❝010: zαufαć αlвσ níє ❞

Agencja MacDuf

Zduszony krzyk opuścił jego usta, kiedy zdecydowanym ruchem zrzucił rzeczy ze swojego biurka. Raporty, szklanka z winem oraz długopisy rozsypały się po podłodze. Odgłos tłuczonego szkła rozszedł się głuchym echem, lecz winowajca niezbyt się tym przejął.

— Kurwa! — warknął głośno brunet, przeczesując ręką włosy i ciągnąc za ich końce.

W ciele mężczyzny rosła ogromna złość oraz frustracja, którą wywołała informacja o nieudanej próbie schwytania Logana. Jakby tego było mało przed chwilą dowiedział się, że dziewczyna, która miała zostać zlikwidowana przez agentkę Listę, jednak przeżyła.

Zacisnął szczękę, dysząc ciężko. Miał ogromną ochotę coś zniszczyć, lecz patrząc na splamione czerwonym trunkiem papiery oraz potłuczoną szklankę, chyba już tego dokonał.

— Przeklęci mutanci! — krzyknął, waląc pięścią w biurko.

Syknął, czując promieniujący ból w tym miejscu, ale miał go gdzieś. Adrenalina w nim buzowała, tłamsząc zdrowe myślenie. Spojrzał w bok. Posmutniał na widok fotografii, znajdującej się na szafce. Przedstawiała ona ciemnowłosą kobietę, na której twarzy widniał radosny uśmiech.

Doko-ończ to-o — zacharczała, mocniej ściskając jego dłoń. — Znisz-zcz g-go, pro-oszę — szepnęła ostatkiem sił, zamykając oczy.

— Proszę, zostań ze mną! — krzyknął ze łzami w oczach, lecz kobieta nie reagowała, gdy nią potrząsnął.

Zacisnął szczękę, sycząc z wyczuwalnym jadem przez zęby:

— Zabiję tego skurwysyna!

Pochylił się nad nią, całując ją czule w czoło.

— Obiecuję ci to — wymówił ledwo słyszalnie.

Brunet skrzywił się, gdy w sercu boleśnie go zakuło. Jęknął smutny, kręcąc głową, chcąc z niej wyrzucić to okropne wspomnienie.

Pomimo upływu czasu, nadal miał do siebie żal, że nie urodził się znacznie wcześniej. Zacisnął palce na krawędzi biurka, czując ponowny przypływ furii, którą tak bardzo chciał z siebie wyzbyć, ale nie umiał.

— Proszę pana?

Drgnął, słysząc czyiś głos za swoimi plecami. Zmarszczył brwi, obracając się w tył i napotykając zmartwiony wzrok swojego podwładnego, który nerwowo przebierał nogami.

— Ta-ak?

Mężczyzna kaszlnął, aby pozbyć się chrypy.

— Tak? — powtórzył już wyraźniej.

Młody pracownik poprawił ręką swoje okulary i bojąc się reakcji własnego szefa, powiedział niepewnie:

— Oddział pana George'a już wrócił z akcji — oblizał pospiesznie usta, biorąc wdech. — Niestety, bez mutanta.

Ciemnowłosy skrzywił się z niezadowoleniem.

Znów mu się nie udało

— Poza tym mamy informacje o tej dziewczynie, którą miała zlikwidować agentka Lisa.

Jego pracodawca przymknął powieki, biorąc głębszy oddech i ściskając palcami nasadę nosa, aby się uspokoić.

— Czy mamy się jej znów pozbyć? — zapytał z wahaniem Nicolas, bo tak się nazywał chłopak,  przy okazji robiąc rok w przód.

Brunet już miał mu odpowiedzieć, gdy nagle coś sobie uświadomił. Prychnął rozbawiony, a diaboliczny uśmiech wkradł mu się na usta, kiedy wpadł na chytry plan zniszczenia mutanta.

Dziewczyna.

Zaśmiał się pod nosem, zagryzając wargę.

— Nie — odparł, przeciągając końcówkę wyrazu. — Mam całkiem inny pomysł — dodał tajemniczo, na co chłopak zmarszczył brwi.

— Co ma pan na myśli?

Zauważając niebezpieczny błysk w ciemnych oczach starszego od siebie faceta, przełknął ślinę lekko przestraszony.

— Obserwujcie ich — nakazał, pocierając swój podbródek w geście zamyślenia.

