"Żywot Roberta"

Tagi: matematyka, talent, wykorzystanie

Matias wszedł do baru. Rozejrzał się wokoło z uwagą. Dziwne, że szukał sponsora w takiej zapyziałej spelunie, ale w innych miejscach go nie chciano. Podszedł do lady, a usiadłszy na trochę podniszczonym taborecie, zamówił najtańszego drinka. Poprawił grzywkę lekko zasłaniającą mu twarz. Powoli tracił nadzieję. Wtem przysiadł się koło niego ktoś nieprzypominający zgromadzonych wokół pijaków. Mężczyzna miał może około czterdziestki, ale jego twarz wyglądała na przygaszoną. Ubrany był w fartuch laboratoryjny.
-Świeżak po studiach, co?-mruknął przybysz, po czym skinął na barmana.
-S-skąd pan wie?-jęknął Matias.
-Sam wyglądałe podobnie po studiach. Niemal bez pieniędzy i bez pracy. Ale gdzież moje maniery, jestem Robert Cameron.
-Matias Archer. Chyba już o panu słyszałem. Skoczył pan studia z wyróżnieniem i został jednym z lepszych matematyków w kraju.
-Czyżby podawali mnie za wzór? Matiasie, nie sądzę, by takie myślenie o mnie miało sens. Przytrafiło mi się naprawdę sporo kiepskich przygód i to właśnie przez mój talent. Ale wracając, zapewne nie masz pracy, prawda?
-Prawda, panie Robercie. Dopiero na ostatnim roku wpadłem na to, że niekoniecznie znajdę zatrudnienie.
-Widać, żeś chętny do pracy. Akurat w laboratorium, w którym pracuję, potrzebują osoby z zapędem do liczenia. Ale muszę Cię ostrzec, to złodzieje wyników.
-Co pan przez to rozumie?
Cameron wypił swoje piwo i spojrzał młodzieńcowi w oczy. Twarz Matiasa wyglądała niemal dziecinnie. Nie pasował do mroku i zgnilizny tego baru. Lśniał niewinnością i komplenym brakiem wiedzy o srogości życia.
-Prawie każdemu zależy głównie na zdobyciu pieniędzy. Kradną, fałszują, oszukują. Każdy grzech, byle skończyć na złoconym jachcie.
-N-naprawdę?-mruknął Matias, pijąc drinka.
-Tak. Opowiedzieć ci jak to było? O ile ci się nie spieszy...
-N-nie! Panie Robercie, niech pan opowiada!
Cameron skinął na barmana, by podał jeszcze raz to samo. Westchnął głęboko i popadł w zadumę.
-Wszystko zaczęło się w gimnazjum. Miałem tam kilku kumpli. Razem tworzyliśmy pozornie zgraną ekipę. Ja byłem mistrzem matematyki, Louis muzyki i plastyki, Aaron fizyki i chemii, a Francis języków. Trzymaliśmy się razem. Każdy z nas nie radził sobie z innymi przedmiotami, a ze swoich koników wygrywaliśmy nawet krajowe konkursy. Ale w pewnym momencie Louis odszedł z grupy. Na jego miejsce nauczyciele wcisnęli nam Harveya. Ten chłopak od razu nas poróżnił. Gdy nadszedł czas projektów, zgłosili całą ekipę do matematycznego. Następnie wyjechali z Harveyem na narty i zostawili mi wszystko. Wtedy byłem na tyle głupi, że się zgodziłem.
Twarz młodego matematyka trochę się rozweseliła.
-Póki co nie wygląda tak źle.-mruknął.
-Bo wtedy nie było. Uszłoby to im na sucho, gdyby nie to, że wychowawczyni spytała mnie czy Harvey utrudniał pracę przy projekcie. Nie znałem go dobrze. Skłamałem, że dobrze się zachowywał oraz mocno wciągnął w projekt. Przejrzała wtedy tą mistyfikację. Oni mnie wtedy zostawili. Niby próbowali ze mną trzymać, ale chcieli tylko zadania i ściągi. Ja dostałem wyróżnienie, a oni pały.
-To przykre...-westchnął Matias.
-Ale zostawmy szkołę. W szkole zawsze kłopoty, no nie?-ciągnął Robert.-Po ukończeniu studiów jeden raz zagrałem na loterii. Wyliczyłem jakoś ciąg cyfr i wygrałem 6 milionów. Nagle zbiegła się rodzina, nawet taka której nie znałem. Każdy chciał uszczknąć kawałek fortuny. "Robuś, skarbie, z ciotunią się nie podzielisz?" Żule z ulicy pytały się mnie o następne losowania. W końcu wyjechałem. Zmieniłem nazwisko, fałszowałem dokumenty. W końcu, jako Henry Smith zamieszkałem tu, w Chicago. Zakochałem się wtedy z wzajemnością w pięknej kobiecie o imieniu Larisa. Pracowałem wtedy w księgowości. Starałem się jak najmniej pokazywać po sobie, że mam niemałe środki na życie. Wszystko wyglądało niby idealnie. W pracy wysłano nas w delegację, którą jednak w odwołano tydzień przed planowanym zakończeniem. Pierwsze co mi przyszło do głowy, to stare kawały z dzieciństwa.
-Te w których żona zdradza męża, gdy ten jest w delegacji?
-Dokładnie. Pamiętam że im dłużej o tym myślałem, tym bardziej w to wierzyłem. Czułem jakby odkrycie takiej sytuacji naweyt nie byłoby tragedią, a jedynie odkryciem logicznej prawdy. To co tam się działo, naprawdę przekroczyło me oczekiwania. Larisa rozkręciła mocną imprezę, zaprosiła mnóstwo swoich znajomych, a nawet zaaranżowała występ pewnego zespołu rockowego. Gdy pojawiłem się w środku, zobaczyłem jednak to, co przewidziałem. Na scenie, niemal jak w jakimś pornosie, Larisa uprawiała seks z gitarzystą. Po chwili rozpoznałem w nim Louisa. Nie czułem gniewu. Po prostu poszedłem do prokuratury i złożyłem papiery o rozwód. Obyło się bez tarć i kłótni. Teraz nadal mam sporą część nagrody, ale czegoś się nauczyłem.
-Czego?
-Umiąc liczyć, muszę liczyć na siebie. Wszyscy wiedzą, że wykorzystuje się talenty innych. Radzę Ci, Matias, żebyś uważał. Oni wykorzystają każdego.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top