⑭
Oddawałam się właśnie mojemu ulubionemu zajęciu z bardzo wielkim skupieniem, a mianowicie sklejaniu na telefonie memów z Baxterem. To był taki podwójny blef. Chciałam, żeby wyglądał głupio, zdjęcie opisywałam z mnóstwem serduszek, a później puszczałam po internecie i czekałam, aż rozprzestrzeni się, jak wirus. Byłam w tym tak dobra, że wybrali mnie zastępcą jego fanklubu. Te perspektywy. Nowe możliwości. Żyć nie umierać.
Moim drugim ulubionym zajęciem było pisanie fanfików z tykwą w roli głównej i połączeniu... Tu akurat wybredna nie byłam. Ale nikt mnie jeszcze nie zgłosił, a oglądanie, jak Baxterowi krew napływa do twarzy, po tym jak podsyłałam je Woojinowi, a on mu je na głos czytał. Naprawdę życie momentami potrafiło być piękne.
Ostatnio również usilnie starałam się wyplenić nowy pairing z sieci. Baxon zalewał internet. Moje niedoczekanie ** =͟͟͞͞(งꏿ᷅૩ꏿ᷄)ง⁼³₌₃Zgłaszanie tagu nic nie dawało, więc musiałam przypuścić kontratakt, zalewając zalewanie memami z tym derpem ― nie wiem, w jaki sposób jego fanki jeszcze przy nim trwały. Cóż.
No więc właśnie leżałam sobie spokojnie na łóżku - trudne zajęcie, kiedy z telefonu straszy twarz derpa ― kiedy zadzwonił mi telefon i straciłam wspaniałe ujęcie, które nagrałam wczoraj na próbie, kiedy Baxter przewraca się o wiadro z mopem, a usta ― JAK BOGA KOCHAM! ― przesunęły mu się na brodę, oczy wlepiły w nos, a na czole wylądowała mu ścierka. Σ (੭ु ຶਊ ຶ)੭ु⁾⁾
Ujęcie idealne.
― No, czego? (⇀_⇀)
― Jeongie, gwiazdeczko (^0^)ノ ― zaszczebiotał mi do ucha Woojin, głowny derp i lider Ex FILEs ― co tam u ciebie?
― O co chodzi?
― Zajęta? Ile memów już napłodziłaś? (⌒▽⌒)♡
― Mam lepsze zajęcia do roboty. (ーー;)
― Jasne. (⌒▽⌒)♡
― ( ̄ω ̄;)
― Mam do ciebie sprawę...
― Nie. ( ̄ω ̄;)
― Nawet nie wiesz, o co chodzi.
― Pierwszy raz od dwóch miesięcy mam wolny wieczór. Nie muszę wiedzieć, czego chcesz. Po prostu nie.
― Baxter tam będzie.
― To ma mnie przekonać?
No chyba nie... ( ̄ω ̄;) ( ̄ω ̄;)
― Pozwolę ci go walnąć za każdym razem, jak się pomyli.
― Nie potrzebuję twojego pozwolenia... Ale w czym ma się pomylić? ― To był akurat temat rzeka.
― Bo robimy mash-up i na koncercie chcemy pokazać nasz debiut z inną grupą. No wiesz, która piosenka ― ta nasz wspólna. Pamiętasz jeszcze kroki.
― Zadzwońcie do Dohyeon. Lepiej się nada.
― Nie odbiera.
― Powiedziałam: nie.
― Jeong... (つ≧▽≦)つ
― Nie.
― Chunghwa... (*_ _)人
― Jezu Chryste...
― Ale to my robimy waszą partię.
Baxter w rzewnych podskokach...
― Dam ci nagranie, jak wpadł na stereo przed koncertem. Wiesz, że tego nikt nie ma.
Kuszące...(ღ˘⌣˘ღ)
― Dorzuć jeszcze foty jak śpi ― to kiedy się ślini ― i umowa stoi.
― Zgoda. (๑˃ᴗ˂)ﻭ
Frajer.
― To, o której mam być?
― Zaczęliśmy pół godziny temu. Widzimy się na dole! (⌒ω⌒)
No i się rozłączył.