Przecież to było takie oczywiste.

Skoro nie mógł pokonać Logana w walce, to postanowił, że go do tego zmusi. A nie było nic prostszego od wykorzystania tego, co cenił sobie najbardziej.

— A kiedy nadarzy się odpowiedni moment — spojrzał na analityka znacząco. — porwijcie dziewczynę.

Zniszczy go w ten sam sposób, co on jego kilka lat temu.

— I nie bójcie się użyć siły — dopowiedział złowieszczo.

Nicolas ponownie przełknął ślinę, drgając niespokojnie, lecz nic się nie odezwał. Nie miał odwagi. Przytaknął tylko i obrócił się z zamiarem przekazania rozkazów, ale zatrzymał go głos bruneta:

— A i jeszcze jedno — uniósł palec w górę. — Chcę wiedzieć wszystko o jej mutacji.

Pracownik kiwnął głową, wychodząc. Kiedy znalazł się za drzwiami, odetchnął z ulgą, że miał tę rozmowę już za sobą. Nabrał powietrza, biorąc się w garść i ruszając prosto korytarzem w dobrze znanym kierunku. Musiał w końcu niezwłocznie przekazać rozkaz.

Tymczasem mężczyzna usiadł za swym biurkiem, splatając dłonie na karku. Zrelaksował się, wpatrując w krajobraz lasu. I chociaż powinien nienawidzić tej dziewczyny, to skrycie go fascynowała swoją nietypową mutacją. Sam fakt, że umiała zniwelować działanie żrącej toksyny, jaką stworzył, był dla niego czymś niemożliwym i wartym zbadania.

Normalnie, by ją uprowadził, jak pozostałe mutanty i wykorzystał do swoich celów. Jdnak nie mógł tego uczynić z dwóch ważnych powodów. Po pierwsze była powiązana z Westem i bez niej jego przebiegły plan zemsty się nie powiedzie. A po drugie: nie posiadał, aż takiej władzy. Jeśli akcja poszła by nie tak, to policja dowiedziała, by się o jego szemranych interesach i szybko wylądowałby za kratkami. A tego nie chciał.

Aczkolwiek nikt nie powiedział, że musi się tak stać. Wystarczy tylko wszystko dokładnie zaplanować i nie dać się złapać. Uśmiechnął się na myśl, że już niedługo otworzą się przed nim wrota do słodkiej krainy, jaką była nieśmiertelność.

— Już nie długo, mój drogi przyjacielu się spotykamy i nie koniecznie będzie to dla ciebie miłe przywitanie — zażartował pewny siebie, zacierając chytrze ręce.

༺♡༻༺♡༻

Dwa dni później...

Logan oparł się o drzwi, kładąc na niej swoje czoło i przymykając powieki. Gniew buzował w jego ciele, pragnąc ujścia, a przeklęte poczucie winy zżerało go od środka. Zagrzytał zębami, wbijając sobie paznokcie w skórę.

Zatrzymał się gwałtownie, wstrzymując oddech, kiedy ujrzał na jej rękach krew oraz wystające z jej kostek trzy kościste ostrza. Przełknął głośno ślinę, powoli sunąć w górę na jej zapłakaną twarz. Jednak najbardziej wstrząsnęło nim spojrzenie, jakie mu posłała nim się zachwiała, lecąc bezwładnie w tył. Jarzące się na fiolet tęczówki przepełnione nie tylko strachem, ale i ogromnym bólem.

Wtedy coś w nim pękło i zmusiło do ruchu. Dzięki swojej mocy zdążył ją złapać. Patrząc na jej zamknięte powieki i usta wykrzywione w lekkim grymasie, zrozumiał, że z dziewczyną było bardzo źle, a dookoła, jak na złość tylko przeklęty las.

— Kurwa! — zaklnął siarczyście, zaciskając szczękę.

Stare, bolesne wspomnienia coraz bardziej zalewały jego, i tak już umęczony, umysł. Jednak nerwy wciąż trzymały  go na uwięzi. Dlatego potrzebował szybkiego rozluźnienia, bo dłużej tak nie pociągnie. Oderwał się od drewna, ruszając lekko kulejąc w stronę schodów.

Musiał się napić.

Chwycił metalową poręcz z zamiarem zejścia na dół, gdy niespodziewanie zamarł. Żar w jego sercu zapłonął, kiedy usłyszał zduszony szloch.

