Wytłumacz się!
Zróbcie tu komentarzo-burzę, bo mam pewne wątpliwości, które chcę rozwiać...
Polecam videło na górze ^^^
____
Gdy wreszcie Sherlockowi udało się pozbyć gorsetu i stelażu (a raczej Molly) Holmes, nie czekając na fanów, pobiegł wprost do kulis, gdzie wcześniej stał John.
Wcześniej. Bo teraz go tu nie było.
- Sherlocku! - zawołała jakaś kobieta, pewnie przyjaciółka jego matki.
Mieli potem jechać do domu na święta...
Zwykle brunet zatrzymałby się i ze sztucznym uśmiechem wysłuchałby jej.
Zwykle.
Teraz tego nie zrobił, pędził dalej, mimo skąpego odzienia - a mianowicie pantalotek kobiecych i równie babskiego, koronkowego podkoszulka.
Zmierzał w stronę wyjścia, gdzie najwyraźniej musiał podziewać się Watson.
Nie był on głupi.
Był mądry.
Ale ja mądrzejszy.
Ruszyłem za nim. Powoli i niby przypadkiem.
On na tych swoich bladych odnogach nie mógł się ze mną równać. Wiedziałem, że będzie się oglądał za siebie, w końcu to bardzo płochliwe zwierzątko.
Ruszyłem naokoło, żeby podglądać go od przodu. Dzięki skrótom znalazłem się tam jeszcze przed nim.
Gdzie? Na tyłach opery, gdzie Watson palił fajeczki.
Przykro mi, Londyn to moje miasto. Znam je jak własną dłoń i to jest moja przewaga.
Znam też Sherlocka. Od jego wczesnej młodości studiowałem jego nawyki, zachowania i ciało... jego zabójcze ciało.
Chwilę później zobaczyłem ciemną czuprynę, biegnącego Sherlocka.
Co, czyżby zależało mu tak bardzo? Stracił całą chęć sławy i pychę, bo ten pies przylazł do naszego teatru?!
Przecież ten Watson nawet dobrze się wygolić nie umie...
***
Podszedłem powoli do Johna.
Palił fajkę. Gdy mnie zobaczył, zmarszczył brwii i przybliżył się.
Blisko.
Za blisko.
Mogłem dokładnie czuć zapach jego perfum i ciepło bijące od jego ciała.
- Sherlocku? Wszystko w porządku?
Mówił już od dłuższego czasu.
Spojrzałem w jego oczy. Widziałem troskę, mimo że czytanie emocji było dla mnie trudne (w przeciwieństwie do różnych innych rzeczy).
- Sherlock? Nie jest ci zimno? - przejechał dość szorstką ręką po moim zimnym, nagim ramieniu.
Podniosłem wzrok i pozwoliłem sobie spojrzeć mu w oczy, inaczej niż zwykle.
- Wyglądasz pięknie, ale jeśli zaraz nie wrócisz do teatru, to się przeziębisz. - powiedział.
Nadal milczałem. - Hej, odezwij się. Zaczynam się martwić... dobra, boję się.
Ciężko było mi złapać oddech.
Kręciło mi się w głowie a moje serce biło szybko.
- Odrasta ci wąsik... - wymamrotałem, kiedy to zauważyłem.
Nic nie odpowiedział, tylko się uśmiechnął i znów przybliżył, jeszcze bardziej.
John Watson smakował jak dym z fajki i wiśnie.
Miał też ciepłe, miękkie usta. Mocno mnie trzymał, jakby się bał, że ucieknę.
Nie zamierzam uciekać.
Już nigdy więcej.
Ot taki krótki rozdział, bo nie umiem więcej.
Obiecuję, że ogarnę tą książkę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top