⑫
Frazą, którą nieprzerwanie często słyszałam od czterech lat było: dwa kilo mniej. Wymienne było z: trzy centymetry mniej. Na pewno jedno z dwóch. Tak więc często i gęsto siedziałam na siłowni. Zwykle rano, bo było najmnej osób, co znacznie ułatwiało zadanie. Wytwórniowa starszyzna zawsze miała pierszeństwo. Cóż. ¯\_(ツ)_/¯
Tamtego dnia było, o dziwo, mnóstwo ludzi i nawet sala z bieżniami była całkowicie zapełniona. Nie było tam dla mnie miejsca, ale za to był Baxter. Tykwa runął do przodu, kiedy wyciągnęłam mu zapięcie bezpieczeństwa i taśma momentalnie się zatrzymała.
― Idź zobacz, czy ciebie nie ma gdzie indziej ― zaproponowałam i ściągnęłam go z bieżni.
Prawdę mówiąc, w międzyczasie kilka się zwolniło i mógł zostać. Nie wyganiałam go, jednak spojrzał tylko na mnie spode łba i bez słowa podreptał na maszyny.
Pięć minut po tym, jak włączyłam bieżnię padł mi telefon. Jak pech to pech. Truchtałam więc z głuchymi słuchawkami, bezmyślnie przysłuchując się siłownianym pogawędkom. Bardzo ogłupiające zajęcie, ale człowiek spala więcej kalorii. Poza tym plusem tego było to, że usłyszałam, kiedy przyszli oni.
GOTy rzadko chodził watahą, a przed dziewiątą to ich poza łóżkami uświadczyć nie można było, szczególnie na siłowni, więc wszyscy się zdziwili. Nie mniej niż ja wcześniej, kiedy zobaczyłam, że zwykle pusta o ósmej siłownia pęka w szwach. No ale życie.
Zauważywszy swoich starszych kolegów, kilku stażystów zwlokło się z bieżni, ale jak nie katar, to chrypa, bo zwolniło się jedynie sześć. To ci niefart. Byłam w łaskawym nastroju i już wystarczająco zaczęło mi ciec po twarzy, żeby powiedzieć sobie pass i przemieścić się na pufy pod ścianą.
I mieli te siedem.
Co mi tam.
Trochę ciężej było mi się bawić w głuche słuchawki, bo uszy mi się mimowolnie nadstawiały, kiedy słyszałam Jacksona. Wcale najgłośniejszy nie był. Takie były wątpliwe uroki mojego radaru.
Żadnemu z nich się nie chciało, a jak na nich sobie zerkałam, to i mi się odechciewało. Dla motywacji zaczęli sobie grać wyzwania. Przy pierwszym sprincie odpadł Jinyoung. Kiedy nagrodą spanie z Jaebeomem, dobrowolnie zrezygnował Mark. I tak po koleii, aż zostali jedynie Bambam i JB.
Mentalnie zaklepałam sobie bieżnie koło Bambama, bo miała najlepszy widok na ziejący pustką parking, i kiedy jakiś młodziak próbował mi ją zająć, rzucałam mu ― lub jej ― agletem po głowie. Mnóstwo się ich walało po podłodze. Nie mam pojęcia czemu. Coraz gorsze te sportowe buty robią.
A więc aglet, albo mordercze spojrzenia.
Jak skończyły mi się aglety, a od zezowania rozbolała mnie głowa, zarzuciłam ręcznik na szyję i wdrapałam się na moją bieżnię.
Radosny czas ćwiczeń ― czas START!
Byłam najbliżej moich starszych kolegów z wytwórni, a że miałam na uszach słuchawki trochę się rozluźnili i zaczęli swobodnie rozmaiwać. Mi w to graj. Chodźcie do mnie plotki, ploteczki. Rzeczy, których o Jacksonie nie dowiem się z instagrama, a o które wprost się nie zapytam, bo jeszcze to nie był ten etap.
― Zostali tylko Bambam i JB. Może jakiś zakład, kto pierwszy? ― zaproponował Jinyoung.