Zacisnął palce wraz ze szczęką i zdecydowanym krokiem zaczął pokonywać kolejne stopnie, jednocześnie hamując w sobie silną potrzebę zniszczenia czegoś.

Potrzebował alkoholu, ewentualnie rozlać trochę krwi.

Westchnął ciężko, a przed oczami mignęły mu kolorowe obrazy z ich przyjazdu do Lake Louis.

Wiesz co? — odparła, wpatrując się w taflę jeziora, obatulona grubym kocem. — Wyprowadzka to był jednak dobry pomysł.

Laura obróciła się do niego posyłając mu krótki uśmiech, który odwzajemnił.

— A nie mówiłem — przyznał dumnie, powodując jej cichy śmiech.

— Narcyz! — skomentowała, uderzając go lekko łokciem w bok.

Uśmiechnął się delikatnie, uświadamiając sobie, że blondynka się nareszcie obudziła. Zdawał sobie sprawę, że czekała ich obojga długa droga, aby mogła wrócić do zdrowia. Ale się nie zniechęcał, ponieważ już i tak dużo przeszedł w swoim życiu, dlatego mógł być z siebie dumny, że i tym razem się nie poddawał, tylko dalej o nią starał.

Na myśl o jasnowłosej odechciało mu się pić.

— Od teraz będzie lepiej — wyszeptał ledwo słyszalnie, robiąc krok w przód. — Obiecuje.

Ciekawe czy los pomoże mu dotrzymać tej obietnicy?

Kolejne dwa dni...

Świat jest piękny — oznajmiła radośnie Trisha, szeroko się uśmiechając.

— Piękny?

Laura prychnęła, unosząc brwi. Po tym, co przeszła, takie określenia stały się dla niej jawnym oksymoronem.

— Chyba raczej okrutny.

Twarz Banister stężała, a w oczach pojawiło się współczucie.

— To nie świat, tylko ludzie są okrutni, Lauro — sprostowała twardo, na co blondynka wywróciła oczami.  — Nie smuć się. Całe życie przed tobą! — dodała już nieco weselej, łapiąc Voliet za rękę.

— Brzmi przerażająco —  mruknęła z ironią, wzdychając ciężko.

Laura prychnęła pod nosem na to wspomnienie. Wpatrywała się tępo w przestrzeń, zastanawiając się nad swoim istnieniem. Dawny niepokój i lęk powrócił. Starała się blokować przykre obrazy napływające do jej głowy, niczym potok. Niektóre rozdziały powinno się zamknąć, aby nas bardziej nie niszczyły. Niestety, zamiast spokoju, czuła coraz większą irytację, spowodowaną jego natarczywym wzrokiem na swym ciele.

— Na patrz na mnie w ten sposób.

Brunet zmarszczył brwi, krzyżując ramiona na klatce piersiowej i skoncentrował się na jej twarzy, która wyrażała obojętność, a w oczach kryło się rozdrażnienie.

— W jaki sposób?

Blondynka zamknęła oczy, głośno wypuszczając powietrze. Była już naprawdę zmęczona tym wszystkim, a najbardziej denerwowała ją jej niemoc. Nie chciała być zdana na łaskę innych. To poczucie bezradności ją po prostu przerastało, a chaos w jej umyśle wcale nie ułatwiał sprawy.

Chciała odpocząć.

— Jakbyś mnie rozumiał — dodała sucho, posyłając mu znaczące spojrzenie.

West wypuścił głośno powietrze, przymykają oczy, kiedy w głowie pojawiło mu się wspomnienie sprzed kilku dni.

Co z nią? — spytał, opierają się o framugę drzwi.

Kler oderwała się od pracy. Wypuściła głośno powietrze, odkładając długopis i odwracając się do mężczyzny, który na widok jej posępnej miny, zacisnął szczękę.

— Jej organizm powoli sam zaczyna się leczyć, a toksyna zdążyła już zniknąć z krwiobiegu. Myślę, że jeszcze tydzień lub dwa i odzyska dawną formę — oznajmiła wymijająco, lecz jemu nie o to chodziło.

— A psychicznie? Jak się trzyma?

Zdecydowanie to pytanie spowodowało grymas smutku na twarzy brunetki, która tylko na nabrała gwałtownie powietrza, posyłając mu współczujące spojrzenie.

