①
Kiedy miałam jedenaście lat, mój nauczyciel śpiewu zabrał mnie na przesłuchanie. Powiedział mi wtedy, że z tak wyjątkowym głosem jestem stworzona do występów, i że zarząd musiałby być głupi i głuchy, żeby mnie nie przyjąć. Wiedziałam, że przesadzał i wyjątkowy było bardzo luźnym terminem na określenie mojego głosu. W moim wieku nikt nie mówił tak nisko. Miałam przez to wiele problemów. Moi rodzice nie raz byli wzywani do szkoły, bo przecież jaka normalna nastolatka ma tak przepalony ― jak to mówili ― głos?
Żadna.
Pan Kou chciał mnie jakoś podnieść na duchu, i stojąc przed jury przez myśl mi nawet nie przeszło, iż może, być może zostanę zakwalifikowana. Rodzice zapisali mnie do niego, bo podobno odpowiednimi ćwiczeniami można było zmienić nieco barwę głosu, a to bardzo by mi w przyszłości ułatwiło życie. Nawet oni sceptycznie patrzyli na pomysł z przesłuchaniem. Chyba oprócz pana Kou, ze mną włącznie, nie wierzyli, że przejdę dalej. O dziwo tak się stało.
Kiedy usłyszałam:
― Ryu Chunghwa, proszę przyjść w poniedziałek. Przechodzisz dalej. ― głupkowato spojrzałam się za siebie, bo to przecież nie mogło chodzić o mnie i za mną musiała stać inna Ryu, która też przypadkiem na imię miała Chunghwa.
Tak, jak chcieli, pokazałam się w poniedziałek. Tym razem oprócz pana Kou, przyszła jeszcze moja mama. Gdy przeszłam kolejny etap i z ponad tysiąca zostało zaledwie pięćdziesiąt osób, przychodziła za każdym razem. Kiedy Yang Hyunsuk mówił, że tak charyzmatycznego głosu od dawna nie spotkało się wśród żeńskich wokalistek, a Park Jinyoung porównał mnie do wybuchowego połączenia Tiny Turner i Ailee, widziałam, jak ociera oczy chusteczką. Myślała, że nie patrzę, ale ja to dobrze pamiętam. Moja mama kochała Tinę Turner. To dla niej zaśpiewałam Proud Mary.
Wzruszyła się.
Jednak naprawdę się popłakała, kiedy trzy, największe agencje zaczęły się o mnie ubiegać. Sama nie wiedziałam, co o tym wszystkim mam myśleć. Chcieli mi dać szansę, a ja nie byłam pewna jak, ani nawet czy powinnam z niej skorzystać.
Podzielili nas na grupki i po koleji obwieźli po wszystkich agencjach. Pokazali nam, jak u nich wszystkich jest świetnie, i jakich wspaniałych ludzi tam nie mają. W każdej z nich nam, dzieciakom dali się odrobinę powłóczyć, kiedy usilnie starali się pozyskać głosy naszych rodziców. Podczas żadnej w oprowadzanek dużo się nie odzywałam i praktycznie starałam się nie ruszać, bo żołądek skręcało mi to na prawo, to na lewo. Z zewnątrz wyglądałam spokojnie, kiedy w środku wszystko przelewało się z miejsca na miejsce. Podczas ostatniej w wycieczek byłam zupełnie zdecydowana, żeby sobie dać spokój, bo byłam pewna, że takiego stresu, to nigdy nie zniosę. A przecież później miało być tylko gorzej. Miałam już powiedzieć pa pa! mojej niedoszłej, domniemanej karierze, kiedy stało się coś, co na dobre zmieniło moje zdanie, coś, co sprawiło, że pomyślałam sobie:
― Tak! Muszę to zrobić. Muszę tam być! To jedyne, odpowiednie dla mnie miejsce.
