UnderFÅÎĻ I (Rozdział XI)

   - Nie ma co... Pogoda jest okropna - powiedział Error wpatrując się w okno. Na zewnątrz padał deszcz. Wszędzie było mokro, a ścieżki w ogrodzie królewskim powoli zamieniały się w okropne, lepkie, błotniste bajorka. Taka pogoda mogła bardzo łatwo zepsuć humor. Jednak Asrielowi to nie przeszkadzało. Był zadowolony. Żwawym krokiem, wróciwszy do swojej komnaty po spotkaniu z Betty usłyszał od Errora właśnie tamte słowa.
   - Nie mam w zwyczaju zawracać uwagi na pogodę. Chyba, że chodzi o jakiś piknik, czy też inne rzeczy, które robi się na dworze. Tak czy owak mi pogoda nie przeszkadza.
   - Będzie - Error westchnął i spojrzał na Asriela
   - Niby jak?
   - Cóż... Wiedz, że nie mam zamiaru psuć ci nastroju, który z tego co zauważyłem jest w miarę dobry, jednak muszę cię o coś prosić.
   - W takim razie muszę cię wysłuchać.
   - Potrzebujemy zdobyć jeden przedmiot, ale sęk w tym, że znajduje się on na Powierzchni... Wiem jednak, że dla ciebie nie jest to problemem.
   - W żadnym razie... Jak pewnie dobrze wiesz jestem aktualnie w posiadaniu sześciu ludzkich dusz... Nogę się nawet... Teleportować. Jednak nie na duże odległości. Musielibyśmy iść tam, gdzie widać Powierzchnię. Tam, gdzie można zobaczyć słońce.

   - Nie mamy pewności, że ten twój pierwszy ruch nie został już przez Errora wykonany - powiedział Ink do Sansa, podczas gdy siedzieli na kanapie popijając sodową wodą - on mógł już wykonać nawet ze sto ruchów! A my tylko się zebraliśmy!
   - Może i się zebraliśmy - powiedział Sans biorąc spory łyk wody sodowej - Gdybyśmy się nie zebrali, zbagatelizowali sprawę zniszczenia Wyrwy, Error mógłby się rozwninąć na tyle, aby w spokoju przejąć kontrolę nad moim uniwersum.
   - Twoja racja w tej sprawie jest co prawda możliwa, ale i niepewna. Co jeżeli na przykład Error pojawił się gdzieś indziej? Na przykład w Outertale? Co zrobilibyśmy wtedy? Dostalibyśmy pewnie cynk o tym od AntiVirusa, ale to by było już wtedy, kiedy Error by się ujawnił. Dobrze jednak wiesz, że robi to dopiero, jak jest wystarczająco potężny. Nie możemy czekać.
   - Masz rację - Sans przetał oczy rękoma - powiem Blueberremu i Reaperowi, żeby poszukali jakichkolwiek śladów Errora.
   - Powiedz im, żeby zaczęli od laboratorium. Chyba tam się to wszystko zaczęło.
   - Dobry pomysł.