— A jak myślisz? — spytała retorycznie, na co warknął. — Nadal trudno jej się z tym pogodzić.

Nie musiał już o nic pytać. Ta odpowiedź była wystarczająca, aby dać mu do myślenia. Wystarczyła chwila, by wyszedł zdenerwowany z gabinetu.

Kurwa! — zaklnął siarczyście, uderzając w ścianę, tym samym robiąc w niej lekkie wgniecenie.

Logan znów ciężko westchnął, odrywając się od futryny i zajmując miejsce na krześle obok jej łóżka. Widział, jak zaciska usta w wąską linię i burczy coś pod nosem, ale nie przejął się tym zbytnio.

— Pamiętam, jak zobaczyłem cię po raz pierwszy — odparł spokojnie, patrząc na swoje splecione ręce, a przed oczami mignął mu pewien obraz.

— Hej! — krzyknął, maszerując w jej kierunku. — Zgubiłaś się? — zapytał, stając niecały metr od niej, krzyżując ramiona na klatce.

Dziewczyna drgnęła, obracając się się od niego przodem. Nie musiał używać swoich mocy, aby wyczuć od niej strach.

— Ja-a... — głos jej się zadrżał.

Słyszał jej głośny oddech, kiedy powoli się wycofywała w tył. Brunet westchnął ciężko, nie mając ochoty na dalsze użeranie się z nią, a i też nie chciał jej bardziej przestraszyć. Jeszcze biedulka, by na zawał zeszła, a sądząc po jej przyśpieszonym pulsie, była tego bliska.

— Wracaj do domu, dzieciaku— odparł chłodno, prostując się. — W tym mieście nie jest zbyt bezpiecznie — dodał ponuro.

I nie patrząc na nią, obrócił się na pięcie i ruszył w drogę powrotną do swojego domku, lecz coś pokusiło go, aby zerknąć jeszcze raz w tył. Jednakże zdążył zarejestrować tylko jasne pasma blond włosów znikających w gąszczu. Prychnął rozbawiony, kręcąc głową i wznowił swój marsz.

Prychnął rozbawiony, kręcąc głową. Kto by pomyślał, że ta pokręcona sytuacja stała zalążkiem tego, co mają teraz. Kto by pomyślał, że stanie się dla niego tak cholernie ważna.

— I głupio to przyznać — podrapał się nerwowo po karku. — ale już wtedy przeczuwałem, że jeszcze nie raz wejdziesz mi w paradę.

Laura uniosła zaskoczona brwi, spoglądając na niego pobłażliwie, ale mimo wszystko musiała przyznać, że zrobiło jej się cieplej na sercu. Miło jest, kiedy ktoś otwarcie przyznaje, że nie pożałował tego, że was spotkał. Poza tym wilkokrwisty miał trochę racji. Od tamtego czasu wpadała na niego zdecydowanie zbyt często, aż wreszcie oboje znaleźli się tutaj, gdzie są, czyli na obrzeżach miateczka Lake Louis.

— Co chcesz przez to powiedzieć? — spytała niepewnie, marszcząc czoło.

Logan zerknął na nią kątem oka, lekko się uśmiechając. Musiał przyznać, że od zawsze bawiła go jej niepewność. Nie znała swoich możliwości przez, co czasem zapominała, że jest zdolna do czynienia wielkich rzeczy.

— Po prostu jesteś niezwykła.

Kobieta uchyliła usta, zaskoczona jego słowami. Przełknęła ślinę, czując ucisk w środku. Jej pewność siebie została nieco podbudowana, lecz szybko ochłonęła. Była wyjątkowa, dlatego, że posiadała nadprzeciętne umiejętności. Poza tym była tylko zwykłym śmiertelnikiem. Ciężko wzdychając, odwróciła głowę w bok.

— Każdy mutant taki jest, Logan — odparła z melancholią, wpatrując się pusto przed siebie.

West ponownie się uśmiechnął, przytakując, a w jego spojrzeniu pojawiło się zrozumienie. Laura miała prawo, tak sądzić. Każdy mutant był na swój sposób unikatowy, lecz jemu nie koniecznie o to chodziło.

— Nie chodziło mi o moce.