Jedyne, bardzo podobne uczucia wywyłało u mnie dostanie piłką od koszykówki w twarz, na wfie w szkole podstawowej. Najpierw nie masz zielonego pojęcia, co się stało, ciemnieje ci przed oczami, a później dookoła wszystkie dźwięki zlewają się w biały szum i nieważne, że jest środek dnia, bo te kolorowe gwiazdy na niebie są jak najbardziej prawdziwe.
W tym przypadku jedynym wyjątkiem było to, że nie zemdlałam.
Na szczęście.
Kiedy wróciłam do domu rodzice zapytali mnie, co chciałabym z tym wszystkim zrobić. Sądząc po moim wcześniejszym zachowaniu, pewnie byli przekonani, że z podkulonym ogonem ogonem wrócę do szkoły, a cały ten cyrk potraktuję, jak miłe wspomnienie. Wyglądali więc na conajmniej zaskoczonych, gdy powiedziałam:
― Najbardziej podobało mi się w J-Y-P. Może moglibyśmy z nimi podpisać umowę?
I tak, jak poprosiłam, tak i się stało.
Miałam nikłe pojęcie, że będą to najcięższe lata mojego życia.
Mieć pojęcie, a wiedzieć, to dwie różne rzeczy.
Było strasznie i wiele razy miałam ochotę wycofać się z płaczem, ale dzielnie się trzymałam, a moim ulubionym zajęciem stało się chodzenie na posyłki. Szczególnie roznoszenie wody.
I tak się trzymałam, bo jeden uśmiech wynagradzał mi wszystko.
Trzymałam, aż wytrzymałam.
Trzy lata po podpisaniu kontraktu szef uznał, że już czas. Oprócz mnie do gabinetu wezwał jeszcze szesnaście osób - dziesięciu chłopaków i sześć dziewczyn. Wszystkim nam podziękował za ciężką pracę i wyraził nadzieję, że nie zwolnimy tempa. Później wyczytał nazwiska. Kamień spadł mi na żołądek, kiedy nie usłyszałam swojego. Jeszczcze bardziej mnie zemdliło, gdy oznajmił, że te osoby mogą wyjść, a reszta pozostanie.
Sześću chłopaków.
Cztery dziewczyny.
Tak właśnie powstały eX FILEx i MapSoSa.
Następny rok spędziłam z trzema dziewczynami, które do tej pory nie zwracały na mnie najmniejszej uwagii, bo kiedy jest się na stażu, w wytwórni nie ma nawet co szukać przyjaciół.
Pierwszą osobą, z którą złapałam jakikolwiek kontakt była starsza o rok, Lee Kwanghee, która podpisała kontrakt kilka miesięcy przede mną. Miała małe, mocno podkrążone oczy, a włosy ciągle wiązała w kitkę, przez co wyglądała na wiecznie wkurzoną. Pewnie to, że non-stop ubierała szerokie bluzy z kapturem wcale nie zmniejszyło mojego wrażenia, że jest osobą, z którą lepiej nie zadzierać.
Myliłam się.
Kwanghee okazała się najżyczliwszą osobą na świecie, a worki pod oczami miała nie ― jak głosiła plotka ― znęcania się nad szczurami w piwnicy. Dziewczyna większość nocy spędzała nad tekstami, albo w studiu nagrań. Miała do tego dryg, a jej na wpół przytomna osobowość znikała całkowicie, kiedy zaczęła rapować. Była naprawdę zdolną osobą, która nie raz i nie dwa pomogła mi z nagraniem.
Ma Dohyeon była rówieśniczką Kwanghee. Dołączyła do nas, po najkrótszym stażu, bo zaledwie półtorarocznym, i kiedy pierwszy raz zobaczyłam, jak tańczy, szczęka mi opadła. Była bardzo utalentowana. Dziesięć lat trenowała balet. Chodząca gracja, a do tego tak piękna, że niech się słońce schowa!
