❝ 𝕻𝖗𝖔𝖑𝖔𝖌: czαs nα lєpszє jutrσ ❞

Rok 2060, Beacon Hills

Rozstania nigdy nie należały do rzeczy łatwych, jeśli chodziło o osoby, które kochamy najbardziej.

I tak było, teraz kiedy blondynka stanęła przed swoją ciocią oraz mamą, mówiąc im o wyprowadzce. Może nie była ona konieczna, ale świadomość życia dalej w miejscu, które na każdym kroku przypominało jej o bolesnych wydarzeniach. Stanowiło swojego rodzaju klatkę, w której się dusiła, dlatego jeśli chciała, choć raz zasnąć spokojnie i nie obudzić się z krzykiem musiała podjąć decyzję.

Oczywiście nie obeszło się bez łez i uścisków kochającej cioci, jednak to nie zostawienie kobiet ją najbardziej przerażało, a fakt, że wyrusza do obcego jej miejsca, gdzie będzie całkowicie sama.

- Gotowa, czy jednak tchórzysz?

Dziewczyna obróciła głowę w lewo, patrząc pobłażliwe na mężczyznę, który opierał się o maskę czarnego jeepa i posyłał jej wyzywające spojrzenie. No tak, prawie zapomniała.

Przecież ten dupek jedzie z nią.

- Nie, po prostu czekam, aż raczysz wsiąść do samochodu. - odpowiedziała wrednie.

Poza tym nie oszukujmy się, ale cierpienie zbliża ludzi i Voliet nie mogła skłamać, jeśli czegoś nie poczuła do mężczyzny. Nie nazywałaby tego miłością, ale lubiła, kiedy ją przytulał, szeptał czułe słówka do ucha i, kiedy całował niespodziewanie. Dzięki temu zapominała o Alice i przez krótki moment była szczęśliwa, ale to, co dobre szybko się kończy.

Logan wychodził, a ona znów stawała się wędrowcem w morzu mgły. Na zewnątrz wszystko było w porządku, ale wewnątrz rozpadała się na kawałki. Wszystko traciło sens i nawet cukier był dla niej gorzki.

Może i stała się silniejsza, ale przez doświadczenie z Cooper przestała ufać ludziom, którzy kłamali, ranili i zawodzili. Logan był inny. Był czasem dla niej oschły i zimny, ale to dowodziło, że był prawdziwy. Nie potrzebowała od niego pochwał, czy zapewnień, że będzie dobrze. Wystarczyło, że po prostu był i nie pozwolił, aby doszczętnie wpadła w szpony okrutnej depresji.

- Dawno bym to zrobił, ale czekam na waćpannę.

Odgryzł się brunet. Voliet już miała coś odpysknąć, ale on szybko wsiadł do auta, całkowicie ją ignorując.

- Śmieszne. - prychnęła pod nosem, idąc w jego ślady.

Logan musiał przyznać, że bawił go widok jej naburmuszonej miny i uśmiechu, który dość rzadko witał na jej twarzy. Wiedział, że wyjazd był dla niej lada wyczynem, ale nie mógł znieść jej łez, przez które było mu cholernie wstyd. Nie potrafił jej pomóc i to go najbardziej bolało, dlatego miał cichą nadzieję, że dzięki przeprowadzce Laura, choć odrobinę się uśmiechnie.

- To jedziemy w końcu, czy nie?

Z rozmyśleń wyrwał go jej zirytowany głos. Odkaszlnął szybko, mówiąc i akcentując ostatnie słowo:

- Upewniałem się tylko, czy na pewno nie uciekniesz, dzieciaku.

Kiedy odpalił silnik, do jego uszu doszło prychnięcie i dałby sobie wtedy rękę uciąć, że jasnowłosa przewróciła na niego oczami. Zaśmiał się cicho, zerkając w przednie lusterko, w którym dostrzegł jej pochmurne oczy. Patrząc w nie, poczuł się tak jak tamtego dnia, kiedy znalazł ją nieprzytomną w lesie. Lata przeminęły, ale dalej widział w nich ten sam rodzaj bólu - ból psychiczny.