To zdanie spowodowało, że od razu na niego spojrzała. Niestety, radosne iskierki tańczące w jego ciemnych oczach, zbiły ją z tropu. Zmarszczyła swoje brwi, nie mając pojęcia, o co mu się rozchodziło. Dla niej od zawsze jedyną nietypową cechą była jej mutacja. I również jedną, jakiej nie akceptowała i próbowała zmienić, a kiedy je się to nie udało, zaczęła trenować.

— Nie rozumiem.

West jedynie westchnął.

— Chodziło mi o to, jak wpływasz na ludzi, Laura. Dajesz im nadzieję, ponieważ postwiłaś się systemowi i podjęłaś próbę naprawienia tego zgniłego świata, jaki stworzyła Cooper.

Logan przerwał na moment, aby na nią spojrzeć i chwycić za dłoń. Widział, jak oblizała pospiesznie usta, biorąc głębszy oddech.

— Ale tym razem zapomniałaś o sobie — dodał, na co jej oczy się zaszkliły. — Zapomniałaś, że nie zawsze musisz ratować innych. Nie powinnaś włamywać się do tej agencji.

Zagryzła wargę, aby się nie rozpłakać. Zrobiło jej się zimno na jego słowa, w których nie istniał fałsz. Były prawdziwe. Jednak najbardziej zabolało ją, to co dostrzegała w jego oczach.

Rozczarowanie.

Ot tak. Zdecydowanie było to jednym z tych uczuć, jakich nienawidziła zaraz po litości. Nabrała ponownie powietrza, przypominając sobie, że ostatni raz patrzyła na nią tak jej własna matka, kiedy ujrzała ją w laboratorium Alice. Tamtego dnia miała ochotę zapaść się pod ziemię. W końcu nikt nie chciał usłyszeć od najbliższej nam osoby, że się na nas zawiodła. A jeszcze gorszym było zobaczyć w oczach Tamary strach. Rodzice nigdy nie powinni bać się własnego dziecka.

— Mogłaś zginąć — powiedział chłodno, na co przeszedł ją dreszcz.

Uchyliła usta, żeby coś powiedzieć, lecz nie umiała z siebie niczego wydobyć. Gardło boleśnie się zacisnęło, kiedy mężczyzna nie bacząc na nią, kontynuował:

— Nie będę cię okłamywał — przerwał z nią kontakt wzrokowy, nabierając powietrza.

Blondynka przekrzywiła delikatnie głowę, skupiając na nim swój wzrok. Zdążyła poznać mężczyznę już na tyle dobrze, żeby doskonale wiedzieć, kiedy ma jej do powiedzenia coś bardzo ważnego. Dlatego skubała w napięciu zębami swą wargę, czekając, jak na ścięcie.

— Mam wiele leków, ale najbardziej — urwał, czując narastającą gulę w gardle.

Przechylił butelkę, biorąc z niej spowitego łyka. Ciecz przyjemnie paliła jego przełyk, częściowo łagodząc ból. Przekrzywił głowę w bok. Zamglonym wzrokiem patrzył na ich wspólną fotografię.

— Jak mogłaś mnie zostawić? — zapytał z żalem.

Bezradność wprawiła go w złość. Zacisnął pięści i nie wiele myśląc, rzucił butelką, sycząc z wściekłości:

— Kurwa, jak mogłaś!

Dyszał zły. Zrozumiał, że go poniosło dopiero, gdy usłyszał brzęk tłuczonego szkła. Przymknął powieki, biorąc głębszy oddech. Ponownie spojrzał na rozbite zdjęcie z bólem, szeptając łamliwym głosem:

— Bez ciebie, Laura — gardło boleśnie go ścisnęło, a pod powiekami zapiekło. — czuję się taki zagubiony — dodał, pociągając nosem i zamykając oczy.

Wydarzenia sprzed kilku miesięcy znów nawiedziły jego umysł, powodując pieczenie pod powiekami. Sumienie zaczęło gryść, a serce mocniej bić. West zwinął dłonie w pięści, przymykając powieki i biorąc głębszy oddech. 

— Boję się stracić ciebie — wyznał ściszonym głosem.

Voliet zasłoniła ręką usta, prawie dławiąc się powietrzem. Serce zabiło jej mocniej, a kilka łez znalazło ujęcie, kąpiąc na białą pościel. Nie była przygotowana na tak szczerze wyzwanie z jego strony. Wplotła palce w swoje włosy, pociągając za ich końcówki. Jęknęła, krzywiąc się.