No i rozczarowanie. A niby faceci mieli tyle plotkować.
Nic z tego. A ja nawet nie mogłam sobie popatrzeć na nic, bo przed sobą miałam tylko parking, po prawej Bambam, a po lewej pustą bieżnię. Jackson siedział na wykładzinie za mną, bawiąc się sznurówkami.
Tajemnica porzuconych agletów ― ROZWIĄZANA.
― A co z tego będę miał? ― wysapał Jaebeom.
― A co byś chciał? ― zapytał Mark.
― Nie wiem. Wy wymyślcie, a ja się zastanowię, co z tym zrobię.
No i Jackson wymyślił.
― Dam ci buziaka! (ʘ͡ ʖ͜ ʘ͡ ง)
Prawie spadłam z bieżni. Jaebeom naprawdę runął na ziemię. Jedynie Bambam zachował względny spokój. To nie byłby jego pierwszy raz, więc nie zrobiło to na nim większego wrażenia. JB nie chciał tego powtórzyć. Dziwne.
― Ja się poddaję. Bam, bierz go sobie ― Jaebeom machnął ręcznikem na Jacksona. Bambam nic na to nie odpowiedział, bo zajęty był gapieniem się na mnie, gdy próbowałam jakoś pozbierać się po wewnętrzym szoku. Dla tekiej nagrody, to bym i godzinę na bieżni ślęczała.
Ktoś szturchnął mnie w ramię.
― Wszystko słyszysz, prawda? ― zapytał.
Stuknęłam palcem po słuchawce i wzruszyłam ramionami.
Nic nie słyszę. Słuchawki. ― Z powrotem wlapiłam oczy przed siebie.
Czułam na plecach znaczące spojrzenie.
Taa, jasne. ― I znów mnie szturchnął, stuknął się po uchu, po czym przejechał palcem po szyji. ― Masz wyłączony dźwięk. Wszystko słyszałaś.
Nie mam pojęcia o czym mówisz. ― Pokiwałam głową, uśmiechnęłam się i podkręciłam tempo bieżni.
Bambam zacisnął szczęki. ― Tak chcesz to rozegrać? ― I on też przyspieszył.
― Hej, Bam, wygrałeś! Cieszysz się? ∠( ᐛ 」∠)_― zawołał Jackson.
Moje niedoczekanie.( ̄∀ ̄*)
Nikt mu nie odpowiedział.
Dwie bieżnie zapiszczały, kiedy rolki jeszcze bardziej przyspieszyły.
Ty tak na serio... okej. Niech ci będzie. Zakład, to zakład.
I tak wygram.
Nie, jeżeli mam w tym coś do powiedzenia.
Zobaczymy.
― On chyba jeszcze się ściga... ― po dłuższej chwili, chwili, w której frustracja ściekała mi po twarzy, powiedział Youngjae. No i miał rację.
A żeby wygrać, musiałam przyspieszyć.
12 km/h.
14,5 km/h.
16...
Bambam miał dłuższe nogi, więc mi było o wiele ciężej, ale myśl o nagrodzie prostowała mi galaretowate już nogi. Nawet miałam już pomysł, jak o nią zagadam. Potrafiłam sobie poązrtować i wszyscy ― okej, wszyscy z wyjątkiem Jacksona ― o tym wiedzieli, więc mój plan polegał na tym, żeby wziąć się w garść i pomyśleć, jakbym miała do czynienia z Baxterem. Trochę mnie od mentalnego obrazu zemdliło i później ciężko było to wyprzeć z oczu ― przydałby się wybielacz, ale co tam. Warto było.
Bambam spojrzał na mnie.
17 km/h.
Ja spojrzałam na niego.
18 km/h.
Bambam spojrzał na mnie.
19 km/h.
Ja spojrzałam na niego.
21 km/h.
Spojrzeliśmy na siebie.
I to był błąd. Zahwialiśmy się i polecieliśmy do przodu.
To był koniec.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top