   - To tutaj - powiedział Asriel do Errora, który niepewnie kroczył po lśniącym od rosy trawniku. Po deszczu, który z resztą można by było nazwać nawet ulewą, cała roślinność podziemia jakby odżyła. Asriel spojrzał w górę i natychmiast zakrył oczy ręką. Słońce, które było chyba w zenicie, świeciło mu prosto w twarz.
Po chwili jednak, wzrok Asriela przyzwyczaił się do blasku słonecznego.
   - Nie powiedziałem ci jeszcze po co masz tam iść - powiedział Error
   - Słucham...
   - Zielony klejnot. Wielkości małej pomarańczy. Ma odcień dojrzałej limonki. Jest zawieszony w centrum jednej wioski. Podam ci współrzędne. Spokojnie tam trafisz.
   - Po co nam ten klejnot?
   - Dzięki niemu, będziemy w stanie sprowadzić pomoc do walki z Inkiem. Moi... Starzy znajomi.
   - Dobra rozumiem.
   - To współrzędne - powiedział Error podając Asrielowi kartkę z cyframi i literkami z których... Na pewno nie rozczytałyby się osoby, które nie uczyły się zbyt pilnie geografii.
   - Okej. Czy jest jeszcze coś, co trzeba przynieść z powierzchni?
   - Później coś jeszcze będzie, ale na chwilę obecną nic nam nie trzeba. Możesz iść.
   - Dobra. Na razie! - krzyknął Asriel i zamknął oczy. Odczekał kilka sekund, po czym z powrotem je otworzył. Znajdował się na Powierzchni. Wokół niego mieniła się zieleń trawy oraz liści drzew, które rosły nieopodal. W oddali Asriel dostrzegł wioskę, która jeśli współrzędne się zgadzają, była wioską do której chciał się dostać. Nie była to duża wioska, aczkolwiek budynki w niej nie były jakimiś chatkami, tylko sporymi domami z kamienia i cegieł. Wokół Asriela teren był prawie idealnie płaski. W oddali jedynie można było dojrzeć górskie szczyty. Gdy Asriel podszedł bliżej wioski, zauważył, że nikogo nie w niej nie ma. Pomyślał, że pewnie wszyscy siedzą w domach.
   - Tym lepiej - powiedział sam do siebie - nie będzie kłopotów...
   Po kilku minutach nieprzerwanego marszu po równinach na Powierzchni, Asriel dotarł do wioski. Teraz dopiero zauważył, że wioska ta była opuszczona. Lub po prostu doprowadzona do ruiny przez jakąś wojnę. Szyby w oknach domów były pobite, w rogach okiennic można było dojrzeć gęste pajęczyny. Ściany budynków były w większości zamszone lub pokryte różnymi roślinami, jak na przykład bluszcz. Chodnik również nie był w dobrym stanie. Kostka brukowa z której był zrobiony, była prawie cała popękana. Tak samo jak budynki, chodnik również był zamszony. Ciekawą rzeczą był fakt, że w wiosce tej nie było absolutnie żadnej roślinności. Nie rosły tu drzewa, a w miejscach gdzie powinna być trawa, było widać gołą ziemię. Warto było również zauważyć, że prawie wszystkie budynki, gdyby nie zniszczenia, wyglądały dokładnie tak samo. Były niezbyt dużej wielkości, dach wyłożony dachówkami w odcieniu bladej czerwieni, okna były zawsze w tym samym miejscu, tak samo z resztą jak drzwi oraz komin. Od każdego wejścia do takiego domu  biegł równy chodnik, który po około metrze długości, łączył się z główną ścieżką, która prowadziła do jednego miejsca. Wielkiej, kamiennej jak wszystkie domy, fontanny. Nie płynęła w niej woda, jednak na jej dnie było po niej widać ślady. Asriela nie interesowała jednak sama fontanna. Interesował go przedmiot, który był przytwierdzony do jej szczytu. Zielony klejnot wielkości małej pomarańczy. Błyszczał na limonkowy odcień w blasku silnego, popołudniowego, słonecznego światła. Asriel wskoczył na szczyt fontanny, wyciągnął Chaos Saber i odrąbał nim górną część fontanny, która upadła wraz z wciąż przytwierdzonym do niej klejnotem. Asriel zszedł z fontanny i zajął się jej odrąbaną częścią. Zaczął pomału odcinać kawałki fontanny od klejnotu. Po chwili miał już w rękach tylko Chaos Saber, który jednak schował i pożądany przez Errora klejnot. Już miał wracać, kiedy nagle zauważył coś dziwnego. Drzwi jednego z domów były lekko uchylone. Dom ten był zniszczony bardziej niż pozostałe. W jego oknach już prawie w ogóle nie było szyb, a drzwi to tak naprawdę było tylko kilka poprzybijanych do siebie desek. Asriel zaciekawiony domem, postanowił, że wejdzie do środka. Po wejściu pierwsza rzecz, która na pewno mogła od razu się rzucić w oczy (może to dlatego, że była jedyną rzeczą we wnętrzu tego domu) było dziecięce łóżeczko wykonane z drewna, które o dziwo wyglądało na nienaruszone. Na owym łóżeczku była przybita malutka, bo o szerokości najwyżej pięciu centymetrów, drewniana tak samo jak łóżeczko plakietka. Na tej plakietce było wyraźnie wyryte jedno słowo:

AMBER

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top