Byłam w piżamie, na zewnątrz lało, a ja dopiero co naładowałam telefon, żeby mi nie siadł w trakcie przejmowania kontroli nad masowym przekazem informacji. Musiałam wyjść już, teraz. Czasami życie takie piękne już nie było.
Zwlokłam się z łóżka. Jakoś. Trochę, jak stonoga. Najpierw nogi, chwila przerwy, usiąść, pogapić się w ścianę, spaść na podłogę, chwilę poleżeć i pół godziny później wstać. Zanim jeszcze wyszłam, wstawiłam zapasowego mema na instagrama. Byłam ciekawa, ile lajków będzie, jak dotrę na salę treningową.
♡♡♡
Z sali dudniła muzyka. Zatzrymałam się spory kawałek przed wejściem, naciągnęłam rękawy bluzy i spięłam włosy. Nie mogły mi do oczy wlecieć, kiedy na będę się z tykwą witać. Jeszcze bym sobie coś zrobiła.
Głęboki wdech. Długi wydech i:
― Następnym razem dzwońcie wcześniej, bo mi plany krzyżujecie ― nie! ― depczecie! To do ciebie, Woojin! Ale no moment, gdzie jest Bax...
No i to by było na tyle, bo kiedy, jak mi się zdarzało, głośno wtoczyłam się do środka przede mną nagle wyrósł Jackson. Wziął się pojawił z nikąd. Wyrósł, jak kwiatek. Taki ładny kwiatek z aureolką wokół głowy i wyciętym podkoszulku. Zamurowało mnie, a głos mi w gardle uwiązł.
Co ja najlepszego zrobiłam...
Spanikowana spojrzałam dookoła. Za plecami Jacksona, Baxter, ta mała łajza, wystawił mi język i bezczelnie pomachał. Wszyscy się na mnie gapili. Muzyka się ucięła. Zrobiło się cicho. No i cholera, wszyscy się na mnie gapili. Chyba bardziej spanikować nie mogłam.
To musiało trwać z godzinę. Mowy nie ma, żeby takie coś trwało kilka sekund, ale ręka, która mi zamajaczyła gdzieś w głębi sali poruszała się tak nienaturalnie wolno, że chyba jednak było inaczej.
Bambam przesunął się na tyły, żeby nikt go nie zauważył i niemal niezauważalnie pstryknął palcami w górze. Przypomniało mi się, co mi tamtego dnia na siłowni powiedział.
Oddychać, głowa do góry. Wszystko dokładnie, jakby jego tam nie było, jakbym wparowała do sali, w której jedynie byli moi koledzy z przychawtowanego do biodra zespołu. To nikt inny, jak Woojin. Niczym nie różni się od Dohyeon. Dokładnie taki sam, jak Bambam. Cholernie podobny do Baxtera.
Jasna sprawa, więc wzięłam głębszy oddech i przed oczami przestało mi się dwoić.
Jak już zaczęłam, to równie dobrze mogłam iść za ciosem.
― To sobie na mnie poczekaliście, co nie? Produktywnie? ― zarechotałam i mrugnęłam porozumiewawczo do Jacksona, zanim go wyminęłam. ― Ale chyba, Baxiie, ty najbardziej na mnie czekałeś, co? Chodź, uściskam cię. Oduczysz się mi język wystawiać, tykwo niedorobiona.
― E-ej, Jeong... nie podchodź... Niech ją ktoś zabierze... JEONG!
― Nie chowaj się. Ktoś jeszcze pomyśli, że się mnie boisz. ( ̄▽ ̄)
― A kto by się takiej wariatki nie bał?! ― PUŚCIE MNIE! Woojin...!
― Na mnie nie patrz.
― Puście mnie! (*꒦ິ꒳꒦ີ)
― Nie wierć się tak. Jeszcze sobie coś zrobisz. (¬‿¬ )
No i tak skończyła się moja sytuacja nadzwyczajna. Nie powiem, że było to łatwe, ale jakoś poszło. W prawdzie serce nadal próbowało mi wyskoczyć na widok Jacksona, a do głowy cisnęły mi się, jak pociski, głupawe i obrzydliwie ckliwe odzywki, ale było mi już łatwiej.
Bo przecież to, że kogoś lubiłam, nie oznaczało, że musiałam z tego robić taki cyrk. Moja osobowość za to wystarczała.
Wystarczyło, że byłam sobą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top