Dohyeon była chyba najładniejszą dziewczyną, jaką w życiu widziałam. Mała twarz, duże oczy, długie włosy, długie nogi. Ona w ogóle wszystko miała długie, a najdłuższe chyba ręcę, bo zawsze udało jej się mnie zdzielić po głowie, kiedy ją zdenerwowałam. Jakoś natura musiała jej zrekompensować braki w cierpliwości, więc nadrobiła w kończynach. Z nawiązką. Dogadywałyśmy się tylko wtedy, kiedy dzieliła nas dźwiękoszczelna szyba w studiu nagraniowym. Gorzej, jak Kwanghee zapomniała wyłączyć mikrofon i Dohyeon usłyszała, co mówiłam.
Raz złamała paznokieć, próbując wydostać się z budki nagraniowej. Kiedy ona go opłakiwała, ja zdąrzyłam zwiać.
W grupie najdłuższej stażystką była Song Suwon. Od siedmiu lat starała się zadebiutować, jednak zawsze coś jej przeszkodziło. Zły los. Raz o mały włos jej się nie udało, ale koniec końców, Twice pozostało dziewięcio osobowym składem. Suwon była z nas najstarsza, a przez swoje wyboiste doświadczenia zachowywała się na jeszcze starszą, niż w rzeczywistości. Może nie byłam zbytnio doświadczona, ale chyba mało było dwudziesto-dwu latka tak zdyscyplinowanych, jak ona. Była, jak maszyna.
Spokojna w trakcie przygotowań do debiutu.
Spokojna, kiedy wciągali na nas stroje na pierwszy występ.
Prawie, prawie się uśmiechnęła, gdy weszłyśmy do pierwszej dwudziestki listy przebojów, ale potem od razu znów się skrzywiła i skamieniała.
Nie wzięłam tylko pod uwagę, że być może, gdzieś tam głęboko te jej niekończące się pokłady cierpliwości i profesjonalizmu miały jednak jakiś koniec, który przyszedł właśnie teraz. Cztery miesiące po naszym debiucie. Jedna kłótnia z Dohyeon za dużo.
Ale i tak długo wytrzymała. Prawie półtora roku.
Niemal uśmiechnęłam się na tą myśl. Prawie, bo kiedy ręce dosłownie zaczęły mi ze stawów wychodzić, a łokcie się obniżyły, Suwon spojrzała na mnie wilkiem.
― Ręce w górze! ― ostro przypomniała. ― Ty też, Dohyeon.
― Czemu ja też?! To wszystko jej wina! ― żąchnęła się. ― Gdyby nie to tu ― oh! ― dźgnęła brodą w moim kierunku ― to nic by się nie stało. Nie mówcie mi, że jestem przerważliwiona i tylko mi to wszystko przeszkadza. Mam oczy!
― No... nie mówimy, że nie ― po namyśle odparła Kwanghee. Potarła cienką brew, jakby próbując jeszcze coś wewnętrznie rozstrzygnąć, po czym dodała: ― Ale prawda jest taka, że tylko ty dostajesz gorączki, kiedy Jeong dostaje kota. ( ̄ε ̄@)
― I w tym tkwi problem ― wytknęła Dohyeon. Nie przejmując się Suwon, wstała z klęczek i na twardej podłodze zostałam tylko ja. ― To nie jest takie proste. Pokurcz spóźnia się na próby, bo ślęczy przed komputerem. A to nie jest najgorsze! Pół biedy, jak to przed ekranem. Gorzej, kiedy krąży jak pies po korytarzu, kiedy ćwiczą. Nawet mi jest za nią wstyd. ― Tu wskazała ostentacyjnie na mnie ręką. Muszę przyznać, że jak tak to wszystko przedstawiła, to faktycznie brzmiało to głupio. Trochę się zaczerwieniłam. ― Ona nie dostaje kota, Kwanghee! Ją w zoologicznym powinni zamknąć!ლ(ಠ_ಠლ)
― Ma Dohyeon, nie przesadzaj, dobra? Ostrzegam cię ― groźnie wtrąciła Suwon, na co czarnowłosa jedynie prychnęła.
― Unnie... ona nosi zdjęcie Jacksona w portfelu.