Zagryzła wargę, nabierając gwałtownie powierza. Wpatrywała się ze współczuciem w człowieka, który przypomniał cień samego siebie. Poczuła napływające wyrzuty sumienia. Miała ochotę zapewnić go, że wszystko będzie dobrze. Jakoś pocieszyć. Zrobić cokolwiek, aby nie musieć czuć tej przeklętej goryczy.

— Ale sam przyznaj, że czasem jesteś zbyt nadopiekuńczy — rzekła z uśmiechem, patrząc na jego spokojną twarz.

— Ponieważ boję się ciebie stracić — wyjaśnił przyciszonym głosem.

Wstrzymała oddech, czując zbierające się w kącikach łzy. Zagryzła wargę, przełykając gulę w gardle. Nie wiele myśląc chwyciła go za dłoń, tym samym prosząc, aby na nią spojrzał.  Serce zabiło jej mocniej, widząc w ciemnych oczach ból pomieszany ze strachem.

— Nie stracisz mnie, Logan — wyszeptała. — Obiecuję.

Zdusiła w sobie szloch, gdy z  przerażeniem odkryła, że już kiedyś składała podobną obietnicę, której nie dotrzymała. Nie mogła go znów skazywać na ponowne cierpienie, dlatego musiała wziąść się w garść. Wzięła kolejny oddech, wycierając mokre policzki i wyciągnęła w jego kierunku drżącą dłoń.

Brunet wzdrygnął się jej nagłym dotykiem. Przymknął powieki, wzdychając i obracając się do niej. Jej przybity wzrok mocno nim wstrząsnął, podobnie jak słowo, jakie wyszeptała:

— Przepraszam.

Ciemnowłosy skrzywił się, patrząc na nią ze współczuciem, a smutek zalał jego wnętrze. W głowie miał tysiące rozmaitych myśli i słów, które chciał jej powiedzieć. Pragnął jakoś ukoić jej ból, do którego po części się przyczynił.  Dlatego nim zdążyła jakkolwiek zareagować, objął ją delikatnie ramionami, no co się spięła, ponieważ odzwyczaiła się od jego dotyku. Odruchowo chciała się odsunąć, ale jej na to nie pozwolił.

— Nie odsuwaj się — poprosił zachrypniętym głosem, powodując ciarki na jej ciele. — Proszę.

Laura przez krótki moment biła się z myślami, ale w końcu stwierdziła, że tego potrzebowała. Potrzebowała bliskości. Westchnęła, powoli się rozluźniając i bardziej w niego wtulając.

— Dziękuję.

Na twarzy wilkołaka zawitał lekki uśmiech. Po tak długim czasie odczuwał ogromną radość z tak małego gestu. Kiwnął głową, ale nic nie odpowiedział. Tylko mocnej ją do siebie przycisnął, uważając na ranę.

Blond włosa oparła policzek na jego ramieniu, wzdychając. Przymknęła powieki, zaciągając się jego zapachem, delikatnie się przy tym krzywiąc. Pachniał alkoholem, złem i tą dobrze jej znaną pewnością siebie.

— Będzie dobrze — mrunkął jej do ucha, nosem przejeżdżając po szyi, na co sapnęła. — Zaufaj mi.

— Dlaczego mam w to wierzyć?

Logan złapał ją za ramiona i odsunął lekko od siebie. Chwycił za jej podbródek i nakierował na swoją twarz.

— Ponieważ ja tak mówię — odpowiedział twardo. — Jasne? — spytał, patrząc na nią z czułością, na co niepewnie przytaknęła.

Uniósł kącik ust, dotykając jej policzka i zaczesując niesworne pasemka włosów za ucho.

— Dlatego pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć — zapełnił, składając na jej czole czuły pocałunek, na który przymknęła powieki.

Jego wyznanie spowodowało, że miała ochotę się momentalnie rozpłakać. Nikt wcześniej się o nią tak nie troszczył, dlaczego poczuła wyrzuty sumienia. Zrobiło jej się go żal, ponieważ była wobec Logana oschła, a on mimo to nadal o nią dbał. Zagryzła wargę, kiedy posłał jej pokrzepiający uśmiech, który odwzajemniła.

—  Razem być może zwariujemy, ale na pewno sobie poradzimy — zażartował, na co prychnęła, nie kryjąc uśmiechu.

