Rozdział 10

~ Sam's P.O.V. ~

- Sam? - Powoli wszystko zaczynało odzyskiwać dawną ostrość.

- Sam! - powtarzał ktoś szeptem, jednak minęła spora chwila zanim zdążyłam się zorientować co się dookoła mnie dzieje.

- Mike? - Spojrzałam w stronę kraty u moich nóg. Pomógł mi uwolnić ręce i podał maczetę do rozcięcia sznura na nogach. Nakazał mi, abym wyszła z pokoju i otworzyła drzwi, które z jego strony były zamknięte. Posłusznie wykonałam polecenie.

- Łał, strasznie wyglądasz - powiedziałam z niepokojem.

- Ta, Ciebie też miło widzieć - Zaśmiał się, a ja odeszłam kilka kroków i wyjęłam z plecaka zapasowe ubrania.

- Co ty...? - powiedział.
-
Ręcznik nie jest idealnym strojem do walki z psychopatycznymi mordercami, nie sądzisz? - odpowiedziałam.

- Mógłbyś, Mike? - spytałam, gdyż cały czas patrzył w moja stronę.

- A tak! Przepraszam... - wymamrotał i odwrócił się, a ja szybko się przebrałam.

- Nie umiem wybrać! - Usłyszeliśmy czyjś stłumiony krzyk i ruszyliśmy w jego stronę. Udało nam się otworzyć metalowe drzwi i w tym czasie usłyszeliśmy strzał. Zobaczyliśmy Ashley, Karo i Chrisa przywiazanych do krzeseł.

- C-co jest? - powiedziała Karo rozgladajac się po pomieszczeniu. W tym momencie wszedł psychol w przerażającej masce klauna.

- Oh Chris, Chris, Chris, Chris, Chris nigdy nie słyszałeś o ślepakach? - Śmiał się, a jego głos zaczął brzmieć bardziej znajomo. Zdjął maskę.

- Josh?

~ Emily's P.O.V. ~

- Matt? - powiedziałam usiłując się rozejrzeć. Moja noga była przywiązania do konstrukcji, dzięki czemu przeżyłam. A ten idiota mnie zostawił! Wolał ratować siebie i skazać mnie na śmierć! Rozbujałam się, by dosiegnąć drabiny przyczepionej do klifu.

Po chwili platforma spadła na dół o mało mnie nie zabijając. Poświęciłam kawałek mojej bluzki, aby zrobić pochodnię.

- Sześć stów psu w dupę - jęknęłam rozdzierając miękki materiał. Po drodze udało mi się znaleźć windę, ale tak jak wszystko na tej okropnej górze nie działała. Zaczęłam wspinać się po drabinie, jednak nie była przymocowana do skały i upadłam razem z nią piętro niżej zostawiajac pochodnię na górze.

- Ja pierdziele - krzyknęłam wyjmujac z kieszeni telefon i włączając latarkę.

- Co za ohyda! - wrzasnęłam widząc przed sobą stos czaszek. Natychmiastowo podbiegłam do najmniej stromego miejsca i spróbowałam się wspiąć, niestety bez skutku. Byłam zmuszona iść przed siebie. Niestety po jakimś czasie padła mi bateria w telefonie

- Zajebiście - mruknęłam. Teraz muszę iść przez ta straszną kopalnię po ciemku. Bez dalszego żalenia się ruszyłam dalej i udało mi się dotrzeć do generatora. Włączyło się oświetlenie i jak się okazało winda zaczęła działać.

- No dalej! W górę! W górę! - powtarzałam. Dzisiaj serio jest dzień buntu przedmiotów martwych. Zatrzymałam się jedynie poziom wyżej i gdy próbowałam ruszyć dalej zauważyłam jakiegoś faceta. Miał na sobie maskę, przez co nie mogłam dostrzec jego twarzy, ale mimo tego wiedziałam, że nie ma dobrych zamiarów.

Przywarłam do wilgotnej ściany stając w bezruchu i mając nadzieję, że nie pójdzie w tą stronę. Podchodził do mnie, a ja nie mogąc znieść tej bliskości zaczęłam biec przed siebie. Po chwili jednak znalazłam się w ślepym zaułku. Znów spróbowałam się ukryć, ale mimo to mnie znalazł. Cofnęłam się w niepokoju, a on się zbliżał strzelając w drugą stronę z miotacza ognia. Znów spadłam z klifu.

- Użyj tego! - krzyknął zrzucając mi flarę. Ruszyłam dalej.

~ Karo's P.O.V. ~

- Josh? - Usłyszałam zszokowany głos i szczerze nie wiedziałam nawet do kogo należał. Zanim oderwałam wzrok od podłoża i zrozumiałam co się właśnie stało i zorientowałam się, że mimo, że nie powinnam to jeszcze żyje minęła dobra chwila.

- Josh?! - wrzasnęłam. Jak to możliwe? Przecież on... na moich oczach... przecież chyba mi się nie wydawało, że widziałam jego flaki i krew latające dookoła, prawda?

- Żyjesz! - mimowolnie kąciki moich ust uniosły się lekko. Nie zwrócił na mnie uwagi, ale czemu?

- Już wiecie kto Was tak urządził! Tyle przeszliście! I dobrze! Dobrze, dobrze, dobrze! - mówił.

- No jak? Podobało wam się? Wasza dawka grozy? Poniżenia? Paniki? Wiecie już jak mogły czuć się moje siostry rok temu? Wiecie czy nie? Ale zgadnijcie co! Nie dane im było się z tego pośmiać! Nie, nie, nie! Bo one przez Was zginęły!

- Nie wiem czy zauważyłeś Josh, ale jakoś nikt sie z tego nie śmieje - wtrącił ostro zdenerwowany Mike.

- Oh, dajcie spokój, dajcie spokój. Po co te ponure miny? Dobrze jest czasem poczuć szybsze bicie serca! A wsze serduszka zapierdzielały jak torpedy! Puk, puk, puk... - Przestałam go słuchać, nie miałam ochoty. Czułam sie wykończona fizycznie i psychicznie. Odwróciłam wzrok od nich próbując sobie to wszystko poukładać w głowie i zrozumieć co tak naprawdę tutaj zaszło.

Przymknęłam oczy powstrzymując łzy, przy okazji nie wiedząc czy pragnę płakać ze szczęścia, zmęczenia, niewiedzy czy może może jeszcze innego powodu. Ważne, że teraz już nic nam nie grozi. 'Jesteśmy już bezpieczni, to był tylko Josh i on żyje! Teraz już wszystko się ułoży...' powtarzałam w myślach, ale sama sobie nie wierzyłam.

Miałam przeczucie, że coś tutaj jest nie tak, już od nocy rok temu. Teraz to uczucie rosło w siłę.

Author's Note
Hej hej! 💕 Wiecie co dzisiaj jest? Rocznica wydarzeń z UD! 💖 Chciałam napisać na tą okazję wyjątkowo dłuższy rozdział, ale mam potwornie mało czasu... także przez najbliższe 2 tygodnie nie będzie codziennych rozdziałów, będą co 2/3 dni, ale będą dopracowane ^^ a potem będę miała ferie, więc wszysto wróci do normy 💖 Dzięki za przeczytanie i jak zwykle proszę o rady i oceny 💝 No i przepraszam za błędy :3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top