― I co z tego? ― zapytała Kwanghee. ― Ja mam zdjęcie Chanyeola. I w portfelu i na telefonie.∠( ᐛ 」∠)_
― ... wycięła je z kartonu po mleku.(;¬_¬)
Jakkolwiek to dziwnie nie zabrzmiało, to na swoją obronę chciałam powiedzieć, że było to bardzo udane zdjęcie. W internecie nie było go w takiej jakości. Miałam je później zeskanować, ale jakoś wyleciało mi to z pamięci.
Chciałam, ale Dohyeon nie dała mi dojść do słowa.
― Jeżeli teraz tak nas olewa ― miesiąc po debiucie...
― Cztery mie...
― Siedź cicho! ― Jeżeli teraz nas olewa, bo co będzie później, no? ― Dohyeon wyczekująco spojrzała na Suwon. Zaczęłam panikować, bo chyba się zaczęła nad słowami Dohyeon poważnie zastanawiać
― No... no zadurzyła się i co zrobisz? ― Kwanghee wzruszyła ramionami. Skrzwiła się lekko, kiedy wciągnęła nogi na kanapę, oplatając kolana ramionami. Z doświadczenia widziałam, że kopniaki Dohyeon długo bolały. ― Jackson jest miły i... no wesoły. W ogóle, to ciężko go nie lubić.
Enegicznie pokiwałam głową w potwierdzeniu. Dohyeon znacznie pobladła na twarzy. Ze złości, albo bezsilności. Albo z obu.
― I co z tego? Pokurcz nawet z nim słowa nie zamienił ― powoli i bardzo spokojnie, jakby tłumaczyła, dlaczego w ogień nie wsadza się ręki, powiedziała Dohyeon. ― Wzdycha tylko do niego z odległości ― minimum! ― dziesięciu metrów i na tym koniec.
― Jeong jest... nieśmiała ― podsunęła Kwanghee. Doheyon spojrzała na nią zrezygnowana, bo wszyscy dobrze wiedzieli, że to ostatnie słowo, jakim można mnie określić.
― Jak Boga kocham, czasami budzę się w nocy i modlę się, żeby odważyła się mu powiedzieć głupie dzień dobry, bo może wtedy coś jej się w tej pustej główce ponaprawia. ― Westchnęła przeciągle i usiadła koło Kwanghee. Z ulgą zauważyłam, że wygląda na zmęczoną. Zwykle, kiedy jej odbijało, potrafiła drzeć się godzinami, a tu taka niespodzianka. Zamkęło się w dwóch kwadransach. ― Obiecuję, że jak jeszcze raz usłyszę ten jej wi-wi-wi-widok, to odchodzę!(‡▼益▼)
Może jednak zbyt szybko ją oceniłam.
Poruszyłam trochę obolałymi łopatkami, a kiedy nikt na mnie się nie wydarł, powoli opuściłam ręce.
― Ale ta piosenka bardzo do niego pasuje. (^v^)
― To mu to powiedz! ― warknęła Dohyeon, zamachując się na mnie. W porę udało mi się odpełznąć na bok...
― I to by było dobre rozwiązanie.
... jednak zachwiałam się i głucho klapnęłam o podłogę. Zamrugałam gwałtownie, nie wierząc, co słyszę, ale Song Suwon nie wyglądała, jakby żartowała. W ręcz przeciwnie. Brwi miała sztywno ściągnięte w zamyśleniu i tylko jej korony do tego brakowało. Królowa wydała dekret.
Ale i tak chciałam się upewnić.
― Chy―chyba nie mówisz p―p―poważnie...?
― A kiedy ostatnim razem żartowałam, Jeong? I kto ci pozwolił opuścić ręce?! Do góry! Wyżej!
No tak. Suwon przecież nie żartuje ― pomyślałam smętnie.
Po raz pierwszy w życiu uznałam, że żałuję, iż Dohyeon mnie nie dopadła. Niesamowite.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top