— Dlaczego tak na mnie patrzysz? — zapytała, marszcząc brwi i spoglądając pytająco na uśmiechniętego od ucha do ucha bruneta. — To przez ten sweter, tak? — zadała pytanie retoryczne, łapiąc za rękaw wspomnianej odzieży. — Wiedziałam, że różowy to zdecydowanie nie mój kolor, ale Kler się uparła — wyjaśniła, lecz nadal nie uzyskała odpowiedzi.

Laura poczuła irytację i złość, mając już serdecznie dość jego prostackiego zachowania względem niej. Nie wiele myśląc, przyspieszyła kroku, aby następnie stanąć przed nim, krzyżując ramiona.

— Powiesz coś w końcu?! — uniosła się, zadzierając hardo podbródek i posyłając mu mordercze spojrzenie.

Logan leniwie na nią spojrzał. W ciemnych oczach wilkołaka kryło się rozbawienie, czego dowiodło lekceważące prychnięcie. Uśmiechnął się cwanie, widząc jej wrogą minę.

— Kocham cię — odparł spokojnie, całkowicie ją dekoncentracjąc.

Blondynka otworzyła usta zbita z tropu. West korzystając z jej zdezorientowania, pochylił się nad nią i złożył na jej czole krótki pocałunek.

To jest jedna rzecz, o której powinnaś teraz pamiętać — dodał, wymijając ją i idąc, jak gdyby nic przed siebie.

Dziewczyna zamrugała paru krotnie, nadal będąc lekko oszołomiona, tym co przed chwilą zaszło.

— To jak będzie?

Z tego beztroskiego wspomnienia wyrwał ją jego głos, na co zmarszczyła brwi. West widząc jej niezrozumiały wyraz twarzy od razu sprostował:

— Zaufasz mi i spróbujemy od nowa?

Laura przełknęła ślinę, oblizując usta i zastanawiając się nad odpowiedzią. Nie chciała go ranić bardziej, bo wiedziała, że mężczyzna miał już dość bólu tak samo, jak ona. Tak, więc wpatrywała się w jego oczy, które emanowały troską, ale i szczerością. Nie kłamał.

— Możemy spróbować — powiedziała niepewnie, spuszczając lekko głowę.

Kącik ust Westa poszybował w górę, a tęczówki błysnęły z ekscytacji. Prychnął, biorąc ją  niespodziewanie w ramiona, na co pisnęła. Brunet zaśmiał się pod nosem na jej reakcję przez, co jego klatka zawibrowała. Blond włosa odetchnęła, uśmiechając się. Przymknęła powieki, kiedy przyjemne poczucie bezpieczeństwa oraz odprężenia ją ogarnęło, kojąc nerwy i ten cały stres.

— Jeszcze będzie dobrze — wyszeptał, ręką głaskając ją po głowie. — Zobaczysz — dodał, zaciągając się jej zapachem i mrucząc z zadowoleniem.

Mhm, lawenda z nutą cytrusów.

Zdecydowanie brakowało mu tego beztroskiego uczucia, kiedy mógł trzymać ją w swoich ramionach, tym samym chroniąc przed tym całym złem. A przynajmniej, jakąś jego częścią.

— Po prostu to nie dziś.

Westchnął zmęczony, czując, jak wszelkie negatywne emocje go opuszczając, gdy kobieta potarła delikatnie jego plecy. Cichy pomruk aprobaty opuścił jego usta, kiedy i on przymknął oczy.  W tej sekundzie potrzebował jej miłości i odrobiny chwili, by odzyskać równowagę, która przez ostatnie miesiące była ostro zachwiana.

Laura podarowała mu coś, co trudno nazwać. Poruszyła w nim coś o istnieniu, czego nie miał pojęcia. I właśnie przez to stała się częścią jego życia. Stała się jego hamulcem. Pragnął, aby nim pozostała na zawsze.

— Może masz rację — westchnęła ciężko.

Przełknęła ślinę, oblizując usta i już nic więcej nie mówiąc, tylko przylgnęła do niego bardziej. W duszy miała cichą nadzieję, że od tej pory wszystko będzie w porządku i ich życie nareszcie powróci na właściwe tory.

Jednakże nie mieli pojęcia, że długo i szczęśliwie żyło się tylko w bajkach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top