- Spokojnie, nie jestem tobą.

Warknęła, odwracając się w stronę szyby. Logan ponownie się zaśmiał, jednak nie skomentował jej kąśliwego komentarza, tylko skupił się na drodze, która do najkrótszych nie należała. Mimowolnie zerkał w lusterko, patrząc na jej pozbawioną emocji twarz. Brunet westchnął na ten widok.

Laura może i była silna, ale tylko na zewnątrz. W środku cała drżała. West przez ostatnie lata zdążył się o tym przekonać, gdy każdego dnia był przy niej. Początkowo nie chętnie, ale z czasem zrozumiał, że coś go ciągnęło do dziewczyny. Jej zapach, głos, dotyk uzależniało bardziej niż amfetamina. Zmysły wariowały, a wewnętrzna bestia stawała się spokojniejsza, wiedząc, że Laura jest obok, cała i bezpieczna. Na myśl, że ktoś mógłby ją skrzywdzić, dostawał białej gorączki.

Nie rozumiał odbieranych bodźców. Raz ją kochał, a kolejnego dnia nienawidził. Prawdą było, że był skurwielem do bólu i nie znał żadnych granic, ale dzięki niej dawne rany zaczynały się powoli zabliźniać, goić i odchodzić w zapomnienie. Dusze i może miał zniszczoną, ale serce nadal biło i to dzięki Laurze nie wypadło z rytmu.

Dzięki tej kobiecie zmieniał się, stawał lepszy, dobry. Poza tym obiecał jej, że przestanie być "zły" kilka lat temu.

Dawny brutal i zwierzę zmieniało się w troskliwego człowieka, dzięki małej istotce, która stała się dla niego najważniejsza.

Czy to właśnie była miłość?

Kilkanaście godzin później...

Wyszedł z auta, przeciągając się na, co jego kości boleśnie strzeliły. Ziewnął, patrząc na śpiącą postać na tylnym siedzeniu. Jego serce mocnej zabiło na widok bezbronnej blondynki. Pomimo upływu lat i życia w ciągłym stresie nie postarzała się wcale. To zasługa autoregeneracji, dzięki której dalej wyglądała na osiemnaście lat. Dalej była małą i kruchą dziewczynką.

Dla niego nawet i zbyt kruchą.

- Jesteśmy.

Brak reakcji zmusił go do działania. Westchnął ciężko, dotykając jej ramienia, na co się wzdrygnęła. Blondynka zmarszczyła brwi i cicho jęknęła wyrwana z przyjemnego snu, którego tak dawno u niej nie było. Przeważnie był to koszmar, z którego budziła się z krzykiem. Zerknęła na bruneta, przecierając oczy ręką.

- Co się dzieje? - spytała cicho.

Logan już miał jej odpowiedzieć, gdy nagle w jego umyśle pojawiła się chytra myśl, którą od razu postanowił przedstawić zaspanej dziewczynie:

- Złapałem kacia, ot co.

Voliet mruknęła cicho, lecz po kilku sekundach zrozumiała sens słów bruneta. Resztki snu poszły w niepamięć, gdy gwałtownie poderwała się do góry patrząc przerażona na Westa, który opierał się o maskę auta z założonymi rękoma.

- Masz zapasowe koło, prawda? - zapytała, przełykając ślinę.

- Przykro mi, ale wydaje mi się, że musimy tutaj przenocować.

Logan zacisnął szczękę, hamując narastający w nim śmiech na widok spanikowanej kobiety, która rozglądała się dookoła w poszukiwaniu jakiegokolwiek ratunku. Jednak widząc tylko same lasy, krzyknęła przerażona:

- Wiedziałam, że tak będzie! Matko boska, gdzie my jesteśmy?!

Myśl spania w samochodzie nie była zła, ale biorąc pod uwagę, to, że byli krótko mówiąc „w dupie" wcale nie napawała jej optymizmem, wręcz przeciwnie. Miała ochotę płakać i jednocześnie krzyczeć na wilkołaka, który to wszystko wymyślił.

