - odpowiedziałam spoglądając na blondyna.

- Niestety, pan Washington znajduje się w izolatce po dokonaniu zabójstwa, nie można go odwiedzać gdyż stwarza zagrożenie dla siebie jak i dla otoczenia - mruknęła kobieta nie odwracając wzroku od monitora.

- Muszę go zobaczyć - powiedziałam poddenerwowana.

- Przykro mi, nie mam pozwolenia pani tam wpuścić - mówiła.

- To naprawdę ważne - prosiłam.

- Masz uprawnienia? - spytała.

- Ymm... - Zaczęłam się zastanawiać.

- No wlasnie, a teraz proszę nie zajmować mojego czasu. - Oboje odeszlismy kilka kroków.

- I co teraz? - powiedziałam bliska płaczu.

- Ja... - próbował mnie pocieszyć.

- Kogo ja oszukuje? Nie ma przecież żadnego antidotum na bycie wendigo. Jedyne co może go uratować od tego strasznego losu to śmierć... Na co ja liczyłam? Na jakiś cud? Cuda się nie zdarzają. - Usiadłam na krześle, a miejsce obok mnie zajął Chris obejmując mnie.

- Karo co jest? Zawsze byłaś optymistką i wiedziałaś czego chciałaś, a teraz? On na nas... Na Ciebie liczy! Nie możesz go zawieść! Uda nam się to jakoś odkręcić. - Uśmiechnął się delikatnie.

- To nie jest takie proste. - Spuściłam wzrok na podłogę.

- Jeśli zadanie jest trudne, rozwiązanie go jest bardziej satysfakcjonujące! - powiedział.

- Tak... Może i masz rację... - mruknęłam smutno.

- Na pewno mam - szepnał mi do ucha.

- To co zamierzamy się włamać? - spytałam sarkastycznie.

- Już dziś o północy - powiedział wstając z miejsca.

- Czekaj... ty tak serio? - spytałam zaskoczona. Nigdy nawet nie pomyślałam o zwinięciu lizaka ze sklepu, a co dopiero o włamaniu się do szpitala.

- Nigdy nie byłem niczego bardziej pewien. - Uśmiechnął się i zaciągnął mnie do samochodu.

Author's Note
Heej :3 Wybaczcie, że wczoraj nie było rozdziału, ale byłam w kinie na 'Zwierzogrodzie' (swoją drogą mega film 💖) z przyjaciółką, a potem byłyśmy u mnie i nie miałam już siły pisać :/ Dzięki za przeczytanie, mimo, że rozdział jest słaby i przepraszam za błędy 💝
I zapraszam na aska jak zawsze 👉 xKaro257x 👈

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top