Rozdział 16
~ Karo's P.O.V ~
'Gdy słońce zachodzi
Wiem, że ty i ja i wszystko będzie w porządku
I gdy miasto śpi
Ty i ja możemy śnić na jawie
Ty i ja możemy śnić na jawie'
Od razu po przebudzeniu, czyli jakąś godzinę temu zaczęłam słuchać muzyki. Dawno tego nie robiłam, bo zwyczajnie brakowało mi czasu. Teraz wreszcie kiedy przesiadywałam samotnie na sali mogłam sobie pozwolić na tą przyjemność.
- Hej. - Usłyszałam stłumiony moją ulubioną piosenką głos.
- Hej. - Uśmiechnęłam się do Warrena zdejmując słuchawki i rzucając telefon na łóżko.
- Jak się dziś czujesz? - spytał wyjmując swój notatnik.
- Już lepiej, mogę się ruszać i sama wstać - mruknęłam.
- To świetnie. - Spisywał coś patrząc na aparaturę.
- Masz siłę na wizyty? - spytał troskliwie.
- Myślę, że tak, tylko... - Zaczęłam.
- Tylko? - dopytał.
- Wypadałoby się trochę ogarnąć, czyż nie? - Włączyłam w telefonie aparat i przejrzałam się.
- Dobrze wyglądasz. - Zaśmiał się.
- Egh... Mogę się chociaż uczesać? - spytałam.
- Jasne - rzucił w moją stronę czarną szczotkę i wyszedł z sali. Rzeczywiście poczekał z wpuszczaniem gości, zdążyłam się uczesać i ułożyć myśli.
- Hej? Boże kochanie! - Do sali wbiegła moja matka, a zaraz za nią ojciec. Oboje uściskali mnie z całych sił.
- Ejejejej, wciąż boli. - Zaśmiałam się delikatnie odpychając ich od siebie.
- Ah, wybacz - powiedział mężczyzna.
- Tak się cieszę, że się obudziłaś. - Kobieta zaczęła płakać i usiadła na łóżku obok mnie.
- Chyba zabije tego Josha za to, że Cię tam zabrał i naraził na to! - mówiła. Do moich oczu napłynęły łzy i opuściłam wzrok na ziemię.
- Ch-chyba już coś Cię wyręczyło - powiedziałam z bólem w głosie.
- Co? - Oboje znieruchomieli. Nastała cisza, którą przerywałam co chwilę pociągając nosem.
- Nie wrócił... Ciągle go szukają, ale - nie mogłam dokończyć. Nie chciałam. Nie chciałam wierzyć w to co mówię.
- Przepraszam państwa! Już późno! Państwo muszą wyjść, jeszcze inni czekają! - znów weszła ta sama roztargniona pielęgniarka, która kazała Mike'owi opuścić pomieszczenie.
- Dzięki, że przyszliście. - Uśmiechnęłam się do nich wycierając mokre oczy. Nie miałam ochoty na więcej wizyt. Chciałam zawołać Warrena i poprosić o spokój, ale to byłoby nie w porządku wobec moich przyjaciół.
- Ale pojedyn... - Usłyszałam głos mojego lekarza i zobaczyłam jak szóstka moich przyjaciół wchodzi do sali. Do moich uszu dobiegały ich głosy szczęścia i troski.
- Też tęskniłam. - Uśmiechnęłam się jednak nie szczerze. Nie tęskniłam za nimi.
-
Jak sie trzymasz? - spytała Sam.
- W miarę dobrze... ale też źle - powiedziałam.
- Chodzi o... - Zaczęła Ashley.
- Ta - mruknęłam obojętnie.
- Słuchaj, my też cierpimy - wtrącił się Chris.
- Fajnie - odpowiedziałam kładąc się na łóżku.
- Co jest nie tak, Karo? - spytała już lekko zdenerwowana Jess. Łza spłynęła po moim policzku.
- Jessica - skarcił ją Mike.
- Może już... wyjdziemy? - Zaproponowała Ash.
- Ta, chyba powinnaś odpocząć - powiedział Matt po czym wszyscy opuścili salę. Oprócz Chrisa.
- Nie idziesz? - spytałam.
- Muszę? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Nie... Chyba nie - powiedziałam.
- Ja wiem, że nie wierzysz nam, ale... - Znów nie pozwoliłam mu skończyć.
- Słuchaj. Mam powód, żeby Wam nie wierzyć ok? - powiedziałam ze smutkiem.
- Jaki? - dopytywał. Trzeba mu było powiedzieć, że ma iść.
- Rok temu... Kiedy Hannah i Beth zginęły... załamał się. Nikt z Was się tym nie interesował, traktowaliście go jak zagrożenie, nie jak przyjaciela. Teraz też, mówicie, że wam przykro, żeby nie wyjść głupio.
- Ja... - zaczął.
- Wiem, że nie wiesz co powiedzieć, nie musisz nic mówić - rzekłam pozwalając łzom spłynąć po moich policzkach.
- Do zobaczenia - powiedział i wyszedł. Położyłam się znów wkładając słuchawki do uszu, ale nie było mi dane odpocząć.
- Hej - powiedział ktoś jednak nie miałam siły obrócić się i spojrzeć kto to.
- Wybacz, możesz przyjść w odwiedziny jutro? Nie chcę teraz... - mówiłam.
- Haha, niestety, muszę spisać twoje wyniki - powiedział.
- Jeja wybacz Warren, ja... przeszłam nieprzyjemną rozmowę - szepnęłam.
- Chcesz o tym pogadać? Trochę się znam na psychologii - rzekł. Mogłam mu się teraz lepiej przyjrzeć. Był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną mającym około 25 lat. Jego czekoladowe włosy były ułożone w artystycznym nieładzie. Jego brązowe oczy wydawały się takie spokojne, a zarazem pełne życia. Ciągle miał na sobie biały, lekarski fartuch. Było coś jeszcze. Zawsze się uśmiechał. Nie wiem jak on to robi. Z tego co zauważyłam potrafi też zarażać pozytywną energią.
- Nie koniecznie teraz, chciałam odpocząć i pomyśleć. Może posłuchać muzyki - powiedziałam.
- W porządku, a potrzebujesz czegoś? - spytał patrząc mi w oczy.
- Nie, dzięki - odwzajemniłam jego uśmiech.
- Słodkich snów - powiedział i zostawił mnie samą. Tym razem pomieszczenie wyglądało bardziej przyjaźnie, pewnie dlatego, że było dopiero popołudnie. Wpatrując się w ścianę wróciłam do rozmyślań. To już czwarty dzień poszukiwań.
- Boże, dlaczego on? - spytałam retorycznie unosząc głowę ku górze.
- Wołałaś mnie? - Warren uchylił drzwi.
- Nie ja tylko... - Zaczęłam.
- Muszę iść, to pilne, przepraszam - wybiegł z sali trzaskając drzwiami. Pewnie przywieźli kogoś w bardzo ciężkim stanie.
Author's Note
Hej 💖 Dzięki za przeczytanie i przepraszam za błędy :3 No i ogólnie nie do końca podoba mi się ten rozdział no ale... :/
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top