d e u x
➖
FOR THOSE STARS
AS YOU WERE ONE OF THEM
SHINING BRIGHTLY
THROUGH MY NIGHTS
➖
Pamiętał, jak tamtego dnia było gorąco. Słońce znajdowało się wysoko, i jakby chcąc to nadrobić, świeciło ze zdwojoną mocą. Ani jedna chmura na niebie. Najmniejszy powiew wiatru. Nic. Powietrze było nieruchome i gęste od lejących się promieni słonecznych.
Od klimatyzacji bolało go gardło. Bardzo dobrze to pamiętał. I jeszcze ta chrypka. To chyba właśnie ona była ze wszystkiego najgorsza. To przez nią całkowicie oklapł, bo każdy wdech równał się świstowi, co go bardzo drażniło. Oddychał wolniej i płycej. Od tego prawie zasnął na krześle.
Po południu, Jaebeom wyciągnął piłkę do koszykówki i wyszli na zewnątrz. Zmiana była nie do opisania. Trochę, jakby po otwarciu drzwi, wkroczył do wrzącej wody. Nie było to nieprzyjemne. Dzięki temu o wiele łatwiej, mniej boleśnie mu się oddychało, a na dodatek to słońce. Dosłownie, jakby ktoś mu wylał wrzątek na twarz.
Nie minęło dużo, kiedy zmrożona krew zaczęła mu szybciej krążyć. Było tak ciepło, że nie mogło się inaczej stać. Szkoda tylko, że kiedy odżył, reszta uznała, że ma dość. Został jedynie Bambam, a co jakiś czas dołączał się Jinyoung. Nie trwało to długo. Wkrótce został sam, a oni, siedząc w cieniu sennie obserwowali, jak gra sam ze sobą. Nie przeszkadzało mu to. Nawet było to miłe, bo przypomniała mu się szkoła, którą dawno temu zostawił i dom, do którego po niej wracał.
— Dostaniesz udaru — powiedział Youngjae, na co on się zaśmiał i skoczył jeszcze wyżej, jeszcze mocniej odbił się od ziemi. Pacle otarły mu się o obręcz.
Żeby o to było tak łatwo — pomyślał, poprawiając czapkę, która zsunęła mu się na oczy.
— To co? Ostatni raz, zanim wrócimy? — Zakręcił piłką na palcu. — Nie?
Chyba jednak nie — pomyślał, bo ich spojrzenia wystarczyły, żeby mógł odpuścić.
Mógł, ale nie chciał.
To, co stało się później było dość niefortunne. Uznał, że to przez słońce. To właśnie przez nie wolał zostać tam trochę dłużej, to przez nie nie chciał jeszcze zostać zamkniętym w suchym i zimnym od klimatyzacji pomieszczeniu.
Jako jedyny stał Bambam i to właśnie jemu rzucił piłkę. Trochę za mocno i być może za szybko. Bam odskoczył do tyłu. Gruba guma otarła się o nogawkę jego spodni. Nikomu nic się nie stało lub nie stałoby się, gdyby za Bambamem nikt nie stał.
Ale niestety tak nie było.
Wszystko dookoła zwolniło i jedynie została ta plastikowa butelka, która bezwiednie skoczyła do góry. Leciała tak szybko, że ani jedna kropelka wody nie spadła na ziemię, zanim plastik z trzaskiem nie wylądował na betonie.
Pogięty plastik, koło niego wielka kałuża, a dobre cztery metry dalej leżące nieruchomo ciało. A piłka miarowo odbijała się od ziemi, póki nie zatrzymała się pod ścianą. Przez kilka sekund nikt się nie ruszał, przynajmniej nie póki nie poruszyło się leżące ciało. Krasnal próbował wstać, ale upadając usiadł na długich włosach, i kiedy próbował się podnieść, pociągnęły go do tyłu i znów runął na ziemię.
Przeraził się trochę. Przeraził na tyle, żeby się ocknąć. Dziecko porządnie dostało i teraz nie mogło utrzymać się w pionie. W kilku krokach doskoczył do malucha.
— Ej, nic ci nie jest? — Pomachał dziecku przed oczami, ale na niewiele się to zdało, bo małe dłonie zaciśnięte miało na twarzy. Z pomiędzy palców dziecka sączyła się krew. — Możesz wstać?
— Na pewno nie może tak leżeć — wtrącił Jaebeom, a Yugyeom pomógł krasnalowi wstać.
Dziecko, dziewczynka, co najwyżej dziesięcioletnia. Pokrwawionymi dłońmi oparła się o beton wlepiając oczy w przestrzeń. Zrobiła się zielona na twarzy. Z nosa ciekła jej krew.
— Ile palców widzisz? — zapytał Bambam.
Dziecko zaczęło mruczeć coś pod nosem. Brzmiało to, jak rzężenie. Przeraziło to Jacksona jeszcze bardziej.
— Chyba ją popsułem — powiedział powoli. — Popsułem jej głos.
— Niby jak? Dostała w nos. To tak nie działa — wtrącił Jinyoung. — Byleby tylko nie miała wstrząśnienia.
Jacksonowi krew z twarzy odpłynęła.
— Ej, mała, nic ci nie jest? — powtórzył. — Żyjesz? Powiedz coś.
Oczy jej się rozszerzyły, kiedy na niego popatrzyła. Wyglądała, jakby z niej życie uszło, a po brodzie na koszulkę pociekły kropelki krwi. Odezwała się tym niskim, zachrypiałym głosem.
— Jakie ładne gwiazdy. Takie kolorowe.
Nie wyglądało to najlepiej.
Jinyoung pomógł jej wstać. Zaproponował, że ją zaprowadzi do środka, do recepcji. Tam ktoś sensowny musiał jej pomóc. Chyba bez wizyty u lekarza by się nie obeszło. Jednakże, kiedy stanęła na nogi, od razu odwróciła się na pięcie i z determinacją, acz chwiejnie pomaszerowała do wejścia. Jinyoung bez słowa podążył za nią i tyle ich widzieli.
Jakiś miesiąc później spotkał ją na korytarzu. Na szczęście jej nos wyglądał normalnie, może jedynie był odrobinę przekręcony na bok. Nie wiedział, jak wyglądał wcześniej, więc nie miał porównania. Zapytał ją, czy wszystko w porządku. Do końca dnia nie mógł zapomnieć, z jakim przerażeniem na niego spojrzała. Było mu głupio. Chciał się wcisnąć w jakiś kąt.
Później to wspomnienie zbladło, przygasło w jego pamięci, by niespodziewanie wyostrzyć się parę razy do roku, skutecznie psując mu humor. Było to dość niefortunne.
➖
ponieważ przypominała promień słońca. wystarczyła chwila nieuwagi i zostawiała po sobie blizny. tylko, żeby pamiętał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top