Spokojnie Laura, oddychaj. - powtarzała sobie w myślach, przymykając powieki i biorąc głębsze wdechy. Czuła mrowienie w dłoniach, które nie oznaczało nic dobrego.

Niestety, jej chwilowy spokój został zakłócony przez nagły śmiech. Zaskoczona otworzyła oczy i marszcząc brwi, spojrzała na rozbawionego Westa. Mężczyzna, zauważając na sobie wzrok blondynki, lekko spoważniał, po czym odkaszlnął.

- Z czego rżysz?

Jej suchy ton i zmrużone oczy tylko bardziej go rozbawiły. Wyglądała zabawnie, kiedy próbowała go zabić wzrokiem.

- Żartowałem z tym kołem - wyjaśnił z cwanym uśmieszkiem.

Laura ze zdziwieniem otworzyła usta, które natychmiast zacisnęła. Aż się w niej zagotowało, gdy zrozumiała, że ten kundel sobie żywcem z niej kpił. Jej tęczówki błysnęły niebezpiecznie, a pięści zacisnęły, gdy wrzasnęła:

- Bardzo zabawne, kretynie!

Mutant skrzywił się nieznacznie, po czym krótko zaśmiał. Jasnowłosa zazgrzytała zębami i obleciała wzrokiem wnętrze samochodu. Natrafiła na butelkę z wodą, którą bez namysłu rzuciła w stronę ciemnowłosego. Niestety, Logan dzięki swoim zmysłom zdołał uniknąć uderzenia, łapiąc zwinnie lecący przedmiot.

- Nie trafiłaś, kochanie.

Ponownie się uśmiechnął specjalnie, akcentując ostatnie słowo, wiedząc, że to ją jeszcze bardziej rozjuszy, i miał rację.

- Śmiej się bałwanie, zobaczymy czy będzie ci do śmiechu, jak stracisz jaja! - syknęła, wychodząc z auta.

Cała aż kipiała ze złości, maszerując w jego kierunku. Miała ochotę zedrzeć mu tę radość własnymi szponami. I już się nawet przymierzała, ale obróciwszy głowę w bok, napotkała zadziwiający widok. Niewielkie jeziorko, w którym odbijały się wysokie świerki. Rzecz ta choć prosta, była naprawdę przepiękna.

Jej chwilowe rozkojarzenie wykorzystał Logan, który zbliżył się do dziewczyny, szepcąc jej do ucha:

- Pięknie, co?

Laura zadrżała na dźwięk lekkiej chrypki jego głosie. Westchnęła, odwracając się przodem do wilkołaka. Musiała zadrzeć nieco głowę, aby spojrzeć w jego ciemne oczy, w których dostrzegła znajome ogniki. Uśmiechnęła się delikatnie, muskając dłonią jego ciepły policzek. Nadal dziwił ją fakt, że West potrafił tak długo nie marznąć, lecz z biegiem czasu się do tego przyzwyczaiła.

Brunet zacisnął szczękę na jej odważny gest, ale nie przerywał jej. Dalej wpatrywał jej w jej wyblakłe tęczówki, próbując odszyfrować jej zamiary. Wciągnął gwałtownie powietrze, kiedy blondynka stanęła na placach, bardziej się do niego przybliżając. Z tej odległości mógł swobodnie obserwować drobne piegi rozsiane na jej nosie.

Laura zachichotała, kiedy Logan ciężko westchnął. I kiedy tym razem to on się pochylił ku niej, dziewczyna zdecydowanym ruchem wykonała cios poniżej pasa, zgrabnie odskakując w tył. West zaklął siarczyście, zginając się w pół, na co Voliet się zaśmiała.

- Masz racje, jest pięknie.

Wyszczerzyła się na widok jego gniewnego spojrzenia, po czym szybko czmychnęła w kierunku auta, nim zdążyły ją pochwycić łapy złego wilka.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top