UnderFÅÎĻ I (Rozdział VIII)

   Sans i Gaster szli do Muffet po nici. Papyus został w domu, bo chciał dokończyć swoje spaghetti.
   - Myślisz, że on wróci? - zapytał Sans Gastera
   - Nie mam pojęcia, ale powinniśmy być gotowi... Dlatego właśnie idziemy do Muffet. Jeżeli wróci, będziemy gotowi.
   - A co jeżeli... Ktoś mu pomaga? Wtedy możemy nie dać rady...
   - No pewnie - zażartował Gaster - nagle znajdzie się jakiś nowy typek, który pomoże mu się wydostać
z AntyPróżni.
   - Ale w sumie to dlaczego miałoby takowego typka nie być? On ma sojuszników doslownie wszędzie. Nie możemy uwięzić wszystkich, bo to po prostu nie jest możliwe.
   - To kto to miałby być?
   - Hmm... nie wiem...
   - No własnie. Jeżeli się wydostanie, będzie  całkiem sam i nie bedzie miał żadnych sojuszników.
   - Miejmy nadzieję, że masz rację...

   Asriel obudził się. Był spowrotem w swojej komnacie. Szybko wstał
i przebrał się z piżamy w normalne ubrania. Gdy wyszedł z komnaty, skierował się do laboratorium. Po drodze, niedaleko pałacyku Muffet, spotkał Sansa i Gastera zmierzających w przeciwną od niego stronę.
   - Cześć Asriel! - przywitał się Sans - gdzie idziesz?
   - A... do laboratorium... Em... Alphys powiedziała mi żebym tam przyszedł i zobaczył nad czym pracuje.
   - Ale dzisiaj niedziela... A Alphys ma w niedziele wolne...
   - Właśnie wiem... Dziwne, nie?
   - Tak... To do prawdy dziwne... - Sans i Gaster wymienili spojrznia - bardzo dziwne...
   - Tak czy siak, na razie! Pa!
   - Cześć...
   Asriel szedł spokojnym krokiem. Po chwili był już w laboratorium. Wszedł tam.
   "Dlaczego skłamałeś?" pomyślał "Dlaczego się zgodziłeś?"
   Wszedł do windy i wcisnął przycisk, który kieruje windę do Prawdziwego Laboratorium. Gdy drzwi windy się otworzyły, skierował się do pracowni.
Otworzył skrytkę z Wyrwą w środku. Nie wiedział do czego ona służy, dlatego się zawahał.
   - Wahasz się? - usłyszał znajomy głos - spokojnie... To zupełnie naturalne... Pozwól jednak, że przedstawię ci wizję przyszłości, która nastąpi gdy jej nie rozbijesz...
   Na moment Asriel widział tylko ciemność. Po chwili znalazł się na Powierzchni. Tym razem nie był sam. Byli tu jego bliscy, rodzina, znajomi... Wszyscy, których znał. Jednak byli też ludzie. Mnóstwo ludzi. Uzbrojonych ludzi. Potwory walczyły z ludźmi. To wyglądało to na bitwę. Nawet Frisk, Chara i Betty walczyły. Potwory zdawały się mieć przewagę. Po około godzinie walki w której Asriel starał się nie brać udziału Potwory zaczęły wygrywać... w pewnym sensie. Nagle, gdy Muffet walczyła z jakimś blondynem, drugi człowiek w zbroi przebił ją od tyłu włócznią. Padła na ziemię i zmieniła się w proch.
   - Muffet! Nie! - Asriel podbiegł do miejsca śmierci Muffet przy okazji zabijając kilku ludzi. Nawet jej proch zniknął.
   To jednak nie było wszystko. Asriel zauważył Alphys, która siedziała na uboczu kierując bojowymi robotami.
Zauważył lecącącą strzałę. Lecącą w kierunku Alphys.
   - Alphys! Uważaj! - krzyknął Asriel. Jednak było już za późno... Alphys odwróciła głowę, a wtedy strzała zatopiła się w jej czole.
   - Alphys! - Asriel podbiegł do Alphys i przykucnął przy niej - Alphys!
   Alphys spojrzała na Asriela. Wyciągnęła do niego rękę, która powoli zaczęła zamieniać się w proch.
   - Asriel... - wyszeptała Alphys - powiedz Undyne... Powiedz Undyne, że- Alphys nie zdążyła dokończyć, bo całkowicie zmieniła sie w proch.
   - Nie! - krzyknął Asriel - nie...
   - Asriel... Coś mi się stało? - Undyne podeszła do księcia potworów. Miała strzałę w skroni - dziwnie się czuję... - spojrzała na swoje ręce. Zaczęły się zmienać w proch. Spojrzała pytająco na Asriela i stała się tylko kupką pyłu...
   - Undyne... - Asrielowi łzy poleciały
z oczu... W oddali zobaczył jak jego rodzice giną zaatakowani przez grupę ludzi. Nie miał już sił, aby żyć. Klęknął na ziemi i oparł głowę na rękach. Sansa, Papyrusa i Gastera nie było widać... Pewnie też nie żyją.
   - Asriel! UWAŻAJ!!! - Asriel odwrócił głowę i zobaczył Betty, która skoczyła w jego stronę. Odepchnęła go, po czym sama dostała strzałą w brzuch.
   - Betty... - Asriel klęknął nad dziewczyną - będzie w porządku...
   Betty zmieniła się w proch.

   - Dalej się wahasz? - zapytał głos

   - Szybko! Bo się spóźnimy! - krzyknął do Gastera Sans
   - No idę, idę... Ale o co tyle krzyku?
   - Jeżeli on wróci to nasza nić może nir dać rady!
   - Dlaczego?
   - Ech... Jeżeli Asriel jest po jego stronie czy też jest po prostu w przekonaniu, że robi to co powinien... Tak czy siak, nić jest przewidziana na jedną osobę... Jeżeli ma choćby jednego sojusznika, to my tracimy przewagę liczebną!
   - Rozumiem, ale wiesz jak małe jest prawdopodobieństwo na...
   Rozległ się huk dochodzacy z laboratorium Alphys.
   - Jasna cholera... Gaster! Szybciej!
   - No idę przecież!
   - Mamy jeszcze szansę!
   - Sans... On już równie dobrze może być w Waterfallu...
   - To nie ma znaczenia! Musimy go dopaść i pojmać! Nie może chodzić wolno! Jest zagrożeniem dla całego Multiwersum!
   - Przecież wiem!
   - Pomyśl, co by się stało... Co by się stało kiedy jego plan by się powiódł...
Całe Multiwersum byłoby pogrążone w ruinie! Kiedy opanuje jedno uniwersum... Ma otwartą furtkę do kolejnego! I kolejnego... i kolejnego... O! Jesteśmy!
   Sans i Gaster pośpiesznie weszli do laboratorium i zjechali windą do jego "prawdziwej" części.
   - Szybko! Do pracowni! - krzyknął Sans
   W pracowni panował straszny bałagan... Biurko było przewrócone, wszelakie papiery leżały prawie wszędzie, a na podłodze leżała rozbita kula.
   - Spóźniliśmy się - powiedział Sans - On tu jest.

______________________________________
   Cóż... troszkę krótszy rozdział, ale nie martwcie się... Dopiero się rozkręcam!
  
 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top