Rozdział 15

~ Karo's P.O.V. ~

Żyję? Ale jakim cudem?

Spróbowałam otworzyć oczy jednak wydawały się sklejone lub zbyt ciężkie. Prawie nie czułam swojego ciała, oprócz głowy, którą przeszywał co chwilę okropny ból. Następnym razem udało mi się już unieść powieki i dostrzec, że jestem podłączona do aparatury trzymającej mnie przy życiu.

Znajdowałam sie w szpitalu.

Sala była pusta i jedynym źródłem światła była niewielka lampka na stoliku obok łóżka, która nadawała pomieszczeniu lekko straszny połmrok. Nie byłam w stanie myśleć.

Leżałam przyglądając się snieżnobiałemu, ale obdrapanemu sufitowi. Usłyszałam dźwięk otwierania drzwi i momentalnie zamknęłam oczy nie mając siły na rozmowę.

- Karo? - Usłyszałam szept, jednak nie potrafiłam zidentyfikować do kogo należał. Nastała cisza. Mężczyzna zaczął zbliżać się do mnie i usiadł na małym krzesełku obok łóżka.

- Przepraszam... Powinienem był coś zrobić, dlaczego wtedy po prostu wyszedłem zostawiając ci misję ratowania nas wszystkich? O przy okazji! Reszta ma się dobrze. Ashley i Chris sa razem, Matt jakoś się trzyma, u Sam też w porządku. Mi też świetnie układa się z Jessica, tylko... No wlasnie. Muszę Cię też przeprosic, że przeze mnie Josh nie wrócił, wiem, że... znaczył dla Ciebie wiele. Ale nie martw się, ciągle go szukają i znajdą na pewno. Wszyscy się o Ciebie martwimy. - Wsłuchiwałam się jego spokojny, kojący głos, który szybko został przerwany przez jakąś roztargniana kobietę, prawdopodobnie pielęgniarkę.

- Proszę Pana? Proszę Pana, koniec odwiedzin! - powiedziała.

- Kurde - mruknął z poirytowaniem. Pogładził mnie po głowie, po czym skierował się do wyjścia. Szczerze, nie miałam ochoty ujawniać swojej świadomości, ale głód i pragnienie nie dawały mi spokoju. A poza tym, nie chcę, żeby wszyscy zamartwiali sie moją osobą.

- Michael - szepnęłam ledwo słyszalnie uśmiechając się lekko. Zatrzymał się.

- Panie Munroe! Proszę wyjść! - narzekała kobieta.

- Nie, nie, niech zostanie. - Spojrzałam w ich stronę.

- Karo! - krzyknął uradowany brunet.

- Ta, to ja. - Zaśmiałam się wracając do obserwacji sufitu.

- Boże już myślałem, że... że się nie. - Usiłował wydusić.

- Że się nie obudzę? Nie, spokojnie nie zrobiłabym wam tego - rzekłam. Na te słowa tylko się uśmiechnął.

- Ile spałam? - spytałam z ciekawością.

- Trzy dni - odpowiedział. Oh to w sumie nie tak długo, chyba.

- To mówisz... że Josha jeszcze nie znaleźli - mruknęłam.

- Tak... - odpowiedział.

- Zabawne - odrzekłam.

- Co? - spytał.

- Heh widzisz Mike, wszyscy mamy w miarę szczęśliwe życie, do tego czasu nie spotkała nas żadna okropna tragedia - mówiłam.

- Iii... Do czego zmierzasz? - dopytywał ze zniecierpliwieniem.

- A on stracił dwie siostry, przez nas - zaśmiałam się lekko psychopatycznie.

- Co w tym zabawnego? - oburzył się.

- My przeżyliśmy, a on mimo cierpienia i bólu jakie znosił zginął. Cóż za ironia. - Nie odwracałam wzroku od sufitu, który zdawał się dużo bardziej lodowaty niż wcześniej. Brunet wstał z miejsca i ruszył w stronę drzwi.

- Jutro pewnie będziesz mieć wiele odwiedzin, wyśpij się - powiedział wychodząc.

- Cześć - szepnęłam. Wciąż byłam praktycznie unieruchomiona, więc jedynym zajęciem tutaj było oglądanie pomiszczenia. Ból głowy nieco mi przeszedł. Co chwilę przez moją salę przechodzili lekarze, co sprawiało, że nie mogłam usnąć.

Rozmyślałam o tym wszystkim co się wydarzyło. W zasadzie wiedziałam, że nie ma szans, żeby Josh był żywy. Przecież wendigo nie oszczędza swoich ofiar. Nie mogłam też nikogo za to winić, nikt nie panował nad tym co działo się w Blackwood.

- Hej. - Usłyszałam czyjś głos.

- Hmm? - westchnęłam spoglądając na postać stojącą nade mną. Był to dość wysoki szatyn, ubrany w biały szpitalny uniform. Prawdopodobnie mój lekarz.

- Widzę, że się obudziłaś. - Uśmiechnął się do mnie odrywając wzrok od aparatury.

- Chyba tak - odpowiedziałam.

- Widzę, że wyniki masz nienajgorsze - powiedział zapisując coś coś notatniku. Nic nie odpowiedziałam.

- Potrzebujesz czegoś? - spytał.

- Jeśli mogłabym chciałabym prosić o szklankę wody - powiedziałam mrużąc oczy. Mężczyzna wrócił z napojem tak szybko jak wyszedł z sali.

- Dasz radę wstać? - dopytywał.

- Mhm... Tak myślę - powiedziałam próbując usiąść.

- Może jednak ci pomóc? - Zaśmiał się.

- No dobra - mruknęłam z niezadowoleniem, a on podnosząc mnie wręczył mi szklankę wody.

- Dzięki - szepnęłam i napiłam się łyka picia.

- Wszystko ok? - spytał siadając na krześle, które wcześniej zajmował Mike.

- Ta, może Pan... - Zaczęłam.

- Warren - powiedział.

- Hmm?

- Nazywam się Warren.

- Dobrze Warren, mógłbyś zadbać o chwilę spokoju w mojej sali? Chcę się przespać - Poprosiłam.

- Spałaś trzy dni - szepnął.

- Widać jestem śpiochem. - Zaśmiałam się.

- Dobrze, załatwię ci ciszę - uśmiechnął i po chwili opuścił pokój. Znów zostałam sama i teraz bardzo mi to odpowiadało.

Ostrożnie położyłam się na twardym, szpitalnym łóżku. Przymknęłam oczy ciągle myśląc o Joshu. Zostawiłam go tam. Całkowicie samego, zdanego na los. Zawiodłam go. Znowu.

Author's Note
Heeej 💘 Dzisiaj nareszcie zaczęłam ferie, wiec pomyślałam, że czemu by z tej okazji nie napisać rozdziału :D Mega dzięki za przeczytanie 💕 No i przepraszam za błędy jeśli jakieś się znajdą :3

Btw. Zapraszam na aska, możecie się trochu dowiedzieć o mnie i będę na bieżąco informować o tym kiedy będą się pojawiały rozdziały 8) http://ask.fm/xKaro257x

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top